czwartek, 4 sierpnia 2016

6. ...bo się sparzysz

— Stół Slytherinu jest tam, Potter.
Albus zupełnie nie zwrócił uwagi na niemiłe przywitanie Rose i zajął miejsce obok niej, zupełnie jakby od zawsze należał do domu Roveny Ravenclaw. Sięgnął po miseczkę, by następnie nalać do niej owsianki.
— Wiem, najdroższa kuzynko. Wolno mi chyba jednak zjeść śniadanie razem z rodziną, prawda? — stwierdził z uśmiechem, ignorując rozwścieczone spojrzenie Rose.
— Jakoś w ciągu ostatnich siedmiu lat nigdy ci się to nie zdarzało. Dlaczego nagle zmieniłeś zdanie?
— Bez powodu, Rosie. Wiesz, mamy taki piękny dzień — wskazał łyżką zaczarowany sufit Wielkiej Sali, na którym lśniło słońce — i naprawdę mogłabyś się rozchmurzyć zamiast od rana mnie wyzywać.
Weasleyówna zmrużyła oczy, nadal nieprzekonana.
— Albusie Severusie Potterze, co znowu knujesz?
— Skąd wniosek, że mógłbym cokolwiek knuć?
Al udał obrażonego i w odwecie dźgnął swoją owsiankę, choć w kącikach jego ust czaił się uśmiech.
— Zachowujesz się dzisiaj zadziwiająco dziwnie.
— A daj spokój, popadasz już w paranoję.
— Al…
Dalszą wypowiedź przerwał jej rześki głos kolejnego chłopaka, który się do nic przyłączył:
— Dzień dobry.
— Dla kogo dobry, dla tego dob… MALFOY, TO STÓŁ RAVENCLAWU!
— Nie drzyj się tak, Weasley.
Scorpius skrzywił się, lecz nawet podniesiony głos Rose nie powstrzymał go przed zajęciem miejsca po jej prawej stronie.
— Co w was dzisiaj wstąpiło?
— Och, Rose, dotrzymujemy ci po prostu towarzystwa. Powinnaś być raczej wdzięczna.
— Malfoy, zamknij się, z łaski swojej.
— Przecież tylko stwierdzam fakt, Rosie.
Ruda zamknęła na chwilę oczy, próbując się powstrzymać przed walnięciem Scorpiusa centralnie w nos. Ten poranek zaczynał się w sposób najgorszy z możliwych.
— Powiemy jej? — rzucił wreszcie uśmiechnięty od ucha do ucha Albus, chwilowo ignorując obecność kuzynki.
— Jak chcesz, w końcu to był twój pomysł.
— Al, powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
— No skoro tak ładnie prosisz… — zgodził się chłopak. — Wieczorem robimy imprezę urodzinową na twoją cześć. Pokój Życzeń, punkt dwudziesta. I nie chcę słyszeć żadnych wymówek. — Wycelował w nią łyżkę oblepioną płatkami. — Bo naślę na ciebie Scorpiusa i zaciągnie cię siłą, jeśli będzie trzeba.
Rose jęknęła. Zupełnie zapomniała o swoich urodzinach — a jej krwiożercza rodzinka najwyraźniej się w tym roku sprzysięgła, żeby do reszty uprzykrzyć jej życie. Nienawidziła imprez i nigdy nie potrafiła się na nich dobrze bawić, dlatego zwykle znajdowała jakąś wiarygodną wymówkę. Al jednak za dobrze ją znał, był mistrzem perswazji i do tego nie zamierzał odpuścić.
— Nie ma mowy.
— Rose, nie pytałem cię o zdanie. Zanim zaczniesz wymyślać wymówki, posłuchaj. Obgadałem sprawę z McGonagall i zgodziła się przymknąć oko pod warunkiem, że rzucimy zaklęcia wyciszające i do dwunastej wrócimy do dormitoriów.
Jeżeli McGonagall się zgodziła na to szaleństwo, Al musiał być naprawdę przekonujący. Rose chyba nie chciała wiedzieć, jakich argumentów użył.
— Ale taniec… — zaprotestowała słabo, widząc, jak kuzyn uśmiecha się niczym drapieżnik łapiący swoją szamoczącą się ofiarę.
— Tu niestety też nie masz nic do gadania, bowiem Brian także wpadnie na naszą małą imprezkę. Jeżeli więc bardzo chcesz poćwiczyć, to tylko przed dwudziestą, Rosie.
— Ale mam wypracowania do napisania na jutro!
— Przecież już je napisałaś.
— Wcale nie. Muszę je dokończyć, a to wymaga czasu i świętego spokoju, na Merlina.
— Dokończysz kiedy indziej. Naprawdę chcesz, żebyśmy cię tam zaciągnęli siłą?
— Mogę cię nawet zanieść — zaoferował Scorpius, za co oberwał w głowę od Rose. — Ej, ej, ale nie musisz mnie od razu bić, to bolało.
Dziewczyna już otwierała usta, żeby mu odpowiedzieć, lecz przerwał jej trzepot dziesiątek sowich skrzydeł. Machnęła więc ręką i z kwaśną miną patrzyła, jak jeden z ptaków upuszcza czerwoną kopertę do jej owsianki, a kolejne pozostawiają stosik paczuszek wokół miski.
Sięgnęła najpierw po czerwoną kopertę, upapraną już owsianką, i rozerwała ją niecierpliwym ruchem.
— Co tam masz?
Albus zajrzał jej przez ramię i aż gwizdnął z podziwu. Kątem oka zauważyła, że Scorpius też rzucał zaciekawione spojrzenia na trzymaną przez nią karteczkę, lecz miał więcej kultury i cierpliwie czekał, przegryzając kanapkę.
— Matka cię nie nauczyła, że nie czyta się cudzej korespondencji? — fuknęła zirytowana, odsuwając się od kuzyna tak bardzo, jak to było możliwe. Z drugiej strony jednak miała Scorpiusa, więc i tak nie mogła za bardzo uciec.
— Daj spokój, Rosie. Przecież nie powinnaś mieć tajemnic przed własną rodziną! Czy to liścik od tajemniczego adoratora?
— Al, przysięgam, że kiedyś cię zabiję.
Chłopak jednak nie wziął tego na poważnie i błyskawicznie wyrwał kartkę z ręki kuzynki.
— Najdroższa Rose — przeczytał na głos. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Nie umiem składać życzeń, więc tylko napiszę: spełnienia marzeń! Tak naprawdę sama najlepiej wiesz, czego sobie życzyć i czego pragniesz. Mam nadzieję, że będziesz się dzisiaj dobrze bawić. Miłego dnia!
— Cóż za finezja — skomentował rozbawiony Scorpius. — Wyżyny romantyzmu, muszę przyznać.
— Chciał być miły. Dajcie spokój, co? — poprosiła Rose, już zirytowana na dobre, odbierając Albusowi liścik i chowając z powrotem do koperty.
— Dobra, dobra. — Al uniósł ręce na znak, że się poddaje. — Otwórz lepiej prezenty, jestem ciekaw, co dostałaś od naszego kochanego klanu.
Rose skrzywiła się, nie mając ochoty tego robić w obecności całej Wielkiej Sali. Bez przekonania sięgnęła po pierwszą paczuszkę, przewiązaną fioletową wstążką. Rozdarła srebrny papier, prawie się nim zacinając. Zupełnie się nie zdziwiła widokiem pudełka czekoladek domowej roboty oraz śliwkowego swetra z wyszytymi na nim książkami. Musiał być to prezent od babci Molly; robienie na drutach różnych części garderoby było jej specjalnością, zwłaszcza odkąd przeszła na czarodziejską emeryturę.
— Śliwkowy? — Scorpius zakrztusił się sokiem. — Będziesz w nim wyglądać czarująco, Weasley.
Rose zmroziła go wzrokiem i sięgnęła po kolejny prezent. Był cięższy i miał bardziej regularne kształty; ruda natychmiast pomyślała, że to książka. Prawie że trafiła, bo zamiast jednej zobaczyła dwie, a do tego załączony liścik. Pochwyciła go, zanim Al zdążył się ruszyć. Rodzice życzyli jej w nim wszystkiego najlepszego i podobnych rzeczy — nawet nie czytała uważnie, przebiegła tylko wzrokiem po tekście. bardziej interesowały ją książki.
Pierwsza nosiła tytuł „Quidditch. Historia” i musiała być żartem ukochanego ojczulka. Rose uniosła brwi, nie wiedząc, co ma z tym dziełem zrobić. Nie potrafiła dobrze latać na miotle, a co dopiero grać w quidditcha — to była chyba jedyna rzecz, w której rozczarowała Rona. Ale przynajmniej Hugo grał w drużynie Gryffindoru, co niezmiernie cieszyło cały klan.
Natomiast drugą książkę musiała wybierać matka. Był to nieco podniszczony egzemplarz „Zaawansowanych i rzadko spotykanych eliksirów”, na który Rose polowała już od jakiegoś czasu.
— Ale nudy — skomentował Scorpius, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. — Ty się żywisz książkami czy jak?
— Nie twoja sprawa, Malfoy. Ale tę możesz sobie wziąć — dodała szybko.
— Co, Weasley, na miotle też nie potrafisz się utrzymać?
Roześmiał się; to zabolało Rose nawet bardziej niż jego słowa.
— Umiem!
— Naprawdę chciałbym to zobaczyć.
— Na Merlina, Malfoy, zamknij się wreszcie, z łaski swojej!
Rose była już bliska wrzenia. Albus chciał zareagować, zanim dojdzie do jakiejś katastrofy, lecz Scorpius uniósł rękę, pokazując mu, żeby się nie wtrącał. Jeszcze w jakimś stopniu kontrolował sytuację, poza tym nie mógł teraz odpuścić.
— Dlaczego? Nie podejmiesz nawet wyzwania? Jeśli latasz tak samo jak tańczysz, to się nie dziwię.
— Nie przeginaj — wysyczała, a jej oczy ciskały błyskawice. Ślizgon zdawał się jednak świetnie bawić.
— Wiesz, choć raz w życiu mogłabyś pokazać, na co cię stać.
— Nie mam czasu na twoje głupie gierki.
— Nie mówię, że teraz — przerwał jej leniwie. — Tylko wtedy, gdy będziesz miała czas. Aż tak mi się nie spieszy.
Rose ponownie zamknęła oczy, zbierając całą cierpliwość, jaką jeszcze miała. Nie mogła przecież stracić nad sobą panowania i dać się wytrącić z równowagi jakiemuś przebrzydłemu Ślizgonowi!
— Nie będę latać i koniec.
Zabrała się za kolejne paczuszki, lecz Scorpius jeszcze najwyraźniej nie skończył.
— Boisz się?
Szelest papieru stłumił jej odpowiedź, lecz Malfoy ją usłyszał i uśmiechnął się szeroko, przez co chęć zabicia go przez Rose jeszcze wzrosła.
— Lęki trzeba pokonywać, Weasley.
— Daj se siana, Malfoy.
— Co?
— Nic. Takie mugolskie powiedzenie.
Od wujka George’a dostała cały zestaw magicznych gadżetów i ciastka z czekoladą — zresztą jej ulubione. Elissa i Gabrielle złożyły się na piękną, niebieską sukienkę, którą miała zamiar później przymierzyć, jednak podejrzewała, że i tak będzie leżeć idealnie. W kolejnej paczuszce znajdowała się natomiast poruszająca się figurka zielonego walijskiego smoka — od wuja Charliego, do którego od paru lat jeździła na wakacje, by pomagać przy tych magicznych stworzeniach. Bardzo się do nich przywiązała, a Charlie o tym doskonale wiedział.
— Prezent ode mnie dostaniesz później — odezwał się Albus. — Żeby nie było, że o tobie zapomniałem.
Rose uśmiechnęła się, dziękując skinieniem głowy. Wyciągnęła rękę po ostatni, najmniejszy pakunek. Obejrzała go nieco nieufnie, lecz wreszcie rozpakowała papier. W środku znajdowała się misternie  wykonana czerwono-złota róża do wpinania we włosy.
— Jest śliczna — szepnęła urzeczona dziewczyna. — Od kogo to może być?
— Nie ma liściku ani żadnej karteczki? — zasugerował Al.
— Nie.
— No to może od twojego adoratora, hm?
— Może.
Na samą myśl o tym zrobiło jej się cieplej na sercu.

Lekcje dłużyły jej się w nieskończoność. Wykonywała wszystkie zadane prace mechanicznie, nieco niedbale. Już samo to wystarczyło, żeby zarobiła kilka zatroskanych spojrzeń nauczycieli, lecz żaden nie rzekł ani słowa — zapewne zrzucili to na karb zmęczenia obowiązkami, pracami domowymi i przygotowaniami do turnieju, o którym wszyscy w zamku szeptali po kątach, obstawiając, kto przejdzie dalej, a kto odpadnie.
Nawet na eliksirach zadrżała jej ręka i wlała trzy krople tojadu, a nie dwie. Niewiele brakowało, żeby kociołek wybuchnął, co niewątpliwie stałoby się po czterech kroplach. Eliksir i tak nie nadawał się już do niczego, więc zrezygnowana wyczyściła go zaklęciem, przysięgając sobie, że już więcej nie popełni tego błędu.
Rzadko jej się zdarzało, żeby była tak rozkojarzona, ale przypisywała to ogólnemu zmęczeniu. Al i Scorpius dzisiejszego poranka tylko dolali oliwy do ognia, przez co miała już serdecznie dosyć wszystkiego, i zajęć, i prac domowych, i obowiązków prefekta, i swoich urodzin, i turnieju. Zwłaszcza turnieju.
Zaraz po ostatniej lekcji ruszyła do sali treningowej, nie oglądając się na przyjaciółki. Chociaż Alowi wydawało się to proste, ona nie mogła sobie pozwolić na marnowanie czasu. Do turnieju pozostało już go niewiele, a Rose chciała wypaść perfekcyjnie. Nie mogłaby znieść porażki, nie w obecności tego głupiego Ślizgona, który tak jej działał ostatnio na nerwy.
A mówili, że granie na nerwach to najlepsza gra strategiczno-logiczna wszechczasów.
W środku czekał już Brian.
— Cześć, śliczna — przywitał ją i pocałował w policzek. — Jak minął dzień?
— Mogło być gorzej — mruknęła, odkładając torbę pod ścianę.
— Słyszałem, że wieczorem jest impreza na twoją cześć.
— Taaaa… Ale proszę, nie mówmy o tym. Nauczyłeś się już kroków?
— Prawie. — Nawet jeśli Briana zdziwiła szybka zmiana tematu, to tego nie okazał. — Mam problem w jednym miejscu i nie wiem, co mam tam zrobić.
— W którym miejscu?
Rose związywała włosy w wygodnego koka, podczas gdy Brian pokazywał jej kroki do momentu, w którym zaczynał się gubić.
— I teraz nie wiem, jak się ruszyć.
Zamarł w ostatniej znanej mu pozycji, a ruda zmrużyła oczy, oceniając jego sylwetkę. Stawianie kroków na parkiecie przypominało trochę poruszanie się na szachownicy — trzeba było umieścić nogę w odpowiednim miejscu i nigdzie indziej.
— Robisz krok do tyłu prawą nogą i się odwracasz.
— Jak? Tak?
Brian zachwiał się, szurając nogą po podłodze. Odwrócił się prawidłowo, ale nadal stał w złej pozycji.
— Niezupełnie. Dobra, zróbmy inaczej. — Rose stanęła przed nim, przyjmując właściwą postawę. — Może będzie ci łatwiej z partnerką. Chwyć mnie za rękę. Tak, tak dobrze. Druga ręka na moim biodrze. Świetnie. Jedźmy od początku. Będę liczyć do taktu.
Szło całkiem nieźle, przynajmniej do momentu, z którym Brian miał problem.
— Dobrze, spokojnie — mruknęła Rose. — Teraz noga do tyłu. Tak, obracasz się tam, gdzie ja… Wyprostuj się, nie możesz się garbić.
Chłopak westchnął i stanął na chwilę w miejscu.
— Za bardzo się garbię?
— Tak. Pamiętaj, to nie partnerka ma ciebie prowadzić, tylko ty ją. To nie tango, gdzie oboje walczycie o władzę, to nie żadna gra wstępna. To taniec, gdzie hierarchia, tak to nazwijmy, jest ustalona. — Dziewczyna położyła ręce na biodrach. — Mężczyzna prowadzi, dominuje, delikatnie ciągnąc kobietę za sobą, a nie ona. Musisz o tym pamiętać i chociaż udawać silnego, jeśli nie potrafisz inaczej.
— Postaram się, Rose.
— Wspaniale — skomentowała, siadając na podłodze. — To teraz powtórz kroki.
— Jesteś sadystką.
— Nieprawda — zaprotestowała. — Nie mam litości tylko dla moich wrogów i tanecznych partnerów.
— Pocieszające.
Po jego słowach już się nie odezwała, lecz tylko obserwowała wysiłki chłopaka.
— Nie lewą nogą, tylko prawą — poprawiła go szybko, wskazując, co ma zrobić.
— Musisz to naprawdę kochać, Rose.
— Co?
— Taniec.
— Ach. To prawda.
— Jak długo tańczysz?
— Dzisiaj będzie równe dziesięć lat. Kiedy skończyłam siedem lat, matka w ramach prezentu urodzinowego zabrała mnie do czarodziejskiej szkoły tańca. Długo ją o to prosiłam i w końcu się zgodziła.
Wzruszyła ramionami, jakby ta historia wcale nie zaważyła na jej życiu.
— I od tego czasu tańczysz? — spytał z niedowierzaniem Brian.
— Tak.
— Wow… To znaczy, whoa, jestem pod wrażeniem. Naprawdę…
— To nic wielkiego.
— Musi być ci teraz ciężko tańczyć teraz z takim łamagą jak ja.
Rose zawahała się, czy skłamać, czy powiedzieć prawdę.
— Nie jest źle. Potrzeba ci po prostu praktyki.
— Jesteś zbyt miła, Rose. Przecież oboje wiemy, że tańczę fatalnie. Nie wiem, czy jakiekolwiek cuda i zaklęcia będą w stanie to zmienić.
— Nie martw się. Na szczęście trafiłeś w ręce najlepszej instruktorki tańca od czasów Roveny Ravenclaw. Nauczysz się w try miga.
— Rovena była instruktorką?
— Nie wiem, tak mi się powiedziało. Nie czepiaj się. Bierzmy się lepiej do roboty, jeszcze dużo pracy przed nami.
Zgodził się bez słowa sprzeciwu.
Trenowali tak do dziewiętnastej, kiedy Rose uznała, że już wystarczy. Zresztą jeżeli nie chciała, żeby Albus się na nią obraził albo, nie daj Merlinie, sprowadził po nią Malfoya, musiała już wracać do dormitorium i się uszykować do imprezy.

Dormitorium świeciło pustkami, co tym razem Rose przyjęła z ulgą. Wolała sama wybrać sukienkę i jeszcze się przygotować psychicznie na zaplanowane przez Albusa tortury.
Otrzymaną rano klamrę w kształcie róży pieczołowicie włożyła do swojej szkatułki z biżuterią. Nie chciała nosić tej ozdoby na co dzień, gdyż wydawała jej się zbyt piękna, zbyt cenna.
Wskoczyła pod prysznic, spłukała się ciepłą wodą i po wysuszeniu się założyła wreszcie ciemnoniebieską sukienkę, którą otrzymała w prezencie od przyjaciółek.
Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Nie wyglądała wcale źle. Sukienka leżała na niej idealnie, a do tego rozłożyła się, gdy Rose zrobiła piruet. Zresztą dziewczyna zawsze była szczupła i niska, a do tego miała idealną figurę klepsydry. Teraz wystarczyło tylko rozpuścić włosy, założyć jakieś kolczyki — ruda postawiła na srebrne smoki, wypatrzone na jakimś mugolskim bazarze — i mogła ruszać na imprezę.
Wcale jej się to wszystko nie podobało, lecz opuściła wieżę Ravenclawu, używając zaklęcia kameleona. Nie chciała, żeby którakolwiek z osób siedzących w pokoju wspólnym ją zauważyła.
Umówiona godzina minęła już z dziesięć minut temu, Rose jednak pierwszy raz w życiu nie przejmowała się swoją niepunktualnością. Wiedziała, że i tak by się zjawiła ostatnia, więc dziesięć minut nikogo by nie zbawiło.
Rzeczywiście, nie pomyliła się zbytnio. Kiedy otworzyła drzwi Pokoju Życzeń i stanęła w progu, zgromadzone w środku osoby zaczęły jej chórkiem śpiewać „sto lat, sto lat”, wznosząc przy okazji butelki z piwem kremowym oraz ognistą whisky.
— Wszystkiego najlepszego, Rose! — wrzasnęła do niej stojąca w pierwszym rzędzie Elissa. Koło niej Gabrielle klaskała z entuzjazmem, wylewając swój sok dyniowy na podłogę — z reguły nie piła alkoholu.
Ruda w oszołomieniu weszła w głąb pomieszczenia, przyjmując gratulacje, życzenia, a samej rozdając uśmiechy. Wokół niej kłębiły się same znajome twarze osób, które bardzo lubiła. Albus naprawdę się postarał — i do tego jeszcze załatwił kolorowe balony, które Rose uwielbiała. Wisiały w pęczkach pod sufitem, przyozdobione serpentynami i kretyńskimi wycinankami z papieru. Pod ścianą stał do tego długi stół zastawiony przekąskami w postaci kokosowych ciasteczek, śliwkowych placków, puddingów, budyniu, naleśników, jakichś owoców, a do tego ktoś przyniósł co najmniej kilkanaście butelek alkoholu. Pokój Życzeń zaoferował im nawet niewielkie podium, na którym rządził teraz jeden ze znajomych Albusa. Puścił jakąś mugolską dyskotekową muzykę, lecz rytm był na tyle chwytliwy, że nikomu to nie przeszkadzało.
Gdzieś w tym wszystkim mignął jej Conrad Wood — w tym tłumie nie zdołała nawet do niego podejść, choć chciała z nim porozmawiać o kolejnym spotkaniu prefektów. Uznała jednak, że będzie miała jeszcze na to czas, więc podeszła do Albusa, chwilowo podpierającego ścianę. Po drodze kątem oka dostrzegła białe włosy Scorpiusa Malfoya, lecz stał na tyle daleko, że się nim nie przejęła.
— Cześć, Rose — przywitał ją. — Jak ci się podoba?
— Nie wiem, jakim cudem zmieściłeś tutaj tyle osób — przyznała. — Ale nie jest źle. Myślałam, że będzie dużo gorzej.
— Powinnaś iść potańczyć. Nie martw się dzisiaj niczym, dobrze?
— Postaram się.
Zupełnie nieświadomie powtórzyła słowa Briana, które wypowiedział w sali treningowej.
— Mam coś dla ciebie. Trzymaj.
Albus sięgnął po leżącą pod stołem paczkę i podał ją kuzynce. Dziewczyna nie miała tyle cierpliwości, żeby rozpakowywać prezent później, więc natychmiast rozdarła papier. Jej oczom ukazał się oprawiony w skórę album ze zdjęciami — była na nich i ona, i Al, i Lily, i Hugo, i nawet James, właściwie wszyscy członkowie klanu Potterów-Weasleyów. Na samym końcu zostało kilka wolnych kartek, zapewne na nowe fotografie.
— Jej, Al… Dziękuję!
Rose rzuciła się kuzynowi na szyję, wzruszona tym podarunkiem.
— Nie ma za co, Rosie, nie ma za co. — Poklepał ją po plecach. — A teraz śmigaj tańczyć.
Skinęła głową i wróciła na parkiet, gdzie już szalały jej przyjaciółki. Ktoś wcisnął jej do ręki kokosowe ciastko i butelkę Ognistej; nawet nie wiedziała, kto. W uszach pulsowała dyskotekowa muzyka. Rose tańczyła tym razem bez większych oporów, choć nie musiała się nawet zbytnio wysilać — skakała i ruszała się do rytmu. Miała wrażenie, że od tego wszystkiego trzęsie się podłoga. Aż dziwne, że nie doczekali się jeszcze interwencji McGonagall, przecież musiał ich chyba słyszeć cały zamek.
Nie miała pojęcia, ile godzin już upłynęło, kiedy zaczęła się słaniać na nogach. Rzuciła do Gabrielle, że idzie usiąść — Elissa się gdzieś zmyła — a przyjaciółka podążyła za nią bez słowa.
Impreza powoli już dobiegała końca. Po parkiecie snuło się już tylko kilka osób. Część gości siedziała na ławkach, a część wróciła do dormitoriów. Rose i Garielle z ulgą opadły na wolne krzesła.
— Jak ci się podobało przyjęcie?
— Daj spokój — jęknęła ruda, prostując nogi. — Umieram. Nie wiem, skąd Al wytrzasnął takie ilości ludzi.
— Nie było przecież tak źle, Rose.
— Gab, jeżeli nie przytyję, to będzie jakiś cud, nie wiem, ile zjadłam tych kokosowych ciasteczek.
— Były dobre!
— Za dobre.
Przez chwilę milczały, odpoczywając po przetańczonym wieczorze.
— Rose, muszę ci coś powiedzieć…
— Hm?
— Zakochałam się.
Ruda popatrzyła z zaskoczeniem na przyjaciółkę, której oczy błyszczały, a policzki pokryły się rumieńcem — czy to zmęczenia, czy ekscytacji. Jeszcze nigdy nie widziała Gabrielle w takim stanie.
— Co? W kim?
— Och, Rose, chyba go nie znasz. Nazywa się Jon Flores, jest z Hufflepuffu. Poznałam go teraz na zajęciach z opieki nad magicznymi zwierzętami. Jest naprawdę przystojny, i dobry, i świetnie mi się z nim rozmawia…
— Mam rozumieć, że to wymarzony kandydat do twojej ręki? — spytała z uśmieszkiem Weasleyówna.
— Rose!
— W porządku, żarty na bok. Muszę go poznać, żebym wiedziała, że bez obaw mogę mu ciebie powierzyć.
Gabrielle naprawdę zasługiwała zdaniem Rose na wszystko, co najlepsze, a była taka krucha i niewinna, że dawała się łatwo zranić. Dlatego ruda chciała mieć pewność, że przyjaciółka nie będzie cierpieć przez tego chłopaka.
— Rosie, nie jestem małą dziewczynką. Umiem sobie świetnie poradzić — westchnęła brunetka.
— Wiem, po prostu się o ciebie martwię. — Rose nawet nie chciała wspominać o poprzednich chłopakach przyjaciółki, to byłby cios poniżej pasa. — Jeżeli uważasz, że z Jonem będzie ci dobrze, to mogę wam tylko dać swoje błogosławieństwo — jakbyście go zresztą kiedykolwiek potrzebowali. Ale jeżeli kiedykolwiek cię zrani, skrzywdzi, doprowadzi do płaczu, przysięgam, nie ręczę za siebie i oberwie najpotężniejszą klątwą, jaką wymyśliła ludzkość.
— Dobrze, przekażę mu. — Gabrielle uniosła kąciki ust w uśmiechu. — A jak twoje wrażenia przed wielkim występem?
Rose machnęła ręką, jakby się zganiała wielką, tłustą muchę.
— Daj spokój — mruknęła skwaszona. — Nie wiem, czy cokolwiek  z tego wyjdzie, naprawdę.
— Jestem pewna, że cenisz się stanowczo zbyt nisko, Rose.
— Może gdybym miała lepszego partnera… Nie wiem. Brian robi, co może, ale to może nie wystarczyć. Nie ufam mu na tyle, żeby dać się prowadzić. Merlinie, nie wiem nawet, czy on nie zapomni kroków w połowie tańca.
— Za bardzo histeryzujesz. Odpocznij sobie trochę i o tym nie myśl, bo tylko zestresujesz się jeszcze bardziej. Wypadniecie znakomicie, tylko daj chłopakowi zrobić swoją robotę, a ty zrób swoją.
— Nie ucz hipogryfa, jak latać. Ja o tym wiem, tylko trema jest ode mnie silniejsza.
— Rosie…
— Czy mogę prosić panią do tańca?
Jednocześnie poderwały głowy w górę. Przed nimi stał Albus z szarmanckim uśmiechem na twarzy i ręką wyciągniętą w stronę Gabrielle.
— Chyba żartujesz — stwierdziła zaskoczona Rose.
— Czemu miałbym? Gabrielle, zatańczysz?
— Ja… To jest…
— Nie daj się prosić.
Brunetka rzuciła błagalne spojrzenie w stronę przyjaciółki, lecz Rose była zbyt zdumiona, żeby zareagować, i tylko wzruszyła ramionami. Rzadko się zdarzało, żeby jej kuzyn prosił kogokolwiek do tańca, a już zwłaszcza żeby chciał porwać na parkiet cichutką Gabrielle. Sama widziała, że cały wieczór przestał pod ścianą i tylko rozmawiał o czymś ze swoim przyjacielem, Księciem Slytherinu.
Musiał mieć w tym jakiś cel.
Rose patrzyła, jak jej kuzyn i przyjaciółka odchodzą na parkiet. Przywołała kolejną butelkę ognistej. Skoro już tu siedziała, to przynajmniej w towarzystwie alkoholu.
— Czemu siedzisz sama?
Nie, proszę, nie, Malfoy, odwal się, idź sobie, nie psuj mi wieczoru…
— Nie siedzę sama.
Wskazała mu whisky, wyraźnie sugerując spojrzeniem, że najlepiej zrobi, jak ją zostawi. Chłopak jednak nie zamierzał odpuścić i usiadł obok. On też miał w ręce butelkę z alkoholem, do połowy już opróżnioną.
— Czemu nie tańczysz?
— Przyszedłeś się ze mnie nabijać?
— Chciałbym, Weasley, ale nie tym razem. Twoje zdrowie. — Wypił łyk parzącej cieczy, choć był już widocznie pijany. — Wszystkiego najlepszego, Rosie.

Rozdział ma DZIEWIĘĆ stron i chyba właśnie pobiłam jakiś swój rekord, więc mam nadzieję, że Was to chociaż jakoś ucieszy... ^^' Wyjątkowo nawet go lubię, to jak dotąd moja ulubiona część Tańca. :D A zatem powoli brniemy do przodu, więc napycham sobie głowę filmikami tanecznymi i próbuję opisać I etap turnieju, trzymajcie kciuki, żeby to wyszło znośnie... Natomiast nowy rozdział 19.08, bo znowu wyjeżdżam. Ściskam Was wszystkich, do usłyszenia! <3 I dziękuję ślicznie za wszystkie komentarze, moje seducho jak zwykle się rozpływa. :D

8 komentarzy:

  1. SUper rozdział :D
    Strasznie mnie urzekła ta scenka na początku, jak drażnili Rose i Scorpius niby był wredny i tak dalej, ale w ten dobry sposób. No i Wydała sie sprawa z tajemniczym wielbicielem! Mam nadzieję, że nie jest nim jednak Scorpius, ale z kolei chciałabym żeby to od niego była ta róża. Ale to pewnie niemożliwe, bo chyba jeszcze jej nie kocha :(
    Rose była w tej scenie taka wybuchowa i nerwowa, ze rzeczywiście pokazała, jaki ma charater po tatusiu. No normalnie bomba zegarowa. Ale u dziewczyny, zwłaszcza takiej co niby kocha tylko ksiażki, jest to atrakcyjna, urocza cecha.
    "— Śliwkowy? — Scorpius zakrztusił się sokiem." - Rzadko sie słyszy, żeby facet tak powiedział o kolorze :D Fioletowy i już! A ponoć prawdziwy mężczyzna zna tylko trzy kolory - fajny, pedalski i ch*jowy! Wybacz mi wyrażenie ;D Ale Malfoyowie to Malfoyowie, od arystokracji pewnie wymaga sie nieco szerszej gamy ^^
    Mam nadzieję, że Rose polata ze Scorpiusem na tej miotle!
    Nie mogę polubic tego Briana, niech trzyma swoje całusy z dala od policzków Rosie. Beztalencie cholerne. Może ześlij na niego jakiś kataklizm i niech Rose już tańczy z Malfoyem.
    Jak Rose poszła tańczyć, to byłam ciekawa, co teraz Scorpius sobie myśli o jej tańcu, skoro już zobaczył na co ją stać :) Mam nadzieję, że bedziemy mogli przeczytac te jego spostrzeżenia.
    Jon i Gabrielle to uroczy wątek. Ale skoro to tka niespodzianka dla wszystkich że Al prosi gab do tańca, to czyżby on tez cos do niej miał? Jestem ciekawa.
    Scena ostatnia ScoRose też mi sie podobała, chociaż oczywiscie zdecydowanie mi mało :D To ostatnie zdanie było takie kochane <3 pijany Malfoy jest o wiele bardziej przystępny niż trzeźwy.
    Pozostaje mi czekać do 19 i gratulować udanego rozdziału ;)
    Pozdrawiam, życzę weny i udanego wyjazdu ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, również czytam twojego bloga ;) Mam do ciebie prośbę-mogłabyś dodać na blogu opcję komentowania z anonima? Będę wdzięczna! ;D
      Pozdrawiam ;)
      ~Arya

      Usuń
    2. Kurcze, nawet nie wiedziałam, że mam to wyłączone! Już naprawione, dziękuję, że dałaś znać :D

      Usuń
  2. Jakoś tak przegapiłam Twój poprzedni rozdział :p wydawało mi się, że pisałaś, że będzie jakaś przerwa, ale nawet jej nie odczułam...
    Plus za łamanie schematów. Cały czas mi się wydaje, że już wiem co się wydarzy, że COŚ się wreszcie znaczącego wydarzy między Scorpiusem i Rose... a tu nie :p
    Nadal też nie mam sensownego typa co do tego tajemniczego adoratora. W sumie sporo tych facetów w życiu Rose się kręci.
    Czekam na next, miłych wakacji!

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Malfoya.:D
    Jak nic, uwielbiam go. Za jego charakter, za to jak działa na Rose. Te ich kłótnie, przekomarzanki, to wszystko jest tak dobrze przez ciebie przedstawione, że po prostu tylko czekam na kolejne takie akcje. :D
    I widzę, że póki pani Molly żyje to ręcznie szyte sweterki będą istnieć. XD
    Mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie kontynuacja imprezy. :D Jakoś tak mam ochotę na więcej Rose i Scorpio. :D
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, że dopiero teraz piszę komentarz, ale nie było mnie w domu i nie miałam dostępu do komputera, a nie lubię pisać z telefonu.
    Podobała mi się scena na śniadaniu. To, jak Malfoy i Albus się dosiadają do Rose, wkurzają ją i te urocze przekomarzanki (no dobra, dla Rose i Scorpiusa może nie są urocze, ale ja jestem zgorzałą fanką Scorose! xD)
    Ach, i oczywiście jakże miłe powitanie Rose Albusa xD Nie ma to jak rodzinna miłość... :D
    Tak jak Lithine, rozbawił mnie fragment ze swetrem:
    "— Śliwkowy? — Scorpius zakrztusił się sokiem. — Będziesz w nim wyglądać czarująco, Weasley." Az wyobraziłam sobie całą tę scenę-Malfoya krztuszącego się sokiem i wypluwającego go na stół Ravenclawu i morderczy wzrok Rose :D
    Miałam małą nadzieję, że Rose podejmie wyzwanie. Albo przynajmniej przeleci się na miotle z Malfoyem ;)
    Kurczę, naprawdę cały czas zastanawiam się nad tożsamością adoratora... Nie, proszę, niech to nie będzie Brian!!! Nie mogę się zmusić do polubienia go. Ale plus dla adoratora za prezent (zakładając, że to rzeczywiście od niego).
    Wracając do Briana-wkurzyło mnie jak pocałował Rose w policzek na powitanie. Niby nic, ale nie pasuje mi to spoufalanie się xD
    Komentarz Malfoya do życzeń tajemniczego wielbiciela też był niezły xD
    Mam nadzieję, że Rose i Brian wygrają ten etap. Albo przynajmniej przejdą dalej. A najlepiej będzie, jak Brian i Dominique odpadną, a Weasley będzie tańczyła z Malfoyem! <3
    Podobał mi się prezent Albusa dla Rose. Taki...kochany :)
    Fajnie, że Gabrielle powiedziała Rose o Jonie! Jonbrielle forever!<3
    Zastanawia mnie, dlaczego Albus poprosił do tańca Gabrielle. Podoba mu się, czy raczej specjalnie pomógł osamotnić Rose, by Malfoy mógł jej życzyć wszystkiego dobrego czy coś? Ewentualnie to nie miało ze sobą żadnego powiązania. Ale skłaniam się ku drugiej opcji :D Albus i Gabrielle to zdecydowanie nie to xD
    Cały czas mam nadzieję, ze będzie jakiś moment Scorose! Może, hmmm, zatańczą na urodzinach?
    Myślę, że z Malfoyem nie byłoby dużego problemu, skoro jest już tak pijany xD Może być gorzej z Rose :D
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
    Pozdrawiam i życzę weny! ;)
    ~Arya :)
    PS Ach, i znowu przepraszam za nadmierne shippowanie Scorose. I nadużywanie "xD". (Miałam napisać "xD", ale powstrzymałam się :D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, za bardzo się spoufalił! Tylko Scorose! XD ♥

      Usuń
  5. Cudowny rozdział. :D
    Nie odczułam w ogóle tych 9 stron. Strasznie leciutko się czytało. :D Piszesz cudownie. :D
    Całe Twoje opowiadanie wprawiło mnie w świetny humor. Momentami śmiałam się jak głupia do komputera.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje