czwartek, 1 grudnia 2016

14. Rozgrywając partię

— Hej, Rose, nie śpij! Kartka ci wpadła do owsianki.
Ruda nieprzytomnie podniosła głowę i rozejrzała się po stole. Gabrielle miała rację, w jej własnej misce wylądowała czerwona kartka. Z jednej strony już zdążyła zmoknąć. Sięgnęła po nią szybko, wiedząc już, czego się spodziewać — kolejnego liściku od tajemniczego adoratora. Naprawdę zaczynała go podziwiać za wytrwałość i coraz bardziej się ciekawiła, kto to mógł być.
— Co tym razem?
Elissa zajrzała jej przez ramię, czytając treść kartki.
— „Dzień dobry, Rosie. Mam nadzieję, że się nie przepracowujesz za bardzo i dajesz sobie chwilę odpocząć! Jesteś najbardziej pracowitą osóbką, jaką znam, i jednocześnie bardzo mnie to martwi. Nie przemęcz się, dobrze? Trzymam za ciebie kciuki!”.
— Dlaczego wszyscy się tak nagle o mnie martwią? — zirytowała się Ruda, mnąc kartkę i rzucając ją na stół. — To się robi denerwujące.
— Nie żeby coś, Rosie, ale ten twój tajemniczy wielbiciel ma rację. Przepracowujesz się. Już teraz wyglądasz jak sama śmierć — stwierdziła krytycznie Elissa, odsuwając się trochę, by móc sięgnąć do własnego talerza. — Nie możesz trochę odpocząć? W tym tempie się zamęczysz jeszcze przed drugim etapem turnieju i wylądujesz w skrzydle szpitalnym.
— Nic mi nie jest.
Rose westchnęła, po czym przejechała dłonią po twarzy. Może i w tym, co mówiła Elissa oraz co jej napisał Tajemniczy Wielbiciel, było trochę racji, ale już i tak części obowiązków próbowała się pozbyć. Prowadzenie spotkań prefektów oraz pracę papierkową przejął po niej Conrad (jej dług wdzięczności wobec niego rósł), niektóre patrole przejęli prefekci z młodszych roczników. Spodziewała się, że będą się skarżyć, ale o dziwo, nikt nie powiedział ani słowa. Pewnie dlatego, że jej partner w zbrodni, tfu, drugi prefekt naczelny, rzucił na nich jakieś zaklęcia, kiedy nie patrzyła.
Z nawałem prac domowych i treningami jakoś sobie radziła, chociaż często przez to siedziała do później nocy, a później niewyspana schodziła na śniadania, czochrając jeszcze bardziej swoją rudą szopę. W pewnym momencie zaczęła robić wszystko nieco mechanicznie, marząc o większej ilości snu. Jedynie w weekendy mogła choć trochę odpocząć, jednak wtedy zwykle nadrabiała zaległości z całego tygodnia. Była pracoholiczką, więc szybko się adaptowała do takich warunków, jednak momentami sytuacja przerastała nawet ją.
A do tego jeszcze zaglądała często do łazienki Jęczącej Marty i sprawdzała postępy w warzeniu eliksiru. Na razie wszystko szło prawidłowo, nie popełniły żadnego błędu, ale musiały sto razy sprawdzać daty oraz ilości dodawanych składników. Rose bała się, że prędzej czy później się pomyli, zwłaszcza wtedy, kiedy ledwo myślała.
Jej wzrok, nie wiedzieć kiedy, powędrował w kierunku stołu Ślizgonów. Od razu wypatrzyła charakterystyczną fryzurę Albusa, dyskutującego o czymś intensywnie ze Scorpiusem. Z tej odległości nie słyszała ich rozmowy, ale miała pewność, że temat całkowicie pochłaniał obu przyjaciół. Wyglądali, jakby coś planowali — niekoniecznie dobrego.
Obok blondyna siedziała drobna dziewczyna, z niewyraźną miną grzebiąca w swojej sałatce. Wydawała się skupiać całkowicie na tym, co mówili siedzący obok niej siódmoklasiści. Rose skądś ją kojarzyła. Jej włosy wyglądały znajomo, ten morderczy błysk w oczach również…
Aha.
Dominique Grimmer, siostra Briana i partnerka Scorpiusa.
Oparła głowę na dłoni i przez chwilę ich obserwowała. Żaden z nich nie zauważył jej natarczywego spojrzenia, ale za to ona również przez chwilę poczuła na sobie czyjś wzrok. Przeczesała stół Ślizgonów, lecz wszyscy wyglądali raczej normalnie — skupieni albo na swoim jedzeniu, albo rozmawiający ze sobą w niewielkich grupkach.
Wzruszyła ramionami. Chwilę później zrozumiała, kto na nią patrzył, choć jedynie przez ułamek sekundy. Brian. To musiał być on.
Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Siedział na krańcu stołu, z nikim nie rozmawiając, nieco zachmurzony i chyba smutny. Rose zauważyła, że zachowywał się tak już od jakiegoś czasu, ale nie umiała poprawić mu humoru. Poza tym sama do końca nie wiedziała, jak ma z nim rozmawiać. Nadal.
Teraz jednak pomyślała, że najwyższy czas coś z tym zrobić. W jej głowie od dłuższego czasu krystalizował się plan, ale nie wiedziała, czy starczy jej odwagi, żeby go zrealizować. Tylko jeśli nie teraz, to kiedy? Jeszcze trochę, i Brian pociągnie ich oboje na dno, skąd nikt ich nie wydostanie.
Należało temu przeciwdziałać.
— Dziewczyny, pójdę do łazienki — mruknęła, zabierając swoją torbę spod ławy. Wiedziała, że z tak ściśniętym żołądkiem już nie da rady skończyć swojego śniadania. Zamiast tego mogła zajrzeć do łazienki Jęczącej Marty i sprawdzić, jak wygląda ich eliksir. W nocy miały dodać kolejny składnik.
— Iść z tobą? Dobrze się czujesz? — spytała Gabrielle, na jej pięknej twarzy pojawił się niepokój.
— Nie, nie trzeba, dam radę sama. Tak, wszystko w porządku. Naprawdę.
Pomachała do nich i dziarskim krokiem wyszła z Wielkiej Sali, choć wcale nie czuła się tak pewnie. Prawdę mówiąc, trochę kręciło jej się w głowie.
Gdy tylko Rose opuściła stół Krukonów, do Elissy oraz Gabrielle dosiadł się Albus.
— Cześć. Robimy dzisiaj przyjęcie halloweenowe w pokoju wspólnym Slytherinu. Czujcie się zaproszone — wypalił bez zastanowienia, uśmiechając się szeroko. — Zaraz po oficjalnej uczcie możecie do nas wbijać.
Elissa zmarszczyła brwi, po czym spytała:
— A Rose nie jest zaproszona?
— Jest. Ale musi się dowiedzieć jak najpóźniej, żeby nie zdążyła znaleźć wymówki. Z jej przyjęciem urodzinowym było podobnie. Tym razem prawdopodobnie po prostu naślę na nią Scorpiusa, żeby ją zabrał. Jemu raczej nie odmówi. Chcę, żeby się trochę rozerwała…
— To prawda, ostatnio zbyt dużo siedzi nad książkami, nawet jak na siódmoklasistkę — przyznała Gabrielle.
— Wiem. — Przytaknął. — Zauważyłem. Nie mówcie jej o imprezie, dobra? Wiem, że przed ucztą ma trening z Grimmerem. Scorpius ją stamtąd zabierze, na wypadek gdyby planowała pójście do biblioteki. No i potem wszyscy pójdziemy do nas. Duże ilości kremowego piwa zapewniamy my. Jakieś żarcie z kuchni też się znajdzie.
— Rose ci chyba tego nie wybaczy.
— Wybaczy, Eli, wybaczy. Jest moją ulubioną kuzynką, a ja jej ulubionym kuzynem. — Uśmiech Ala się powiększył, choć Krukonki nie sądziły, że to w ogóle możliwe. — Poza tym chcę jedynie, żeby się dobrze bawiła, czy to przestępstwo?
— Nie, ale…
— No właśnie. Uwierzcie trochę we mnie i pomóżcie mi ją rozerwać, co?

Wywar miał żółty kolor i radośnie bulgotał. Wokół niego unosiły się niewielkie pęcherzyki, przypominające trochę bańki mydlane. Dodały już jad węża, a dzisiejszej nocy miały dorzucić włos jednorożca. Potem zostanie już tylko dzika zagajewka, ale to dopiero w grudniu. Do tego czasu wywar musiał trochę poleżeć w lodzie. Niby składników nie było wcale tak dużo, ale przy wrzucaniu każdego kolejnego Rose czuła krople potu ściekające po jej plecach.
Upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku, wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą dokładnie drzwi.
— Rose? Wszystko w porządku?
Aż podskoczyła w miejscu, słysząc głos Briana. Szybko się do niego odwróciła, gorączkowo poszukująca w myślach odpowiedniej wymówki. Jak zawsze w kryzysowych sytuacjach, na jej policzki wypełzło gorąco.
— Nic takiego. Po prostu źle się poczułam.
Nie wyglądał, jakby jej uwierzył, lecz wówczas otaksował wzrokiem całą sylwetkę dziewczyny i ostatecznie skinął głową, przyjmując do wiadomości wypowiedziane przez nią słowa.
— Czujesz się już lepiej czy odprowadzić cię do skrzydła szpitalnego?
— Jest okej, Brian, dzięki, nie trzeba. Czuję się już lepiej.
Obdarzyła go bladym uśmiechem, wiedząc, że nie ma odwagi, żeby wprowadzić swój plan w życie. Obiecała sobie tylko, że zrobi to po treningu. Na pewno. Bez względu na wszystko.
— Będziesz w stanie tańczyć dzisiaj? Może zrobimy sobie przerwę?
— Chciałbyś.
Roześmiał się cicho, rozbawiony.
— Masz rację. To co, do zobaczenia na treningu o drugiej?
— Jasne.
Skinęła mu głową i tym razem pomaszerowała prosto do biblioteki, odprowadzana jego nieco nieobecnym spojrzeniem. Gdyby tylko obejrzała się za siebie, zobaczyłaby, że chłopak zacisnął pięści, przekonany, że nie może wykonać żadnego ruchu. Tkwił na pozycji pokonanego króla, a ona mówiła mu: „szach-mat”. 
Przeczesał swoje gęste włosy i drgnął wystraszony, gdy coś miękkiego otarło się o jego kolana.
Kot. Szary, z różową obróżką. Pewnie się przybłąkał z któregoś dormitorium. Niektóre zwierzęta chodziły luzem po zamku i wracały na noc do swoich właścicieli, a niektóre znajdowały kryjówki w różnych dziwnych miejscach w zamku.
Zwierzę zamiauczało oskarżycielsko, po czym pacnęło Briana łapą.
— Tak, wiem — westchnął. — To nie moja liga i jej nigdy nie dosięgnę.
Pewnie tak naprawdę kot domagał się jedzenia, ale równie dobrze mogło mu chodzić o Rose.

Po kilku godzinach spędzonych w bibliotece miała już serdecznie dosyć wszystkiego. W jej głowie panował chaos i nie potrafiła się skupić na żadnym czytanym zdaniu. Literki rozmazywały się przed oczami, a ręce trzęsły, nie była w stanie utrzymać nawet w dłoni pióra. Prawdę mówiąc, stresowała się. Stresowała się bardziej niż przed pierwszym etapem turnieju. W końcu plan, który wymyśliła, wymagał dużej odwagi i przekonania, których jej brakowało. To znaczy nie miała całkowitej pewności, czy to na pewno dobry pomysł. Dusza protestowała, ale mózg podpowiadał, że to jedyna racjonalna decyzja, jeżeli poważnie myślała o turnieju.
Jeżeli niczego by nie wymyśliła, równie dobrze już teraz mogłaby się poddać. Akurat tutaj Gabrielle zdecydowanie miała rację, inne wyjście nie istniało. Dlatego Rose musiała zacisnąć zęby i przeboleć kilka niedogodności. Wiedziała jedno — efekt będzie tego wart.
Tylko z drugiej strony czy warto z tego powodu się posuwać aż tak daleko i bawić się uczuciami innych? Czy nie uczciwiej po prostu zrezygnować?
Nie mogła wiecznie pozostać niezdecydowana, bo czas uciekał.
Wreszcie wstała, zebrała swoje książki do torby i ruszyła na salę treningową, zdecydowana na konfrontację z Brianem.
— Hej — przywitała go pospiesznie. Siedział pośrodku pomieszczenia z zamkniętymi oczami, jakby spał. — Jesteś zmęczony?
— Trochę. Ale dam radę. Ty wyglądasz gorzej.
— Dzięki, nie pomagasz — westchnęła. — Mniejsza o to, weźmy się do roboty, dobrze? Albus koniecznie chciał, żebym się pojawiła na uczcie z okazji Nocy Duchów, więc mamy mało czasu, a pracy dużo.
— Jesteś straszna, Rose.
— Nie marudź.
Rose po raz kolejny uświadamiała sobie, że gdy zaczynała tańczyć, przestawała czuć zmęczenie. Zupełnie jakby jej ciało poruszało się niezależnie. W jakiś niepojęty sposób taniec leczył ból, choć później wyczerpanie da o sobie znać ze zdwojoną siłą.
Brianowi szło zdecydowanie lepiej niż na wcześniejszych treningach, choć to nadal nie był poziom, jaki musieli osiągnąć. Ważne jednak, że się bardzo starał. Czuł się już nieco pewniej na parkiecie, choć czasem się gubił w ważniejszych momentach. Rose tańczyło się z nim dobrze — nie tak jak ze Scorpiusem, ale po prostu dobrze. Nie doświadczyła w jego obecności uczucia tańczącego w żyłach ognia.
— Dobra, wystarczy na dziś — zdecydowała Rose, kiedy przećwiczyli kilka razy układ. Mieli już ułożoną choreografię, ale musieli szlifować poszczególne kroki oraz figury.
— Nie lubisz ze mną tańczyć, co?
Rose zamarła z butelką wody w dłoni.
— Skąd ten wniosek?
— Widzę, że nie czujesz się w moim towarzystwie do końca… swobodnie. Przepraszam za to. Za bardzo na ciebie naciskałem, wiem też, że nie jestem wybitnym partnerem do tańca.
Brian z zakłopotaniem przeczesał włosy.
Dalej, Rosie, jeśli nie teraz, to kiedy?
— Daj spokój, to nie twoja wina. Nie tańczysz źle, Brian. Brakuje ci warsztatu i pasji, to prawda, ale jesteś w stanie to nadrobić. — Przechyliła twarz, żeby na niego spojrzeć. Starała się wyglądać możliwie uroczo i uwodzicielsko (na Merlina, Rose, co ty wyrabiasz?!), lecz wiedziała, że z czerwoną twarzą oraz rudymi kosmykami przyklejającymi się do skóry wcale nie osiągnie oczekiwanego rezultatu i co najwyżej zrobi z siebie idiotkę. — Wierzę, że dasz sobie radę.
— Dzięki, Rose.
— Uhm… Nie ma za co. — No i co teraz? Powiedz coś, szybko! — Brian…
— Będę się już zbierał. Chcę wziąć prysznic przed ucztą, a jest już dosyć późno. Będziesz na uczcie?
Wstał, zebrał swoje rzeczy, po czym spojrzał wyczekująco na Rudą.
— Co? Tak, będę, chyba. To do zobaczenia!
Zanim zdążyła powiedzieć choć słowo, już go nie było. Nawet nie wprowadziła w życie swojego planu. Biła się przez chwilę z myślami, wreszcie wypadła na korytarz, przekonana, że już jest za późno. Biegnąc ze wzrokiem wbitym w plecy Briana, awet nie zauważyła przyczajonego w cieniu Scorpiusa Malfoya.
— Brian! — wrzasnęła za nim z desperacją i rozpaczą. Biegła, roztrącając uczniów i uparcie wbijając wzrok w jego plecy. Nie chciała stracić go z oczu.
Usłyszawszy jej głos, zatrzymał się na końcu korytarza, ale się nie odwrócił. Trzymał ręce w kieszeniach, a jego brązowe włosy były zmierzwione. Rose dogoniła go i stanęła przed nim. Zanim miał okazję cokolwiek powiedzieć, objęła go za szyję, przyciągając do siebie — wciąż nie grzeszyła wzrostem — i pocałowała go w usta, czując jedynie żal, złość i desperację. Miała już dosyć krążenia w kółko, zastanawiania się, co zrobić. Jeżeli miała wygrać, musiała postawić wszystko na jedną kartę. Albo chociaż spróbować. Nieważne, że Albus ją za to później zabije, nieważne, że Elissa będzie się domagać szczegółów, nieważne, że Scorpius się wkurzy, nieważne, że czuła się źle z samą sobą. Po jej twarzy popłynęły łzy, które Brian po chwili miękkim gestem starł.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, ona niepewnie, on bezradnie.
— Rose, ja…
— Poczekaj, daj mi się wytłumaczyć, dobrze? — weszła mu w słowo. — Proszę. To ważne.
Skinął głową, zupełnie jakby nie dowierzał własnemu gardłu i zdolności wydobywania z niego dźwięków. Dziewczyna wcale mu się nie dziwiła. Ona sama musiała teraz go okłamać, rozgrywając swoją partię, a później zostawić jego serce na bruku.
Wbrew temu, co mówili, nie była bezlitosna, ale nie miała innego wyjścia.
— Przepraszam, że cię ostatnio ignorowałam. Nie do końca wiedziałam, jak mam z tobą rozmawiać po tej ostatniej awanturze i nie chciałam, żebyśmy znowu się pokłócili… — To akurat była prawda. — Brian, zależy mi na tobie. Dlatego… przepraszam, dobrze?
— To raczej ja powinienem przepraszać… Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. To, o co się pokłóciliśmy… Jak jest z tobą i Scorpiusem Malfoyem? Wiesz, chciałbym wiedzieć… Chociaż może nie powinienem pytać.
Podrapał się po głowie, nie patrząc w oczy Rose, lecz kierując wzrok na ściany.
— Przyjaźnimy się, nic więcej.
Wzruszyła ramionami, starając się, żeby wyszło to nonszalancko. Zupełnie jakby naprawdę Scorpius Malfoy był jednym z nic nieznaczących chłopaków i jakby wcale na jego widok jej serce nie szalało.
Teraz sobie uświadomiła, że od tego wieczoru może się pożegnać z jakimikolwiek tańcami z blondynem, jeżeli chciała doprowadzić Briana do zwycięstwa w turnieju. To zabolało mocniej niż się spodziewała.
— Naprawdę?
Na Merlina, Brian, po prostu mi uwierz!
— Gdybyśmy byli dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi, raczej bym cię nie pocałowała, nie uważasz?
— Fakt. Masz rację. — Wziął głęboki wdech, po czym przytulił do siebie dziewczynę. — Dziękuję, Rose. Naprawdę. To dużo dla mnie znaczy. Do zobaczenia na uczcie.
Puścił ją, puścił do niej oczko, po czym odszedł, zostawiając Rose z czerwonymi policzkami.
Biała królowa powiedziała „szach” czarnemu królowi.
Ale w polu widzenia zaraz pojawił się biały.
— Weasley, jak ci się podobało całowanie się z mopem?
Zamknęła oczy i policzyła do trzech. Dopiero wtedy odwróciła się, by stawić czoła Scorpiusowi Malfoyowi. Stał w nonszalanckiej pozie, z rękoma założonymi na piersi i uśmieszkiem wyższości błąkającym się po jego ustach. Jego zdenerwowanie zdradzały jedynie oczy oraz trzęsące się ręce. Rose wiedziała, że starał się pokazać, jak bardzo go nie obchodzi to, co się stało na korytarzu, ale w gruncie rzeczy najchętniej by się rzucił na Briana. Albo zrobił jej awanturę.
Nagle poczuła się zmęczona, choć gra dopiero co się zaczęła.
— Nie obrażaj go, Malfoy.
— Bo co? — spytał prowokująco. — Bo rzucisz na mnie jedną z tych twoich śmiesznych klątewek? A może wezwiesz na pomoc cały klan Potterów-Weasleyów?
Nagle Rose zrozumiała, co widzi w jego oczach oraz aroganckiej postawie.
— Jesteś zazdrosny — stwierdziła ze zdumieniem. — Naprawdę jesteś zazdrosny o Briana?
— Nie jestem zazdrosny. Czemu miałbym być zazdrosny o kogoś wyglądającego jak mop? Merlinie, Weasley, co ty w nim widzisz?
— Najwyraźniej więcej niż w tobie.
— To zabolało, Weasley.
Na Merlina, zazdrosny Scorpius Malfoy był słodki.
— Miało.
— W co ty pogrywasz, Weasley? — spytał z frustracją i bólem. — Sama mi powiedziałaś jeszcze kilka dni temu, że gdybyś miała wybór, nigdy byś z nim nie zatańczyła. Dlaczego nagle zmieniłaś zdanie? Zadurzyłaś się w nim, co? To palant, Weasley. Skrzywdzi cię.
— Myślę, że jednak tym razem to ja skrzywdzę jego…
Patrzył prosto w jej oczy, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego. Już nie zachowywał się tak nonszalancko jak na początku, nie dostrzegła też ani śladu po jego wcześniejszej złości. Teraz się zwyczajnie martwił. O nią.
To bolało.
— W co ty się wplątałaś, Rosie?
W odpowiedzi z jej ust wydobył się jedynie szept:
— To skomplikowane…
— Wytłumacz mi, proszę. 
— Nie tutaj i nie teraz, Scorp. Środek korytarza to nie jest dobre miejsce na takie rozmowy. — Przeczesała włosy szybkim gestem, widząc, że nadchodzi kilku uczniów zmierzających do Wielkiej Sali na ucztę. Niedługo korytarz się zatłoczy jeszcze bardziej. — Wyjaśnię ci wszystko, obiecuję, ale nie tutaj, dobrze?
— Dobrze — westchnął po chwili wahania. — Kiedy chcesz.
Skinęła głową, czując wypełniającą ją ulgę. Mogła odłożyć nieprzyjemną rozmowę na później. Po prawdzie spodziewała się awantury, a na pewno wrzasków. Wiedziała, że Scorpius nie będzie zadowolony, gdy usłyszy, co wymyśliła, ale koniec końców i tak będzie musiał to zaakceptować.
— Chyba pójdę się przebrać.
Poczuła się nieco niezręcznie, gdy po raz kolejny napotkała spojrzenie zielonych oczu. Teraz znowu przypominały spokojny ocean.
— Poczekam na ciebie. I tak miałem dopilnować, żebyś dotarła na imprezę.
— Imprezę? Jaką imprezę?
Zatrzymała się w pół kroku i uniosła brwi, oczekując wyjaśnienia. Nie sądziła, żeby przez „impreza” Scorpius rozumiał ucztę w Wielkiej Sali, a zatem znowu jej znajomi musieli coś uknuć. I nawet jej o niczym nie powiedzieli!
W sumie wtedy mogłaby się wykpić.
— Albus robi u nas w pokoju wspólnym imprezę z okazji Halloween. Prosił, żeby ci nic nie mówić, bo na pewno odmówisz przyjścia, tak jak to zwykle z imprezami w twoim przypadku bywa. — Uniósł w uśmiechu kącik ust. — Dlatego wysłał mnie, żebym cię przyprowadził.
— Cóż za konspiracja… Zgaduję, że nie mam co szukać wymówek?
— Żadna mnie nie przekona. Niczym mnie również nie przekupisz.
— Naprawdę niczym?
— Naprawdę niczym.
— Okej, w takim razie poddaję się. — Podniosła do góry ręce. — Pójdę się przebrać. Dasz mi jeszcze dziesięć minut na prysznic czy to już będzie przegięcie?
— Pod warunkiem, że będę mógł przebywać z tobą w tym samym pomieszcze…
Uderzyła go w ramię, śmiejąc się.
— Nie przeginaj, Malfoy!
Ostatecznie czekał na nią pół godziny, ale kiedy zobaczył ją w dopasowanym, czarnym topie oraz czerwonej spódniczce w kratkę, uznał, że było warto.

Wielka Sala zmieniła się nie do poznania. Nauczyciele udekorowali ją stosownie do okazji. W powietrzu unosiły się dynie o różnych kształtach i rozmiarach; wszystkie miały wycięte miny, które przy odrobinie dobrej woli można by uznać za uśmiechy. Za to umieszczone w wydrążonych wnętrzach dyni świeczki przydawały im uroku. Pod sufitem latały zaczarowane, cukrowe nietoperze, specjalnie zamówione na tę okazję u pana Flume’a, właściciela Miodowego Królestwa.
Brian jak zwykle usiadł przy stole Ślizgonów, sprawdziwszy szybko, czy Rose się już pojawiła. Nie było jej, więc poczuł ukłucie rozczarowania. Sięgnął po sok dyniowy, obserwując pływające w powietrzu duchy. Zazwyczaj się nie pokazywały tak gromadnie, jednak dzisiejsza noc należała do nich. Chłopak musiał przyznać, że większości z nich nigdy nie widział na zamkowych korytarzach. Najlepiej z nich wszystkich bawił się zapewne Irytek, dopadając wybranych uczniów i krzycząc:
— Cukierek albo psikus!
Na Merlina, gdzie była Rose?
— Już po treningu?
Przysiadł się do niego Claude, pucułowaty szatyn o szarych oczach, z którym Brian dzielił dormitorium i z którym się od sześciu lat przyjaźnił.
— Tak, już dawno.
— I jak ci idzie czarowanie tej dziewczyny, z którą tańczysz?
Claude puścił mu oko i poczęstował się jedną z babeczek ułożonych na talerzu w piramidkę. Smakowała kawą, mlekiem oraz cynamonem jednocześnie.
— Pocałowała mnie.
Może jednak branie tego ciastka było błędem, bo prawie się nim zakrztusił, usłyszawszy słowa kumpla.
— Zrobiła… Co? Sądziłem, że to ty jesteś facetem w tej relacji. Jak całuje?
— Dobrze. Dobrze… — odparł z roztargnieniem Brian, wracając myślami do sceny na korytarzu. Rose go zupełnie zaskoczyła swoim gestem, tym bardziej że nigdy nie posądzał jej o jakiekolwiek cieplejsze uczucia względem niego. — Ale nadal tego nie rozumiem.
— Stary, czego tu nie rozumiesz? Dziewczyna z własnej woli cię pocałowała, więc na pewno coś do ciebie czuje. Jesteście teraz parą?
— Nie… Nie wiem, jak to teraz jest, bo nie zdążyłem z nią porozmawiać.
Brian w zamyśleniu dopił resztę soku znajdującego się w szklance.
— Rozumiem, że po prostu spierdoliłeś z miejsca zdarzenia, tak? — zacmokał z dezaprobatą Claude.
— Stary, zrozum, że coś tu nie gra. Cały czas myślałem, że ona lata za Scorpiusem Malfoyem. Albo on za nią, już sam nie wiem!
Claude zagwizdał.
— Tym Scorpiusem Malfoyem? Staaary, masz niezłą konkurencję…
— Zamknij się. Widziałem, jak na siebie patrzyli. Jakby świata poza sobą nie widzieli. Nawet się o niego pokłóciliśmy. Wydaje mi się, że ona go kocha. A dzisiaj, ni z tego, ni z owego, mnie pocałowała.
— Wdepnąłeś w bagno, stary — stwierdził współczująco Claude. — Ale może źle ją oceniłeś. Albo może Malfoy dał jej kosza. Wiesz, ile dziewczyn za nim lata…
— Wiem. Ale nadal mi tutaj coś nie pasuje. Chyba po prostu muszę z nią porozmawiać.
Claude przytaknął i obaj w milczeniu zabrali się za konsumpcję dyniowych placków.

Pierwszym, co Rose zrobiła po wejściu do pokoju wspólnego Ślizgonów, było przeskanowanie tłumu w poszukiwaniu brązowej czupryny Briana. Nie dostrzegła go jednak nigdzie, co zapewne oznaczało, że w przeciwieństwie do niej poszedł na ucztę z okazji Nocy Duchów. Bardzo dobrze, bo tego dnia zamierzała się upić i naprawdę nie potrzebowała jego obecności. Jeszcze by zrobiła coś głupiego przy całej swojej rodzinie!
W kącie siedziała za to naburmuszona Dominique Grimmer, popijając jakiś dziwny napój mieniący się wszystkimi kolorami tęczy i jednym uchem słuchając paplaniny towarzyszącego jej chłopaka, blondyna o delikatnej urodzie; na oko Rose był Ślizgonem z szóstego roku.
Gdy tylko Scorpius poszedł szukać Albusa, rzuciwszy jej na odchodnym badawcze spojrzenie, Ruda chwyciła butelkę ognistej whisky, stojącą na stole wśród flaszek z kremowym piwem. Rose potrzebowała czegoś mocniejszego niż alkohol dla niepełnoletnich.
— Rose, tu jesteś! Już myślałam, że nie przyjdziesz! — zawołała radośnie Gabrielle, podchodząc do przyjaciółki wraz z towarzyszącym jej Jonem. Trzymali się za ręce. — Scorpius cię przekonał, że jednak warto się pojawić?
— Powiedzmy — odmruknęła niechętnie Ruda.
Blondynka puściła jej oczko, uśmiechając się znacząco. Jednak, dzięki Merlinowi, nie pociągnęła dalej tego tematu, prawdopodobnie ze względu na obecność Jona.
— Wszystko w porządku, Rosie?
— Hmm? A, tak, wszystko okej, a co?
— Blado wyglądasz.
Rose czuła się źle z tym, że okłamywała przyjaciółkę, ale nie miała ochoty z nikim rozmawiać o tym, co się wydarzyło tego dnia. Wystarczyło, że Scorpius wiedział (a teraz zapewne również i Albus), więcej osób nie musiało.
— Jestem po prostu zmęczona. Miałam dzisiaj trening, wiesz, że to zawsze wykańcza… — Wypiła łyk ognistej, próbując się pozbyć rosnącej w gardle guli. — Nic mi nie będzie.
No i dzięki alkoholowi może nabierze rumieńców, a wtedy nikt nie będzie jej pytał, czy jest chora.
— Na pewno?
— Tak. Gab, nie jestem małą dziewczynką, dam sobie radę. Jak zawsze.
To zdanie zawierało zakamuflowany przekaz: „Daj mi święty spokój” i Gabrielle zdawała się go rozumieć. Albo naprawdę nabrała się na fałszywe zapewnienia przyjaciółki.
— W takim razie w porządku. — Blondynka odetchnęła z ulgą. — Ale jakby coś się działo, daj znać, dobrze?
— Mhm.
Takie lakoniczne potwierdzenie musiało Gabrielle wystarczyć.
— W takim razie w porządku. Rosie, koniecznie spróbuj tych babeczek na stole! Nigdy nie jadłam czegoś pyszniejszego. Ślizgoni przynieśli je z kuchni. Są genialne.
— Tak, tak, spróbuję ich na pewno.
— Rosie, wybaczysz nam, jeśli cię zostawimy? — Dziewczyna posłała jej błagalne spojrzenie. — Chciałam koniecznie spróbować tego ciasta marchewkowego…
— Jesz dzisiaj więcej niż ja — wtrącił rozbawiony Jon. Dotąd milczał, nie opowiadając się po stronie żadnej z przyjaciółek, choć teoretycznie powinien wesprzeć swoją dziewczynę.
— Głodna jestem! Nie marudź! Ostatnio mówiłeś, że jestem chuda, a jak teraz jem więcej, to też narzekasz! Faceci! Wam się chyba nie da dogodzić…
Puchon roześmiał się, kiedy Gabrielle uderzyła go w ramię. Sama zresztą też nie mogła powstrzymać uśmiechu; nigdy nie potrafiła się długo gniewać na Jona.
Wyglądali razem tak słodko, na tak bardzo w sobie zakochanych, że Rose aż zrobiło się niedobrze. Była zazdrosna o to, że się ze sobą dobrze dogadują, a ona wciąż nie miała nikogo bliskiego — nie licząc własnej rodziny.
I Briana, bo do niego z kolei nic nie czuła, choć starała się udawać, że tak nie jest.
Wypiła kolejny łyk alkoholu, patrząc, jak Jon ciągnie Gabrielle w kierunku stołu z łakociami. Została sama i powoli miękły jej nogi, więc przeniosła się na jedną z kanap stojących przed kominkiem, w którym płonął szmaragdowy ogień — pasujący zresztą kolorystycznie do wystroju całego pomieszczenia. Dominowały w nim zieleń i czerń, a jedyne ciepłe akcenty stanowiły koszulki bawiących się uczniów. Rose zaczęła się zastanawiać, czy dormitoria Ślizgonów też tak wyglądały — przybrane czarnymi girlandami i ze ścianami pomalowanymi na zielono. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było.
Nic dziwnego, że Dom Węża przez lata cieszył się tak złą sławą.
Ruda znalazła się w środku może drugi, trzeci raz. Wszystkie imprezy organizowane przez klan Potterów-Weasleyów odbywały się zazwyczaj w Gryffindorze, gdyż do niego należała dosłownie lwia część rodziny. Ich wspólny pokój przynajmniej nie budził w nikim depresji.
Dokończyła pierwszą butelkę i przywołała drugą.
— Samotne konsumowanie alkoholu, ech?
Uniosła głowę, by spojrzeć na kolejną osobę zakłócającą jej spokój. Tym razem się nieco zdziwiła, bo Conrad Wood był Gryfonem, a o imprezie nie wiedziało zbyt wiele osób. Ktoś z rodziny Potterów musiał go zaprosić.
— Jak widać. Przyłączysz się?
— Jeśli mogę.
Usiadł w fotelu położonym obok kanapy, na której leżała Rose. Przez chwilę milczeli, czując się dosyć komfortowo w swoim towarzystwie. Dopiero gdy dziewczyna prawie odpłynęła do krainy snów z powodu wypitej zbyt dużej ilości alkoholu, Conrad się odezwał:
— Hej, Rose, jak tam przygotowania do turnieju?
Kochani, kolejny rozdział dopiero 22.12. Mam teraz kocioł w życiu pozainternetowym i został mi jedynie jeden rozdział w zapasie, a chciałabym mieć coś więcej, żeby później nie zostawić Was z niczym. Na razie nie mam czasu na pisanie i wszystko zależy od tego, jak szybko się sytuacja uspokoi. Może być tak, że zdążę wrzucić piętnastkę za dwa tygodnie, ale nie obiecuję. 22.12 to pewna data — i w ramach wynagrodzenio-niespodzianki pojawi się zaraz po nim świąteczny odcinek specjalny. Nie będzie miał nic wspólnego z fabułą Tańca, takie ot, fluffy świąteczne ScoRose. Zanim na Tańcu dobijemy do świąt, chyba będziemy mieli już kwiecień/maj, także tak to wygląda. ^^ Mam nadzieję, że mi wybaczycie to przesunięcie. Potem już wszystko na pewno wróci do normy.

9 komentarzy:

  1. kurczę, Scor zareagował za łagodnie. zdecydowanie. jakoś nie chce mi sie wierzyć,żeby go te słowa nie ubodły, nawet bardziej niż płocaunek, a on właściwie łatwo dał sie udobruchac. A Rose łatwo dała mu do zrozumienia, że z Brianem to nardziej skomplikowana sprawa. na mój gust to powinna być większa drama z tego xd choc może fakt, że Scor sie nią nie interesuje na imprezie, tego dowodzi, ciekawe, gdzie się podziewa. i on, i Albus, który niby zaprisił Rose, ale też jakoś się nią nie interesuje. Zawsze pozostaje ten Wood... który.... może to on jest tajemniczym adoratorem? przez chwilę pomyślałam o Brianie, do którego charakteru trochę by to pasowało, ale za to do okolicznosci nie bardzo...szczególnie, że podejrzewa prawdę, więc... swoją droga podob mi sie zagranie, że jest siostrą partnerki Scora w tancu.
    Zastanawiam sie, czy Rose nie skonczy w Skrzydle Szpitalnym z wycieńczenia, biedaczka. Trochę przesadza.
    zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na nowość i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noc się jeszcze nie skończyła, potem będzie gorzej, jak Rose zacznie wszystko wyjaśniać. I będzie drama, zapewniam. :D
      Rose tak ma, jest pracoholikiem. ^^

      Dziękuję bardzo, wpadnę, jak znajdę czas, bo jestem bardzo w tyle, haha. :D

      Usuń
  2. Cześć! ;)
    Ciszę się, że dodałaś kolejny rozdział, i nawet jeśli musimy czekać na kolejny warto ;)
    Myślę, że Rose nie do końca powinna tak rozegrać tą partię. Pocałowanie Briana, podczas gdy on się w niej podkochuje może mieć tragiczne konsekwencje. Nie powiem drastyczne rozwiązanie. Chociaż z drugiej strony, gdyby powiedziała mu jasno i wyraźnie co do niego czuje, zapewne zraniłaby jego uczucia, i przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu stałoby się kłopotliwe. Nie zniosłabym przegranej Rose.
    Reakcja Scorpiusa na ich pocałunek była urocza. Ciężko mu było ukryć zazdrość. Widać, że zależy mu na tej dziewczynie.
    Mam nadzieję, że Rose na spokojnie mu wytłumaczy co też obmyśliła i że nie zdenerwuje się na nią za bardzo. Przecież nie chcemy kolejnej kłótni ;]

    Życzę ci dużo weny ;) Żebyś przed świętami znalazła czas na pisanie ;]
    Pozdrawiam, Equmiri
    ti-amo-per-sempre.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz mogę powiedzieć, że prawdopodobnie się wyrobię, więc rozdział będzie na czas. Chyba. :D
      A co do reakcji Scorpiusa... Cóż, nie powiem za wiele, ale jak zwykle - będzie się działo, bo Scorp nie pozwoli Rose się wykręcić od wyjaśnień. :3

      A za życzenia dziękuję, chyba podziałały, bo wczoraj pisałam jak szalona i napisałam ponad dziesięć stron, także jest szansa, że popchnę akcję do przodu. (W końcu).

      Pozdrawiam cieplutko. <3

      Usuń
  3. Plan może dla Rose jest dobry, bo przez turniej przejdzie, ale dla Briana to się może źle skończyć. Przez coś takiego może narobić sobie nadziei, że coś z tego będzie. Ciekawe co zrobi gdy się okaże, że Rose zabawiła się jego uczuciami.
    Scorpius widział pocałunek Rose i Briana. Po jego reakcji na to widać, że jest o niego zazdrosny. Chyba zaczyna coś czuć do Rose.
    Ciekawe jak Rose wytłumaczy to wszystko Scorpiusowi.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie wściekły, oczywiście. :D
      Scorpius już wcześniej czuł coś do Rose, chociaż może otwarcie się do tego nie przyznawał. Nie znaczy to jednak, że o tym nie wiedział; przyznał przecież, że będzie o nią walczyć. ;3

      Usuń
  4. Będzie krótko, bo czytałam trochę czasu temu, a wena leży. Ale rozdział ogólnie bardzo mi się podobał, pewnie z powodu nagromadzenia różnych emocji ;)
    -wcale a wcale nie żal mi było Briana kiedy siedział SAM w Wielkiej Sali xD,
    -dobrze przepowiedziałam, że Rose będzie udawać uczucie do Grimmera, by wygrać! (ta satysfakcja :D),
    - strasznie żal mi było Malfoya, kiedy zobaczył pocałunek Rose i Briana. Bardzo podobał mi się opis jego reakcji i uczuć.
    -"— Okej, w takim razie poddaję się. — Podniosła do góry ręce. — Pójdę się przebrać. Dasz mi jeszcze dziesięć minut na prysznic czy to już będzie przegięcie?
    — Pod warunkiem, że będę mógł przebywać z tobą w tym samym pomieszcze…
    Uderzyła go w ramię, śmiejąc się.
    — Nie przeginaj, Malfoy!
    Ostatecznie czekał na nią pół godziny, ale kiedy zobaczył ją w dopasowanym, czarnym topie oraz czerwonej spódniczce w kratkę, uznał, że było warto." <3
    -dobra, może naprawdę jestem zła, ale nic nie poradzę na to, że kiedy myślę o reakcji Briana prawdę o uczuciach Rose, to nie czuję żadnego współczucia w jego stronę. Czy powinnam się leczyć? xD,
    Życzę weny!
    ~Arya ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No prawdę mówiąc, to właśnie twój komentarz mnie zainspirował do wplecenia tego wątku, więc, no, laur w nagrodę? :D

      Nie, nie musisz, to normalne. XD

      Pozdrawiam <3

      Usuń
    2. *to uczucie, gdy twój komentarz ma znaczenie dla fabuły* ;D

      Usuń

Czarodzieje