czwartek, 6 października 2016

10. Unikasz mnie?

Teraz już na dobre się rozpadało.
Nad Hogwartem zebrały się ciężkie, czarne chmury, z których już od kilku godzin nieprzerwanie spływała woda. Zupełnie jakby niebo płakało nad głupotą Rose Weasley, zakopanej w pościeli i dodatkowo z głową przykrytą poduszką. Przeklinała, na czym świat stoi, wściekła na samą siebie.
Co ona wyprawiała?! Tańczyła z wrogiem! Z Malfoyem, który z radością przyjąłby wiadomość o jej przegranej i jeszcze by jej gratulował? Albo osobiście wykopał grób?
Dziewczyna nie chciała się do tego przyznać, ale taniec bardzo jej się podobał. Malfoy prowadził o niebo lepiej niż Brian, dawał jej pewność i poczucie bezpieczeństwa.
Nie, nie, nie, nie! Rose Weasley, o czym ty myślisz i czy w ogóle myślisz?! Scorpius Malfoy to dupek i palant, w dodatku twój największy wróg! Musiał chyba rzucić na nią Imperiusa — albo jej własny mózg urządził strajk i wyjechał na Hawaje. Tylko to wyjaśniało, dlaczego przyjęła wyciągniętą rękę blondyna.
— Rose, wszystko w porządku?
Pełne troski słowa Gabrielle przecięły pokój i dotarły do skulonej pod kołdrą rudej. Rose dotychczas myślała, że przyjaciółka spała w najlepsze i nawet nie zauważyła jej wyjścia.
— Tak — wymamrotała, siadając prosto, cała poczochrana, w luźnej, mugolskiej koszulce, o wiele na nią za dużej (należała wcześniej do Jamesa) oraz zagnieceniami prześcieradła i śladami łez widocznymi na policzkach. — To znaczy nie.
— Coś się stało?
Blondynka usiadła na krawędzi łóżka przyjaciółki, zdecydowana nie naciskać. Rose czasem musiała sama coś przetrawić i dopiero wtedy dzieliła się wieściami.
Ale najwyraźniej nie tym razem.
— Tańczyłam z Malfoyem.
— Słucham?
Gabrielle zamrugała intensywnie, przekonana, że się przesłyszała, ale powaga na twarzy Rose powiedziała jej, że to nie żart i że te słowa naprawdę wypłynęły z ust rudej.
— Tańczyłam z Malfoyem — powtórzyła, zaciskając dłonie w pięści. — I mi się to podobało. Merlinie, w co ja się wpakowałam?
— Czekaj, czekaj, jak to: tańczyłaś z Malfoyem?! Kiedy?
— Ugh… Chwilę temu. Merlinie, nie wiem! Po prostu poszłam do sali ćwiczeń, Malfoy mnie śledził i dotarł tam za mną, potem powiedział, że na turnieju tańczyłam fatalnie, i poprosił do tańca.
Nie, to brzmiało surrealistycznie nawet dla bujającej w obłokach Gabrielle. Rose i Scorpius rywalizowali ze sobą już od pierwszej klasy, do tego się wzajemnie nienawidzili, więc blondynka nie sądziła, żeby jakikolwiek pokój był między nimi możliwy. I że niby oni ze sobą tańczyli?
Z drugiej strony jednak…Wszyscy mówili, że przeciwieństwa się przyciągają.
— I czym się tak przejmujesz? Może w końcu przestanie ci dogryzać.
— Gabrielle, to przecież pieprzony Malfoy! Mal-foy! Czy tobie też padło na mózg?
— No cóż, Rosie, spodziewałam się po tobie wszystkiego, ale nie tego, że z nim zatańczysz. — Blondynka puściła do przyjaciółki oczko. — Także to chyba nie mnie padło na mózg.
— I co ja mam teraz zrobić?
Rose zachmurzyła się, mając ochotę coś stłuc.
— Gadałaś z nim?
— Nie — przyznała. — Zwiałam z sali, zanim zdążył mnie zatrzymać. Jak ja mu teraz spojrzę w oczy? Merlinie, jestem idiotką. Czemu ja się w ogóle na to zgodziłam?
— Rose, nie ma co płakać nad rozlaną whisky. Nie cofniesz tego… Ale może spróbuj teraz naprawić z nim relację? Skoro tak dobrze się wam razem tańczyło i byliście w stanie spędzić czas bez dogryzania sobie nawzajem?
— Nie ma mowy…
— Nawet nie spróbowałaś.
— Nie muszę. Malfoy to palant. Koniec. Kropka.
— Jak uważasz, Rosie — westchnęła Gabrielle. — Ale pamiętaj, że nie możesz go unikać przez całą wieczność.
Nie zrozumiała, co przyjaciółka wymamrotała w odpowiedzi, ale brzmiało to mniej więcej jak: „Jeszcze ci udowodnię”.

Rose w dalszym ciągu nie wiedziała, jak powinna się zachować w stosunku do Scorpiusa, więc wybrała unikanie go. Na zajęciach siadała możliwie daleko od niego — a więc też i, siłą rzeczy, od Albusa. Korytarze pokonywała praktycznie biegiem, byle tylko nie dać mu szansy złapania jej, nigdy też nie chodziła sama i szybko się rozpływała w tłumie uczniów. Zawzięcie ignorowała spojrzenie zielonych oczu parzące plecy i się nie odwracała nawet na chwilę. To bolało, choć Scorpius za nic w świecie by tego nie przyznał. Właściwie nie wiedział, czego oczekiwał, ale z dużą chęcią wróciłby do czasu, kiedy wymieniali się sarkastycznymi i kąśliwymi uwagami. Rywalizacja może i podsycała ich wrogość, ale przynajmniej doskonale wyznaczała relacje. A tutaj oboje nie wiedzieli, jak mają się zachować.
Z rezygnacją stwierdził, że chyba musiałby użyć Albusa w charakterze mediatora albo poprosić o pomoc którąś z przyjaciółek Rudej, choć, jego zdaniem, oznaczałoby to poniżenie się. Przecież zawsze radził sobie ze wszystkim sam, był Księciem Slytherinu, a tu jakaś dziewczyna wymykała mu się z rąk?
W kiepskim humorze wrócił do pokoju wspólnego swojego domu, licząc na to, że nie zastanie w nim Albusa i jego sarkastycznych uwag. Potrzebował chwili spokoju w towarzystwie Mapy Huncwotów — musiał przecież obmyślić jakiś plan.
Jednakże gorzko się rozczarował, bo na jednej z kanap przed kominkiem, w którym płonął zielony ogień, siedział Albus, beztrosko machając nogami. Czytał jakąś książkę, a kolejne czekały w kolejce w równym stosiku ułożonym na niewielkim stoliczku. Zanim Scorpius zdołał się przekraść do swojego dormitorium, Potter odezwał się:
— Co zrobiłeś mojej kuzynce, że teraz ciebie unika?
Rozbawienie słyszalne w głosie Albusa sprawiło, że Scorpius się cały najeżył. 
— Której kuzynce?
— Nie udawaj idioty. Rose.
— Nic jej nie zrobiłem.
— Na pewno? To dlaczego cię teraz unika? Czy ma to jakiś związek z Mapą Huncwotów, którą ci wczoraj pożyczyłem?
Scorpius zdołał zachować kamienną twarz, choć słowa przyjaciela zawierały w sobie prawdę. Ale przecież wcale nie śledził Rose, on po prostu spojrzał na Mapę i zobaczył dziewczynę poza Wieżą Ravenclawu. Zaciekawiło go to, bo było grubo po ciszy nocnej, więc ruszył za nią — czy zasługiwało to na etykietę podejrzane?
— Przyznaj się wreszcie. Wiesz, że prędzej czy później wyciągnę to z ciebie. Będzie lepiej, jeśli powiesz dobrowolnie.
Och, Scorpius doskonale znał metody Albusa — polegające głównie na rzucaniu wymyślnych i wyszukanych klątw. Nie, żeby doświadczył ich działania na sobie — widział po prostu wystarczająco wiele razy, jak chłopak je trenuje — i nie miał zamiaru tego zmieniać.
— Tańczyłem z nią w nocy — przyznał wreszcie.
— Słucham? Co zrobiłeś?
Zdziwienie Ala sięgnęło zenitu.
— Tańczyłem z nią.
— Czy ty na głowę upadłeś? Oberwałeś ostatnio jakąś klątwą, która uszkodziła ci mózg?
— Nie — zirytował się blondyn. — Czy to jakieś przestępstwo? Nie mogę z nią tańczyć, bo zaraz pojawi się horda kuzynów gotowych jej bronić?
— Jak na razie moja skromna osoba nie stanowi hordy. — Na ustach Ala wykwitł kpiący uśmieszek. — Widzisz, brachu, dziwi mnie po prostu to wasze nagłe pojednanie. Dwójka największych wrogów w Hogwarcie i wspólny taniec? To mi się w głowie nie mieści. Wytłumaczysz to jakoś?
— Nie wiem, jak to się stało, Al. — Wzruszył ramionami. — To był impuls. Po prostu do niej poszedłem, kłóciliśmy się chwilę, poprosiłem ją do tańca, a potem zwiała. Ot i cała historia.
— O co się pokłóciliście?
— O to, że naruszyłem jej prywatność.
Albus zmarszczył brwi.
— Ach. I tak po prostu się zgodziła na ten taniec?
— Tak.
— Jesteście dla mnie zagadką — skomentował Potter, wyciągając się wygodnie na kanapie. — Ale już chyba zaczynam rozumieć. Przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
— Daj spokój, Al.
— Trafiłem w sedno, co?
Sfrustrowany jęk Scorpiusa wystarczył mu za odpowiedź.
— Smaż się w piekle, Al. Jesteśmy z Weasley wrogami…
— A wtedy nie byliście? — wszedł mu w słowo Potter.
— Wtedy nastąpiło chwilowe zawieszenie broni. Rozejm.
— A teraz co jest? Zimna wojna? Co masz zamiar z tym wszystkim zrobić?
— Nie wiem. Chciałbym wrócić do poprzedniego stanu rzeczy. Wolę się z nią kłócić, niż żeby mnie unikała, zupełnie jakby się bała. Chyba się przyzwyczaiłem do tych naszych małych gierek, kpin i kłótni. Brakuje mi ich.
Albus skinął głową, rozumiejąc, co przyjaciel ma na myśli. Zastanowił się i dopiero wtedy się odezwał, przerywając ciszę:
— Myślę, że powinieneś z nią porozmawiać.
— Jak, skoro mnie unika?
— Nie wiem. Wymyśl coś. Jesteś w końcu sprytnym Ślizgonem, no nie? Powinieneś być mistrzem w wymyślaniu chytrych planów.
— Bardzo śmieszne. Jestem Ślizgonem tak samo jak ty, księciu kanapy — odciął się. — Pomożesz mi?
— Z najwyższą niechęcią. Sam się w to władowałeś.
— Tak się odwdzięczasz kumplowi?
— Jeśli ci na niej zależy, to sam o nią zawalcz, Scorp. Ja nie przyłożę do tego ręki. Pamiętaj tylko, że jeśli ją zranisz, będziesz miał przeciwko sobie cały klan.
Słowa Albusa dźwięczały mu w uszach jeszcze na długo po tym, jak opuścił pokój wspólny. Potrzebował chwili samotności — musiał pomyśleć.

— Weasley!
Dostrzegł burzę rudych loków na końcu korytarza i ruszył w pościg, przepychając się między uczniami.
— Scorpius, masz chwilę?
Dominique Grimmer chyba nigdy nie miała wyczucia czasu. Złapała Scorpiusa za rękę, rozpraszając uwagę chłopaka na kilka sekund — tyle wystarczyło, żeby stracił z oczu ogniste włosy Rose Weasley. Zaklął brzydko, z niechęcią odwracając się do swojej turniejowej partnerki.
— Niezbyt. Czego chcesz?
— Chciałam z tobą porozmawiać o turnieju. Wiem, że drugi etap jest dopiero w grudniu, ale tak bardzo zależy mi na tym, żebyśmy przeszli dalej… Powinniśmy wybrać jakiś taniec, ułożyć choreografię i wziąć się do pracy.
— Dominique, nie teraz. Nie mam czasu. Pogadamy o tym później, dobrze? Teraz się spieszę. Wybacz.
— Pójdziesz ze mną w sobotę do Hogsmeade?! — krzyknęła jeszcze za nim, lecz już tego nie usłyszał — lub zignorował. Szepnęła do siebie: — Rozumiem, że to miało znaczyć “nie”.
W tym samym czasie Scorpius dotarł do końca korytarza, dochodząc do wniosku, że na dobre stracił Rose z oczu. Miał jednak jeszcze szansę ją odnaleźć i dogonić; wciąż nosił przecież przy sobie Mapę Huncwotów pożyczoną od Albusa.
Wyciągnął ją teraz z kieszeni, stając w jakiejś wnęce i upewniając się, że nikt go nie śledzi, po czym wymamrotał:
— Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Natychmiast na starym pergaminie zaczął powstawać napis: “Lunatyk, Łapa, Rogacz i Glizdogon przedstawiają jedyną taką mapę na świecie”, szybko się jednak rozmył. Został zastąpiony siecią sunących po papierze linii, które uformowały kontury zamku oraz poszczególne piętra. Blondyn doskonale wiedział, że plan został nieco „poprawiony” przez Albusa. Zamek po bitwie o Hogwart przeszedł niewielką metamorfozę: niektóre klasy zniknęły, inne się połączyły, pojawiły się nowe, wskutek czego tez i korytarze wyglądały nieco inaczej niż w czasach słynnych Huncwotów.
Chwilę później wykwitły czarne kropki oznaczone nazwiskami. Scorpius z satysfakcją odnalazł własną — zawsze to robił, gdy korzystał z Mapy — lecz zaraz się zreflektował. Przeczesał wszystkie korytarze w poszukiwaniu plamki należącej do Weasley. Zmrużył z satysfakcją oczy, dostrzegając ją wreszcie. Jednak uśmiech mu zrzedł, gdy chłopak zrozumiał, zawędrował jego palec — do Wieży Ravenclawu.

Elissa, Gabrielle i Rose siedziały na łóżku ostatniej z nich i przeglądały przyniesione z biblioteki książki. Ruda, oparta o kolumienkę, zajmowała się eliksirami, natomiast jej przyjaciółki czytały o animagii.
— Nie byłoby łatwiej spytać kogoś zaznajomionego z tą dziedziną? — odezwała się Weasleyówna, kiedy kolejna książka poleciała na ziemię przy akompaniamencie jęku Elissy.
— Nie. Animagia jest nielegalna. Nie pójdę z tym do McGonagall, bo mi zabroni nawet próbować — odparła brunetka, otwierając kolejny gruby tom.
— Jest nielegalna, jeśli jej nie zarejestrujesz.
— Merlinie, Rose, myślałaś kiedyś, żeby pójść na prawo? Idealnie byś się tam nadawała z tymi swoimi uwagami…
— Nie, dzięki, wolę raczej zostać uzdrowicielką. Nie miałabym siły przekopywać się przez akta. Wolę zginąć przy kociołku i wdychając trujące opary niż przywalona stertą teczek z dokumentami i kodeksami.
Gabrielle parsknęła śmiechem na tę deklarację i potrząsnęła głową.
— A ty jak zmarnujesz swoje życie, gdy już skończymy Hogwart? — zwróciła się do niej Elissa, mając wyraźnie dosyć książek i przyjmując z ulgą zmianę tematu.
— Będę hodować magiczne zwierzęta i się nimi opiekować — odparła blondynka melodyjnym głosem. — Może wyjadę do Rumunii, do smoków. Jeszcze nie wiem. A ty?
— Nie myślałam jeszcze o tym… Nie wiem. W waszym przypadkach zawody są dosyć oczywiste, a w moim? Ja nie mam takich zdolności. Nie jestem z niczego wybitna.
— Przecież jesteś genialna z transmutacji — przypomniała jej Rose. — Jesteś o wiele lepsza niż którakolwiek z nas.
— Nieprawda, nawet zwykłej animagii i rzucania patronusa nie umiem opanować…
— Animagia jest trudna! Porozmawiaj z McGonagall, pomoże ci. Inaczej będziesz się zadręczać i błądzić bardziej niż teraz.Wiesz, że samej będzie ci ciężko to opanować, prawda? Huncwoci dali radę, ale tylko dlatego, że mieli siebie nawzajem. Jeżeli bardzo ci na tym zależy, zwróć się do dyrektorki o pomoc. Nie odmówi ci, jestem tego pewna.
— Zgadzam się z Rose — poparła ją Gabrielle. — To najlepsze rozwiązanie.
— Może i macie rację.
Przez chwilę wszystkie milczały, pogrążone we własnych myślach.
— A jak sytuacja z Gregiem? — spytała wreszcie Rose, zadając dręczące ją pytanie. Była ciekawa, jak ostatecznie ułożyła się sprawa z tym Ślizgonem.
— Gregiem? Jakim Gregiem?
Zdziwienie widoczne na twarzy Gabrielle uprzytomniło Rudej, że ona nic nie wie o chłopaku Elissy. Już miała przepraszać za swój nietakt, kiedy odezwała się brunetka. Nie wyglądała na złą czy przejętą, więc Rose odetchnęła.
— To ten chłopak ze Slytherinu, z którym się spotykam — wyjaśniła i opowiedziała w skrócie historię ich relacji, dodając informacje o niedawnym zniknięciu Grega. — Rozmawiałam z madame Shearwood. Powiedziała, że sytuacja jest pod kontrolą i że nie mam się martwić.
— No to skoro tak, to czym się przejmujesz? Nie powinnaś się martwić, Greg wróci, zanim się obejrzysz — stwierdziła pogodnie Gabrielle, obejmując Elissę ramieniem.
— Wiem, ale… Mam wrażenie, że coś tu jest nie tak. Jakby coś się stało i mnie unikał… Nie odpowiada na żadne sowy, choć wracają bez listów... 
Rose poczuła się jak oblana kubłem zimnej wody. Ta rozmowa zmierzała w kierunku, który jej się nie podobał, bo implikował pytania o jej relację z Malfoyem.
— Eli, skoro madame Shearwood mówi, że wszystko jest w porządku, to na pewno jest. Greg pewnie pojechał do domu, ale szybko wróci, mówię ci.
— Po prostu się o niego martwię. Ale dzięki. — Elissa uśmiechnęła się do przyjaciółek z wdzięcznością. — A właśnie, Rosie, jak tam po turnieju?
— Jeszcze nie zaczęliśmy z Brianem przygotowań — przyznała Ruda, zmieniając pozycję. Ciągłe opieranie się o kolumienkę było jednak niewygodne. — Ale musimy się bardzo postarać, żeby przejść dalej, bo teraz już tylko najlepsi będą tańczyć. A skoro już teraz mieliśmy problemy, to ja nie chcę myśleć, co będzie dalej… Brian kompletnie nie umie tańczyć i nie czuje się w tym dobrze. Mogę go nauczyć techniki, ale to będzie za mało. Nadal zabraknie mu pasji i pewności siebie…
Którą miał Malfoy, szepnął natrętny głosik w jej głowie.
Ale z nim nigdy nie zatańczę na turnieju, pomyślała ze złością. To chyba wystarczyło do uciszenia głosiku, gdyż więcej już się nie odezwał.
— Nie możesz tego jakoś… sprowokować? — spytała ostrożnie Gabrielle.
— Nie sądzę. To się czuje albo nie. Po prostu między nami nie ma w tańcu chemii, jak to mawiają mugole...
— To chyba akurat nie jest jego wina — zauważyła Elissa. Nie dostrzegła porozumiewawczego spojrzenia rzuconego jej przez blondynkę, zajęta rozplataniem własnego warkocza. — Widziałam, jak na ciebie patrzy.
— Jak?
— Jakby był w tobie zadurzony.
Teraz, dla odmiany, Rudej zrobiło się słabo.
— Błagam, powiedzcie mi, że nie będę musiała dawać mu kosza podczas turnieju… Przecież to by totalnie zaprzepaściło nasze szanse, nawet jeśli obecnie się prezentują gorzej niż mizernie!
— Pytanie brzmi, czy ty w ogóle coś do niego czujesz?
Elissa podniosła głowę, by spojrzeć na Rose, oczekując jej odpowiedzi.
— Nie. Lubię go, ale nie na tyle, żeby cokolwiek z tego było… Nie mogę tego po prostu przeczekać?
— Wiesz, że prędzej czy później zechce zaprosić cię na randkę i wyznać ci swoje uczucia — stwierdziła z przejęciem brunetka, rozumiejąc sytuację przyjaciółki. Jednocześnie wiedziała, że dziewczyna nie jest typem osoby bawiącej się ludźmi i umawiającej się na randki z kim popadnie, choć wielu chłopaków się za nią oglądało — nawet jeśli ona sama była na to ślepa.
Umysł Rose pracował na najwyższych obrotach, szukając wyjścia ze swojego rozpaczliwego położenia.
— Turniej się kończy w lutym — dodała trzeźwo Gabrielle. — O ile przejdziecie dalej. A nawet jeśli nie, to i tak do drugiego masz prawie trzy miesiące. To długo.
— Prawda.
— Obawiam się, Rosie, że będziesz miała tylko dwa wyjścia.
Weasleyówna doszła do podobnego wniosku i teraz patrzyła na Gabrielle z rezygnacją, czekając, aż przyjaciółka wypowie jej myśli na głos.
— Albo dać mu kosza i zaprzepaścić swoje szanse na wygraną, jednocześnie zachowując się jak honorowy Gryfon… Albo jak rasowa Ślizgonka wykorzystać to i przekuć jego uczucia w pasję w tańcu, co mogłoby zapewnić wam przejście do kolejnego etapu.
— Nie ma opcji dla inteligentnego Krukona?
— Obawiam się, że nie ma.

Piątkowe lekcje mijały Rose jak we śnie. Nie mogła się skupić na zajęciach i wykonywała polecenia mechanicznie, zawzięcie ignorując spojrzenia, które rzucał jej Scorpius. Powoli już jednak miała dosyć zabawy w kotka i myszkę, dlatego zadecydowała, że jeszcze tego dnia z nim porozmawia. W końcu nie mogła dłużej uciekać, choć bała się konfrontacji i tego, że opanuje ją to samo uczucie, które przyszło pamiętnej nocy. Bała się przyznać, że ten taniec zupełnie nic nie znaczył.
Podczas ostatnich dwóch godzin zielarstwa rozluźniła się nieco. Zajmowali się przesadzaniem egzotycznych roślin, a ona skorzystała z okazji i rozmawiała z profesorem Longbottomem, dobrym przyjacielem rodziny. Odczuwała niejaką ulgę, choć praca była męcząca, a ona sama szybko uwaliła sobie ręce ziemią. Mogli używać rękawic, ale rośliny bardzo źle na nie reagowały. Rosły szybko i dawały słodkie, żółte owoce, których potem używano jako bazę do tworzenia niektórych bardzo skomplikowanych eliksirów — dlatego też były tak cenne.
— Kochani, koniec na dziś, dziękuję za waszą pracę! — zawołał nauczyciel, a Rose z walącym sercem skończyła zajmować się swoim kwiatem i sięgnęła po torbę. Powstrzymała się od wybiegnięcia z cieplarni jako pierwsza i celowo zmarudziła, pozdrawiając jeszcze profesora Longbottoma. Zauważyła, że Scorpius opuścił pomieszczenie przed nią, więc odetchnęła z ulgą, przekonana, że dał sobie spokój.
Jednak gdy tylko wyszła z cieplarni, uświadomiła sobie, że była w błędzie — blondyn czekał na nią pod ścianą. Zebrała się w sobie, decydując się na taktyczną ucieczkę.
— Hej, Weasley, dokąd uciekasz? Unikasz mnie? — usłyszała. Zdążyła postawić jedynie kilka kroków na ścieżce i teraz zamarła, gorączkowo szukając jakiejś ciętej riposty. Nic takiego jednak nie przyszło jej do głowy, więc wydusiła przez ściśnięte gardło:
— Nie mam z tobą o czym rozmawiać, Malfoy. To tylko jeden zwykły taniec.
— Nie dalej jak dwa dni temu wydawałaś się sądzić inaczej.
— To nic nie znaczy — mruknęła, nie mogąc zwalczyć pokusy odwrócenia się do niego. Zrobiła to, zanim zdążyła przemyśleć swój ruch. Jej rude loki zafalowały, ześlizgując się z ramienia na plecy. W świetle wieczornego słońca wyglądały bardziej na czerwone niż miedziane, zupełnie jakby stały w ogniu.
Wpatrywała się w Scorpiusa z zaciętym wyrazem twarzy, cała spięta i zdystansowana, gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Chłopak miał wrażenie, że nadal bawią się w kotka i myszkę, choć stała tak blisko — blisko, a zarazem daleko.
— Skoro to nic takiego, to dlaczego uciekałaś?
— Nie byłbyś sobą, gdybyś nie dociekał, prawda? — spytała ironicznie. W jej oczach rozbłysły ogniki złości. — Zatańczyłam z tobą raz, ale to się więcej nie powtórzy, możemy więc wrócić do oficjalnego statusu wrogów. A wrogowie z reguły się unikają, no chyba że wolisz się kłócić przy całej szkole…
— Prawdę mówiąc, brakuje mi tego.
— Słucham?
Zamarła, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Popełniła błąd, gdyż uniosła wzrok na tyle, by spojrzeć prosto w zielone oczy. Momentalnie w nich utonęła, na chwilę zapominając, że przecież miała się bronić, a nie mu ulegać.
— Zastanawiam się jedynie nad pewną nieścisłością w twoim… zachowaniu. — Kąciki ust Scorpiusa uniosły się w szelmowskim uśmiechu, jednocześnie czarującym i sprawiającym, że Rose się zagotowała. Zacisnęła dłonie w pięści, lecz nic nie powiedziała, słuchając jego spokojnego, głębokiego głosu. — Widzisz, mówisz, że to nic dla ciebie nie znaczy i że więcej nie masz zamiaru ze mną tańczyć. Ale jednak po wszystkim mnie unikałaś. Czyli musiałaś się bać, bo wiedziałaś, że to nie było nic… zwyczajnego.
Rose czuła się tak, jakby stała na krawędzi wysokiego urwiska, a każde nieopatrznie rzucone słowo mogło sprawić, że spadłaby, rzuciła się w przepaść. Przełknęła nagle wyrosłą gulę w gardle. Napięcie pomiędzy nią a wyraźnie rozluźnionym blondynem narastało. Przypominało to uczucie, którego doświadczyła podczas ich wspólnego tańca — coś w rodzaju zwierzęcego magnetyzmu.
Ogień powracał.
— Nie komplikujmy tego — wyszeptała; jej usta były suche jak pieprz.
— Chcesz uciekać? W porządku — jego uśmiech jeszcze się poszerzył — ale nie obiecuję, że przestanę polować.
Nawet nie wiedziała, kiedy znaleźli się tak blisko siebie. Jak niewielki był dystans między nimi, uświadomiła sobie dopiero wtedy, gdy Scorpius delikatnie wsunął palce w jej włosy i uniósł nieco jej głowę, by z równą ostrożnością pocałować dziewczynę w czoło.
Chwilę później już go nie było, a Rose stała sama na ścieżce, przyciskając dłoń do twarzy, zupełnie oszołomiona.

Przyszła na comiesięczne zebranie prefektów pełna obaw i nieco jeszcze drżąca przed spotkaniem ze Scorpiusem. Dzierżyła w dłoniach stertę papierów, gotowa użyć jej w charakterze tarczy, zupełnie jakby spojrzenie zielonych oczu mogło ją przewiercić na wylot. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że poza Conradem Woodem jeszcze nikogo w pomieszczeniu nie ma.
— Dobrze, że jesteś — przywitała go. — Mamy parę rzeczy do obgadania przed zebraniem…
Rzucił jej nieodgadnione spojrzenie, bębniąc palcami po stole, przy którym siedział. Odchylał się na krześle tak, że zdaniem Rose już dawno powinien się przewrócić wraz z nim. Nie wyglądał jednak, jakby robiło to na nim jakiekolwiek wrażenie.
— Brzmi fantastycznie — odparł, nadal jej się przyglądając. — Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
Roześmiała się nerwowo.
— Wszystko w porządku, po prostu się zdenerwowałam. To nic takiego. Zajmijmy się lepiej pracą, to na pewno poprawi mi humor — stwierdziła, kładąc na stole swoje notatki oraz przyniesione papiery. — Właściwie to mam do ciebie prośbę.
— Tak?
— Mógłbyś dzisiaj ty poprowadzić spotkanie?
Milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w Rose badawczo, zdziwiony, że tak po prostu oddaje mu swoje dominium. Zawsze to ona zajmowała się zebraniami prefektów, zbieraniem raportów i rozwiązywaniem konfliktów. On jedynie wspierał ją od strony technicznej, pomagał wszystko posegregować. Nikt nie miał wątpliwości, że to właśnie ona rządziła i zarazem trzymała prefektów w kupie.
— Dlaczego?
— Wybacz, po prostu mam dzisiaj zły dzień — wyjaśniła, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Nie mogę się dostatecznie skupić i obawiam się, że przez to nie będę w stanie normalnie się wszystkim zająć. Jeśli to dla ciebie nie problem…
Prawdę mówiąc, Rose bała się, że po spojrzeniu na Scorpiusa Malfoya całkowicie straci zdolność do logicznego myślenia i zrobi coś, czego później będzie żałować. Do tego jeszcze nie opanowała chaosu panującego w jej myślach, była trochę roztrzęsiona, więc nie sądziła, żeby była w stanie poprowadzić spotkanie.
Miała po prostu za dużo na głowie.
— Oczywiście, że nie — zgodził się i spuścił wzrok na blat stołu, dopiero teraz zwracając uwagę na dokumenty. — Tylko powiedz mi, co mam mówić.
— Dzisiaj raczej standardowo… Trzeba rozdać raporty, poprosić o ich wypełnienie do przyszłego poniedziałku, cztery dni chyba im na to wystarczą… — Zerknęła do notatek. — Trzeba jeszcze ustalić patrole na najbliższy miesiąc i to by było na tyle. Na końcu zapytaj o uwagi, skargi czy tam zażalenia, żebyśmy wiedzieli, czy coś się wydarzyło…
— Rosie, na pewno wszystko w porządku?
Delikatnie dotknął jej dłoni, próbując przekazać trochę otuchy.
— Tak, tak — odparła z roztargnieniem. — Nie martw się, to minie. 
— Skoro tak twierdzisz… Wiesz, w razie czego chętnie ci pomogę, jeśli są jakieś dupska do skopania czy cokolwiek, tylko powiedz. Naprawdę.
Mrugnął do niej, a ona nie mogła powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu — choć, wiedziała to, musiał wypaść trochę blado.
Pięć minut przed dziewiętnastą zaczęli się schodzić prefekci. Zajmowali wyznaczone miejsca, dyskutując wesoło. Jedna z dziewcząt wciągnęła Rose w rozmowę na temat nowych różdżek, uprzednio pogratulowawszy przejścia do kolejnego etapu turnieju. Ruda uśmiechała się, ledwo utrzymując emocje na wodzy, gdy zobaczyła wchodzącego do sali Scorpiusa. On jednak nawet na nią nie spojrzał. Przez całe spotkanie również się nie odzywał, a jego wzrok wędrował na twarz Rose jedynie zupełnie przypadkowo. Po jego ustach błądził nikły uśmiech, jednak nic nie wskazywało na to, co się wydarzyło jeszcze niedawno.
Rose nagle zrozumiała. Ich stosunki wracały do normy — czyli do kłótni, ironii, wzajemnej wrogości. Niby właśnie tego chciała, ale jednak…
Jednak tego żałowała.

W ferworze powrotu na uczelnię prawie o Was zapomniałam, ale proszę - oto jest! Zostały mi jeszcze dwa rozdziały w zapasie, więc mam nadzieję, że uda mi się dalej publikować regularnie, ale z tymi zajęciami nigdy nic nie wiadomo. Chciałam też zmienić tutaj szablon (po raz kolejny, bo znalazłam świetny obrazek oddający frustrację Rose!), ale się nie wyrobiłam. Niemniej jednak gdyby ktoś z Was przypadkowo trafił na zamkniętego bloga, oznacza to, że robię remont i niedługo otworzę Taniec ponownie. A nowy rozdział 20.10.

5 komentarzy:

  1. Siedzę i jestem nieco poruszona tym rozdziałem. Rozumiem Rosie, bo sama bym tak zrobiła.
    Rozdział jest świetny. :D No i czekam na dalszy rozwój tego wszystkiego. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!
    Zastanawiam się jak ktoś może posiadać taki talent pisarski. Myślałaś nad wydaniem książki? Chętnie bym przeczytała jakąś autorką opowieść w twoim wykonaniu ;)
    Rozdział cudowny. Siedziałam z zapartym tchem i wpatrywałam się w literki, aż zaczęły mi skakać przed oczami. Rose jest urocza w swoim zachowaniu. W sumie co się dziwić? Nie może pojąć co się z nią, z nimi dzieję. Mam nadzieję, że szybko pójdzie po rozum do głowy i wszystko się ułoży.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)
    Equmiri

    OdpowiedzUsuń
  3. Rose pewnie będzie się teraz bronić przed tym, co się z nią dzieje w obecności Malfoya, ale to nic dziwnego. Najpierw się nienawidzili, a teraz wygląda na to, że coś się zmieni.
    Ciekawe jak to się wszystko ułoży.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. nadszedł czas na mój komentarz ;). ogólnie mi się podoba. podoba mi się pomysł konkursu tanecznego. podoba mi się to, jak przedastawiasz relacje między Rose a Sccorpiusem. podoba mi się relacja między Rose a Albusem i aż sie zastanawiam, jaki cudem dziewczyna może dogadywać się jeszcze lepiej z Jamesem. podobają mi się wątki poboczne przyjaciółek Weasley i ciekawi mnie, co się stało z Jonem i czemu się nie odzywa. Mój ulubiony fragment to ten taniec, świetnie to opisałaś. czasem niektóre fragmenty są przegadane, nieco w podobny sposób jak w Primavera, ale w większośći przypadków nie. Zabrakło mi opisu tanca Scora ze swoją partnerką, ale liczę, że jeszcze o tym będzie. I że Malfoy jednak nie odpuści pomimo zachowania na zebraniu prefektów. Lubię Twojego Malfoya, właściwie to Rose bardziej przesadza. jestem bardzo ciekawa, jak zrboisz, żeby koniec końców tańczyli razem na tym konkursie, bo inaczej obie tego nie wyobrażam. Używasz nieco za dużo "jednak". Zapraszam serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, ten rozdział też był świetny! :D W sumie pełen różnorodnych scen, ale to nie stanowiło żadnego problemu.
    Widzę, że nawet pogoda płacze nad skutkami i samym tańcem Scorose xD
    Dobrze, że Rose może znaleźć oparcie w przyjaciółkach. Plus dla Gabrielle za to, że również pomyślała o przyciaganiu się przeciwienstw :D
    Zachowanie obydwojga jest urocze :D I to, że Malfoyowi tak brakuje kłótni i przekomarzań z Weasley. Ogólnie uwielbiam takie momenty w opowiadaniach, w których bohaterowe mający się ku sobie trwają w takiej niepewności, zawieszeniu w relacji i później ktoś wykonuje pierwszy krok <3
    Uwielbiam twojego Albusa! :D Scena,w której czyta, była po prostu urocza! Wobraziłam sobie rozczochranego Pottera machajęcego nogami ze stosikiem książek pod ręką i się rozpłynęłam xD Widzę, ze Albus również widzi chemię między Scorose :D
    Buahahahahaha! Poczułam taką niską satysfakcję, gdy Malfoy zignorował Dominique! Chyba jestem złym człowiekim... xD
    Dlaczego Greg nie odpisuje na listy?
    "— Albo dać mu kosza i zaprzepaścić swoje szanse na wygraną, jednocześnie zachowując się jak honorowy Gryfon… Albo jak rasowa Ślizgonka wykorzystać to i przekuć jego uczucia w pasję w tańcu, co mogłoby zapewnić wam przejście do kolejnego etapu.
    — Nie ma opcji dla inteligentnego Krukona?
    — Obawiam się, że nie ma."-:D:D:D Biedna Rose ;D Chyba będzie musiała perfidnie udawać zauroczenie Brianem... Jeśli tak będzie, doda to naprawdę dużo smaczku całej historii. Wyobrażasz sobie rozterki Malfoya co do tego, czy Rose naprawde ma coś do Grimmera? Albo cichą rywalizację Scorpiusa i Briana? xD Oj, będzie się działo... Bo jakoś trudno mi wyobrazić sobie, żeby Rose po prostu zrezygnowała z turnieju.
    Jaka ona jest czasami naiwna... Naprawdę nie przewidziała, ze Malfoy skorzysta z sytuacji do rozmowy? xD
    Świetnie wyszedł moment rozmowy pod szklarnią! Wyznanie Scorpiusa o tym, że brakuje mu kłótni.. I pocałunek w czoło przede wszystkim! <3
    Lubię Wooda, jet takim sympatycznym przyjacielem ;)
    Czyżby Malfoy starał sie teraz wzbudzić tęsknotę w Weasley? Nie powiem, nie spodobało mi się jego zachowanie na zebraniu... xD
    Żałuj Rose, żałuj. Dobrze ci tak, nie chcesz sie przyznać do uczuć wobec Malfoya i masz! Nie no, żartuję, ale Weasley mogłaby coś zrobić! xD
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział! <3
    Pozdrawiam i życzę weny! ;) (Wiem, że póki co jej nie potrzebujesz, ale mimo tego - przyda sie zawsze! :D)
    ~Arya ;)

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje