czwartek, 23 lutego 2017

20. Prawie jak narkotyk

Przed obiadem złapała Scorpiusa. Uśmiechnął się na jej widok i podszedł bliżej, odpychając się od ściany.
— Czekałeś na mnie? — spytała, nagle pozbawiona tchu. Samo spojrzenie chłopaka wystarczyło, żeby doprowadzić ją do takiego stanu.
— Tak, ale krótko.
Pocałował ją w dłoń, na co się spłoniła. Nie przywykła do takich gestów z jego strony — ani ze strony jakiegokolwiek innego przedstawiciela płci męskiej. No może poza licznymi wujkami, który żartobliwie ją tak witali na rodzinnych spotkaniach. Co innego jednak Scorpius…
— Naprawdę nie musiałeś.
Objęła go mocno za szyję, przylegając do niego całym ciałem. Co prawda widzieli się po południu, ale już dostrzegła, że zaczynała za nim tęsknić, gdy go nie widziała przez kilka godzin. (To już był pierwszy krok do uzależnienia. Albo może już się uzależniła. Jak od narkotyku).
— Musiałem — usłyszała jego rozbawiony, ale wciąż głęboki głos w swoim uchu — chciałem cię zobaczyć.
— Och — westchnęła, a potem dodała: — Cieszę się, ale jestem strasznie głodna. I już padam z nóg. Chodźmy do środka.
— Wiem. Ja też. Spotkamy się po osiemnastej?
— Jeśli dam radę. Nie wiem, co z Brianem, nie umówiłam się z nim jeszcze na trening.
Skinął głową, rozumiejąc, co ma na myśli.
— W porządku, chodźmy coś zjeść. Potem pogadamy.
Już od wejścia Rose zauważyła siedzących przy stołach Amerykanów oraz Francuzów. Nie otrzymali osobnego stołu, więc dosiadali się tam, gdzie było wolne miejsce. Reprezentacja ze Stanów bardzo się rozproszyła, ale francuska skupiła się w dwóch miejscach — przy Krukonach i przy Puchonach.
Scorpius i Rose zaś usiedli przy stole Slytherinu, naprzeciwko uśmiechającego się znacząco Albusa. Chłopak ani słowem nie nawiązał do nagłego ocieplenia stosunków Rose oraz Scorpiusa, ale Ruda była pewna, że on wie. Musiał wiedzieć, wszakże potrafił obserwować ludzi i wyciągać wnioski z ich zachowania, a do tego dzielił z blondynem dormitorium. Niemożliwe zatem, żeby ich relacja się nie wydała, choć tak naprawdę sama Rose nie wiedziała, na czym stoją.
Na razie wystarczała jej ciepła dłoń Scorpiusa, która pod stołem odnalazła jej własną.
Albus już otwierał usta, żeby się odezwać, ale w tej samej chwili McGonagall powstała ze swojego miejsca. Towarzyszyło jej dwóch innych czarodziejów — dyrektorzy szkół Ilvermorny oraz Beauxbatons. W końcu trzeba było wszystkich oficjalnie przywitać w Hogwarcie.
— Witajcie, moi drodzy! Witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, która ma zaszczyt być gospodarzem pierwszego w historii czarodziejskiego turnieju tanecznego! — zaczęła McGonagall; jej głos dźwięczał w zapadłej nagle ciszy. — Mam nadzieję, że podczas tych kilku miesięcy, które u nas spędzicie, poczujecie się dobrze w naszej szkole i przeżyjecie niezapomniane chwile podczas turnieju. Mam również nadzieję, że w tym czasie nawiążą się między wami nowe, międzynarodowe przyjaźnie — i że przetrwają one jeszcze wiele lat. Chciałabym jeszcze powiedzieć o paru sprawach organizacyjnych. Za błoniami Hogwartu znajduje się Zakazany Las; wstęp do niego jest absolutnie wzbroniony, czy chodzi o ucznia Hogwartu, Beauxbatons czy Ilvermorny. Jutro odbędzie się również wyjście do Hogsmeade, pobliskiej czarodziejskiej wioski. Wszyscy od trzynastu lat wzwyż mogą się tam udać. W razie czego nasi uczniowie wskażą drogę. — Przerwała, pozwalając uczniom na oklaskanie jej słów. — Cisza nocna w czasie trwania turnieju będzie przesunięta o godzinę. Po tym czasie wszyscy, podkreślę to, wszyscy mają znaleźć się w swoich dormitoriach. Regulamin konkursu zostanie przypomniany przed drugim etapem. To chyba wszystko. Życzę wam wszystkim powodzenia — oby was prowadził Merlin!
Została nagrodzona oklaskami, a gdy one przebrzmiały, głos zabrał dyrektor Ilvermorny, William Redmayne. Rose ze zdziwieniem zobaczyła zachwyt na twarzach wielu hogwarckich dziewcząt. Może i mężczyzna był przystojny, może i miał w sobie coś słodkiego, jak mały szczeniak, ale bez przesady; ona sama nie widziała większych powodów do zachwytu.
— Dzięki, Minerwo — rzucił do dyrektorki, która zrobiła mu miejsce przy mównicy. Uśmiechnął się przy tym bardzo chłopięcym uśmiechem. — Jestem pewien, że czeka nas wiele emocjonujących momentów i jeszcze więcej niesamowitych wspomnień. Na pewno wszyscy będziemy się świetnie bawić, no może nie licząc zawodników, wyciskających z siebie na scenie siódme poty!
Roześmiał się; większość sali mu zawtórowała. 
— Co za kicz — szepnęła Rose do Scorpiusa, pochylając się w jego stronę. — Może i ma charyzmę i ładną twarz, ale nic poza tym.
— Nie oceniaj książki po okładce, Rosie — mruknął w odpowiedzi chłopak. — Choć faktycznie, mam wrażenie, że usiłuje się wpasować w gusta tłumu i wypaść jak najlepiej. Wygląda trochę jak człowiek, który nie ma własnej opinii. Ale może w gruncie rzeczy jest sympatyczny.
— Od kiedy jesteś taki miły w stosunku do innych ludzi? — spytała go z rozbawieniem. Spojrzała na niego, ich oczy się spotkały. W jej brązowych błyszczały ogniki, w jego zielonych powaga.
— Wiesz, jestem Ślizgonem. Nasz dom tak często padał ofiarą bezpodstawnych uprzedzeń, że sam się przed tym bronię — odparł lekko. — I staram się nie wydawać opinii o kimś, dopóki go nie poznam.
— A o mnie?
Naprawdę ją to zainteresowało.
— Ty jesteś innym przypadkiem — westchnął.
— Czyli co, byłeś do mnie uprzedzony od początku i potem zmieniłeś zdanie?
Przez chwilę milczał, pozwalając, by przebrzmiały kolejne słowa dyrektora amerykańskiej szkoły magii dotyczące konkursu. Wreszcie powiedział tak cicho, żeby słyszała go tylko Rose:
— Wtedy myślałem, że cię poznałem, a potem się przekonałem, że zupełnie nic o tobie nie wiem. Brzmię kiczowato?
— Tylko troszkę. — Ścisnęła jego dłoń. — Sama też źle cię osądziłam, więc jesteśmy kwita.
I po tych słowach odwróciła się w stronę stołu nauczycielskiego, gdzie swoją przemowę zaczynała madame Agnes. Kobieta wyglądała równie elegancko, jak w chwili przybycia, zupełnie jakby coś tak banalnego jak zmęczenie jej nie dotyczyło. Posłała swoim uczniom ciepłe spojrzenie, po czym podziękowała za gościnę i życzyła wszystkim sukcesów w turnieju. I oczywiście rozwijania przyjaźni międzynarodowych, jakże by inaczej.
Przez salę przeszła kolejna fala oklasków. Gdy tylko dobiegła ona końca, na stołach pojawiło się tak pożądane przez wszystkich jedzenie — wybitna skrzacia kuchnia angielska. Rose jak zwykle zabrała się za nie z apetytem. Nałożyła sobie na talerz całą górę ziemniaków, makaronu i puddingu, ignorując kpiące spojrzenia, rzucane jej przez Ala. Naprawdę zjadłaby cokolwiek, bo przez cały dzień trzymały ją jedynie płatki zbożowe pospiesznie zjedzone na śniadanie.
— Jak ty w ogóle możesz tak jeść? — skomentował wreszcie jej kuzyn. On sam posilił się jedynie dwoma kiełbaskami, ale za to przez cały dzień miał dostęp do kuchni i mógł bezkarnie podjadać smakołyki.
— Nie miałam czasu — usprawiedliwiła się.
— A potem wyglądasz jak patyk. To wcale nie jest zdrowe, Rosie. Wcale. — Podniósł widelec i wycelował go w siedzącą naprzeciwko parę. — Scorp, powinieneś ją przypilnować, skoro ostatnio zawsze siadasz koło niej.
Blondyn dokończył jedzenie kiełbasy i spojrzał najpierw na Albusa, potem na Rose, po czym wzruszył ramionami.
— Wybacz, stary.
— No tak, wiem, że ciebie to naprawdę nie obchodzi, bo sam masz gdzieś własne nawyki żywieniowe. No i teraz jesteś zajęty znacznie przyjemniejszymi myślami, okej, myślę, że jestem w stanie to zrozumieć. Albo i nie.
— Zamknij się, Al — jęknęła Ruda. — Jesteś naprawdę denerwujący.
— Tylko ci zwracam uwagę, że w tym tempie szybko się doprowadzisz do śmierci. Wiesz, co miałaby do powiedzenia na ten temat babcia Molly. — Puścił do niej oczko i sam zabrał się za pudding. — A tak na serio, ciocia Hermiona się martwiła o ciebie i prosiła, żebym spojrzał, czy się nie przemęczasz i czy dobrze jesz. Czuję się więc w obowiązku poinformować ciebie, że najwyższa pora zacząć o siebie dbać!
— Zaraz cię zamienię w jęczącą kwokę, Al, przysięgam — obiecała mu Rose z ogniem w oczach. — Albo i nie. Po namyśle stwierdzam, że mogłabym cię zamordować. Nienawidzę cię.
— Przecież nie mam wpływu na twoich rodziców. — Wyszczerzył się do niej, znając ją zbyt dobrze i wiedząc, że nigdy by nie spełniła swoich gróźb, nie na nim. — Staram się jedynie być dobrym i wspaniałym członkiem rodziny, który pomaga swoim bliskim w potrzebie.
— Al…
Przewrócił oczami.
— Nie, spoko, napiszę cioci, że na siebie uważasz i starasz się nie przemęczać. Tylko żeby nie było na mnie. Scorp, czy ty masz sok jeżynowy w szklance?
— Nie wiem, jeszcze nie próbowałem.
— Merlinie, dawno tego nie piłem. Dlaczego mi się dostał zwykły sok jabłkowy? Mogę spróbować?
— Pewnie, wypij całe, ja i tak nie lubię jeżyn.
Scorpius wzruszył ramionami i podał mu szklankę. Albus przyjął naczynie z wdzięcznością, po czym wypił całą jego zawartość.
— Merlinie, jakie to dobre. Powinni częściej go robić. Następnym razem usiądę po waszej stronie stołu, bo wam się dostają same dobre rzeczy. No dobra, spływam, obiecałem Lily, że jej pomogę z wypracowaniem na transmutację. Cześć!
Zagarnął jeszcze ze stołu migdałowe ciasteczko i już go nie było.
Tymczasem pozostała dwójka w milczeniu zajęła się dokańczaniem obiadu, choć Rose jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywała się z uniesionymi brwiami w miejsce zajmowane dotychczas przez jej kuzyna.
— Rosie?
— Hm?
— Chodź ze mną potańczyć.
— Ale…
— Proszę.
— Dobra.

W wyjściu z Wielkiej Sali zderzył się z drobną dziewczyną. Ona upadła, podczas gdy on jedynie się zachwiał. Nieco zażenowany wyciągnął do niej dłoń i pomógł wstać.
— Przepraszam, nie chciałem… — zaczął, dopiero teraz zauważając, że miała na sobie niebieskie szaty z godłem Beauxbatons — i jak na Francuzkę, wyglądała raczej przeciętnie, ot, mysie włosy sięgające ramion, ciemnoniebieskie oczy, kilka piegów na nosie i szczupła, choć mało kobieca sylwetka. Coś jednak było urzekającego w sposobie, w jaki się uśmiechała. Al nawet nie wiedział, czy dziewczyna mówi po angielsku.
— W porządku — odparła śpiewnym głosem, nawykłym do francuskiego. — To moja wina.
— Jesteś z Beauxbatons, prawda? — spytał, choć znał już odpowiedź.
— Bo-batons. To się wymawia „bo-batons” — poprawiła go z lekką kpiną. Żeby źle wymawiać nazwę jej szkoły…!
— Bo-batons. Ach. Nie znam francuskiego, szczerze mówiąc. Jestem Albus Potter.
— Sophie Blanc. Mogę już przejść? 
A więc hamadriada była boginią mądrości.
— Eee, tak, jasne, przepraszam.
Przesunął się, by mogła wejść do środka (nawet nie wiedział, że blokuje jej przejście). Patrzył za nią nawet wtedy, gdy szła do swoich przyjaciółek, chichoczących z jakiegoś żarciku. Chyba wolał nie wiedzieć, co je tak rozbawiło.
Wtedy też nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to krótkie spotkanie wpłynie na jego dalsze życie.

Kiedy wróciła do dormitorium, naprawdę padała z nóg. Wzięła szybki prysznic i położyła się, usiłując nie obudzić śpiących już od dawna przyjaciółek. Wiedziała, że mimo ogromnego zmęczenia nie zaśnie zbyt łatwo. Za bardzo bolała ją głowa.
Sięgnęła do szuflady po eliksir przeciwbólowy. Zahaczyła palcami o statuetkę, którą wczoraj tam schowała. Z powodu natłoku wydarzeń już zdążyła o niej zapomnieć. Wyciągnęła ją, podobnie jak eliksir. Usiadła na łóżku, by móc wypić dwa porządne łyki wywaru i odstawić zakorkowaną fiolkę na szafkę. Od razu poczuła się lepiej, w jej głowie się rozjaśniło i przestało tak bardzo boleć.
Przesunęła między palcami figurkę jaskółki. Rozkładała skrzydła, jakby miała w każdej chwili poderwać się do lotu. W bladym świetle księżyca rozświetlającym panujące w dormitorium ciemności czarny kamień zdawał się świecić. Gdy gładziła figurkę, nie znajdowała w niej żadnych szorstkich elementów. Była zadziwiająco gładka, wypolerowana.
Nie podejrzewała, żeby statuetka miała jakikolwiek związek z czarną magią, ale dla pewności rzuciła kilka zaklęć diagnostycznych. Jak podejrzewała, wszystko było w porządku, choć figurka najwyraźniej miała w sobie krztynę magii, która się ujawniła w postaci fioletowej poświaty.
Rose nadal z tego nic nie rozumiała. Nie miała pojęcia, dlaczego nagle z książki wyfrunęła jaskółka i dlaczego zamieniła się później w statuetkę. Co miała z tym zrobić? Pójść do McGonagall?
Nie, to nie wchodziło w grę. Dyrektorka by uznała, że to jeden z wielu magicznych przedmiotów znajdujących się w Hogwarcie. Przecież wszystkie nasiąkły magią i musiały nią promieniować po rzuceniu odpowiednich zaklęć sprawdzających.
Westchnęła i odłożyła figurkę na szafkę, tuż obok eliksiru przeciwbólowego, postanawiając, że po prostu pójdzie spać.

— Już mam dosyć tego całego turnieju.
Dominique jak gdyby nigdy nic rozwaliła się na kanarkowo-żółtej kanapie w pokoju wspólnym Puchonów. Zachowywała się tak, jakby była u siebie; zresztą zjawiła się w nim już tyle razy, że mogła uznać Hufflepuff za swój drugi dom.
Na całe szczęście w pomieszczeniu oprócz nich siedziała tylko trójka drugoklasistów, szepcząca nad jakimiś esejami. Pozostali wybyli do Hogsmeade, chociaż pogoda za bardzo temu nie sprzyjała — było wietrznie, deszczowo i zimno.
— Weź nogi ze stołu — poprosił zdegustowany Brian. — Nie jesteś u siebie, poza tym wiele osób je przy tym stole. I dlaczego nie jesteś w Hogsmeade? 
— A co, tobie się turniej podoba, hm?
Przewróciła oczami, ale położyła nogi na podłodze i spojrzała na brata wyzywająco.
— Myślałem, że będzie gorzej. — Wzruszył ramionami. — Choć jest męcząco, to akurat prawda.
— No nie gadaj, że ciebie ta Weasley też tak katuje! Merlinie, po każdym treningu wracam do dormitorium, padam na łóżko i chcę umrzeć. Zupełnie za nim nie nadążam, nie mam tyle siły, a on po całym treningu wygląda, jakby nawet się nie spocił. Znęcanie się nad partnerami turniejowymi powinno być zakazane.
— Trzeba było grać w quidditcha i wyrabiać sobie kondycję zamiast leżeć na kanapie i przeglądać jakieś babskie pisemka czy inne bzdury.
— Zamknij się. A ty niby lepszy?
— Ja przynajmniej codziennie biegałem w wakacje, droga siostro.
— Och, zam…
— Ale ja też wymiękam. Nie umiem tańczyć i chyba nigdy się nie nauczę. Po prostu nie jestem w stanie tego ogarnąć i nie nadążam. Psychicznie i fizycznie. Zapisywanie się na ten turniej było zdecydowanie złym pomysłem.
— Zgadzam się. Wiesz… — zawahała się. — Sądziłam, że to po prostu będzie dobra zabawa! Nauczysz się trochę tańczyć, może nawet przejdziesz do kolejnego etapu i tyle. Zupełnie nie spodziewałam się, że trzeba w to wszystko włożyć tyle wysiłku, że tak się trzeba namęczyć. Taniec to w zasadzie też sport, może dający frajdę, ale jednak sport. Nie przygotowałam się na to. To nie tak, że nie lubię tańczyć, tylko po prostu… Nie byłam gotowa na taką ilość pracy!
— Wiem. Ja też. Sądziłem, że wystarczy się nauczyć kroków do tańca i już można śmigać po parkiecie. — Uśmiechnął się gorzko. — Oboje się chyba rozczarowaliśmy. Cóż, to chyba jednak nie jest dla mnie, serio.
— Nie mów, że chcesz zrezygnować?!
— Sam już nie wiem. Po prostu nie widzę w tym sensu. Jest mi głupio zostawiać Rose na lodzie, ale naprawdę… Cóż, jak mówiłem, to nie dla mnie.
— Ani mi się waż poddawać! Zaszliśmy już tak daleko, drugi etap dopiero przed nami! Włożyliśmy już w to bardzo dużo wysiłku i jest ciężko, tak, ale to nie powód, żeby się poddawać!
— Dlaczego? — spytał zrezygnowany. — Dlaczego nie miałbym się poddać, skoro wiem, że tańczę fatalnie i nie dam rady się podciągnąć? Chyba wolę się wycofać niż zrobić z siebie pośmiewisko przed tyloma ludźmi, przed reprezentacjami innych szkół, przed naszymi… Nie, Dom.
— Jesteś tchórzem.
— Z pewnością. A ty, droga siostro? Zamierzasz wytrwać do końca?
— Może nie tańczę idealnie — stwierdziła. — Ale przynajmniej próbuję zacisnąć zęby i robić to dalej! Mimo wszystko tańczenie potrafi sprawiać frajdę. Tobie nie? Przecież są takie chwile, kiedy musisz krzyczeć z radości, bo wreszcie ci coś wyszło, bo wreszcie choć przez chwilę poczułeś tę słynną magię… Nie mogłabym zrezygnować, niezależnie od tego wszystkiego.
— Ach, święta męczennica.
— Zamknij się!
Rzuciła w niego poduszką, śmiejąc się. Przez chwilę oboje poczuli się tak, jakby wróciło do nich beztroskie dzieciństwo, ale kilka sekund później spoważnieli.
— Co zamierzasz zrobić? — zagadnęła go Dominique, składając palce w piramidkę. — Chcesz naprawdę rzucić wszystko w diabły i się wycofać?
— Tak.
— Nie możesz spróbować… Nie wiem, jakoś poprawić swoją kondycję?
— Jak? Przecież nie istnieje jeden cudowny sposób, żeby w jeden dzień poprawić sobie kondycję i nauczyć się tańczyć.
— Nie wiem. — Przygryzła wargę. — Zaklęcie? Eliksir?
— Chyba nie mówisz poważnie!
Spojrzał na nią zaskoczony; czasem zapominał, że Dominique była sprytną Ślizgonką.
— Jeżeli nie ma innego wyjścia… To może ci pomóc. Przynajmniej moim zdaniem warto spróbować.
— Nie, Dominique, to nie jest dobry pomysł.
— To jest bardzo dobry pomysł. Wiem nawet, co mogłoby tobie pomóc — stwierdziła z namysłem. — Wczoraj w pokoju wspólnym dwóch chłopaków z siódmego roku rozmawiało o eliksirze wzmacniającym kondycję. Chyba tak on się nazywa. Nie interesowała mnie zbytnio ta rozmowa, bo ja i eliksiry… Usłyszałam tylko strzępy. Ale wiesz, warto to sprawdzić.
— Jesteś szalona…
— Nie, chcę ci tylko pomóc. Nie mogę patrzeć na to, jak się załamujesz.
— Hej, chwilę temu to ty tak strasznie narzekałaś na turniej!
— Ale ja wytrwam do końca. — Wzruszyłam ramionami. — Mam dosyć zmęczenia, ale nie chcę zrezygnować.
— Ty też… chcesz wziąć ten eliksir?
— Jeżeli miałabym pewność, że zadziała, to tak. Brian, musimy spróbować. Jeżeli to nie pomoże, wtedy możesz się wycofać.
— Ale nawet nie mamy tego eliksiru! Nie zrobimy go w jeden dzień. Zresztą przecież żadne z nas nie jest dobre w warzeniu.
— Kto powiedział, że nie można go zdobyć w inny sposób?
— Chcesz go ukraść?!
— Ciszej! — syknęła, rozglądając się, czy ktoś usłyszał słowa jej brata. Najwyraźniej nie; drugoklasiści wciąż byli pogrążeni w rozmowie. Pochyliła się w stronę Briana, kolejne zdania wypowiadając szeptem: — Zdobędę ten eliksir od madame Shearwood, na pewno ma go w swojej szafce w lochach. Nikt nie może o tym wiedzieć, rozumiesz? Inaczej oboje możemy mieć kłopoty.
— Przecież nawet nie wiemy, czy to się powiedzie… Sama nie jesteś pewna!
— Sprawdzimy. Teraz jest dobry moment, żeby to zrobić, bo wszyscy są w Hogsmeade. Chodź.
Wstała z kanapy, więc Brian niechętnie podążył za nią.
Mieli stosunkowo blisko do klasy eliksirów, obok której znajdował się gabinet madame Shearwood. Dominique wiedziała, że to właśnie tam nauczycielka przechowywała wszystkie swoje eliksiry.
— Chcesz tam tak po prostu wejść? — spytał szeptem Brian, kiedy znaleźli się pod odpowiednimi drzwiami oznaczonymi tabliczką „prof. Earie Shearwood”.
— A masz inny pomysł? — odparła równie cicho, nie patrząc na niego. Badała wzrokiem drzwi, oceniając, czy są w nich ukryte jakieś zaklęcia-pułapki lub zaklęcia-alarmy. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę. — Nie ma żadnego innego sposobu, żeby wejść do środka. Lumos.
— A jeżeli ona tam będzie?
— Wtedy trzeba będzie odwrócić jej uwagę.
— Wiesz w ogóle, jak ten eliksir wygląda?!
Brian zaczął się denerwować. Zazwyczaj nie łamał szkolnego regulaminu, do tego nie był tak odważny, jak jego siostra. Najchętniej by się wycofał z tej akcji.
— Ma chyba jasnozielony kolor — mruknęła Dominique, wykonując serię skomplikowanych ruchów różdżką. — Sądzę jednak, że wszystkie zaklęcia będą opisane. Shearwood jest pedantką.
— Chyba?! I skąd znasz te zaklęcia?!
— Zamknij się. Ściągniesz nam kogoś na głowy. Te zaklęcia są przekazywane z jednego pokolenia Ślizgonów na drugie i pomagają przy włamywaniu się do chronionych pomieszczeń. Trzymaj.
Podała mu swoją różdżkę, na której końcu migotał biało-niebieski płomień. Sama ostrożnie otworzyła drzwi, starając się jak najmniej hałasować. Na całe szczęście, tak jak podejrzewała, w pomieszczeniu nie było zupełnie nikogo. Przywitała ich jedynie ciemność. Dominique miała tylko nadzieję, że nauczycielka eliksirów nie założyła w pomieszczeniu żadnych alarmów i że się nie dowie o ich obecności, o ile czegoś nie stłuką.
Może co prawda zauważyć brak eliksiru, ale nikt nie udowodni, że to właśnie oni go ukradli.
Zapaliła świece i od razu podążyła do szafki z eliksirami. Miała okazję już parę razy odwiedzić to pomieszczenie, zwykle wtedy, gdy została przyłapana na łamaniu kolejnych punktów regulaminu, dlatego wygląd gabinetu zupełnie jej nie zdziwił. Za to Brian, którego noga tu nigdy nie postała, ze zdziwieniem oglądał wiszące na jednej ze ścian ruchome fotografie w kolorze sepii. Nie rozpoznawał żadnej ze znajdujących się na nich osób.
W tym czasie Dominique otworzyła szklane drzwiczki i zaczęła lustrować kolejno wszystkie półki, zastanawiając się, które z nich może być eliksirem wzmacniającym kondycję. Faktycznie, większość wywarów znajdujących się w fiolkach oraz kolbach została podpisana starannym pismem opiekunki Slytherinu. Jako że jednak nie wszystkie posiadały oznaczenie, Ślizgonka szukała wszystkich eliksirów, które miały zieloną barwę. Któryś z nich musiał być tym właściwym.
Wreszcie na najniższej półce znalazła poszukiwany wywar. Został wciśnięty w sam głąb i prawie go przegapiła. Sięgnęła drżącą ręką po fiolkę, po czym ją wyciągnęła. W świetle świec ciecz zdawała się bulgotać, do tego miała nieco ciemniejszy kolor, niż Dominique się spodziewała. Etykieta przy szyjce informowała, że to „Eliksir wzmacniający”.
— W porządku, znalazłam — stwierdziła z ulgą, odwracając się w stronę brata. — Możemy się stąd zmywać. Co znalazłeś?
— Co? — Brian dopiero teraz ocknął się z zamyślenia. — Nie, nic takiego. Znalazłaś? W porządku, chodźmy już. Możemy to wypić w moim dormitorium.
Dominique przy wyjściu, zanim zgasiła światła, obejrzała się na ścianę z fotografiami, ciekawa, co tak zaintrygowało jej brata. Nie zauważywszy niczego podejrzanego, wzruszyła ramionami i wyszła z pomieszczania. Zamknęła za sobą dokładnie drzwi.
— Brian — zagadnęła go, gdy wracali do siedziby Puchonów. — Co takiego znalazłeś na tych zdjęciach?
— Och? Po prostu nie wiedziałem, że madame Shearwood ma siostrę, która jest, no, dosyć sławna w świecie zielarstwa. Pewnie o tym nie wiesz… Kobieta ma naprawdę duży talent, wyjechała do Ameryki i mówi się, że pracuje w tamtejszym ministerstwie i zajmuje się zaopatrzeniem. Nie wiem, to nie są potwierdzone informacje, słyszałem tylko plotki — westchnął. — Zawsze ją podziwiałem. A tutaj się okazuje, że jest siostrą naszej mistrzyni eliksirów!
— To rzeczywiście fascynujące.
— Co nie? Mówią, że może przyjedzie na turniej.
Podekscytowany Brian otworzył przed siostrą drzwi do swojego dormitorium. 
— Skoro tak twierdzisz… — mruknęła Dominique bez większego entuzjazmu. Nie podzielała miłości Briana do zielarstwa. Pod tym względem również się bardzo różnili. — Dobra, mamy ten eliksir. Chcesz pierwszy…?
Usiedli na środkowym łóżku, należącym do Briana. Pomiędzy nimi na kołdrze leżała zakorkowana fiolka z ciemnozielonym płynem.
— Nie. Ty pierwsza.
— Brian…
— No dobra — zdecydował się nagle, wcale nie dlatego, że poczuł nagły przypływ odwagi, ale dlatego, że chciał już mieć to za sobą. — Daj mi to.
Przez chwilę ważył w palcach fiolkę, zanim ją odkorkował. Usiłował przekonać samego siebie, że nie robią niczego niebezpiecznego. Przecież nie trzymał w dłoniach żadnego śmiertelnego eliksiru, tylko zwyczajny eliksir wzmacniający. Wielu ludzi go brało i od tego nie umarło. A że oni po drodze złamali parę przepisów i właściwie wykradli wywar… Cóż, to inna sprawa.
Otworzył wreszcie fiolkę.
— Ile tego mam wypić? — spytał niepewnie, podczas gdy ciecz zabulgotała zachęcająco.
— Nie jestem pewna. — Dominique przygryzła dolną wargę. — Nie miałam czasu, żeby to sprawdzić. Nie pamiętam. Dwa łyki? Jeden? Nie masz tu żadnych podręczników do eliksirów?
— Mam. Potrzymaj. To było w piątek klasie? Kurczę...
— Nie wiem, jeszcze nie dotarłam do tego etapu.
Przekazał siostrze odkorkowaną fiolkę i rzucił się do swojego kufra. Chwilę w nim pogrzebał, po czym wyciągnął podręcznik do piątej klasy. Otworzył na spisie treści; przejechał palcem po całej stronie, szukając odpowiedniej nazwy.
— Dobra, chyba mam. Dwa małe łyki. Nie więcej, bo inaczej mogą się pojawić skutki uboczne. — Nagle zrobiło mu się niedobrze, ale dzielnie schował książkę, zamknął kufer i powrócił do siedzącej na łóżku Dominique. — Merlinie, na pewno chcemy to zrobić?
— Jakie skutki uboczne?
— Nie chcesz wiedzieć. Robimy to czy nie?
— Jasna cholera, po prostu to wypij i już! — zdenerwowała się dziewczyna.
Brian skinął głową, choć jego dłonie się trzęsły. Nakazał sobie spokój, a gdy poczuł się nieco bardziej zrelaksowany, wypił dwa małe łyki — a przynajmniej w jego ocenie wydawały się małe.
— I jak? — spytała go Dominique, patrząc na niego z niepokojem w oczach.
— Chyba bez zmian… — odparł. — Chociaż w sumie czuję się mniej zmęczony. Nie bolą mnie aż tak mięśnie. Może jednak zadziałało?
— Kurczę, nie wiem. W podręczniku nie było nic na ten temat?
Ślizgonka wzięła do ręki fiolkę i uważnie obejrzała wywar, jakby był śmiertelną trucizną.
— Nie. Była tylko informacja, że można go stosować codziennie, byle nie przekroczyć tej dawki dwóch łyków. Możemy po prostu poczekać i zobaczyć, czy to coś da — zaproponował Brian. — Myślę, że eliksir potrzebuje czasu na działanie.
— Dobra.
Dominique ostrożnie powtórzyła czyny brata i również spróbowała eliksiru. Ból głowy, który męczył ją przez cały dzień, zniknął całkowicie.
— Jak się czujesz?
— Fantastycznie! Czuję, że mogłabym tańczyć cały dzień i nic by mi nie było. Brian! Dzięki temu dotrzemy do trzeciego etapu i może nawet któreś z nas go wygra! Merlinie, przecież to jest cudowne!
— Dom…
Dziewczyna upadła na kolana przed łóżkiem i chwyciła dłonie brata; jej oczy błyszczały szczęściem.
Natomiast Brian zaczął się zastanawiać, czy wypicie tego eliksiru na pewno było takim dobrym pomysłem. Podręcznik wspominał przecież o skutkach ubocznych — nadmiernej ekscytacji, wzmożonej potliwości, bladości i pojawiającym się później bólowi głowy oraz gorączce.
Spojrzał na łóżko, chcąc schować fiolkę z eliksirem. Nie było jej na kołdrze. Gorączkowo zaczął przeszukiwać całą pościel. Sprawdził nawet na podłodze. Powoli dochodził do niepokojących wniosków.
— Dom… Zabrałaś eliksir?

Słówko wyjaśnienia odnośnie tego zdania: A więc hamadriada była boginią mądrości. Gdyby ktoś się nie zorientował, napomykam, że imię Sophie oznacza po grecku mądrość. :D Dałam jej takie imię nie bez powodu, jak się później przekonacie. W tym rozdziale jest dużo wskazówek co do późniejszej akcji (jedne są wyraźniejsze, inne raczej drobne i łatwe do przeoczenia) i jeżeli macie wrażenie, że jakaś scena nie ma sensu albo jest niepotrzebna  później się przekonacie, że to jednak miało z czymś związek. Ale chyba już zdążyliście się przekonać, że wrzucam tyle ukrytych wskazówek i że wszystko ma znaczenie. :D // Nowy rozdział będzie 9.03. ;)


12 komentarzy:

  1. Początek podobał mi się średnio, bo do pewnego momentu miałam wrażenie; jakbym cos przegapiła. Jak dla mnie za dużo było w tym opisie czegos na sile, a nie po prostu flow :p rozmowa Rose i Scora przed wielka sala wydawała mi sir taka na sile, a np.poznej, gdy wynienilli sie ot tak, ze śmiechem i dystansem uwagami sytuacyjnym wyszło o wiele naturalniej. Ogolnie czasem odnoszę wrażenie, ze pewne rzeczy chcesz tak wyłuszczyć racjonalnie, a nie zawsze to pasuje-do uczuc Np. Trgo było o wiele wiecej w opowiadaniu o Dominice, tu jest wiecej naturalności, ale czasem skę zdarza ;) dalsza czesc podobała mi sie bardzo. Chyba głownie dlatego, ze mam wrażenie, ze poszczególne wątki zaczynaja sie łączyć, ze wlasnie ta tajemnica nabiera coraz większej głębi. Mam dziwne wrażenie, ze o eliksirzemogli rozmawiac nie kto inny niz Albus z kimś (No nie Scorem, skoro ten tańczy z siosyra Bena), ze Potter chciał, aby dziewczyna sie tym zainteresowała i ukradła wraz z Benrm eliksir... to zniknięcie pod koniec nie moze hyc przypadkowe. Byc moze chcą wrobić rodzeństwo w oszustwo (wlasciwie słusznie, choc moze pomogli w tm), zeby połączyć Rose i Scora w duet rownież w konkursie...? To by było cos, ale jest b ryzykowne i troche takie....No mocno nieładne. Ciekawe, jak tk rozwiążesz. Coraz bardziej ciekawi mnie ten wątek. No i super fragment z Francuzka, ktora wpadła na Albusa, ciekawe, jak to pokażesz dalej ;) to wyszło bardzo naturalnie, nie sztucznie, jak reportaż ;) zapraszam Cie na niezaleznosc-hp.blogspot.com
    A, i chciałam jeszcze bapisac, ze napisałaś na poczatku, zd Rose i Scor widzieli sie po raz ost po południu, a w czasie teraźniejszym było przed obiadem. No wiec to ost spotkanie powinno miec miejsce poprzedniego dnia, a wiec okres niewidzenia sie wynosić powinien kilkanaście godzin, a nie jedynie kilka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, dzięki za uwagę, pomyślę jeszcze później nad tą sceną, bo jak tak teraz czytam, też nie do końca mi coś pasuje. Czasami bardzo chcę, żeby wszystko było logiczne, a zapominam, że działania bohaterów i ich myśli są nie do końca logiczne, ech.
      A co do eliksiru - masz rację, wątki zaczynają się powoli łączyć, bo też i zbliżamy się w ślimaczym tempie do drugiego etapu. XD
      Na Niezależności mam spore zaległości, nadrobię je, jak znajdę chwilkę, bo teraz mam tyle na głowie, że brakuje czasu na spokojne czytanie... :<
      Och, to jest faktycznie mój błąd, dziękuję bardzo!

      Pozdrawiam ciepło
      Katja

      Usuń
  2. Świetny rozdział ^^
    Ale zastanawia mnie kiedy Rose i Scorpius będą parą w Turnieju..
    Czekam na kolejny i weny :)
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, pełzniemy w tym kierunku, ale to dopiero za kilka rozdziałów. XD

      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Ciekawa sprawa z tym eliksirem. Może pojawił się u komisji turnieju i w ten sposób Grimmerowie zostaną skreśleni z listy uczestników. Wtedy Rose mogłaby być w parze ze Scorpiusem. Zastanawiam się też czy to zniknięcie eliksiru jest częścią planu Albusa. I coś myślę że tak.
    Jestem ciekawa jak się rozwinie znajomość Albusa i Sophie.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ani nie zaprzeczę, ani nie potwierdzę - ZOBACZYCIE. :D

      Usuń
  4. Teorie spiskowe, które można wysnuć z Twojego opowiadania, starczyłyby na kolejnego bloga. :D
    Rozumiem, że pomysłem Ala było to, że rodzeństwo ma doprowadzić do tego, aby zostali zdyskwalifikowani? Genialne. :D
    Rozdział też jest super. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę. XD Już i tak samo opowiadanie mi wyjdzie na 50 rozdziałów co najmniej.
      Nic nie mówię. Zobaczycie! XD

      Cieszę się, że rozdział się podobał. :3

      Usuń
    2. "I oczywiście rozwijania przyjaźni międzynarodowych, jakże by inaczej." - powinno być "jakżeby" ;)
      Już po części poznałaś moją opinię o tym rozdziale, więc tu napiszę tylko kilka rzeczy.
      Po pierwsze, kolejny raz utwierdziłam się w tym, że Albus jest jedną z moich ulubionych postaci. <3 Taki kochany, miejscami komiczny i przede wszystkim shippujący wszystkich wokół - no typowy fanboy xD A tu nagle strzała Amora trafia w niego i wszystko się zmienia.:D Wydaje mi się, że ta Sophie może mieć charakterek... Ale cóż, zobaczymy!
      Ta jaskółka naprawdę intryguje...
      To co napisała Condawiramurs, o tym, że o eliksirze mógł rozmawiać Albus, wydaje się sensowne. Chociaż takie niecne metody podkablowania na nich wydają mi się niepasujące do Pottera, to Grimmerowie mogą sami wpaść przez ten eliksir. Może komisja ma jakieś wykrywacze "dopalaczy"?
      A może ten eliksir był nieco ciemniejszy bo sfermentował? xddd
      Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
      Pozdrawiam i życzę weny! :*
      ~Arya
      PS Chyba już nie muszę wspominać o tym, że nie mogę doczekać się, aż Scorose zostaną oficjalnie parą taneczną? xD

      Usuń
    3. Poprawię, dzięki! :D
      Czy wszystko się zmienia - nie powiedziałabym, jak się później przekonacie. :D Ale fakt, obecność Sophie sporo zmieni w jego życiu, bo w końcu będzie musiał się ustatkować i zachowywać jak poważny mężczyzna. XD
      Uwielbiam, jak kminicie, to takie fajne, patrzeć na to, naprawdę. :D Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie, nie będę trąbą jerychońską, bo wam zepsuję przyjemność z czytania, jak zdradzę, jak to rozwiązałam. XD

      A wena się bardzo przyda, bo ostatnio miałam posuchę i nie mogłam się przełamać, ale po Twoim komentarzu dzisiaj trochę ruszyło do przodu i dobiłam do dwusetnej strony, także jestem z siebie dumna. :D

      PS Zbliżamy się do tego momentu w ślimaczym tempie, więc trochę sobie na to poczekasz. XD Szepnę, że pewnie gdzieś w okolicy maja się pojawi rozdział dotyczący drugiego etapu. Publikacja co dwa tygodnie potrafi być zabójcza - ale zresztą ci wspominałam, że jeszcze długo będę publikować Taniec, do listopada co najmniej. XD

      Usuń
  5. Rose chyba rzeczywiscie się powoli od Scorpiusa uzależniła, ale sądzę, że on od niej też ^^
    Albus, który wie wszystko o wszystkich, randomowo obserwujący ludzi i wyciągajacy wnioski, jak zwykle krdnie rozdział :D Co oczywiscie nie umniejsza wspaniałoścy Rose i Scorpiusa, przymajacych się pod stołem za rękę.
    Jeśli przy wyglądzie Redmayne'a też sie inspirowałaś Eddiem, to absolutnie nie można powiedzieć, że nic specjalnego! hahah, ale ja nie jestem obiektywna, bo mój luby jest do niego straaasznie (serio, az przerażajaco) podobny.
    I bardzo mi sie podobała ta spontaniczna wymiana zdań pomiedzy Rose i Scorpiusem, jak komentowali co się dzieje, a potem pogadali troche, dlaczego się nie lubili i czemy Scorpi jej dokuczał.
    A Rose rzeczywiscie powinna bardziej o siebie dbać, jestem tutaj po stronie Albusa. Za bardzo się przepracowuje.
    Al, Jęcząca Kwoka, to brzmi jak swietny tytuł na osobne opowiadanie :D Serio, powinnaś pomyśleć o spin offie dla niego! :D
    I poszli potaaańczyć! <3
    Bardzo fajna, krótka i intrygująca scena z Albusem i Sophie, ciekawe co tam się z tego rozwinie :D
    "Wtedy też nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to krótkie spotkanie wpłynie na jego dalsze życie."- bardzo fajne było to zdanie, aż wywołało jakiś milriard możliwych scenaiuszy w mojej głowie.
    Aż ciężko mi uwerzyć, ze Brian i Lalunia myśleli, że turniej taneczny będzie tylko zabawą i uczeniem się kilku kroków. W jakim wszechświecie oni żyją, że myśleli, że w dobry taniec nie trzeba włożyc masy ciężkiej pracy? Zwłaszcza, jak się nie umie tańczyć. Eh, nie lubie ich :D
    Podstępne żmije xd
    Nawet nie chcę snuc teorii spiskowych co do końcówki, bo wiem, że polegnę w przedbiegach... mózg mi eksplodował, jak tylko zaczęłam próbować. Ale też mi się tak wydaje, ze to był pomysł Albusa, żeby ich doprowadzić do dyskwalifikacji ;D Jeśli tak, to jest gniuszem zła. Wspomniałam juz, że powinien mieć spin off? :D
    Widzę, że wszystko zaczyna sie ładnie zazębiać i mam nadzieję, że niedługo dotrzemy do upragnionego drugiego etapu xd
    Pozostaje mi tylko życzyć mnóóóóstwa weny i czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, oboje się od siebie uzależnili. :D
      Serio? To zazdroszczę lubego, bo Redmayne wygląda fenomenalnie, jak taki słodki szczeniaczek, że aż chciałoby się go przytulić... XD
      Spin-off dla Ala? Hm, może kiedyś, jak już skończę Taniec i inne opowiadania, które czekają po drodze. XD
      No wiesz, są tacy ludzie, którzy myśleli, że to tak hop i już, a tu się okazuje, że wcale nie! :D
      Materiału na teorie spiskowe w Tańcu aż nadto, wiem, ale postaram się i tak Was wszystkich zaskoczyć. XD
      A do drugiego etapu jeszcze troszkę, jak ci wspominałam w komciach pod poprzednimi rozdziałami, nie wiem, czy czytałaś. :D

      Dziękuję! <3

      Usuń

Czarodzieje