sobota, 24 grudnia 2016

Christmas Holiday Special

Wyjątkowo przedstawiam Wam coś innego niż Taniec. Przed Wami świąteczna miniaturka, która teoretycznie z tym opowiadaniem nie jest związana, ale tak naprawdę, jeśli się ktoś uprze, może uznać, że odbywa się rok po siódmej klasie Rose oraz Scorpiusa i że luźno nawiązuje do treści Tańca. W każdym razie jednak życzę Wam wesołych Świąt! :D ^-^ // A na koniec zapraszam na Turkusową Gwiazdę, tym razem opko o Teddym i Victoire, bardzo flufffy i w sam raz na zimową pogodę. :3
Ostatni dzwonek do drzwi rozległ się bardzo późno. Było już po piątej i wszyscy pozostali goście zdążyli przybyć, choć jeszcze nie zajęli miejsc przy stole. Wciąż trwały pogaduszki, słowne przepychanki, szykowanie prezentów i układanie talerzy.
Rose obserwowała całe zamieszanie niejako z boku, pomagając przy sprzątaniu, gotowaniu i pieczeniu. Nie angażowała się jednak w dyskusje toczące się w salonie oraz kuchni. Rozgrywki quidditcha jej nie interesowały, podobnie jak magiczne kosmetyki dopiero co wypuszczone na rynek. Zamiast tego tęsknie wpatrywała się w drzwi wyjściowe.
— Rose, chodź pomóc! — zawołała z kuchni Hermiona, więc dziewczyna niechętnie porzuciła swój punkt obserwacyjny i udała się do pomieszczenia, w którym rezydowała jej matka.
Zajęta przenoszeniem półmisków z ciepłymi jeszcze daniami, nie usłyszała kolejnego dzwonka — tego, na którego czekała. Dlatego to Albus poszedł otworzyć, a nie ona.
— No wreszcie — przywitał stojącego na progu gościa i gestem zaprosił go do środka. — Już myślałem, że nie przyjdziesz! Co tak długo?
— Rodzinny obiadek nieco się przeciągnął — wyjaśnił kwaśno Scorpius, zostawiając swoją ociekającą wodą kurtkę na wieszaku w holu. Na zewnątrz padał śnieg, który przy zetknięciu się z wyższą temperaturą zamieniał się w breję. — Wiesz, pierwszy wspólny obiad od niepamiętnych czasów. Wróciłem na jakiś czas do Londynu, więc rodzice chcieli się mną nacieszyć. Nie mogłem się urwać wcześniej. Wiesz, że długo mnie nie było…
Albus tylko skinął głową i poprowadził przyjaciela do salonu, choć ten znał rozkład pomieszczeń równie dobrze jak on sam.
Zgromadzeni w salonie mężczyźni przywitali Scorpiusa ciepłymi uśmiechami oraz uściskami dłoni (jedynie Ron wyglądał, jakby chciał mu zmiażdżyć rękę albo chociaż zabić spojrzeniem), lecz chłopak nie poświęcił im zbyt wiele uwagi. Odpowiadał na kolejne pytania nieco lakonicznie, wciąż się rozglądając.
— Szukasz kogoś? — zagadnął go Teddy Lupin z przyjacielskim uśmiechem na ustach. 
— Co? Nieee, czemu miał…
— Rose jest w kuchni.
Teddy poklepał go radośnie po plecach, po czym zniknął, zapewne w celu odnalezienia swojej narzeczonej, Victoire. Scorpius nie zdążył mu nawet podziękować. Nieco oszołomiony, że ktoś go tak łatwo przejrzał, ruszył do wskazanego pomieszczenia. Nie zaszedł jednak daleko, kiedy Rose sama stamtąd wyszła, ostrożnie niosąc pudding.
Wyglądała niesamowicie w czerwonej, przyozdobionej koronką sukience, dobrze podkreślającej biust i talię. Dół sięgał zaledwie przed kolano, odsłaniając szczupłe nogi, prezentujące się wyjątkowo dobrze w wysokich szpilkach. Nawet włosy Rose upięła inaczej niż zwykle — w misterną fryzurę ozdobioną małymi różyczkami.
Poczuł się tak, jakby czas spowolnił, kiedy na niego spojrzała. W jej oczach mignął błysk rozpoznania, a zaraz potem pojawiła się radość. Rose była gotowa, żeby odrzucić półmisek i rzucić się na szyję byłego Ślizgona, ale się pohamowała. Z gracją podeszła do stołu, postawiła na nim miskę zawierającą pudding i dopiero wtedy pobiegła w stronę Scorpiusa, prawie się przewracając z powodu własnych butów.
Wyhamowała tuż przed nim, nie pewna, co powinna zrobić lub jak się zachować, jako że Scorpius nie uczynił żadnego zapraszającego gestu. Stał w ciszy, wpatrzony w jej twarz, co ją nadal onieśmielało, choć już oficjalnie byli parą od prawie roku.
Dopiero po paru sekundach otworzył ramiona, uśmiechając się swoim najładniejszym Malfoyowskim uśmiechem. Rose nie potrzebowała dalszej zachęty i objęła go mocno w pasie, przytulając policzek do jego koszuli. On również ją objął; oparł brodę o jej głowę.
— Tęskniłam za tobą — wyszeptała prawie niedosłyszalnie. — Myślałam, że już nie przyjdziesz.
— Nie mógłbym opuścić tak ważnej imprezy — roześmiał się. — No i nie mógłbym przegapić okazji, żeby się z tobą zobaczyć. Przecież wiesz. Przepraszam za spóźnienie. Matka mnie nie wypuściła, dopóki wszystko nie zostało zjedzone, a później ojciec palnął gadkę o moim treningu aurora, nadal mu się to nie podoba. Wymknąłem się najszybciej, jak zdołałem.
— Wiem.
Ścisnęła go jeszcze mocniej, zupełnie jakby się bała, że zaraz zniknie. Merlinie, musiała naprawdę za nim tęsknić. Pewnie się martwiła przez ten cały czas, kiedy go nie było. Wiedział, że praca w Świętym Mungu zajmowała większość jej myśli, ale gdy tylko przestawała cokolwiek robić, zaczynała się martwić. Jak to ona.
Zaczął uspokajająco wodzić dłonią po jej plecach.
— Hej, Rosie. Spójrz na mnie.
W odpowiedzi otrzymał tylko niezrozumiały pomruk. Dopiero po chwili udało mu się odsunąć od siebie dziewczynę na tyle, żeby wolną ręką delikatnie unieść jej podbródek. Uścisk Rose jednak nie zelżał. Przez chwilę patrzył jej w oczy, a potem pochylił głowę, żeby mógł pocałować dziewczynę w usta. Wiedział, że mają publiczność, ale się tym nie przejmował. Włożył w ten pocałunek całą miłość, którą czuł do dziewczyny znajdującej się w jego ramionach.
— Kocham cię — powiedział cicho. — I nie mam zamiaru nigdzie znikać, okej? Przez najbliższe dni będę tu tylko dla ciebie.
Uwadze Rose nie umknęła użyta przez niego fraza „najbliższe dni”, ale dziewczyna doskonale wiedziała, że to nieuniknione. Scorpius musiał skończyć swój trening aurora, żeby później na stałe zostać w Londynie.
Na razie jednak nie chciała o tym myśleć.
— Nie chcę, żebyś znikał. Po prostu nie było cię tak długo…
— Wiem. Też za tobą tęskniłem. Bardzo się martwiłaś?
— Trochę.
Bardzo.
Pocałował ją czule w czubek głowy, zdając się słyszeć jej myśli. Po prostu za dobrze ją znał.
— Niepotrzebnie. Przecież wróciłem, prawda?
— A potem znowu znikniesz…
— Nie martw się tym teraz, dobrze? — poprosił ją cicho. — Poza tym wiesz, że ten stan rzeczy nie potrwa wiecznie. Zanim się obejrzysz, skończę trening i wrócę na stałe.
— Mmm. Wiem. Cieszę się, że wróciłeś.
Skinął głową, uśmiechając się.
— Chyba czas usiąść do stołu, nie uważasz?
Odsunęła się od niego z zawstydzeniem, dopiero teraz przypominając sobie, że nie są w salonie sami. Scorpius po raz kolejny i zapewne nie ostatni uznał, że z rumieńcami bardzo jej do twarzy.
— Masz rację.
Posłała mu długie, nieodgadnione spojrzenie, zanim zniknęła z powrotem w kuchni.
Podczas obiadu rozluźniała się coraz bardziej. Scorpius zastanawiał się, czy to zasługa wina, czy jego obecności i świadomości tego, że wrócił. Znając ją dobrze, uznał, że oba czynniki w równym stopniu wpłynęły na jej zrelaksowanie.
Martwiła się o niego bardziej, niż chciała to przyznać. Jej listy, które wysyłała do niego w ciągu ostatniego miesiąca, były utrzymane raczej w spokojnym tonie, zupełnie jakby Rose usiłowała się rozpaczliwie kontrolować i nie dawać mu odczuć tego, że się przejmuje. Z każdego jej słowa przebijała jednak tęsknota, a to już o czymś świadczyło.
Starał się nie pisać jej o tym, jak ciężko było i jak bardzo ich męczyli pełnoprawni aurorzy. Niektórzy mogli sądzić, że trening to podawanie herbatki doświadczonym instruktorom, w rzeczywistości oznaczał szkołę przetrwania. Jako aurorzy musieli być silni, rzucać szybko zaklęcia i umieć poradzić sobie w każdej stresującej sytuacji. Sprawiało mu to niemałą frajdę, choć czasami ryzykowali własne życie. Rose i tak pokątną drogą się o wszystkim dowiadywała, nawet o tym, jak w ostatnim tygodniu o mały włos nie zginął podczas misji. Prosił wszystkich współtowarzyszy, żeby nic nie mówili Rose. Wystarczyło, że paskudnie krwawił i czuł się jak zbity pies, nie chciał martwić Rudej. I choć teraz nie powiedziała na ten temat ani słowa, miał pewność, że wiedziała. Zapewne jej wujek Harry się wygadał.
Miał ochotę go rzucić w niego jakąś paskudną klątwę, ale przeklęcie własnego dowódcy nie wyglądałoby dobrze w CV. Szanował go, to fakt, ale Harry stał się niedawno straszną gadułą.
Teraz pomyślał, że rzadko widywał ją tak spokojną. Fakt faktem, że spotykali się ostatnio tylko raz w miesiącu, ale poprzednio nie udało mu się wykraść tak dużo czasu, żeby zdążyła się uspokoić i odczuć ulgę z jego obecności. A potem znowu zniknął.
Przyglądał się, jak unosi kieliszek wypełniony do połowy krwistoczerwonym winem. Śmiała się z jakiegoś żarciku rzuconego przez Billa Weasleya, a potem wdała się w dyskusję z Dominique, Lily, Hugonem i Albusem.
Nie słyszał, o czym rozmawiają, za bardzo skupiony na Rose. Wyczuła chyba na sobie jego wzrok, bo odwróciła się do niego. Uśmiechała się lekko, czule, choć patrzyła na niego pytająco. Objął ją ramieniem, przytulając do siebie. Czuł ciepło bijące od jej rozgrzanego ciała.
Najchętniej by ją zaciągnął do łóżka i całował do utraty tchu. Merlinie, była taka piękna!
Pokręcił głową, przekazując jej, że to nic takiego. Wyraźnie się uspokoiła i przylgnęła do jego boku, po czym wróciła do przerwanej rozmowy. On zaś poczuł się bezgranicznie szczęśliwy, i to wcale nie z powodu ilości pochłoniętego jedzenia. Być może jemu alkohol też uderzał do głowy, choć wcale nie wypił tak dużo. Dał się wciągnąć w dyskusję o najnowszych miotłach, toczącą się po drugiej stronie stołu, gdzie siedzieli Teddy, Victoire, Artur, James i Harry.
— Scorp, idziesz z nami? — spytał go w pewnym momencie Harry. On i parę innych osób podnosiło się już z krzeseł.
— Dokąd?
— Na dwór. Idziemy trochę polatać i przetestować nową miotłę Jamesa.
Potter w nieformalnym wydaniu wydawał się bardziej ludzki. Na treningach katował wszystkich przyszłych aurorów i tylko jego wygadanie sprawiało, że kadeci patrzyli na niego nieco życzliwiej. Scorpius nie miał mu tego za złe, choć czasami jego działania przynosiły więcej szkody niż pożytku. Przynajmniej jego zdaniem.
— Nie wiem, czy… — zaczął Scorpius.
— …Rose się zgodzi? Rose, powiedz, że się zgadzasz. — Przysłuchująca się rozmowie dziewczyna uśmiechała się rozbawieniem. Opierała głowę o oparcie krzesła, wciąż przysunięta do blondyna. Wyglądała na zmęczoną, lecz była w stanie skinąć głową. — Widzisz, Rose się zgadza. Problem rozwiązany. Chodźmy.
— Jesteś pewna? — upewnił się Scorpius. — Nie muszę tam iść, mogę zostać z tobą…
— Nie, idź. Przyda ci się trochę świeżego powietrza.
Nie mógł się z nią nie zgodzić. Pocałował Rose w czoło i po cichu wyszedł w ślad za Harrym, po drodze chwytając swoją kurtkę.

*

Choć zimno przenikało do szpiku kości i padał śnieg, noc była piękna. Na ciemnym niebie lśniły gwiazdy, zaś płatki spadające na ich głowy w świetle latarni wyglądały jak gromady świetlików. Z ust zaś unosiły się obłoczki pary, formujące się w dziwne kształty.
Rzucili na siebie zaklęcia ogrzewające i wyciągnęli z szopy nagromadzone przez lata miotły. Nie wszystkie z nich lśniły nowością, lecz nadal zachowały sprawność. Widać ktoś o nie dbał, gdyż każda witka została dokładnie wypolerowana.
Unieśli się z zachwytem w chłodne powietrze. Pęd zmierzwił im włosy, ale szybko poczuli się tak, jakby cofnęli się do szczenięcych lat w Hogwarcie. Scorpius musiał przyznać, że właśnie tego m brakowało — nieposkromionej swobody latania. Odkąd zaczął swój trening, nie miał zbyt wielu okazji, żeby usiąść na miotle. Podczas misji bardziej przydawała się teleportacja.
Obserwował, jak James bawi się nową miotłą. Dopiero co ją wypuszczono na rynek, więc była jeszcze szybsza, zwrotniejsza i lepiej skomunikowana z właścicielem niż jej poprzedniczki. Widział, że najstarszy syn Potterów bardzo się cieszy z nowego nabytku (sam zresztą by się cieszył); wykonywał wszystkie możliwe zwody, nurkował i przyspieszał, by w krytycznym momencie przyhamować. Babcia Molly na pewno by go za to wyzwała, lecz, na szczęście, została w domu.
— Nad czym myślisz?
Nawet nie zauważył, kiedy podfrunął do niego Harry. Jego oczy błyszczały — czy to od wiatru, czy od radości. Scorpius na niego patrzył przez chwilę, po czym przeniósł wzrok z powrotem na popisującego się Jamesa.
— Ta nowa miotła jest świetna.
— O tak, też tak uważam. W końcu to najlepszy model na rynku…
Słowa zamarły na mroźnym powietrzu, zupełnie jakby Harry chciał coś jeszcze dodać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i tego nie zrobił. Blondyn również się nie odezwał, nie mając nic do powiedzenia.
— Czy wszystko w porządku, Scorpius? — spytał wreszcie Potter, nie mogąc znieść przedłużającego się milczenia.
— Tak… W porządku.
— Cieszę się. Jak ci się podoba trening na aurora?
Scorpius nie wiedział, czy Harry go podpuszcza, czy naprawdę czuje potrzebę zadawania tych wszystkich pytań. Nie czuł się w jego towarzystwie wystarczająco swobodnie, żeby móc na nie odpowiadać bez starannego ważenia każdego słowa. To męczyło.
— Jest wyczerpujący — przyznał szczerze. — Nie powiem jednak, żebym się spodziewał czegoś innego.
— Rose się o ciebie martwiła. — Ach, i tu cię mam, Harry. — Czy jest coś, co mógłbym…
— Nie mówiłem jej niczego, co mogłoby ją zmartwić. Nie chcę, żeby się przejmowała, ma wystarczająco dużo problemów na głowie i beze mnie w Londynie. Jeżeli się dowiedziała o czymś, co ją zmartwiło, to tylko od osób trzecich.
Starał się za wszelką cenę zachować spokój, zaś Harry tylko uniósł brew.
— To nie ja jej powiedziałem, że zostałeś ranny podczas ostatniej misji i cudem uniknąłeś śmierci — odparł z tajemniczym uśmiechem błąkającym się po jego twarzy.
— A kto?
— Ron. Wiesz, Scorpius, myślę, że czasami lepiej jest jej napisać wprost, niż starać się nie dawać powodów do zmartwień. Dowiadywanie się od osób trzecich może sprawić jej więcej bólu, niż powiedzenie wprost, bo po każdym twoim liście będzie się zastanawiać, co przemilczałeś. To czasem potrafi dobić bardziej.
Scorpius w milczeniu przetrawiał słowa Harry’ego. Nigdy nie patrzył na to w ten sposób i prawda go zabolała. Potter miał rację, nadmierne chronienie kogoś mogło przynieść więcej szkody niż pożytku. I dlatego też pewnie Rose martwiła się jeszcze bardziej, niż powinna.
Westchnął.
— Chyba masz rację, Harry. Powinienem ją przeprosić…
— Nie martw się tym, chłopcze. — Auror poklepał go po plecach. — Miałeś dobre intencje, nie chciałeś jej skrzywdzić, wręcz przeciwnie. A że przyniosło to skutek odwrotny do zamierzonego, no cóż… Myślę, że powinieneś jej to jakoś zrekompensować i zapewnić, że przez najbliższe dni nie znikniesz.
Harry puścił do niego oko i odleciał do swojego syna, zostawiając Scorpiusa sam na sam ze swoimi myślami.

*

Kiedy wrócił do salonu po porządnym prysznicu, zobaczył, że pozostali zdążyli już posprzątać po świątecznym obiedzie. Wszystkie naczynia zniknęły poza kilkoma czystymi talerzykami oraz widelczykami, w razie gdyby ktoś chciał sobie nałożyć ciasta. Została miska pełna pierników, trochę puddingu i jakieś inne smakołyki, na które Scorpius ledwo spojrzał.
Było dobrze po północy. Większość członków klanu Potterów-Weasleyów zbierała się do snu lub już spała w łóżkach. On sam też czuł zmęczenie, więc planował jak najszybsze przemieszczenie się na górę.
Po powrocie z przejażdżki na miotle nie miał okazji porozmawiać z Rose. Lily wyjaśniła mu z uprzejmym uśmiechem, że jej kuzynka poszła wziąć prysznic i że niestety musi poczekać, więc sam również poszedł się myć. Na szczęście dom Hermiony i Rona dysponował znaczną liczbą łazienek — zapewne w większości stworzonych w magiczny sposób, gdyż gdy Scorpius próbował rozrysować sobie plan gmachu, za nic nie chciał mu wyjść prostokątny plan, a taki kształt miał budynek od zewnątrz.
No cóż, magia.
Już miał iść na górę, kiedy dostrzegł, że na kanapie przed kominkiem ktoś leży. Kiedy podszedł nieco bliżej, zrozumiał, że to Rose. Spała z włosami rozrzuconymi po twardej poduszce, którą podłożyła pod głowę. Miała na sobie jakąś starą, poprzecieraną koszulkę i nieco dłuższe spodnie z wygodnego, nieznanego Scorpiusowi materiału.
Nieświadoma, że ją obserwuje, mruknęła coś przez sen i przewróciła się na drugi bok, sprawiając, że blask dogasających w kominku płomieni zatańczył na jej twarzy oraz włosach. Blondyn podszedł bliżej. Wziął jedną z poduszek leżących na sąsiednim fotelu i transmutował ją w ciepły koc. Przykrył nim Rose, nie chcąc, żeby dziewczyna zmarzła.
Dopiero wtedy przykucnął przy kanapie. Wyciągnął dłoń, żeby pogładzić policzek Rudej. Nieświadomie się do niego przytuliła. Wyglądała tak słodko i niewinnie, jak jakiś świąteczny anioł, który zstąpił z nieba i przez przypadek zasnął na tej kanapie.
— Kocham cię, Rosie — szepnął. Pocałował Rose w czoło i sam poszedł spać do przydzielonego mu pokoju.

*

— Prezenty!
Wrzask Hugona obudził śpiącą na kanapie Rose. Niepewnie otworzyła oczy, próbując się zorientować, gdzie jest i co się właściwie stało. Zrozumienie spłynęło na nią kilka sekund później — zresztą w towarzystwie chłodu, gdyż podczas snu zrzuciła koc, którym ktoś ją przykrył.
No tak, zasnęła na kanapie. Najpierw tylko czekała na Scorpiusa, a potem zachciało jej się spać i nie miała już siły na wchodzenie po schodach, dlatego położyła się tutaj. Być może to on przykrył ją kocem.
— Hugo, z łaski swojej, przestań się drzeć, jest szósta rano — mruknęła zaspana, mrużąc oczy od światła.
— Rosie, daj spokój, dostaliśmy prezenty! Chodź zobaczyć!
Entuzjazm brata nieco ją rozbawił. No i skoro Hugo już musiał przerwać jej sen, to od razu mogła zobaczyć prezenty, które dostała, a potem najwyżej wróci na kanapę.
Owinęła się szczelnie kocem i podeszła do stołu, na którym leżały ułożone w dwa stosy paczuszki. Hugo już zaczął się rozprawiać ze swoją częścią; kolorowy papier spływał na podłogę. Rose przyłączyła się do niego, więc razem szybko zrobili jeszcze większy bałagan.
Dostała głównie książki, z czego naprawdę się cieszyła. Już od dłuższego czasu marudziła Hermionie, że nie ma co czytać. Do tego dochodził tradycyjny sweter babci Molly, pomarańczowy, jak co roku, z wyhaftowaną na piersi literą „R”, jakieś słodycze i sukienka od cioci Fleur.
— Już otworzyłaś swoje prezenty?
Widok Scorpiusa z włosami poczochranymi jeszcze od snu i mającego na sobie tylko czarne spodnie sprawił, że serce Rose na sekundę przestało bić. Wyglądał perfekcyjnie nawet z cieniami pod oczami.
— Tak — odparła nieprzytomnie.
Blondyn uśmiechnął się szeroko, doskonale wiedząc, jak bardzo rozprasza swoją dziewczynę. Zawsze spał w takim stroju, ale widocznie Rose wciąż się do tego nie przyzwyczaiła. Albo jednak jego klata była tak muskularna, że musiała ją podziwiać za każdym razem…
(Sam by pewnie podziwiał).
— Weź coś załóż na siebie — jęknął Hugo. Skończył rozpakowywać swoje prezenty i układał je właśnie w schludny stosik. Gdy tylko usłyszał kolejne słowa Scorpiusa, w przyspieszonym tempie skończył wykonywać tę czynność, obrzucił siostrę i jej chłopaka zdegustowanym spojrzeniem, po czym opuścił pokój.
— Myślę, że twoja siostra woli mnie bez koszulki — odparł z rozbrajającym uśmiechem, podchodząc do Rose i zagarniając ją w swoje ramiona. Wyplątała się z koca na tyle, żeby móc objąć Scorpiusa za szyję. Ich bliskość nadal ją oszałamiała, jednocześnie dając poczucie bezpieczeństwa. — Dzień dobry — wymruczał do jej ucha.
— Dzień dobry. Jak się spało?
(Z powodzeniem mogłaby teraz zrzucić koc — naga klatka piersiowa Scorpiusa dawała więcej ciepła niż kaloryfer).
— Myślę, że nie mam powodów do narzekań. A tobie? Mam nadzieję, że mimo wszystko ta kanapa była dość wygodna.
Zarumieniła się wściekle, wiedząc, że musiał podglądać ją, gdy spała.
— Wszystko byłoby dobrze, gdyby nikt mnie nie budził o świcie — odparła cicho. — Chociaż ten widok mi wszystko wynagrodził.
Dźgnęła palcem klatkę piersiową Scorpiusa, uśmiechając się i jednocześnie wyswobadzając z objęć. Chętnie pozostałaby w nich dłużej, ale chciała najpierw dać chłopakowi jego świąteczny prezent. Podeszła do kominka, gdzie wcześniej zostawiła uszykowaną paczuszkę owiniętą srebrnym papierem.
— To dla ciebie.
Podała mu prezent, czując się nieco niezręcznie. Zażenowana założyła kosmyk rudych włosów za ucho, patrząc, jak Scorpius rozdziera papier. W jego dłoniach zaraz pojawił się album, który Rose pieczołowicie wykonała sama, posiłkując się magią tylko w niewielkim stopniu. Pierwsze strony zawierały zdjęcia pochodzące jeszcze z czasów, kiedy chodzili do Hogwartu. Na większości z nich była ona, Scorpius i Albus, wszyscy roześmiani i beztroscy. Nawet nie wiedziała, kto ich wtedy fotografował. Do kilku kolejnych stron przykleiła zdjęcia z ostatniego roku, choć nie było ich za wiele. Przedstawiały jednak najważniejsze dla niej chwile, najlepsze momenty dotychczasowego życia. Druga połowa albumu pozostała pusta. Rose zostawiła tam miejsce na kolejne zdjęcia, tym razem wybierane przez Scorpiusa.
— Dziękuję — szepnął po dłuższej chwili, gdy tylko zakończył przeglądanie. — To… jest świetne, Rosie. Naprawdę. Dziękuję.
Odłożył album na stół i pocałował Rose w czoło, po czym sam sięgnął do kieszeni spodni. Wyjął z niej proste pudełeczko ozdobione czerwonymi kwiatkami — najbardziej zbliżonymi do róż spośród tych, które widział w jakichś mugolskich sklepach.
— To z kolei jest dla ciebie. Blednie przy twoim prezencie, bo nie ja to robiłem, ale… Myślę, że będzie ci pasować.
Ku swojemu zdumieniu Rose ujrzała, że w pudełku spoczywa srebrny łańcuszek przyozdobiony misternymi różyczkami.
— Jest przepiękny! — zawołała z zachwytem. — Chyba już nigdy jej nie zdejmę. Nawet do spania. Pomożesz?
Scorpius skinął głową i zapiął bransoletkę na nadgarstku Rose. Tak jak sądził, łańcuszek prezentował się na niej idealnie.
— Kocham cię, Rosie — wyszeptał, przyciągając dziewczynę z powrotem do siebie. Nie zaprotestowała, nawet wtedy, gdy pocałował ją w usta, najpierw delikatnie, a potem już z o wiele większą pasją. — I nigdzie się nie wybieram.
Skinęła głową, wplatając palce w jego włosy. Przylgnęła do niego całym ciałem. W końcu czuła się bezpieczna, czuła, że znajduje się dokładnie tam, gdzie powinna.
Były przecież święta, padał śnieg, a oni za grubymi murami Nory odnaleźli swój spokój.

11 komentarzy:

  1. Również Ci życzę wesołych świąt. :D I, oczywiście, udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku, a także dużo weny, chęci i czasu do pisania, zdrowia, pomyślności, miłości i czego sobie życzysz. :)
    Miniaturka jest urocza. Poprawiła mi humor z samego rana. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne. Podobało mi się,ze Harry porozmawiał ze Scorpiusem. I cała ta świąteczna otoczka ktora czuje sie i w prawdziwym życiu...magia po prostu.koncowka najlepsza^^. Zapraszam na Niezależność i życzę wesołych Świąt

    OdpowiedzUsuń
  3. * chyba powinno być "po piąteJ"
    Urocza miniaturka, czuć klimat świąt ;) Podobała mi się rozmowa Scorpa z Harrym :)
    Pozdrawiam i życzę weny!
    ~Arya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam:
      "a potem wdała się w dyskusję z Dominique, Lily i Hugonem i Albusem."- nie lepiej by brzmiało "a potem wdała się w dyskusję z Dominique, Lily, Hugonem i Albusem."?

      Usuń
    2. Poprawione, dziękuję! <3

      Usuń
  4. Wszystkiego dobrego już po Świętach i na Nowy Rok :) Bardzo fajna świąteczna miniaturka!

    OdpowiedzUsuń
  5. Szybciutko komentuje, bo jak zwykle sie czaję i znowu mnie rozdział wyprzedzi xd
    Kurczę, nie moge sie juz doczekać, jak Scorose z Tańca bedą taka słodka para <3 ale znając ciebie to jeszcze sobie jakieś milion lat poczekam xd tak jak pisałaś wszystko fluffy i w ogóle miód a mimo wszystko udało ci sie wpleść jakis mini-problem w związku o rozwiazanie :D
    Miłość i klimat swiąteczny aż sie wylewały z ekranu ♥️ Idealny tekst na poprawę humoru ;)
    Zatem miniaturka oczywiście super, Scorpius bez koszulki super i miłość tez super ♥️ A jak uroczo było jak ledwo wszedł do domu i od razu szuka Rose :D kocham ich
    Pozdrawiam, czekam na rozdział i weny mnóstwa życzę ♥️ Widzę ze ostatnio ci dopisuje, ale przeciez weny nigdy nie za wiele :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział będzie o północy, może zdążysz. XD
      Spokojnie, już niedługo, już niedługo - będzie jeszcze bardziej fluffy, ale minie trochę czasu, zanim wyznają sobie miłość. Na moje oko rozdziały, w których tak na serio-serio staną się parą, będą jakoś w kwietniu-maju. XD
      Cieszę się, że miniaturka poprawiła Ci humor! :D

      Prawda, weny nigdy za wiele, a im więcej rozdziałów teraz naskrobię, tym lepiej. :D Dziękuję ♥️

      Usuń

Czarodzieje