czwartek, 9 lutego 2017

19. Jaskółka uwięziona



Gdy wszedł ostatni prefekt, Rose odchrząknęła, próbując zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych. Poskutkowało dopiero wtedy, gdy chwyciła różdżkę i za pomocą zaklęcia zwiększyła siłę swojego głosu.
— Uwaga! — Zapadła cisza i wszystkie głosy zwróciły się w stronę prefekt naczelnej. — Mam dla was parę ważnych ogłoszeń, więc proszę, posłuchajcie uważnie. Jak wiecie, jutro przybywają reprezentacje ze Stanów i Francji, biorące udział w turnieju odbywającym się w naszej szkole… Francuzi będą po trzynastej, Amerykanie o czternastej trzydzieści. Ja, Conrad oraz profesorowie Nicks i Rosebourgh po nich pójdziemy, ale jeśli ktoś z was chciałby dołączyć, zapraszamy, tylko dajcie nam znać po zebraniu.
Zerknęła do swojego notatnika, sprawdzając, co jeszcze musi powiedzieć, a w tym czasie głos zabrał Conrad.
— Nie wszyscy muszą się angażować w przywitanie gości, niemniej jednak chciałbym, żebyśmy wszyscy pomogli im się zaaklimatyzować. Zamek jest ogromny i łatwo się w nim zgubić, dlatego oczekujemy, że w razie potrzeby im pomożecie odnaleźć drogę. Będziemy też potrzebować osób do oprowadzenia gości po zamku.
— Pani dyrektor przesunęła również ciszę nocną o godzinę — odezwała się ponownie Rose. — Po dwudziestej trzeciej jednak wszyscy mają być w łóżkach, i my, i oni. Stosowna informacja zawiśnie we wszystkich pokojach wspólnych. Godziny posiłków oraz zajęć nie ulegną zmianie. Rozpiszę również na nowo godziny patroli. Co jeszcze… A, tak, w sobotę odbędzie się wyjście do Hogsmeade… — Przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. — Cudzoziemcy również mogą iść do wioski. No dobra, to by było chyba na tyle ze spraw organizacyjnych. Czy macie jakieś pytania?
Zgłosiła się dziewczyna z Hufflepuffu, Maria.
— Ja mam jedno. Gdzie będą spali? Zostaną rozlokowani w naszych domach czy…?
— Nie — odparł Brian, zanim Rose otworzyła usta. — McGonagall zdecydowała, że zajmą Wieżę Północną oraz Gwiazdy. Stoją nieużywane, więc równie dobrze można je przeznaczyć na dormitoria.
Jako kolejny odezwał się rudy, nieco przestraszony chłopak ze Slytherinu, który dopiero w tym roku został prefektem.
— Co zrobić, jeśli jakiś Francuz będzie chodził po zamku podczas ciszy nocnej i nie zareaguje na prośbę, żeby poszedł do dormitorium? Nie mogę przecież ich ukarać zabraniem punktów…
Kilka osób się roześmiało, ale Rose uciszyła ich machnięciem ręki.
— To wspaniałe pytanie, eee… Mark…? Najlepiej wezwać wówczas opiekuna domu, jakiegoś nauczyciela albo któregoś z dyrektorów — wyjaśniła rozpromieniona Rose, sięgając po swoją różdżkę, pozostawioną na blacie biurka. — Wiecie, w zamku będzie naprawdę dużo ludzi, dużo obcych, którzy nie zawsze będą chcieli się dostosować do reguł tutaj panujących, bo może u nich są inne i coś się nie spodoba. Czterdzieści osób plus zapewne jacyś zapaleni kibice. McGonagall mówiła, że być może pojawi się tu także ktoś z Ministerstwa, na pewno po zamku będą się kręcić również dziennikarze. Wymyśliłam więc małe zaklęcie, które może wam się przydać. To zaklęcie sygnalizujące. Gdy wypowiecie formułkę, zostanie powiadomiony najbliższy nauczyciel.
— Krukonka z krwi i kości — stwierdził ktoś z uznaniem, a pozostali mu przytaknęli.
— Dzięki. — Zarumieniła się, nieprzyzwyczajona do komplementów. — Okej, formułka zaklęcia brzmi tak: signum clamo. Powiązałam ze sobą zaklęcie wyszukujące oraz przywołujące. Przed nauczycielem pojawią się żółte strzałki kierujące go w miejsce zdarzenia. Gdyby się działo cokolwiek wymagającego interwencji, nie wahajcie się użyć tego zaklęcia. Najlepiej je teraz powtórzcie albo zapiszcie, jeżeli macie notatniki, żeby to zapamiętać i żeby nigdzie nie uciekło, gdy będzie potrzebne. — Zamilkła na chwilę, dając prefektom czas na zapamiętanie i zapisanie formuły, po czym dodała: — No dobra, myślę, że na tym skończymy. Chyba że macie jeszcze jakieś pytania? Czy są jakieś sprawy wymagające przedyskutowania? Nie ma? W porządku. Listy dyżurów przekażę wam przy śniadaniu. Możecie uciekać, dobrego dnia!
Gdy prefekci zaczęli leniwie wylewać się z sali, do biurka Rose oraz Conrada podeszła niska, złotowłosa dziewczyna, może szóstoklasistka, wyglądająca dosyć znajomo. Ruda nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego domu była, ale stojący obok chłopak za to drgnął.
— Cześć. Mogę z wami iść przywitać pozostałe delegacje? — spytała z większą pewnością siebie, niż by mogła na to wskazywać postawa jej ciała. — Jestem strasznie ciekawa, jak to będzie wyglądało.
— Jane, ni…
— Oczywiście, możesz — weszła mu szybko w słowo Rose, uśmiechając się ciepło. — Spotykamy się jutro za kwadrans trzynasta w holu zamku. Będziemy na ciebie czekać.
— Dzięki!
Gdy tylko Jane opuściła salę, Rose odezwała się do Conrada, unosząc brwi:
— Znacie się?
— Taaa, to moja kuzynka. Bardzo daleka kuzynka — mruknął z niechęcią. — Piąta woda po kisielu. Musiała też wylądować w Hogwarcie i się do mnie przyczepiła. Jest bardzo arogancka i właściwie przez cały czas tylko mnie irytuje. Nie wiem, dlaczego została prefektem.
— Ach. Rozumiem. Cóż, i tak nie mógłbyś jej zabronić pójścia z nami. Nic wielkiego się nie stanie.
— Mam taką nadzieję… Ech, prowadzenie tych spotkań potrafi być męczące, prawda? Od ciągłego gadania można ochrypnąć.
— Tak, a to jeszcze nie koniec na dziś — odparła z roztargnieniem, zbierając z biurka swoje notatki i wrzucając je niedbale do torby.
— Co jeszcze masz do zrobienia? Nie wracasz na lekcje?
— Nie, jestem z nich zwolniona. Idę pomóc profesorowi Springveilowi. Chciał obejrzeć wieże, w których mają spać delegacje. Skrzaty już je wysprzątały, ale być może jeszcze trzeba będzie powiększyć niektóre pomieszczenia. No i te nieużywane klasy na siódmym piętrze… Potem jeszcze muszę zrobić nową rozpiskę dyżurów, ale to już wieczorem.
— Iść z tobą? Jeżeli będziecie potrzebować pomocy…
— Nie, dzięki, nie trzeba. Nie będziemy mieli zbyt wiele do roboty, jak podejrzewam.
Conrad skinął głową i pożegnał wychodzącą Rose.

— Dzień dobry, profesorze, przepraszam za spóźnienie — wydyszała. Biegła całą drogę, zorientowawszy się, że już jest spóźniona. Spotkanie prefektów potrwało dłużej, niż przewidywała, w końcu jednak udało jej się dołączyć do stojącego w wejściu do Wieży Północnej profesora Springveila. Wyglądał na zamyślonego; z założonymi z tyłu rękoma wpatrywał się w kręcone schody prowadzące na górę. Miał na sobie nieco wypłowiałą, niebieską szatę ozdobioną srebrną nicią.
— Nic się nie stało, Rose.
Obdarzył ją uśmiechem, dając dziewczynie chwilę na złapanie oddechu. Był jednym z niewielu nauczycieli, którzy zwracali się do niej po imieniu, a nie po nazwisku. Po prostu łatwo mu przychodziło nawiązywanie kontaktu z uczniami i nie chciał powiększać dystansu między nimi. Autorytet można było budować w inny sposób.
— Dobrze, w takim razie wejdziemy już na górę? — zaproponowała.
Pokonali kręcone schody i znaleźli się w niewielkim pokoju wspólnym. Skrzaty faktycznie wysprzątały go dokładnie, gdyż ściany oraz podłoga zdawały się wręcz lśnić. Rose zauważyła kilka niepotrzebnych biurek, przyniesionych tutaj nie wiadomo kiedy i nie wiadomo przez kogo.
— Nie wygląda tu chyba źle, co? — odezwał się nauczyciel, oceniając pomieszczenie uważnym spojrzeniem szarych oczu. — Myślę, że powinniśmy tutaj ulokować delegację ze Stanów. Możemy położyć na podłodze jakiś kolorowy dywan oraz fotele, kanapy, cokolwiek…? Jakie w ogóle Amerykanie mają kolory domów? Mają jakiekolwiek?
— Nie jestem pewna, chyba burgund i złoto — odparła niepewnie Rose. Nienawidziła czegoś nie wiedzieć.
— No dobrze. Taki kolor dla mebli będzie odpowiedni?
Szybko przetransmutował niepotrzebne biurka w stosowną ilość wygodnych kanap o ciemnoczerwonym, prawie że burgundowym kolorze.
— Tak, wygląda dobrze. Na tej ścianie możemy powiesić tablicę korkową, przyda się do komunikacji. I ten dywan… Ładne paski, profesorze. Dałabym jeszcze złote… O, tak jest idealnie, dziękuję. Jeszcze gdy się tutaj może powiesi jakieś obrazy i rozpali w kominku, będzie naprawdę przytulnie.
Mężczyzna przytaknął, po czym skierował się do schodów prowadzących do dormitoriów. Razem z Rose przeprowadzili inspekcję pomieszczeń, sprawdzając, czy nie zostało w nich nic niepotrzebnego. Pokoje jednak były czyste i puste, nie licząc łóżek z kolumienkami, szaf do ubrań oraz półek na książki.
— W porządku, myślę, że możemy przejść do drugiej wieży — zdecydował nauczyciel. — Jak na razie idzie nam lepiej, niż myślałem. Spodziewałem się bogina w którejś z szaf albo czegoś jeszcze gorszego… Te wieże naprawdę stoją nieużywane od długiego czasu.
— Dlaczego? — spytała z ciekawością ruda, zeskakując z ostatniego stopnia.
— Wiesz, zostały wybudowane dopiero po ostatniej wojnie. Hogwart był wtedy naprawdę zniszczony, tę część odbudowywano praktycznie od nowa. No i wtedy powstały również te wieże, bo nowi architekci uznali, że mogą służyć jako sypialnie nauczycielskie czy coś w tym rodzaju… No i faktycznie, na początku nauczyciele tam spali, ale potem wszyscy się przenieśli z tych wież do Wieży Syreny, no i tak stoją nieużywane.
— Dlaczego się przenieśli?
— Cóż, mówią, że w obu wieżach straszyło, ale moim zdaniem to brednie. Czarodziejski zamek i coś straszy w wieżach… — Springveil parsknął śmiechem. — Myślę, że przenieśli się dlatego, że było im tak wygodniej, mogli ze sobą częściej rozmawiać i stworzyć dom na wzór tych uczniowskich.
— Och. To dość ciekawe…
— Zamek skrywa w sobie naprawdę wiele ciekawych historii. Może i obecne mury są nowe, ale ten budynek pamięta bardzo dużo, chociaż był parę razy przebudowywany. Podejrzewam, że i tak nikomu nigdy się nie uda odkryć wszystkich jego tajemnic. W porządku, przed nami Wieża Gwiazdy.
Faktycznie, dotarli pod drugą z wież, choć Rose się nawet nie zorientowała. Nie zauważyła żadnego wejścia, żadnych schodów, dlatego zdziwiła się, że stanęli właśnie tutaj. Profesor Springveil zdawał się jednak doskonale wiedzieć, co robi. Sięgnął w stronę obrazu przedstawiającego martwą naturę — polne kwiaty tkwiące w wazonie. Rozgarnął rośliny, zupełnie jakby były żywe, i zanurzył dłoń w naczyniu. Wyjął z niego złoty, choć nieco już zardzewiały klucz i z dumą go obejrzał.
Rose zaś doszła do wniosku, że mimo siedmiu lat przebywania w tym zamku nadal zostanie czymś zaskoczona.
— Uwielbiam takie sztuczki — wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem nauczyciel. Rose nigdy nie widziała, żeby się tak uśmiechał. — To był pomysł starego Filiusa Flitwicka, który uczył przede mną zaklęć. I nie mogę mu odmówić geniuszu.
Włożył klucz do niewielkiej i dość niepozornej dziurki w ścianie, po czym go przekręcił. Wówczas usłyszeli szczęk mechanizmu. Ukazała się złota poświata — obramowanie drzwi — a zaraz potem ukazały się one same, ze złotą klamką oraz wiszącym na nich obrazem. Klucz zniknął.
— Jej… — westchnęła Rose z zachwytem.
— Zapraszam panią do środka.
Nauczyciel kurtuazyjnie otworzył przed nią drzwi, za którymi kryły się (niespodzianka!) schody. Te z kolei były dużo krótsze niż w Wieży Północnej i po dziesięciu stopniach zaprowadziły Rose do pokoju wspólnego.
Pierwszym, co zwróciło jej uwagę, był przeszklony sufit, przez który wpadały promienie słońca. Dokoła tego okna znajdowały się zaś… gwiazdy. Ktoś wymalował kopułę oraz górną część ścian ciemnoniebieską farbą oraz poznaczył je drobnymi punkcikami gwiazd. Wyglądały jak prawdziwe i zapewne rzucono na nie zaklęcie błysku, dzięki czemu zdawały się migotać.
W jednej chwili zrozumiała, skąd się wzięła nazwa wieży.
— Jak tu pięknie!
— To prawda. Ta wieża to majstersztyk sam w sobie — zgodził się profesor, stając obok niej. — To wspólne dzieło profesora Flitwicka oraz pani dyrektor.
— Przecież ta wieża jest tak piękna, że sama bym tu najchętniej zamieszkała! Nie mogę zrozumieć, dlaczego została opuszczona!
Springveil wzruszył ramionami.
— Może w „Historii Hogwartu” coś znajdziesz. Nigdy się w nią nie zagłębiałem aż tak bardzo, szczerze mówiąc. Albo zapytaj panią dyrektor.
— Może — stwierdziła nieobecnym tonem głosu, ale zaraz potem przywołała się do porządku. — Dobrze, chyba powinniśmy przejrzeć tę wieżę, panie profesorze…
— Masz rację. Zajmiesz się pokojem wspólnym? Ja przejdę się po dormitoriach.
Przystała na jego propozycję z ochotą, dostrzegając kilka półek wypełnionych po brzegi książkami. Obok nich stało kilka kartonów, szczelnie zamkniętych, więc nie widziała, co się znajdowało w środku. Przed kominkiem stało już kilka niebieskich kanap, podobnych do tych z pokoju wspólnego Ravenclawu. Na tablicy ogłoszeń wisiały jakieś kartki, których skrzaty nie zerwały w trakcie robienia porządków. Należało to wszystko przejrzeć i w razie czego wyrzucić.
Zaczęła od kartonów. Otworzyła wszystkie za pomocą różdżki. Pobieżnie przejrzała ich zawartość i znalazła same bibeloty: jakieś figurki, zasuszone kwiaty, porcelana, wazony, stojaki na biżuterię, serwetki, jakieś kartki z życzeniami sprzed stu lat… Podejrzewała, że to wszystko należało niegdyś do nauczycieli.
Przeszła do półek wypełnionych woluminami. Niektóre z nich były naprawdę stare, inne wyglądały na nieco nowsze. Część tytułów kojarzyła, te same tytuły stały w bibliotece, pozostałe brzmiały całkowicie obco. Znalazła nawet książki w innych językach, których w żadnym wypadku nie potrafiła zrozumieć.
Zainteresowała się w szczególności jednym tytułem „Tysiąc lat magii”. Nigdy specjalnie nie przepadała za historią, ale tego akurat tomu od jakiegoś czasu poszukiwała. Znała już inne dzieła tego autora; miał niesamowity styl pisania, dzięki czemu jego książki czytało się niezwykle lekko.
Otworzyła książkę na pierwszej stronie i nad tytułem księgi dostrzegła dopisane czarnym atramentem imię i nazwisko, zapewne niegdysiejszego właściciela tomu: Étienne Foix. Chyba był Francuzem.
Przekartkowała książkę. Każdy kolejny rozdział miał kilka do kilkunastu stron i opisywał jakiś okres istnienia magii w Wielkiej Brytanii. Co prawda zabrakło jakichkolwiek ilustracji, lecz Rose to zbytnio nie przeszkadzało. Przyzwyczaiła się do czytania podręczników — w nich zwykle brakowało obrazków, no chyba że była mowa o najnowszych wydaniach.
Ku swojemu zdziwieniu dokładnie w połowie księgi odnalazła jedyną kartkę z ilustracją. Ktoś namalował na jednej stronie jaskółkę. Wyglądała, jakby miała się zerwać do lotu, rozkładała szeroko czarne skrzydła. Rose prawie krzyknęła, kiedy ptak naprawdę opuścił kartki, pozostawiając pustą stronę i zdanie widniejące dotychczas pod obrazkiem.
Jaskółka uniosła się w powietrze i wzleciała prawie po sam sufit, po czym równie nagle, jak się pojawiła, przemieniła się w czarny kamień. Przynajmniej z wysoka to wyglądało jak kamień, lecz gdy spadło w jej dłonie, ruda zauważyła, że to figurka ptaka. Ot, zwykła, hebanowa statuetka. Jaskółka zaklęta w drewnie. Uwięziona.
Ściskając figurkę w dłoni, zajrzała z powrotem do książki i przeczytała zdanie dopisane czarnym atramentem: „Uwolnij mnie”.
Nic z tego nie rozumiała. O co tutaj chodziło? Czy to jakiś żart któregoś z nauczycieli? Jakaś zagadka do rozwiązania?
— Rose, skończyłaś już?
Głos profesora Springveila wyrwał ją z rozmyślania. Wsunęła szybko statuetkę do kieszeni, po czym podniosła się z kolan i otrzepała spódniczkę. Z jakiegoś powodu nie chciała się z nikim dzielić informacją o jaskółce. W samą porę, gdyż nauczyciel właśnie wchodził do pomieszczenia.
— Jeszcze nie — przyznała szczerze.
— Ach, widzę, że książka cię pochłonęła? Znalazłaś coś ciekawego?
— Tak, chciałam ją zawsze przeczytać. Poza tym widzę tutaj naprawdę dużo interesujących pozycji, może nawet sobie wypożyczę niektóre z nich.
— Myślę, że nikt się nie obrazi, jak je zabierzesz. — Springveil wzruszył ramionami. — Gdyby właścicielom zależało na tych książkach, nie zostawialiby ich tutaj. W porządku, uznajmy, że tu wszystko jest posprzątane… A te kartony?
— Przeszukałam je. Trzeba będzie je stąd wynieść, bo są w nich tylko jakieś bibeloty. Nic przydatnego, jak podejrzewam.
— Dobrze. Zdejmiesz te wszystkie kartki z tablicy? Ja zajmę się tymi kartonami — zaproponował mężczyzna.
— Jasne.
Zrywając papiery z tablicy ogłoszeń, czuła się nieswojo. Miała wrażenie, że statuetka ciąży jej w kieszeni, zupełnie jakby chciała, żeby Rose ją wyjęła. Ostrożnie dotknęła ją, włożywszy dłoń do środka — figurka była ciepła.

Dzień był szary i ponury. Żaden promień słońca nie mógł się przedostać przez ciemne chmury, z których przez cały ranek spływała woda. Nawet zaczarowane niebo nad Wielką Salą wyglądało nieprzyjaźnie.
Rose zdecydowała się na ciepły sweter, spodnie oraz czarną pelerynę, na którą już jakiś czas temu rzuciła zaklęcie nieprzemakalności. Do tego założyła brązowe botki, przyjemnie grzejące jej zmarznięte stopy. W całym zamku płonął ogień w kominkach, ale i tak zimno potrafiło dokuczyć, zwłaszcza gdy miało się tak niewielką odporność na niskie temperatury, jak ruda.
Zeszła, ziewając, do zamkowego holu. Brakowało jeszcze pięciu minut do umówionej godziny, ale profesorowie Nicks i Rosebourgh już czekali. Jak wiedziała, Conrad rozmawiał w Wielkiej Sali z McGonagall, a Jane miała zaraz przyjść.
Przed nimi wszystkimi pojawił się Scorpius, ubrany w grubą, granatową bluzę. Rose zmrużyła oczy, gdy go zobaczyła.
— Co tutaj robisz? — spytała zamiast powitać blondyna. Nie zapowiadał, że będzie im towarzyszył podczas przybycia którejkolwiek z delegacji.
— Idę z wami. — Wzruszył ramionami. — Wiesz, ja też jestem prefektem. To oczywiste, że też mogę tutaj być.
Dziewczyna przewróciła oczami, ale nic nie powiedziała, gdyż w tej samej chwili ukazali się profesor McGonagall, Conrad oraz Jane. Chłopak narzucał na siebie kurtkę, zaś jego kuzynka wyglądała już na gotową do wyjścia, podobnie jak dyrektorka szkoły.
Madame Rosebourgh skinęła głową i otworzyła drzwi wyjściowe, po czym kolejno przeszli przez próg, prosto w deszcz oraz zimno. Rose natychmiast się wzdrygnęła, stwierdzając, że mogła założyć coś jeszcze cieplejszego albo rzucić na siebie zaklęcie rozgrzewające. Dlatego nie miała zamiaru narzekać, kiedy dłoń Scorpiusa chwyciła jej własną. Przynajmniej przyjemnie grzała. Gdyby mogła, Rose otwarcie by się przytuliła do blondyna, nie chciała jednak, żeby pozostali wiedzieli, że coś między nimi jest. Jak na razie jeszcze sami nie ustalili statusu ich związku, a co dopiero mówić o ujawnianiu go światu!
Szli na końcu, toteż nikt nawet nie zauważył gestu blondyna. Conrad i Jane rozmawiali o czymś cicho, zaś pozostali nauczyciele podążali na przedzie, w ciszy.
Szybko dotarli na skraj Zakazanego Lasu, gdzie zgodnie z umową miała się pojawić pierwsza z delegacji. Do ich przybycia brakowało jeszcze kilku minut, więc przystanęli, czekając. Z ich ust wydobywały się obłoczki białej pary, a zimno z wolna zaczynało przenikać pod ubrania. Rose zaczęła się obawiać, że ciepło bijące od Scorpiusa jej nie wystarczy, i już miała sięgać po różdżkę, by rzucić zaklęcie ogrzewające, kiedy obszar przed nimi rozjarzył się złotą poświatą.
Ich oczom ukazała się grupka czarodziejów odzianych w ciemnoniebieskie peleryny wyszywane złotą nicią w gwiazdki. Gdy Rose przyjrzała się im bliżej, zauważyła, że na ubraniach w istocie znajdował się herb Beauxbatons, gdyż z tyłu, na plecach, dodano również dwie skrzyżowane różdżki. Sprawnie odsunęli się, robiąc miejsce drugiej grupie. Choć wyglądali na zdyscyplinowanych, najwyraźniej nie potrafili się powstrzymać przed gorączkowymi szeptami po francusku. Wymieniane uwagi zapewne dotyczyły pogody, zimna i tych okropnych, ociekających wodą Anglików.
Rose momentalnie pożałowała, że nie przykładała się do lekcji francuskiego udzielanych przez ciotkę Fleur.
Zaraz wyłoniła się z niej szczupła kobieta o ostrych rysach twarzy i jasnych włosach starannie upiętych na głowie w coś przypominającego wianek. Miała na sobie sięgającą ziemi, brązową sukienkę z dużym dekoltem, w którym połyskiwał srebrny naszyjnik z bursztynem. Z daleka wyglądał trochę jak miniaturowy znicz, gdyż kamień przykrywały nieco drobne skrzydełka. Być może były to liście albo cokolwiek innego, czego Rose nie mogła zidentyfikować.
Kobieta poruszała się z właściwą Francuzkom gracją. Podeszła do zbitych w niewielką kupkę Brytyjczyków i zawołała:
— Minerwo! Jak dobrze cię znów widzieć!
— Witaj, Agnes…
Kiedy dyrektorka Hogwartu się do niej zbliżyła, została uściskana i wycałowana.
— Sądziłam, że Francuzi nie mówią zbyt dobrze po angielsku — stwierdziła zszokowana Jane, obserwując przywitanie dwóch kobiet.
— Jest Francuzką pochodzenia angielskiego — szepnęła do niej ruda. — Miała matkę Angielkę, zapewne od niej nauczyła się języka.
— Tata mi sporo o nich opowiadał — dodał Conrad. — Może i nie brał udziału w Turnieju Trójmagicznym, ale miał okazję wiele razy się z nimi zetknąć w trakcie pracy. Strasznie kaleczyli angielski i zawsze musiał przechodzić na ich język…
Rose przypomniała sobie, jak koszmarnie po angielsku mówiła ciotka Fleur. Pomimo lat mieszkania w Anglii i szlifowania języka, wciąż zabawnie wymawiała większość słów, a do tego kaleczyła składnię. Jej dzieci bardzo dobrze znały i angielski, i francuski, z czego często się śmiał chłopak (i jednocześnie przyjaciel rodziny) Victoire, Teddy.
— Czy ktoś z was zna francuski? — spytał z zafrasowaniem Conrad, obserwując zbliżającą się grupkę obcokrajowców. — Bo naprawdę nie wiem, jak się z nimi dogadamy…
— Ja znam — odezwał się milczący dotąd Scorpius. Jego dłoń już nie trzymała Rose; zamiast tego blondyn włożył ręce do kieszeni. — Ale nie sądzę, żeby to było potrzebne. W końcu od czegoś jest zaklęcie języków, no nie?
Ruda zagapiła się na niego z tak jawnym niedowierzaniem, że zwrócił na nią wzrok. Wzruszył ramionami, podczas gdy ona położyła dłonie na biodrach.
— No co?
— Nigdy nie mówiłeś, że znasz francuski!
— Nigdy nie pytałaś.
Przewróciła oczami, poddając się. Nie dość, że dokuczało jej zimno, to i teraz Scorpius też musiał! No i zachowywał ten pieprzony dystans, jakby między nimi nic nie zaszło. W jakiś sposób ją to zirytowało, choć jeszcze nie tak dawno sama uważała, że lepiej być ostrożnym z ujawnianiem ich relacji.
— Świetnie.
Odwróciła się w stronę Francuzów i już wyciągnęła swoją różdżkę, żeby rzucić zaklęcie języków, ale uprzedziła ją McGonagall, która najwyraźniej wpadła na ten sam pomysł. 
— Kochani, witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart! — przywitała wszystkich dyrektorka. — Mam nadzieję, że przez najbliższe miesiące poczujecie się tutaj jak w domu i spędzicie miło czas. W zaaklimatyzowaniu się będą wam pomagać prefekci naszej placówki. Oprowadzą was po zamku, wskażą, gdzie będziecie spali, a w razie potrzeby pomogą w rozwiązywaniu bieżących problemów. Do waszej dyspozycji będą również profesorowie Timothy Nicks oraz Ginevere Rosebourgh. Przekazuję was w ich ręce. Panno Weasley, panie Wood…
— W porządku, chodźcie za mną — rzuciła do nich Rose. — Pokażemy wam najpierw, gdzie będziecie spali. Wasze kufry już tam są, dotarły rano… Myślę, że za pół godzinki oprowadzimy was po zamku, żebyście mniej więcej wiedzieli, gdzie co się znajduje. Potem zrobimy obiad.
Gdy Rose wraz z Conradem, Jane oraz Scorpiusem oprowadzała nowo przybyłych po zamku, Minerwa zabrała Agnes do swojego biura. Nie widziały się już od dłuższego czasu, a turniej był dobrą okazją, żeby to nadrobić. Dołączyli do nich również nauczyciele. Dyrektorka Hogwartu nalała wszystkim herbaty, po czym rozsiedli się w fotelach umieszczonych wokół stolika stojącego przed kominkiem. Minerwa wyczarowała je z myślą o gościach.
Mieli do omówienia sporo spraw organizacyjnych, z niektórymi musieli jednak poczekać na dyrektora amerykańskiej szkoły magii. William Redmayne, w rzeczy samej, zjawił się godzinę później, otrząsając się z wody jak niesforny pies. Być może to porównanie do szlachetnego zwierzęcia zawdzięczał szczenięcym oczom oraz kręcącym się wokół twarzy włosom.
— Ależ macie tu pogodę — stwierdził pogodnie, opadając na wolne miejsce przy kominku. — Zupełnie inna niż rozgwieżdżone niebo nad Nowym Jorkiem. A przynajmniej było rozgwieżdżone, gdy opuszczaliśmy miasto.
— Udało wam się dotrzeć bez problemu? — spytała Minerwa. — Bardzo się martwiłam, co z waszymi świstoklikami, zwłaszcza że nasze Ministerstwo…
— Było w porządku — wszedł jej w słowo. — Tylko pewnie trochę potrwa, zanim się przyzwyczaimy do tego miejsca. Ale to raczej nic dziwnego.
— Myślę, że w takim razie możemy się pochylić nad sprawami organizacyjnymi… — zaczęła Agnes. — Skoro już tutaj jesteśmy w pełnym składzie.
— Nie bardzo rozumiem, jakie sprawy organizacyjne mamy do omówienia, ale w porządku, zgadzam się, choć uważam, że równie dobrze moglibyśmy poświęcić ten czas na znacznie przyjemniejsze rzeczy. Dziękuję za herbatę, Minerwo, jest doskonała, w rzeczy samej.

Niektórzy z amerykańskich uczniów uskarżali się na jet lag, więc Rose wskazała im drogę do Wieży Północnej, z czego skwapliwie skorzystali, by się położyć. Pozostałych zabrała na zwiedzanie zamku. W szczególności zwróciła uwagę na drogę prowadzącą z ich siedziby do Wielkiej Sali. Obcokrajowcy rozglądali się z wyraźną ciekawością. Chłonęli cuda Hogwartu ze zdziwieniem oraz podziwem w oczach, czasami też z niechęcią, więc Rose zaczęła się zastanawiać, jak bardzo Instytut Ilvermorny różni się od jej ukochanego zamku. Nigdy nie była w żadnej innej szkole magii, choć słyszała wiele na temat Beauxbatons od ciotki Fleur, która się tam uczyła.
— Nie macie elektryczności? — zagadnął ją jeden z chłopców, którzy chwilę wcześniej szeptali gorączkowo. Zapewne zastanawiali się, który z nich ma podejść do Rose i zadać jej pytanie.
— Nie — odparła. — Elektryczność tutaj nie działa, urządzenia elektroniczne również nie.
— No to klops, nie naładuję kompa — jęknął z żalem jeden z towarzyszy odważnego chłopaka, który jako pierwszy odezwał się do Rose.
— Podejrzewam, że nawet go nie włączysz — powiedziała Ruda z przepraszającym uśmiechem. — W zamku jest za dużo magii, żeby urządzenia elektroniczne mogły działać. Przykro mi.
Przez tłumek amerykańskich uczniów przeszedł szmer, a groza widoczna w oczach większości z nich rozbawiła Rose.
— Chyba żartujesz… — odezwała się z niedowierzaniem wysoka, koścista blondynka. — Nie możesz mówić poważnie! A ja sądziłam, że mój telefon się po prostu rozładował…
— Przykro mi — powtórzyła Rose. — Hogwart jest dosyć tradycyjną i starą szkołą. Próbowaliśmy założyć tutaj elektryczność tuż po ostatniej wojnie, ale nam się to nie udało. Te mury — poklepała znacząco ścianę znajdującą się po jej prawej stronie — mają ponad tysiąc lat i w tym czasie osadziło się na nich zbyt dużo magii. Było jej tak dużo, że nawet przy odbudowywaniu zamku nowe mury przejęły nadmiar energii od starych. Zresztą w powietrzu też jest jej niezwykle dużo, musi być nią przesycone. — Wzruszyła ramionami. — Dlatego prąd tu nie płynie, a elektronika się psuje.
— To jak komunikujecie się ze światem zewnętrznym? Z rodzicami, rodzeństwem, znajomymi poza szkołą? — zainteresował się towarzysz zrozpaczonej blondynki.
— Mamy sowy. I wysyłamy listy. Czasami korzystamy też z kominków…
— Z kominków? — powtórzył ten sam chłopak, który odzywał się wcześniej.
— Ach, tak, słyszałam o tym — dopowiedziała blondynka. — Sieć Fiuu, prawda?
Rose skinęła głową.
— Tak, ale nie używamy tego sposobu komunikacji aż tak często. W Hogwarcie używa się głównie sów, bo są szybkie i niezawodne. Mamy sowiarnię, w której przebywają sowy szkolne, więc w razie potrzeby możecie z nich korzystać, kiedy tylko będziecie chcieli.
— Jak one trafiają do właścicieli?
— Nie wiem dokładnie — przyznała Ruda. — Musiałabym zapytać nauczycielkę od Opieki Nad Magicznymi Zwierzętami. Tak, mamy taki przedmiot… W każdym razie podejrzewam, że sowy też mają w sobie odrobinę magii, która wskazuje im drogę. W każdym razie wystarczy podać im adres. Trafią bezbłędnie.
— Zawsze?
— W większości przypadków. Obstawiałabym dziewięćdziesiąt pięć procent. Okej. — Krukonka przystanęła pod drzwiami jednej z dawno nieużywanych klas. — Ta sala jest do waszej dyspozycji. Podzieliliśmy ją na dziesięć sektorów, w których możecie swobodnie trenować. Są też magicznie powiększone, więc myślę, że tyle miejsca powinno wam wystarczyć.
Pchnęła drzwi — były stare i ciężkie, więc musiała użyć sporo siły — po czym ich oczom ukazała się sporej wielkości sala, zgodnie ze słowami Rose porozdzielana na dziesięć sektorów. Do tego celu użyto barier, które wyglądały na zrobione ze szkła. 
Zeszli na dół, po szerokich schodach wyłożonych cienkim i kolorowym dywanem. Wielu Amerykanów zaglądało do pomieszczeń, a po wejściu odkrywało, że ściany wcale nie były szklane — odpowiedniejszym byłoby określenie, że przypominały lustra.
— To magiczne bariery — wyjaśniła Ruda z uśmiechem. — Czynią sektory elastycznymi, a do tego uniemożliwiają zobaczenie, co robią sąsiedzi. Po prostu będzie wam się wydawało, że obok nikogo nie ma. Zobaczycie puste pomieszczenie. To fałszywy obraz.
— Genialne! — usłyszała od jednego z chłopaków i przytaknęła, choć zapewne krzyczący nie dostrzegł jej gestu.
Przeszła się wzdłuż korytarza, przedzielającego salę równo na pół, jak dumna matka obserwując dzieło profesora Springveila oraz jej własne, choć tak naprawdę zbyt wiele nie zrobiła. Jedynie podsunęła pomysł, jak podzielić pomieszczenie. Salę dla Francuzów przygotowali zresztą w podobny sposób. Dopiero w trakcie rzucania zaklęć tworzących bariery Rose zaczęła się zastanawiać, gdzie właściwie tańczyli pozostali Hogwartczycy. Podejrzewała, że wykorzystywali nieużywane klasy i nieznane zakątki zamku.
— No dobra, kochani. — Klasnęła w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę obcokrajowców. — Myślę, że czas coś zjeść.
Ona sama, prawdę mówiąc, umierała z głodu.

Okej, powoli zmierzamy do drugiego etapu. Baaaardzo powoli, bo sama jeszcze nie wiem, ile rozdziałów upłynie, zanim tam nie dopełzniemy, już nie mówiąc o ostatnim. XD Ale to chyba lepiej dla Was, co? :D // Nowy rozdział będzie, hm, 23.02. Pozdrówki! 

12 komentarzy:

  1. Ten rozdział to pokaz Twojej wyobraźni. Podobał mi sie pomysł z nowymi częściami zamku, nawet bardzo. Podejrzewam, ze ktos tam jednak mlze straszyć... czyżby duchy tych, którzy zginęli w Bitwie o Hogwart?ciekawe. Podobało mi sie przerabianie tych sal na dormitoria, choc nie spodziewałam sie ze efekt bedzie tak niesamowity, jak to sie okazało pod koniec
    Scor złapał Rose za rękę, ona wlasciwie jie zareagowała, a potem jest na niego zła, ze zachowywał sie z dystansem. Typowe :D ciekawe, kiedy zaczną ze sobą szczerze rozmawiac nie tylko od czasu do czasu :p.
    Jesli chodzi o uwagi, to Zdziwił mnie ten fragment z przybyciem amerykańskiego dyrektora, miałam wrażenie, ze został wciśnięty na sile, nic wlasciwie nie wniósł, nie pasował do reszty; zreszta pozniej i tak przeszłaś do tego, jak Rose oprowadza Amerykanów.
    Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieje, ze bedzie dużo tańca :D zapraszam na Niezaleznosc i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten fragment o amerykańskim dyrektorze akurat wydał mi się ważny z jednego zasadniczego powodu: widać tu dobrze charakter Williama, co później będzie miało spore znaczenie (gdzieś w okolicy dwudziestego czwartego rozdziału). Może teraz to nie ma takiego wydźwięku, ale później ta scena będzie miała większy sens, jak myślę. :D
      Cieszę się bardzo, że scena z nowymi częściami zamku ci się podobała, sama się dosyć dobrze bawiłam, pisząc to. Nie chciałam się ograniczać tylko do starych części zamku, bo wiadomo, że po wojnie duża część Hogwartu ucierpiała, a przecież w ciągu tych lat musiały powstać kolejne tajemnice. :D

      A tańca będzie dużo, ale to trochę potrwa - nawrzucałam tu tyle wątków, że ich rozwijanie zabiera dużo miejsca. XD

      Pozdrawiam cieplutko. :3

      Usuń
  2. Hmmm... rozdział bardzo ciekawy, nie mogłam się od niego oderwać
    Pomysł z tymi dormitoriami jest genialny, ale coś mi się wydaje, że coś tam się będzie dziać ;)
    Zainteresowała mnie ta jaskółka...
    Czekam na kolejny i weny ^^
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie się dziać, masz rację, ale wcale nie tak szybko. XD
      A jaskółka też swój udział w Tańcu będzie miała. Jaki - okaże się. :D

      Dziękuję! :3

      Usuń
  3. Ha, dotrzymałam słowa! Komentarz dwa dni po dodaniu rozdziału to zdecydowanie szybciej niż prawie dwa tygodnie, nie sądzisz? xD
    Na początek kilka uwag, bo poźniej zapomnę:
    -"Z ich ust dobywały się obłoczki białej pary" - tak nie do końca pasuje mi ten czasownik. Kojarzy mi się bardziej z dobywaniem miecza albo coś w tym stylu. Może lepiej będzie brzmieć "wydobywały się" lub "wylatywały"?
    - "Ich oczom ukazała się grupka czarodziejów odzianych w ciemnoniebieskie peleryny wyszywane złotą nicią w gwiazdki. Gdy Rose przyjrzała się im bliżej, zauważyła, że na ubraniach w istocie znajdował się herb Beauxbatons, gdyż z tyłu, na plecach, dodano również dwie skrzyżowane różdżki. Sprawnie odsunęły się, robiąc miejsce drugiej grupie. Choć wyglądały na zdyscyplinowane, najwyraźniej nie potrafiły się powstrzymać przed gorączkowymi szeptami po francusku." - Wydaje mi się, że w tym fragmencie pomieszałaś trochę osoby. Na początku jest grupka czarodziejów,a później piszesz, że się odsunęły. Powinno być raczej "odsunęli" (czarodzieje) lub "odsunęła" (grupka ludzi). No chyba że pierwsza grupka składała się z samych kobiet, ale wydaje mi się, że raczej tak nie było xD
    - "— Czy ktoś z was z na francuski?" - zrobiłaś niepotrzebną spację w słowie "zna". ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah, czuję się zawstydzona taką ilością błędów, zaraz to wszystko poprawię! Dziękuję! :D

      Usuń
  4. Teraz czas na komplementy i cukier :D
    Bardzo podobał mi się ten rozdział (tak, zdaję sobie sprawę z tego, że znowu się powtarzam xD), pomimo tego, że nie było w nim za dużo Scorose i uczuć. Wiadomo, trzeba zrównoważyć poprzedni hahah Osobiście bardzo lubię takie sceny gdzie możemy znacznie lepiej poznać zamek i świat czarodziejów ;)
    Może to dziwne, ale naprawdę lubię sceny zebrań prefektów xD To dodaje realizmu (często bohaterowie są prefektami, ale chyba nigdy nie natrafiłam na zebrania), a poza tym fajnie wiedzieć co się dzieje i poznać "od kuchni".
    "— Krukonka z krwi i kości ." - zgadzam się w 100%, chociaż sądzę, że w Gryffie też by się odnalazła :D
    Coraz bardziej jestem przekonana, że to Wood jest tajemniczym wielbicielem. Już, już myślałam, że będzie próbował zatrzymać Rose po zebraniu i bardziej z nią pogadać.
    Polubiłam Springveila. Wyobrażam go sobie jako niskiego, krępego jegomościa, może łysiejącego (ale nie podobnego do Ślimaka), który charakterem przypomina mieszankę Flitwicka i Dumbledore'a.
    I znowu - bardzo bardzo podobały mi się sceny przygotowywania dormitoriów i myszkowania w wieżach (szczególnie w Gwiazdy :3). To tak fajnie przybliża do świata Hogwartu. Przy twoich opisach normalnie czuję, jakbym stała obok nich i razem szperała w skrzyniach xD
    Och, sama bym chętnie poprzeglądała taki regał ze starymi księgami! <3
    Bajeczny pomysł z tą jaskółką! Tak plastycznie to opisałaś, że zobaczyłam tę scenę jasno i wyraźnie w wyobraźni. Wątek tajemnicy z pewnością doda smaczku opowiadaniu ;) Dochodzi kolejna sprawa na której rozwiązanie będę czekać xD
    Dziwi mnie, że Scorpius i Rose tak chłodno siebie dzisiaj potraktowali. Normalnie powtórka z początków xD Za to kiedy trzymali się za rękę, miałam wrażenie, że za moment Conrad się odwróci i ich zobaczy, i będzie przybity :/
    Już podejrzewałam, że ta Jane coś odwali. Wydawała się w miarę sympatyczna, ale skoro Wood tak na nią narzekał...
    Wyobrażam sobie fryzurę dyrki Beauxbatons jako taką koronę. Btw, rzeczywiście pasują mi na przyjaciółki z Nervcią - obie takie poukładane i surowe xD
    Czy przy nazwisku dyrektora Ilvermorny inspirowałaś się aktorem z "Fantastycznych zwierząt..."? :D Z opisu wygląda nawet mi się z nim skojarzył - szczenięce oczy i rozwichrzone brązowe włosy. Wydaje się taki lekko nieogarnięty :D
    Chyba jest coś ze mną nie tak, ale już się obawiam, że Francuzki będą próbowały podrywać Scorpa, a jeden z Amerykanów Rosie. Ja wszędzie widzę okazje do shipów xddd
    Dobry pomysł z tym sektorami. I podobało mi się to wytłumaczenie o niedziałającej elektryczności i reakcja Amerykanów xD
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
    Pozdrawiam i życzę weny! ;*
    ~Arya
    PS No i znowu piszę komentarz, plotąc co mi ślina na język przyniesie xD
    PPS Hahaha, pierwszy raz napisałam komentarz tak długi, ze musiałam go podzielić xddd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie też bardzo lubię takie rozdziały! One zawsze dodają smaczku innym wątkom, a po wojnie pole do popisu jest tutaj dosyć duże, zważywszy na to, że zamek był przebudowywany. :D No i zawsze mnie nurtowało, dlaczego w Hogwarcie nie ma elektryczności. Potem sobie pomyślałam, że musieli próbować ją założyć po wojnie, w końcu świat czarodziejów nie może być tak odizolowany od technologii... Ale potem doszłam do wniosku, że technologia mi nie pasuje do Hogwartu, magia i elektryczność się ze sobą kłócą. Dlatego to tak zostawiłam, zwłaszcza że wyjaśnienie ma (moim zdaniem) sens. :D
      Noooo właśnie ja też nie pamiętam, żebym gdziekolwiek czytała o spotkaniach prefektów. No hej, jeśli ktoś jest prefektem, a zwłaszcza naczelnym, to jasne, że musi się angażować, i to nie tylko wtedy, gdy autor sobie o tym przypomni. :D
      Powiem ci, że się zastanawiałam, gdzie umieścić Rose! Faktycznie pasuje i tu, i tu, ale uznałam, że skoro tak kocha książki, a Ron każe jej prześcignąć Scorpa, to dam ją do Ravenclawu. :D
      A wiesz, że ja też tak go sobie wyobrażam? :D Springveil to taki dobry wujek, który w razie potrzeby skarci, ale też i pomoże. ^^
      Cieszę się, że opisy tak bardzo ci się podobają - na tym mi najbardziej zależy, żeby oddać magię tego zamku. :3
      Wątek jaskółki trochę poczeka, bo są inne wątki, dużo pilniejsze. Powiem tylko, czym się inspirowałam przy pisaniu tego. Jest taka piosenka, Jaskółka uwięziona, śpiewana przez Stana Borysa. I tam znajdziesz takie słowa: Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła // Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła. Prawda, że brzmi to pięknie?
      Spokojnie, cukru jeszcze będzie dużo w relacji Scorpa i Rose. :D
      Bo odwali, ale nie teraz. XD
      Coś w tym jest, wiesz? W sumie nawet na to tak nie spojrzałam, że obie mają podobny charakter.
      Tak, przyznaję się. :D On jest taki słodki! Inspirację będzie też widać nieco później w wątku Gabrielle, tyle mogę zdradzić. :)
      Hahahahhah, aż tak daleko się raczej nie zapędzę, aczkolwiek wątek relacji między uczniami z różnych szkół będzie.

      Dziękuję, weny nigdy za wiele! <3

      PS Nic nie szkodzi, takie są najlepsze, bo szczere! :DD
      PPS <33333

      Usuń
  5. Podobają mi się te nowe części zamku. Ci nowi architekci mieli dobry pomysł, żeby te wieże wybudować. Wcześniej nikt nie chciał w nich mieszkać, a teraz się przydadzą, bo mogą tam zamieszkać reprezentacje.
    Też się zastanawiałam, jak uczniowie porozumieją się z Francuzami. Ale jak widać z magią wszystko można i można użyć zaklęcia języków.
    Amerykanie myśleli, że będą mogli używać urządzeń elektronicznych, a tu się nie da, bo za dużo magii i elektryczność nie działa. Podobał mi się opis ich reakcji. Wyjaśnienie braku elektryczności też dobre.
    Jestem ciekawa jakie znaczenie będzie mieć ta jaskółka i o co chodzi z tym uwolnieniem.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie pomyślałam, że na pewno musieli wynaleźć jakiś sposób na międzynarodową komunikację, więc wpadłam na pomysł, żeby zastosować właśnie to zaklęcie języków. Uczniowie z zagranicy, którzy znają angielski, mogą się łatwo dogadać, ale tacy Francuzi... No gorzej. :D

      A co do jaskółki - wszystko w swoim czasie!

      Usuń
  6. Rose zawsze mi sie tak podoba na tych spotkaniach prefektów, jest taka uprzejma i profesjonalna. I jeszcze, cholera jedna, wymysliła nowe zaklecie... rzeczywiście Krukonka z krwi i kości :D
    Ja też coraz badziej podejrzewam, ze to Conrad jest tajemniczym wielbicielem... Nie chciał, zeby Jane szła z nimi i ogólnie jest wobec Rose trochę zbyt pomocny, jakby mnie kto pytał xd A tak btw to mysle, że Scorp zasługuje na to, zeby dowiedzieć sie co nieco o tajemniczych wiadomościach które dostaje Rose. No chyba, że cos mi wyleciało z głowy :D
    Pdodobało mi sie to opowiadanie o nowych częściach Hogwartu i tym całym tworzeniu dormitoriów. Twoja wyobraźnia chyba nie ma żadnych ograniczeń.
    Intrygujący wątek z tą jaskółką. Mam nadzieję, że poznamy rozwiazanie niedługo :D
    i ojej Redmayne! Migneło mi gdzieś w komentarzach, że inspirowałaś sie Eddiem, co jest dla mnie cudowne, bo to jeden z moich ukochanych aktorów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rose musi taka być, bo przecież jest obowiązkowa i przykładna! To córka Hermiony, czego innego się spodziewasz. XD
      Scorpius wie, że Rose dostaje te liściki, jeśli o tym piszesz. :D Aż zgłupiałam i sprawdziłam, bo byłam pewna, że to opisywałam - i faktycznie, jest coś takiego w szóstym rozdziale. Rose, Al i Scorp siedzą przy śniadaniu i czytają ten liścik, który Ruda dostała. :D To było strasznie dawno i łatwo zapomnieć. XD
      Moja wyobraźnia przeraża nawet mnie samą... XD
      Oj, na rozwiązanie akurat tego wątku trzeba będzie trochę poczekać. :<
      Ja też go bardzo lubię! :D

      Usuń

Czarodzieje