czwartek, 12 stycznia 2017

17. Popiół i kurz

Tak jak przewidywał Malcolm, na czwartkowych eliksirach madame Shearwood przywitała ich ogłoszeniem, że tego dnia będą warzyć amortencję. Stuknęła dwa razy w tablicę, dzięki czemu pokazał się na niej przepis na eliksir, zapisany równym pismem nauczycielki. Albus i Rose posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, po czym zabrali się do pracy. Scorpius zaś uśmiechnął się kpiąco, kryjąc rozbawienie za kociołkiem. Zresztą pozostali uczniowie również szeptali podekscytowani, zupełnie się nie spodziewając amortencji. 
— Kochani, proszę się wziąć do roboty — przywołała klasę do porządku madame Shearwood. — Pamiętajcie o tym, że to jeden z najtrudniejszych do uwarzenia eliksirów, dlatego należy się dobrze skupić. — Po czym pod nosem dodała tak, że usłyszeli ją jedynie Ślizgoni siedzący w pierwszej ławce: — I tak będę zdziwiona, jeżeli komukolwiek się tego uda dokonać…
Nikogo nie pocieszyła, ale przynajmniej dostarczyła siódmoklasistom rozrywki.
Po godzinie siekania, mieszania i dodawania kolejnych składników Rose była bliska rozpaczy. Czas im się powoli kończył, a jej eliksir miał różową barwę zamiast spodziewanego perłowego połysku. Zajrzała jeszcze raz do podręcznika i przeczytała po raz kolejny przepis, zastanawiając się, co zrobiła nie tak.
Gdyby się rozejrzała po klasie, zobaczyłaby, że pozostałym szło równie kiepsko, jak jej. Parę osób już się poddało i wyczyściło swoje kociołki, niektórzy jeszcze próbowali walczyć. Jedynie siedzący obok Albusa Scorpius wyglądał na w miarę wyluzowanego, zupełnie jakby jego eliksir mógł się udać.
Madame Shearwood przeszła się po klasie, kręcąc nosem i dając wskazówki tym uczniom, którzy byli blisko ukończenia amortencji. Podeszła również do stolika Rose. Zajrzała do jej kociołka, kiwając głową.
— Przemieszaj jeszcze trzy razy w lewo i dodaj troszeczkę korzonków. Tak, tyle. Zamieszaj jeszcze raz, teraz dwa razy, w prawo — poleciła. Wtedy, ku uldze dziewczyny, wywar w kociołku przybrał prawidłową barwę i zaczął wydzielać przyjemną woń. — Czym pachnie?
Rose zastanowiła się przez chwilę, po czym odpowiedziała:
— Miodem. Starymi pergaminami. Imbirem. Pomarańczami. 
— Bardzo dobrze. — Oczy nauczycielki rozbłysły. — Panie Potter, widzę, że pan się zbytnio nie przyłożył… Nie wiem, czy to się da odratować. Za to pan Malfoy… Panie Malfoy, gratuluję! Udało się panu uwarzyć bezbłędnie ten eliksir! Naprawdę jestem pod wrażeniem!
Madame Shearwood klasnęła w dłonie, choć zazwyczaj była dosyć powściągliwa i równie powściągliwie chwaliła uczniów. Może tego dnia miała dobry humor.
— Dziękuję, pani profesor.
— Czym pachnie twoja amortencja? — zapytała go, podobnie jak i wcześniej Rose. — Zawsze mnie to ekscytowało, naprawdę, amortencja jest jedynym takim eliksirem na świecie, który ujawnia niesamowite bogactwo zapachów i tego, w jaki sposób postrzegamy świat, co najbardziej cenimy i kochamy.
Rose pochyliła się do przodu, ciekawa odpowiedzi Scorpiusa.
— Różami, pani profesor. I może jeszcze troszkę atramentem, sokiem z jabłek i cynamonem. Ale głównie różami.
Dopiero gdy wypowiedział te słowa, uświadomił sobie jedną rzecz. Nawet amortencja mówiła mu o tym, że się zakochał — różami zawsze pachniała Rose… Przypominał sobie to niezwykle wyraźnie, bo poczuł ten zapach bardzo dobrze zaledwie poprzedniego dnia, kiedy ją przytulał.
— Och.
Rose zarumieniła się wściekle. Czuła gorąco rozchodzące się falami po jej ciele, więc wbiła wzrok w swój własny kociołek, mając nadzieję, że nikt nie zauważył jej nagłego zawstydzenia.
Scorpius Malfoy wyczuwał zapach róż.
Róż.
Róż, których zapach był w olejku używanym przez nią do włosów. 
Może to był tylko przypadek i róże kojarzyły mu się z czymś innym? Na przykład może rosły na posesji Malfoyów, a on się bawił często w ogrodzie i dlatego zapamiętał ten zapach… Albo równie dobrze takich perfum mogła używać jego matka albo ulubiona ciotka. To przecież zupełnie nic nie znaczyło. Na pewno.
Odetchnęła z ulgą, przekonawszy samą siebie. Z pomocą przyszła jej również madame Shearwood, ogłaszając koniec zajęć i prosząc o przelanie eliksirów do fiolek, opisanie nazwiskami oraz zrobienie porządku na blatach. Rose wzięła się za sprzątanie, a potem wyszła z sali, otrzymując zagadkowe spojrzenie Scorpiusa.

Ledwo wszedł do dormitorium, zauważył, że jego łóżko jest równo pościelone. Sam na pewno go nie zrobił, nie miał rano tyle czasu. Podszedł bliżej i wtedy dostrzegł coś, co go zdziwiło bardziej: na poduszce leżała starannie złożona jego granatowa bluza — ta sama, którą pożyczył Rose w nocy podczas ich pamiętnej kłótni.
Wziął ją do rąk. Pachniała jakimś czarodziejskim proszkiem do prania, wyczuł też jakąś inną woń. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to musi być słaby zapach róż, tak charakterystyczny dla Rose. Musiała się tutaj zakraść w wolnej chwili, zostawić bluzę i do tego zrobić mu łóżko.
Ukłuło go tylko to, że nie miała tyle odwagi, żeby oddać mu ją osobiście. (Nie, żeby jej się dziwił). Powrócili do status quo. Ona go unikała w każdy możliwy sposób i pilnowała się, żeby na niego nie wpaść. W klasie siadała tak daleko od niego, jak to tylko było możliwe. Ale nie tylko to się zmieniło. Zauważył pod jej oczami cienie. Ruchy straciły swoją pewność i sprężystość. Stała się o wiele bardziej cicha, jakby przygasła. Nie odzywała się niepytana, rękę też w klasie bardzo rzadko podnosiła.
Martwił się, choć nie powiedziałby tego na głos.
Jego gniew już dawno wygasł, pozostawiając popiół i pustkę. Wypalenie.
Schował twarz w dłoniach, choć nie płynęły łzy. W jednej sekundzie podjął decyzję, że spróbuje porozmawiać z Rose i choć częściowo naprawić to, co zepsuł. Może i miał powody do tego, żeby się wściec, ale sam musiał przyznać, że zaślepiła go zazdrość. Zazdrość o to, że ona mogłaby być z kimś innym, a nie z nim, że mogłaby pokochać kogoś innego. To był ból nie do zniesienia. Łatwo mówić, że powinno się go tak po prostu zaakceptować i pozwolić jej odejść (jeśli kochasz, to pozwól odejść, czy jakoś tak, jak mawiali mugole), ale to było znacznie bardziej skomplikowane. Wcale nie jest łatwo przekonać uparte serce, żeby przestało mniej kochać i bić tak szybko dla tej jednej, jedynej osoby. Wcale nie tak łatwo pozwolić komuś wymknąć się z palców, podczas gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jesteście sobie przeznaczeni. Wcale nie tak łatwo znieść ten ból.
Dlatego przysiągł sobie, że tak łatwo się nie podda i będzie walczył. Nie chciał sobie pozwolić na jej stratę, nie mógł dać jej odejść. Już stanowiła część jego życia, choć zapewne nadal nie zdawała sobie z tego sprawy.
Za bardzo ją kochał. Dopiero teraz uświadamiał to sobie naprawdę w pełni, dopiero teraz to do niego docierało. Chciał, żeby wiedziała, że mu na niej zależy, żeby wiedziała, że wcale nie musi odchodzić, bo przy nim zawsze będzie bezpieczna.
Kurz wirował w powietrzu, widoczny w przytłumionym świetle wieczoru. Scorpius wyciągnął rękę i zamknął w dłoni kilka drobinek; pozostawiły we wnętrzu ciemny osad. Teraz miejsce wypalenia w jego sercu zajęła determinacja. Nie zamierzał się poddawać, więc musiał porozmawiać z Rose.
Przede wszystkim zamierzał ją przeprosić… Choć nie wiedział, czy słowa oddadzą to, co czuł, czy w ogóle wystarczą, żeby cokolwiek naprawić, musiał to zrobić. Albo chociaż spróbować.

Gdy zszedł do Wielkiej Sali, przy stole Slytherinu dostrzegł Albusa oraz siedzącą obok niego Rose. Szeptali o czymś gorączkowo, z pochylonymi ku sobie głowami. Na kilometr się widziało, że byli sobie bliscy i gdyby Scorpius nie wiedział, że są kuzynami, poczułby zazdrość. Wahał się przez chwilę, czy do nich podejść, aż wreszcie jakaś dziewczyna wchodząca również do komnaty popchnęła go do przodu, dając znak, że zawadza. Włócząc nogami, dotarł do swojego stołu i stanął naprzeciwko Rose oraz Ala, który spostrzegł Scorpiusa jako pierwszy. Uniósł głowę, powodując tym samym, że ruda najpierw spojrzała na niego, a potem powiodła za nim wzrokiem. Momentalnie zesztywniała. Nie powiedziała nic, Albus też nie, choć wyraźnie oczekiwał inicjacji rozmowy od Scorpiusa.
— Mogę… się dosiąść? — spytał wreszcie niepewnie.
Albus krótko skinął głową, nadal nie wypowiadając ani słowa. Czekał, aż Scorpius poruszy temat, który niewątpliwie go dręczył. Prawdę mówiąc, dziedzic Malfoyów wyglądał jak sama śmierć: blady, z potarganymi włosami oraz workami widocznymi pod oczami. Widać on też ostatnio nie sypiał zbyt dobrze, podobnie jak Rose.
Al już się na niego nie wściekał, ale nie rozmawiali ze sobą od momentu ich kłótni. Uważał, że to Scorpius powinien przepraszać, a nie on. (Ta głupia duma była aż nadto gryfońska…). Znał go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że prędzej czy później podejdzie i uniesie rękę do zgody. Dlatego ostatnie wydarzenia nie miały aż takiego wpływu na jego rytm snu, zwłaszcza od kiedy knuli razem z jego kuzynką. Ustalali szczegóły iście szatańskiego planu i zamierzali wprowadzić go w życie, przynajmniej on zamierzał, bo Rose wciąż jeszcze protestowała przed angażowaniem w to Scorpiusa. Albus jednak podejrzewał, że gdy jego przyjaciel z nią szczerze porozmawia, może zmieni zdanie i razem sięgną po zwycięstwo w turnieju. Zasługiwali na to, choć czasem oboje zachowywali się jak durnie. No cóż, miłość rządziła się nieco innymi prawami niż zwykła ludzka logika.
— Będziesz tak milczał do usranej śmierci i czekał, aż wszystko się samo naprawi? — spytał wreszcie, unosząc brew. Bawiło go zachowanie Scorpiusa, choć nie powinno. Dawno nie widział przyjaciela tak zawstydzonego — o ile Książę Slytherinu kiedykolwiek był zawstydzony.
— Ja nie… Ech. — Scorpius przejechał dłonią po twarzy. — Merlinie. Miałem w głowie całą przemowę, ale jak mam ją wygłosić, to już słowa nie przychodzą. Ech… Jakby to… Przepraszam, Al, okej? Wiem, że spartoliłem sprawę… Trochę mnie poniosło podczas naszej ostatniej kłótni.
— Trochę to chyba za mało powiedziane — odparł Albus, unosząc kącik ust. — Przeprosiny przyjęte, ale myślę, że to nie mnie powinieneś przede wszystkim przepraszać, tylko Rose. Jakbyś nie zauważył, siedzi obok mnie.
Scorpius rzeczywiście dotąd unikał spojrzenia na Rose i dopiero teraz podniósł głowę. Ona też na niego patrzyła, niepewnie i bez uśmiechu. Oboje musieli wyglądać równie okropnie.
Teraz już naprawdę nie wiedział, co powiedzieć.
— Przepraszam, Rose.
— To w żadnym wypadku nie są satysfakcjonujące przeprosiny. — Albus tylko przewrócił oczami i prawie zepchnął Rose z ławy. Przechylił się przez stół i pociągnął Scorpiusa w górę, zmuszając go do wstania. — Idźcie gdzieś tam do jakiejś tajemnej komnaty i wyjaśnijcie to sobie należycie w cztery oczy, bo inaczej będziecie mieli do siebie żal.
Rose wstała, rzucając kuzynowi niezadowolone spojrzenia, a Scorpius tylko lekko się uśmiechnął. To było tak bardzo w stylu Albusa.
— Chodź, Rose. Najwyraźniej musimy pogadać — powiedział do niej cicho, wyciągając w jej stronę rękę. Ujęła ją z wahaniem i dała się poprowadzić w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, choć miała ochotę zamordować Albusa.
Tymczasem złote dziecko Potterów obserwowało ich z zadowoleniem widocznym na twarzy. Jak na razie wszystko szło po jego myśli.
Czasami po prostu musiał pobawić się w swatkę.

Najpierw zamierzał zabrać Rose do Pokoju Życzeń, który nadawałby się do takiej rozmowy idealnie, ale potem stwierdził, że sala służąca jej do tańca znajduje się znacznie bliżej. W gruncie rzeczy też bardziej pasowała do sytuacji — co zepsuł w tym pomieszczeniu, teraz w nim naprawi.
Patetyczne.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i Scorpius zanotował w pamięci, żeby rzucić na nie zaklęcie naoliwiające. Weszli do środka. Rose opadła na poduszki, wciąż leżące na podłodze, a on oparł się o parapet okienny. Panowała między nimi niekomfortowa cisza, co prawda już nie taka, która zwiastowała burzę, lecz świadcząca o tym, że naprawdę mają sobie dużo do wyjaśnienia.
— Więc… — zaczął. — Od czego by tu zacząć…
Usiadła tak, żeby móc objąć ramionami kolana i oprzeć na nich brodę.
— Od początku?
— Hm, tak… Okej, będę szczery — zdecydował się nagle. — Miałaś rację, byłem zazdrosny o Briana. Byłem o niego zazdrosny jak jasna cholera i przez to nie potrafiłem nad sobą zapanować, o racjonalnym myśleniu już zresztą nie mówiąc… No cholera, po prostu przesadziłem. Wiem, że wyszedłem, nie chcąc cię nawet wysłuchać. Przepraszam za to. Zachowałem się jak palant skupiony tylko na własnej urażonej dumie. Rosie, ja…
— Miałeś prawo się wściec. — Weszła mu w słowo; jej głos brzmiał cicho i Scorpius musiał się mocno skupić, żeby ją usłyszeć. — Wiem, że widok mnie i Briana…
— Rose, miałaś prawo to zrobić — stwierdził stanowczo. — To, że jestem o niego zazdrosny, nie oznacza, że mogę się o to wściekać. No i wtedy założyłem, że go nie kochasz i że na ołtarzu wygranej położyłaś swoją dumę. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało, wiesz? Po prostu… — Po raz kolejny przeczesał włosy dłonią i Rose nagle uznała, że to słodkie. — Po prostu nie rozumiałem, dlaczego to zrobiłaś i jak w ogóle mogłaś. Dopiero potem uznałem, że za bardzo myślałem o sobie…
— Nie, poczekaj, miałeś rację. Zrobiłam to wyłącznie z wyrachowania i rozumiem, że mogłeś mnie za to potępić. Nie kocham Briana, choć miałam nadzieję, że może się uda… To naprawdę nie jest zły chłopak — stwierdziła z rozpaczą. — Tak mi zależy na tym konkursie, że to wydało mi się jedynym możliwym rozwiązaniem, wiesz? Nie wymyśliłam niczego lepszego, a nie zniosę myśli o porażce. Zwłaszcza jeśli miałabym przegrać z tobą.
Tak bardzo chciał jej w tej chwili powiedzieć, że ją kocha i żeby została z nim, ale żadne słowo nie przeszło przez ściśnięte gardło. Poza tym dziewczyna mogłaby się przestraszyć i uciec, a tego teraz nie chciał.
— Rose, chyba żartujesz — stwierdził nieco zachrypniętym głosem. — Nie sądziłem, że aż tak…
— Uraziłeś moją dumę, gdy mi we wrześniu zarzuciłeś brak koordynacji ruchowej — wyznała nieco głuchym głosem, nawijając na palec kosmyk rudych włosów. Wciąż unikała jego wzroku, choć on już patrzył na nią otwarcie. — Zawsze przecież ze sobą rywalizowaliśmy, a teraz… Taniec był zawsze moją jedyną miłością i dlatego się wkurzyłam. Chciałam za wszelką cenę ci pokazać, że potrafię tego dokonać, że nie jestem łamagą i że dam… sobie… radę… Prze… Przepraszam…
Wybuchnęła płaczem. W pierwszej chwili Scorpius się przeraził — nigdy nie wiedział, co robić na wypadek kobiecych łez — ale w drugiej już szybko do niej podszedł i zwyczajnie przytulił, głaszcząc po włosach oraz plecach.
— Ciiiii, nie płacz już — wyszeptał głęboko poruszony. — To ja powinienem cię przepraszać. Musiałem być prawdziwym palantem, skoro tak się zachowywałem. Więc tak naprawdę cała ta sytuacja powstała z mojej winy…
— Nie przypisuj sobie całej chwały, Malfoy — stwierdziła w przerwie pomiędzy kolejnymi atakami płaczu, obejmując Scorpiusa mocno za szyję i próbując brzmieć zabawnie.
— Postaram się. Ale naprawdę strasznie mocno cię przepraszam. Skrzywdziłem cię swoim zachowaniem i strasznie mi z tego powodu głupio. Rose, obiecuję, że już nigdy więcej cię tak nie zawiodę ani nie skrzywdzę. Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała, nieważne, z jakiego powodu… Przepraszam. Naprawdę przepraszam.
Przyciągnął ją mocno do siebie i przytulił równie mocno, jak ona jego. Rose zamknęła oczy, z wolna przestając płakać oraz trwając tylko w tym uścisku.
— Dziękuję, Scorp.
— Nie ma za co, Rosie. — Odetchnął głęboko. Zanurzył dłoń we włosach dziewczyny; były bardzo mięciutkie i błyszczały w świetle zachodzącego słońca. Dopiero wtedy wydusił z siebie kolejne słowa: — Co zamierzasz teraz zrobić? Będziesz dalej realizować swój plan?
— Właściwie to… nie. — Odchyliła się nieco, żeby móc zobaczyć jego twarz i napotkać wzrok zielonych oczu, które teraz zdawały się błyszczeć odległym światłem. — To znaczy… o ile się zgodzisz na to, co wymyśliliśmy z Albusem. To będzie szaleństwo, wiem, ale Al ma rację, to jedyny dobry sposób, żeby się z tego wszystkiego wyplątać. Tylko że to będzie wymagało twojej zgody, bo inaczej to nie będzie miało żadnego sensu.
— Co wymyśliliście?
Kiedy mu opowiedziała, najpierw spojrzał na nią z niedowierzaniem, a potem wybuchnął śmiechem i skomentował:
— Jesteście szatanami, oboje! Zgadzam się na wasz genialny plan, ale jak to wyjdzie na jaw, to ja będę niewinny…
Rose nawet nie dała mu dokończyć, lecz przytuliła tak mocno, że przez chwilę myślał, że go udusi. Choć to byłaby piękna śmierć.

Tego samego dnia spotkała się z Brianem na treningu. Postanowiła ani słowem nie wspominać o ich poprzedniej rozmowie — i najwyraźniej chłopak miał taki sam plan. Musiała go teraz trzymać na dystans i w niepewności. Nie mogła też dopuścić do tego, żeby się domyślił, co uknuła razem z Alem. Chociaż zapewne i tak na jedno by wyszło, nawet, gdyby się dowiedział.
Wzięli się więc ostro za tańczenie. Rose mu nie odpuściła i ćwiczyli tak długo, aż oboje zupełnie nie opadli z sił. Wciąż panował między nimi dystans, pewna sztywność, spowodowana ostatnimi wydarzeniami. Dziewczyna robiła, co mogła, żeby to zniwelować, ale wiedziała, że musieliby wówczas przeprowadzić kolejną rozmowę. Zamiast tego skupiała się więc na swoim zadaniu.
— Ach, właśnie — przypomniał sobie chłopak, kiedy już zakończyli trening. — McGonagall prosiła, żebyś do niej przyszła wieczorem. Zapomniałem ci wcześniej powiedzieć. Chciała z tobą porozmawiać, mówiła, że chodzi o przyjazd innych reprezentacji. A, i prosiła, żebym ci to dał.
Przekazał Rose niewielką karteczkę. Wyglądała na pustą, lecz gdy Rose jej dotknęła, na papierze pojawiły się litery nakreślone równym pismem dyrektorki. Zapisane słowa brzmiały: „Łzy feniksa”. Hasło dla gargulca strzegącego wejścia.
— Och, w porządku. Dobrze, że mówisz. Dzięki.
— Do zobaczenia jutro, Rose — pożegnał ją chłopak, po czym wyszedł z sali, zanim Rose zdążyła mu odpowiedzieć.
Nie pachniała zbyt ładnie, ale nie miała już czasu na prysznic. Dochodziła dwudziesta. Rzuciła na siebie zaklęcie odświeżające, postanawiając, że po rozmowie z dyrektorką wskoczy do wanny w łazience prefektów i posiedzi w niej długą chwilę.
Narzuciła torbę na ramię. Zamknęła za sobą ostrożnie drzwi (bardzo skrzypiały), jak zwykle rozglądając się, czy nikt nie idzie. Dopiero wtedy podążyła mrocznym korytarzem w stronę gabinetu dyrektorki.
Nieco gburowaty gargulec po usłyszeniu właściwego hasła wpuścił ją do środka, więc już po chwili siedziała w wygodnym fotelu przed biurkiem dyrektorki.
— Przepraszam, że zjawiłam się tak późno, dopiero co skończyliśmy trenować z Brianem… — odezwała się Rose.
— Nic się nie stało. Poczęstuj się ciasteczkami, Rose, są naprawdę pyszne. — Dyrektorka podsunęła jej talerzyk, więc dziewczyna, nieco już głodna, sięgnęła po jeden z wypieków. — Podejrzewam, że jesteś zmęczona, więc szybko przejdę do rzeczy. Powinien tu być również pan Wood, ale jego nie udało mi się znaleźć, więc będę wdzięczna, jeżeli mu przekażesz wszystkie informacje.
— Oczywiście, pani dyrektor, przekażę mu wszystko.
— Wspaniale. W takim razie… Zacznijmy od tego, że pozostałe reprezentacje przybędą tego samego dnia, dwudziestego czwartego listopada, prawdopodobnie w odstępie godzinnym. Przybędą świstoklikami. Trzeba będzie po nich na pewno posłać delegację. Jako pierwsi przybędą Francuzi i wówczas ja również ich przywitam, ale przy kolejnych gościach mnie nie będzie, gdyż prawdopodobnie pójdę z naszymi pierwszymi gośćmi do mojego gabinetu. Dlatego chciałabym, żebyście razem z panem Woodem przyszli i przywitali wszystkie delegacje. Możecie zabrać również kilku prefektów — jak wam będzie wygodniej. Będą wam na pewno towarzyszyli profesor Nicks i Shearwood, ale pewnie na dzień przed się okaże, jak ostatecznie wyjdzie.
— W porządku.
— Jeśli chodzi o rozlokowanie naszych gości… Chciałam do ich dyspozycji oddać Wieżę Północną oraz Wieżę Gwiazdy. W razie potrzeby profesor Nicks zadeklarował, że może je powiększyć. Myślę, że to satysfakcjonujące rozwiązanie. Do ich dyspozycji zostanie również oddane kilka nieużywanych klas, żeby mieli gdzie się przygotowywać do turnieju. Powiększymy je trochę i oddzielimy przegródkami czy tam ścianami.
— Pani dyrektor… Dlaczego pozostałe reprezentacje przybywają tak wcześnie? — spytała z ciekawością Rose. — Przecież więcej sensu by miało, gdyby przybyli na kilka dni przed turniejem. Mieliby więcej czasu na przygotowanie się i w ogóle…
— To prawda, jednak wraz z dyrekcją pozostałych szkół zdecydowaliśmy, że tak będzie lepiej. Uczniowie będą mieli więcej czasu na zaaklimatyzowanie się i przyzwyczajenie do naszego zamku. Wiem, że to brzmi śmiesznie. — Kobieta uśmiechnęła się lekko, upijając łyk herbaty z pękatego kubka. — Ale jestem w stanie to zrozumieć, jeśli chodzi o Amerykanów. Zmiana stref czasowych może być dla nich bardzo bolesna.
— Rozumiem…
— Pozostaje jeszcze kwestia organizacji pracy i zajęć. Przesuniemy godzinę nocną na dwudziestą trzecią, ale będzie ona obowiązywała zarówno naszych uczniów, jak i uczniów Beauxbatons oraz Ilvermorny. Nasze lekcje będą się odbywać normalnie, zaś jak to będzie wyglądać u pozostałych, nie wiem, ale podejrzewam, że też będą mieli jakieś zajęcia, żeby nie zmarnować tego czasu.
— Rozumiem.
— No i na pewno trzeba będzie ich oprowadzić po zamku. Dobrze by było, gdyby prefekci również zostali oddelegowani do opieki nad naszymi gośćmi, przynajmniej w tych początkowych dniach, bo dobrze wiem, że w zamku można się zgubić, gdy się go nie zna.
— W porządku, to żaden problem. Zwołamy pewnie spotkanie prefektów w połowie miesiąca i obgadamy wszystko. Czy jeszcze coś jest do ustalenia?
— Myślę, że na razie nie. Gdy będę miała więcej informacji, na pewno wam je przekażę. W ciągu kilku dni poznam godziny przybycia delegacji i pozostałe szczegóły.
— Dobrze, dziękuję. Jeżeli to już wszystko, wrócę do dormitorium.
Rose wstała, zbierając się do wyjścia. 
— To wszystko. Dobrej nocy, panno Weasley.
— Dziękuję, dobranoc!

Woda w wannie w łazience prefektów była idealna. Nie za ciepła, nie za zimna, do tego z dużą ilością piany, bąbelków oraz płynu do kąpieli o zapachu róż. Pomieszczenie chyba naprawdę zdawało się wyczuwać, czego wchodzący do niego potrzebuje.
Rose ściągnęła z siebie wszystkie ubrania i wskoczyła do wody. Popływała chwilę wzdłuż szerokiej krawędzi basenu, czując, że napięcie zaczyna z niej opadać. Usiadła później na schodkach, zanurzona do pasa. Za swoimi plecami miała witraż z czeszącą się syreną, która, jak zawsze zresztą, nie wypowiadała nigdy ani słowa. Siedziały więc obie w komfortowej ciszy.
W ciągu jednego dnia wszystko się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni. Pogodziła się ze Scorpiusem, który do tego przystał na plan Albusa… I do tego amortencja! Wszystko to zakrawało na kompletne szaleństwo, ale dzięki temu Rose poprawił się humor. W ostatnich dniach chodziła przybita za sprawą ostatniej kłótni (kiedy tak bardzo zaczęła pragnąć jego akceptacji?), nie wysypiała się, a dzisiaj przynajmniej zobaczyła promyczek nadziei. Jeżeli zaś plan jej kuzyna wypali, wszystko pójdzie jeszcze lepiej, bo mogłaby się uwolnić od Briana.
Nie wykluczała, owszem, opcji, że może się w nim zakochać, ale prawdopodobieństwo, że tak się stanie, wynosiło może dziesięć procent. Było jej szkoda chłopaka. Jak sobie tłumaczyła, nie pasowali do siebie ani trochę, ich związek nie przetrwałby zbyt długo. Na siłę przecież nie mogła wzbudzić w sobie uczucia do niego…
Miała wyrzuty sumienia, że tak grała na emocjach chłopaka. Plan Albusa miał pomóc jej się wydostać z tej pętli oraz wygrać turniej, ale Brian tak czy owak mógł na tym ucierpieć. Oboje mieli po prostu pecha, że podczas przydzielania par ich zwierzątka się odnalazły. Gdyby trafiła na kogoś innego, może nawet na Scorpiusa, poszłoby znacznie łatwiej. A tak musieli się męczyć.
Wyżęła włosy i wyszła wreszcie z basenu. Od razu poczuła zimno, więc chwyciła puchaty ręcznik, który przyniosła ze sobą. Narzuciła na siebie szybko piżamę z cudnej urody alpaką oraz puchate skarpetki. Zrobiło jej się cieplej.
Wracała do wieży Ravenclawu, nie napotykając na swojej drodze żadnego nauczyciela ani ucznia. Zupełnie jakby tej nocy wszyscy mieszkańcy zamku byli pogrążeni we śnie we własnych pokojach, nawet ci, którzy mieli czuwać.
Ona też czuła, że tej nocy po raz pierwszy od dłuższego czasu zaśnie spokojnie.

— Elissa? Dlaczego płaczesz?
Zaraz w wejściu do pokoju zastała zapalone światło oraz Gabrielle przytulającą Elissę. Blondynka próbowała jakoś pocieszać przyjaciółkę, ale nie przynosiło to żadnego efektu. Widząc Rose, odetchnęła z ulgą i szepnęła:
— Rosie, jesteś już… Nie wiem, co robić.
— Co się stało?
— Chodzi o Grega… — zaczęła Gabrielle, ale Elissa weszła jej w słowo, choć ledwo słyszalnie z powodu targających nią wciąż spazmów płaczu:
— Greg dzisiaj stra…tracił przytom… przytomność na lek… lekcji…
— Zanieśli go do skrzydła szpitalnego — uzupełniła blondynka, patrząc z troską na przyjaciółkę. Podała jej chusteczkę, którą Elissa z wdzięcznością przyjęła. Natomiast Rose usiadła naprzeciwko nich, ze zmartwieniem słuchając wieści. — Podobno odzyskał przytomność dopiero po kilku godzinach.
— To przez tę klątwę? — spytała ruda.
Elissa krótko skinęła głową, już nieco spokojniejsza.
— Musimy jak najszybciej ukończyć ten eliksir — wyszeptała. — On już traci siły… Nie chcę go stracić, nie chcę, żeby mu się cokolwiek stało.
— Skończymy go, Eli, nie martw się — obiecała Rose, biorąc jej dłoń w swoje. — Choć to się nie stanie tak szybko, jak byśmy tego chciały… Warzenie eliksiru potrwa dość długo, wiesz o tym równie dobrze, jak ja… Może powinnaś porozmawiać z McGonagall? Jestem pewna, że ona by mogła jakoś pomóc…
— Ale McGonagall o wszystkim wie i jak na razie niczego nie zrobiła, bo pewnie sama nie może znaleźć żadnego rozwiązania. — Elissa wysmarkała się dosyć hałaśliwie, po czym dodała: — Nie wiem, czy którykolwiek z nauczycieli jest w stanie nam pomóc. Zresztą już o tym rozmawiałyśmy… Eliksir to nasze jedyne wyjście. Czy procesu jego przygotowywania naprawdę nie można przyspieszyć?
Rose potrząsnęła głową.
— Obawiam się, że nie. Wiesz, że eliksiry, zwłaszcza takie, które mogą być groźne, trzeba przygotowywać niezwykle dokładnie i precyzyjnie. Nie możemy pominąć żadnego etapu, bo w przeciwnym razie wyjdzie nam niedokończony lub zepsuty eliksir i już w ogóle nie uda nam się pomóc Gregowi.
— Właśnie dlatego nienawidzę eliksirów… Potrafią człowieka wykończyć — stwierdziła z niezadowoleniem szatynka i rzuciła kolejną zużytą chusteczkę na łóżko.
— Niestety nie jesteśmy w stanie tego przyspieszyć. Jedyne, co mogę teraz zaoferować, to pójście spać…
— Nie zasnę teraz!
— Eli, daj mi skończyć. Proponuję pójście spać albo wypicie gorącego mleka z miodem. Albo czekolady. Co wy na to? — zaproponowała Rose, uśmiechając się lekko do przyjaciółek. Obie spojrzały na nią z radością widoczną w oczach. Jeśli chodziło o takie rzeczy, wszystkie trzy czuły się jak małe dzieci. — Rozumiem, że chcecie tego równie mocno, jak ja. W porządku, zejdę do kuchni i przyniosę.
— Rose, jesteś aniołem!
Gabrielle i Elissa przytuliły Rose, tak jak to robiły wiele razy w ciągu wszystkich lat ich przyjaźni.
— Iść z tobą? — zaproponowała blondynka, gdy już nieco odsapnęły.
— Nie, nie trzeba, pójdę sama. Mnie przynajmniej żaden nauczyciel nie zabije za chodzenie po zamku podczas ciszy nocnej.
Puściła przyjaciółkom oczko i wstała z łóżka. Prawdę mówiąc, nie chciało jej się wychodzić z cieplutkiej wieży na mroczne korytarze, ale dla mleka z miodem była w stanie wiele zrobić. Nawet zejść na sam dół do kuchni.
Nie spodziewała się w pomieszczeniu nikogo poza kilkoma skrzatami, bo przecież dochodziła już pierwsza w nocy. Dlatego zdziwiła się, kiedy zobaczyła siedzącego przy jednym ze stołów Albusa. Zajadał się jakimiś lodami wyciąganymi łyżeczką bezpośrednio z kubełka. Spojrzał na nią i się uśmiechnął, nie wyglądając na zaskoczonego.
— A więc ty też poszukujesz jedzenia o tej nocnej porze, kuzynko?
Okej, ten rozdział ma sporo przeskoków pomiędzy kolejnymi wydarzeniami, ale za to następny Wam się bardzo spodoba, gwarantuję. Będzie w nim tyle cukru, że chyba się przesłodzicie. Wygląda na to, że przesadziłam, ale hej, dotychczas było raczej gorzko. Gorzko-słodko. No dobra, ta nieszczęsna osiemnastka będzie 26.01.

12 komentarzy:

  1. Jest super. :D
    Szybko się pogodzili, a to dobrze. Amortencja? No naprawdę, iście szatański plan. :D
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amortencja to jeszcze nie jest szczyt szatańskości. :D

      Usuń
  2. Dobrze, że Scorpius pogodził się z Albusem i porozmawiał z Rose. Teraz jak uświadomił sobie, że ją kocha to będzie próbował ją zdobyć. Może za jakiś czas mu się uda.
    Cały czas się zastanawiam jaki jest ten plan Albusa i dlaczego Scorpius też ma brać w nim udział.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego Scorpius ma brać w nim udział? Nooo, żeby mógł tańczyć z Rose, tyle powiem. :D

      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. jeden z najlepszych rozdziałów wg mnie. Sposób, w jaki Scor powiedział o zazdrosci, jest jednoznaczny, chyba nawet bardziej niż Amortencja - Rose chyba MUSI wiedizec że on jest w niej zakochany. Ale słowa o MIŁOŚCI faktycznie mogłyby ją spłoszyć... Cięzka sprawa. mam nadzieję, że dziewczyna zacznie myślec o własnych zapachach w amortencji i skąd moze je znac.
    Coraz bardziej fascynuje mnie pomysł Albusa i to, co wpadło mi do głowy, tp eliksir wielosokowy, ale sama nie wiem... W kazdym razie nie mogę doczekać się, co oni kombinuja :D podobało mi się, jak Scor się pogodził ze wszystkimi, choć tak naprawdę nie tylko on był winny. właściwie Rose była w jakimś sensie bardziej winna.
    Mam nadzieję, że dziewczynom uda sie poprawnie uwarzyć ten eliksir...
    I już nie mogę się doczekać cukru w kolejnym rozdziale. Zapraszam Cię serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, dużo wody w rzece upłynie, zanim Scorp wyzna jej miłość. Rose trochę się będzie miotać, zresztą sama też musi dojść do tego, co do niego czuje.
      Nie, to nie jest eliksir wielosokowy, to coś innego. :D

      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  4. Kurcze, ten numer z amortencją widziałam w kilku anglojęzycznnych fikach, ale chyba nigdy mi sie on nie znudzi, zwłaszcza jak ktos go wykorzystuje tak dobrze :D Scorpi kocha Rosie <3
    I Rose przekonująca samą siebie, że to na pewno róże z ogródka albo jego matka. Złoto <3
    "zrobić mu łóżko" - to jakoś nie brzmi, ale nie wiem czy można uznać za błąd :D
    Uwielbiam myśli zakochanego Scorpiusa i cieszę się, że złość na Rosie już mu przeszła i że jest w pełni świadom jak bardzo ją kocha :) Niechże on sie za nią bierze, ale tak konkretnie!
    I mój kochany Albus jedyny głos rozsądku w tym opowiadaniu! Uwielbiam go po prostu za to że jest taki bezpośredni i popchnął ich do porządnej rozmowy :D
    "To w żadnym wypadku nie są satysfakcjonujące przeprosiny" - ach ten Al <3
    I cudownie że Rose i Scor sie pogodzili i wszystko sobie bardzo wyczerpująco wyjaśnili. Jak dobrze, że oboje poszli po rozum do głowy, uwielbiam ich. Ale skoro oboje wiedzą, że Scor ją kocha, to czemu nie przejdą do rzeczy?! :D I nawet nie poruszaja tego tematu Ja bym nei wytrzymała xd
    I nie mogę się doczekać, aż się dowiemy co to za przebiegły plan. Jak już mówiłam, wadomo, że będzie genialny, bo w końcu Al go wymyślił, ale chciałabym już wiedzieć, na czym będzie polegał :P
    Przybycie delegacji z innych szkół też może być ciekawe :)
    Niech Brian cierpli, kogo on tam interesuje?
    Czekam na cukier i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może "zrobić łóżko" to regionalizm. Sama sobie tego nie uświadamiałam, ale wiele zwrotów, których używam i uznaję za poprawne, pochodzi z gwary poznańskiej i być może dlatego to dziwnie brzmi. Poprawię później, dzięki. :D
      Albus to stara kwoka i swatka. XD Nawet w spisie bohaterów tak go streściłam. :D
      Jeszcze trochę musisz poczekać, bo wszystko wyjdzie na jaw za kilka rozdziałów, pewnie cztery-pięć. Zależy, jak bardzo się rozpiszę. :D
      Oj, będzie!

      Dziękuję. <3

      Usuń
  5. Rozjechał Ci się szablon (podświetlenie obrazka).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie wszystko jest okej, więc pewnie masz inną rozdzielczość ekranu albo korzystasz z innej przeglądarki. Niestety szablon jest dopasowany pod 1366 x 768 i przeglądarkę Chrome, wtedy wygląda najlepiej. Spróbuję jeszcze potem pokombinować, żeby to dostosować do wszystkich przeglądarek.

      Usuń
  6. Rozdział świetny ^^
    Fajnie, że się pogodzili, a amortencja jest super pomysłem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No, nareszcie mam czas, żeby nadrobić Taniec! <3
    Hmmm, znowu to napiszę - świetny i ciekawy rozdział! xD Przepraszam, ale w jakiś sposób muszę wyrazić swoją opinię, choć wiem, że ciągłe 'świetny, super, ciekawy' i inne duperele może być męczące :D
    Ale serio, ten rozdział naprawdę mi się podobał, bo jest pełen różnych zdarzeń i dużo wnosi do fabuły ;)
    Wątek z amortencją super! Niby dosyć często wykorzystywany, ale nie zmienia to faktu, że u Ciebie bardzo mi się podobał. Chciałam znaleźć jakieś powiązanie między zapachami, które poczuła Rose i Scorpiusem, ale nic mi nie przychodzi do głowy xD Ogólnie podobało mi się, jak przedstawiłaś moment, w którym Scorpius zdaje sobie sprawe, co oznacza amortencja pachnąca różami <3
    "Albo równie dobrze takich perfum mogła używać jego matka albo ulubiona ciotka." - padłam xD Tak Rose, cioteczka to z pewnością trafne rozwiązanie :D
    Jestem ciekawa, co z tym planem Albusa i Rose... Na początku także myślałam, że może Eliksir Wielosokowy, ale przeczytałam twoją odpowiedź na jeden z komentarzy i zobaczyłam, że tym razem się mylę xD To może coś z amortencją? Ale jak wtedy mieliby wyeliminować Grimmera?
    Uwielbiam Pottera jako swatkę! <3 Hahaha, czy tylko mi zabrzmiało nieco dwuznacznie, kiedy powiedział, żeby wyjaśnili sobie w cztery oczy w tajemnej komnacie? W dodatku na początku przeczytałam "ciemnej" i to jeszcze wzmocniło wrażenie xddd
    Wiesz co, jesteś szatańsko zła! :D Dlaczego nie napisałaś szczegółów planu, kiedy Rose mówiła o nim Scorpowi? :(((
    Cała scena pogodzenia jest cudowna!!! <3 <3 <3 Cieszę się, że Malfoy wreszcie okazał choć trochę swoje uczucie.
    Jak pewnie każdy, mam nadzieję, że uda się wyleczyć Grega ;)
    Przez ciebie nabrałam ochoty na czekoladę, albo mleko z miodem :D
    Ach, i na lody prosto z pudełka... Zdrowe odżywianie idzie się bujać! Możesz czuć się winna mojej otyłości w przyszłości xD (haha, nawet rym mi wyszedł! :D)
    Pozdrawiam i życzę weny (której jak wiadomo, nigdy za mało)!
    ~Arya





    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje