czwartek, 9 marca 2017

21. Jon I Zazdrosny

Dzień wstał wietrzny i dosyć ponury, więc uczniowie wychodzili do Hogsmeade opatuleni ciepłymi szalikami i płaszczami lub kurtkami. Czasami pomagało się również przytulenie się do bliskiej osoby, z którą szło się na randkę do Trzech Mioteł — przynajmniej w przypadku zakochanych, bo było też sporo osób, które odwiedzały wioskę wraz z przyjaciółmi. Co mądrzejsi rzucali na siebie zaklęcie ogrzewające, tak jak Gabrielle, biegnąca sama do wioski. Umówiła się w Trzech Miotłach z Jonem i miała nadzieję, że zdąży na czas.
Poprawiła otulający jej szyję szalik, czując irytację z powodu własnej kondycji. Cóż, bieganie nigdy było dla niej pociągające, w quidditcha również nie grała. Zwolniła wreszcie, zrównując się z jakimś uczniem, który również zmierzał samotnie do wioski.
— Co za niespodzianka! — usłyszała i szybko spojrzała na idącego obok chłopaka. Zupełnie go nie rozpoznawała, nawet nie wiedziała, czy mieli kiedykolwiek okazję porozmawiać, a co dopiero mówić o jego domu czy imieniu! — Jak miło cię znów zobaczyć, piękności.
— Czy my się wcześniej spotkaliśmy? — spytała niepewnie.
— Owszem. Podczas niedawnej imprezy w pokoju wspólnym Slytherinu.
Gabrielle nagle zrozumiała.
— Och! To ty zaproponowałeś grę w butelkę? I potem chyba nawet zadałeś mi jakieś pytanie! Wybacz, nie pamiętałam.
— Nic nie szkodzi, alkohol potrafi czasem przyćmić niektóre wspomnienia. Doskonale to rozumiem. Sam wiele razy miałem okazję się przekonać, jak działa… Ale cóż, chyba nie miałem okazji się przedstawić. Malcolm.
— Gabrielle.
— Piękne imię.
— Dziękuję.
Miała nadzieję, że zdradzieckie ciepło, które właśnie wypłynęło na jej policzki, zostało przykryte przez szalik.
— Dokąd idziesz?
— Do Trzech Mioteł. Umówiłam się tam z moim chłopakiem — odpowiedziała z poczuciem winy. Miała się przecież pospieszyć; nie chciała, żeby Jon musiał na nią czekać.
— Mogę cię tam odprowadzić? Takie piękne dziewczyny nie powinny chodzić same.
Zawahała się, ale po paru sekundach skinęła głową, zgadzając się. I tak szli tą samą drogą, więc nie mogłaby Malcolma w żaden sposób spławić.
— W porządku.
— A więc jesteś z Ravenclawu?
— Skąd wiesz?
— Zamieszkuję to samo dormitorium, co Scorpius Malfoy i Albus Potter. Cóż, wiele razy widziałem ciebie z tą rudą Rose, więc wywnioskowałem, że musicie się przyjaźnić, a do tego należycie do tego samego domu.
— Zapomniałeś o jednej rzeczy. — Blondynka przechyliła głowę, żeby spojrzeć na Malcolma. — Że istnieje coś takiego jak przyjaźń między różnymi domami. Mogłabym się przyjaźnić z Rose, ale być z innego domu. Sama mam chłopaka Puchona.
— O, to bardzo ciekawe — podchwycił; w jego oczach błysnęły iskierki. — Masz rację, ale teraz swoją wypowiedzią potwierdziłaś mój domysł. Nie jesteś ze Slytherinu, bo w przeciwnym razie na pewno bym cię kojarzył. Nie jesteś z Hufflepuffu, inaczej nie wspominałabyś o swoim chłopaku. No i…
— Zostają Gryffindor i Ravenclaw — podsumowała. — To nie rozwiązuje problemu.
— Wręcz przeciwnie. Jesteś zbyt mądra na bycie Gryfonką. A więc musisz być z Ravenclawu.
Roześmiała się, zaskoczona komplementem.
— A ty jesteś zadziwiająco obeznany ze sztuką dedukcji jak na Ślizgona!
— Czasem to się przydaje. — Wzruszył ramionami. — Z czym ci się kojarzy przeciętny mieszkaniec mojego domu?
— Z zielenią — odparła po chwili namysłu. — Z charyzmą. Trochę z praktykami czarnomagicznymi…
— Z czymś jeszcze?
— Ze sprytem.
— A jednak. Widzisz, żeby być sprytnym, sprytnym, nie chytrym, trzeba mieć trochę oleju w głowie. Trzeba umieć myśleć i wyciągać wnioski. Czym to się różni od dedukcji?
— No dobra, może masz rację.
Uśmiechnął się do niej szeroko — i z jakiegoś powodu pomyślała, że to jeden z najładniejszych uśmiechów, jakie w ostatnim czasie widziała.
— Już prawie jesteśmy na miejscu — stwierdził lekko, choć dziewczyna usłyszała w jego głosie nutkę żalu; nie miała pewności, czy się nie przesłyszała. — Też wejdę do środka, muszę się czegoś napić.
Miał rację, przed nimi wyrósł gmach pubu. Gabrielle zerknęła na szyld z trzema miotłami, a potem pchnęła ciężkie drzwi. Już od progu uderzyła w nią fala ciepła panującego w pomieszczeniu. Jak się spodziewała, wszystkie miejsca były zajęte, nawet wysokie stołki przy barze. Zresztą trudno się dziwić, w takie dni wiele osób przychodziło do Trzech Mioteł, a od kiedy Hogwart gościł również inne reprezentacje…
Przeskanowała tłum w poszukiwaniu Jona. Poczuła ukłucie rozczarowania, gdy nie dostrzegła nigdzie charakterystycznej czupryny. Zresztą gdyby ją zauważył, natychmiast by pomachał. A zatem jeszcze nie zdążył dotrzeć, co było dziwne, bo on nigdy się nie spóźniał.
— Chodź, tu jest miejsce.
Bystre oczy Malcolma wypatrzyły ostatni wolny stolik wciśnięty w sam kąt pomieszczenia. Pociągnął Gabrielle w tamtą stronę. Dziewczyna najpierw chciała mu powiedzieć, żeby zostawił ją w spokoju, a potem sobie uprzytomniła, że i tak nie miałaby gdzie usiąść. Czekanie na dworze się nie opłacało, a zatem pozostało jej nic innego, jak tylko usiąść razem z Malcolmem i poczekać tam na Jona.
— Mój chłopak…
— Nie martw się, Gabrielle, w razie potrzeby się ulotnię. — Posłał jej znaczące spojrzenie, które równie dobrze mogło być współczujące, jak i rozumiejące. — Co chcesz do picia?
— Sama zam…
— Proszę.
— Kremowe piwo.
Uległa, choć wiedziała, że nie powinna. Jednak w niebieskich oczach chłopaka było coś takiego, co ją na chwilę zahipnotyzowało i pozbawiło wolnej woli.
Obserwowała, jak odchodzi w stronę baru, gdzie urzędowała właścicielka Trzech Mioteł. Coś do niej powiedział, ale nie usłyszała tego ze względu na hałas. Westchnęła, odwracając wreszcie wzrok. Zaczynała się stresować.
Gdzie był Jon?
— Proszę, to dla ciebie.
Malcolm wrócił chwilę później i włożył w ręce Gabrielle kufel z kremowym piwem. Sam niósł chyba ognistą, sądząc po barwie.
— Dziękuję.
Naprawdę była mu wdzięczna, choć czuła się też niezręcznie. W końcu zupełnie go nie znała. Nic o nim nie wiedziała, no może poza tym, że był Ślizgonem i miał na imię Malcolm.
— Smakuje ci?
— Co? Tak, tak.
Upiła dopiero pierwszy łyk piwa i zaraz pożałowała, że o nie poprosiła. Smakowało co prawda zwyczajnie, ale nie spodziewała się, że zacznie ją palić w gardle.
— Twój chłopak chyba cię wystawił.
Spojrzała na Malcolma z paniką.
— To niemożliwe — wymamrotała. — Podejrzewam, że coś go zatrzymało w zamku i dlatego się spóźnia. To nie oznacza od razu, że mnie wystawił.
— Może — przyznał ugodowo chłopak. — Przepraszam, że się wtrącam.
— Nie, to nic takiego.
Drżącymi palcami chwyciła naczynie i wypiła trochę piwa.
— Czy to nie on?
Malcolm wskazał jej kogoś ruchem głowy. Gabrielle szybko się odwróciła, czując, jak szybko bije jej serce. W progu dostrzegła Jona, rozglądającego się — najwyraźniej za nią. Uniosła dłoń, żeby do niego pomachać. Zauważył ją, bo jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zaczął się przepychać między stołami, idąc w kierunku stołu zajmowanego przez Gabrielle i Malcolma.
Zmarszczył brwi, dostrzegając siedzącego naprzeciwko jego dziewczyny chłopaka. W przeciwieństwie do blondynki, on rozpoznał go od razu — pamiętał, że gdy grali w butelkę, Malcolm próbował kokietować Gabrielle.
(Albo samego Jona poniosła wówczas wyobraźnia).
A teraz, jak gdyby nic, siedział przy stole razem z Gabrielle i rzucał mu wyzywające spojrzenie! Bezczelność.
We krwi Jona się zagotowało. Podciągnął rękawy kurtki, przygotowując się do walki i starcia rywala na pył. Zapomniał zupełnie, że ma różdżkę; w chwili niebezpieczeństwa uaktywniały mu się mugolskie odruchy.
— Jon — poprosiła go Gabrielle, widząc, na co się zanosi.
— Co tutaj robisz, Flynn? — wywarczał do Malcolma, ignorując blondynkę. Wyglądał zupełnie jak uosobienie furii.
— Siedzę. Nie widać?
— To widzę. Dlaczego siedzisz z moją dziewczyną?
Malcolm wzruszył ramionami, choć doskonale wiedział, że tym gestem zirytuje Jona. Dostrzegł błagalne spojrzenie Gabrielle i zrozumiał, co dziewczyna chciała mu bezgłośnie powiedzieć: żeby przestał go prowokować i odpuścił. Skinął głową.
— W porządku, Wilde. Załatwmy to jak mężczyźni. Myślę, że pojedynek na zewnątrz załatwi sprawę.
— Nie! — wrzasnęła Gabrielle, próbując powstrzymać nieuniknione. Żaden z chłopaków nie zareagował, więc chwyciła ramię bruneta. — Jon. Proszę. Nie róbcie tego!
— Przykro mi, Gabrielle, musimy to załatwić. — Nie uśmiechał się. Wyciągnął różdżkę i rzucił do Malcolma: — Ruszysz się wreszcie?!
— Malcolm, chociaż ty bądź rozsądny!
— Przykro mi, Gabrielle.
Pochylił się, żeby złożyć na czole dziewczyny delikatny pocałunek, po czym dopił do końca swoją ognistą i podążył za Jonem. Blondynce nie pozostało nic innego, jak tylko pójść za nimi.
Niebo na zewnątrz wciąż było szare. Brakowało tylko deszczu albo śniegu.
Gabrielle opatuliła się szczelniej swoją kurtką; zaklęcie ogrzewające przestało działać z chwilą, gdy wkroczyła do Trzech Mioteł, teraz zaś nie miała głowy do tego, by rzucać je ponownie.
Jon oraz Malcolm podążali w stronę wyjścia z Hogsmeade, jakby obaj się spodziewali poważnej walki i nie chcieli w nią zaangażować żadnego przypadkowego przechodnia. Jeszcze któryś by zaalarmował nauczycieli — i wtedy oboje by skończyli ze szlabanami.
Stanęli wreszcie naprzeciwko siebie, z różdżkami w dłoniach, obaj tak samo wściekli, chociaż furia Jona przypominała ogień, a Malcolma lód. Tak przynajmniej pomyślała Gabrielle, gdy na nich spojrzała z bezpiecznej odległości. Gorączkowo zastanawiała się, czy powinna wezwać nauczycieli, czy próbować rozdzielić rywali za pomocą jakiegoś zaklęcia. Wystarczyłoby przecież rzucić na obu petrificus totalus albo zwykłą drętwotę.
W głębi duszy była ciekawa rezultatu pojedynku.
Kochała Jona, ale Malcolm… Malcolm wydawał jej się w pewnym sensie pociągający. Był przystojny, choć miał zupełnie inną urodę niż brunet. Wyglądał trochę jak anioł ze zniewalającym uśmiechem. Albo jak szczeniak.
Merlinie!
Jon jako pierwszy rzucił jakieś zaklęcie, które szybko zostało odbite. Zaraz sam musiał się bronić przed błękitnym światłem biegnącym w jego stronę. Uchylił się. Klątwa musnęła jego włosy.
Drętwota! — krzyknął. Chybił, zaklęcie nawet nie trafiło w rywala.
Walka stawała się coraz bardziej zaciekła, gdy obaj wykonywali uniki, atakowali i kryli się. Żaden z nich nie uzyskiwał przewagi przez dłuższy czas. Gabrielle już miała wyciągnąć swoją własną różdżkę i spróbować ich rozdzielić, kiedy rzucone przez Jona zaklęcie trafiło w Malcolma. Strumień żółtego światła uderzył go w klatkę piersiową; nie zdążył się uchylić, nie mówiąc o zbudowaniu tarczy.
Na chwilę wszystko spowolniło. Gabrielle obserwowała, jak zaklęcie uderza w blondyna, a ten przymyka oczy i upada na ziemię. Usłyszała własny wrzask i przeskoczyła płot oddzielający ją od pola walki, by zaraz potem znaleźć się przy Malcolmie. Uklękła przy nim, przerażona, zastanawiając się, co robić. Była przecież mądrą Krukonką!
Dzięki Merlinowi, chłopak wciąż oddychał, a więc nie stało mu się nic poważnego. Rzuciła na niego szybko zaklęcie diagnostyczne i westchnęła z ulgą, kiedy przekonała się, że naprawdę wszystko w porządku. Miał co prawda złamaną rękę, ale to było proste do uleczenia w skrzydle szpitalnym.
— Gratulacje! — rzuciła do Jona, kiedy podszedł do niej. Na jego twarzy widniało zmęczenie. — Możesz być z siebie dumny.
— Gabrielle…
— Mogłeś go zabić!
— Nie chciałem…
— No jasne, że nie! Co za diabeł cię podkusił, żeby z nim walczyć?! Nie zrobił niczego złego! Odprowadził mnie tylko do Trzech Mioteł i chciał mi dotrzymać towarzystwa, gdy ty się spóźniałeś! Nic między nami nie zaszło! Nic, rozumiesz?!
Zwalczyła cisnące się do oczu łzy. Chwyciła mocniej własną różdżkę i rzuciła na Malcolma zaklęcie transportujące. Nie dałaby rady go podnieść, a musiała jakoś go dotransportować do skrzydła szpitalnego. Nadal nie odzyskał przytomności.
— Przep…
— Wsadź sobie gdzieś te przeprosiny! Nie, dzięki, mam dosyć twojej pomocy.
Odeszła, pozostawiając za sobą skonfundowanego Jona.

Włożył ręce do kieszeni, wbijając wzrok w ziemię. Utworzyło się na niej błoto, więc musiał uważać, żeby się nie poślizgnąć. Już jeden upadek zaliczył, tuż przy wyjściu z zamku, zresztą ku rozbawieniu towarzyszącego mu kumpla. Scorpius, bezczelny, śmiał się i nawet nie zamierzał mu pomóc. I nawet teraz, gdy Al szedł skwaszony, blondyn miał wyraźnie dobry humor, jakby odwiedził go sam Merlin albo Flamel.
— Czego się szczerzysz?
— Nie mogę?
— Nie.
— Och, Al, co w ciebie dzisiaj wstąpiło? Jakaś dziewczyna dała ci kosza? Pokłóciłeś się z kimś? — spytał żartobliwie.
— Zamknij się.
Brunet przewrócił oczami, okazując swoje niezadowolenie. Zachowywał się trochę jak mały, niesforny dzieciak; niewiele brakowało, żeby kopnął Scorpiusa w ramach odwetu.
— Czyżby… 
— Zamknij się, powiedziałem. Jeśli musisz wiedzieć, trafiłeś już za pierwszym razem. Spławiła mnie.
— Kto?
Scorpius stanął na drodze kumpla, wyraźnie podekscytowany. Dawno nie widział, żeby Al się kręcił wokół jakiejkolwiek dziewczyny niebędącej Rose. Właściwie to nie miał pewności, czy kiedykolwiek widział.
— A taka jedna dziewczyna z Beauxbatons.
— Jak ma na imię? Jaka jest? Jak wygląda?
— Sophie. Jest… ładna. Zadowolony?
— Mmm, powiedzmy. I co, odmówiła wyjścia z tobą do Hogsmeade?
— Tak. — Brunet kopnął ze złością jakiś kamyk. — Nawet nie powiedziała, dlaczego mi odmawia. Stwierdziła tylko, że nie chce ze mną iść, i sobie poszła.
— Nie wierzę — zaśmiał się Scorpius. — Naprawdę nie wierzę. Największa swatka Hogwartu, Albus Severus Potter, spławiona przez dziewczynę? Merlinie, nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie.
— Śmiej się, śmiej, ale uważaj, żeby ci tak Rose nie dała kosza.
Obrzucił kumpla złowrogim spojrzeniem, po czym wyminął go i ruszył dalej.
— Nie da, nie ona.
— Żebyś się nie przeliczył!
Scorpius westchnął, doganiając Ala. Dopiero wtedy odezwał się ponownie:
— To jak, masz jakiś plan zdobycia tej dziewczyny?
— Nie. Zresztą to i tak nie twój interes. Swoją drogą, gdzie zgubiłeś Rose? Sądziłem, że Hogsmeade to idealne miejsce na randkę.
— Hej, jestem twoim kumplem! To jak najbardziej również mój interes. Rose została w zamku, miała jakieś papiery do wypełnienia; praca Prefekt Naczelnej jest niestety dosyć wymagająca. Obiecała jednak, że dołączy koło piętnastej. Nie zmieniaj tematu.
— Nie zmieniam…
Zbliżali się już do celu — niedaleko majaczyły pierwsze zabudowania Hogsmeade, więc Scorpius przystanął, zatrzymując również Albusa.
— Nie wiem, co ci się stało, że cię tak zauroczyła ta dziewczyna — przerwał mu stanowczo — ale chciałbym najpierw ją zobaczyć. Wtedy pomyślimy, okej?
— Nie jest wilą, jeśli nad tym się zastanawiasz.
— Skąd…
— Mam wilę w rodzinie. Prawie-wilę. Wciąż się liczy. Umiem rozpoznać czarujące Francuzki na pierwszy rzut oka. Sophie nie jest wilą. Ani nawet w jednej czwartej, jednej ósmej czy jednej szesnastej. Nie płynie w niej krew wili.
— Zawsze mogła użyć jakiegoś innego czaru…
— Niby kiedy i jak, hm? Wpadłem na nią przypadkiem. Nie ma opcji.
— A jeśli zaplanowała przypadkowe spotkanie?
— Merlinie! — zdenerwował się Albus. — Przestań tworzyć teorie spiskowe! Dzień temu widziałem ją po raz pierwszy w życiu! Ona mnie też! Przyjechała tego samego dnia, zaledwie kilka godzin wcześniej, więc absolutnie nie ma opcji, żeby… Ugh, czy to takie dziwne, że podoba mi się jakaś dziewczyna?!
— Powiedziałbym, że raczej niecodzienne — zaprzeczył ze spokojem Scorpius. — W ciągu siedmiu lat ani razu nie widziałem cię z żadną dziewczyną. Poza Rose, ale ona się tu nie liczy. Wiesz, po prostu jestem zaskoczony.
— Może ja nie chciałem skakać z kwiatka na kwiatek i cierpliwie poczekałem na tę jedyną? — spytał z przekąsem Al.
Scorpius poczuł ukłucie, zupełnie jakby słowa przyjaciela zamieniły się w szpadę i wbiły w brzuch. Mimo to rzekł, wciąż tak samo spokojnie, jak wcześniej:
— Wiesz, że nie o to chodzi. Po prostu się o ciebie martwię.
— Nieważne, ona i tak nie chce mnie widzieć. Chodźmy na ognistą. Potrzebuję czegoś mocniejszego niż alkohol dla dzieci.
Scorpius skinął głową, zgadzając się.
W wejściu do wioski natknęli się na grupkę dziewcząt z Beauxbatons, rozglądających się niepewnie i szczebioczących coś po francusku. Scorpius zauważył kątem oka, że Albus zaciska lewą pięść. Powiódł za jego wzrokiem, lecz nie widział w stojących Francuzkach niczego szczególnego; którakolwiek była wybranką serca bruneta, nie wyróżniała się niczym szczególnym.
— Która to? — szepnął do niego, gotów w razie czego powstrzymać przyjaciela przed podejściem do dziewcząt.
— Ta całkiem po lewej.
— Z takimi jakby szarymi włosami?
— Tak.
Scorpius musiał przyznać Albusowi rację — dziewczyna nie wyglądała na wilę, ba, nie była nawet pięknością. Ot, zwyczajna dziewczyna ze zwyczajnymi włosami i zwyczajną figurą. Cóż, nie podchodziła pod gust Scorpiusa, ale Al się w niej zakochał…
— Nie rób niczego głupiego — poprosił go. — Chodźmy na ognistą.
W tej samej chwili dziewczyna uniosła wzrok i na nich spojrzała. Przez jej twarz przemknął błysk rozpoznania, a usta wygięły się w coś na kształt uśmiechu. Blondyn nie był pewny, czy na pewno się uśmiechnęła; po tym, co usłyszał od Ala, nie sądził, żeby Sophie miała ochotę na dalsze kontakty z brunetem.
Szepnęła coś do swoich przyjaciółek i ku zdumieniu obu Ślizgonów ruszyła w ich stronę.
— Uhm, hej? — przywitał ją ostrożnie Albus, bojąc się poruszyć, żeby jej nie spłoszyć. Sophie skojarzyła mu się teraz z bezbronną sarenką.
— Hej — odparła szybko. Dygotała w swoim lekkim płaszczyku; widocznie dyrektorka Beauxbatons nie przygotowała swoich uczennic na tę pogodę. — Przepraszam za rano.
— Sł… Słucham?
— Przepraszam za rano. Wiem, że nie zachowałam się zbyt miło. Naprawdę, nie chciałam być niegrzeczna… Mam nadzieję, że nie wziąłeś tego do siebie? Po prostu pokłóciłam się przed śniadaniem z koleżanką i przez to ci się trochę oberwało — westchnęła. — Dasz się może zaprosić w ramach przeprosin na… Kurczę, co wy tutaj pijecie?
— Kremowe piwo, ognistą whisky… Chyba że nie przepadasz za alkoholem, to wtedy jest herbata… Albo kawa — odparł oszołomiony Albus.
— Fantastycznie, kremowe piwo brzmi całkiem dobrze, choć nigdy go nie próbowałam. Pójdziemy…?
— Uch… — Albus podrapał się po głowie, niepewnie spoglądając na stojącego obok niego Scorpiusa. Zaraz tego pożałował, bo zdecydowanie nie spodobał mu się uśmieszek widoczny na twarzy kumpla. — Chwileczkę. Sophie, to jest Scorpius, mój dobry przyjaciel. Scorpius, to jest Sophie.
Dokonawszy prezentacji, odciągnął blondyna na bok, mrucząc szybkie przeprosiny.
— Nadal sądzisz, że rzuciła na mnie jakiś czar? — spytał szeptem.
— Nie.
— W takim razie mam wreszcie twoje błogosławieństwo?
— Oczywiście. Przecież nigdy i tak go nie potrzebowałeś.
Uśmiech Scorpiusa jeszcze się poszerzył.
— Nie obrazisz się, jeśli z nią pójdę?
Al się wyraźnie wahał, ale Scorpius szybko pokręcił głową.
— Nie. Byłbym zły, gdybyś tego nie zrobił. Idź z nią.
— Na pewno…
— Tak. Idź.
Wreszcie uległ i odszedł, podziękowawszy kumplowi skinięciem głowy. Dziewczyna wyraźnie się ucieszyła z jego powrotu; podskoczyła w miejscu parę razy, a Albus (Scorpius nie mógł uwierzyć w to, co widzi) się zarumienił. Po chwili oboje odeszli w stronę Trzech Mioteł, odprowadzani wzrokiem blondyna oraz grupki chichoczących Francuzek.

Rose zaklęła po raz kolejny, odkładając na bok stertę papierów. Miała już tego serdecznie dosyć, a góra dokumentów do wypełnienia wcale nie malała. Wszystko przez to, że Prefekt Naczelna pozostawiła sobie całą pracę na ostatnią chwilę, za bardzo skupiona na przygotowaniach do turnieju oraz nauce.
Merlinie, za dużo tego!, jęknęła w duszy. Na chwilę musiała opuścić pióro, gdyż już bolała ją dłoń. Żałowała, że tego wszystkiego nie mogła zostawić jakiemuś innemu prefektowi z nadmiarem czasu — chętnie by wykorzystała sobotę na pójście do Hogsmeade, a nie na męczącą papierkową robotę.
Z frustracją zabrała się za dokumenty, przytykając pióro do papieru tak mocno, że aż przedziurawiła kartkę. Sięgnęła po różdżkę i naprawiła szkody, ale przyboru do pisania już nie wzięła w dłoń. Zamiast tego rozmasowała skronie, czując narastający ból głowy.
— Pomóc ci?
Spojrzała na drzwi, w pierwszej chwili przestraszona i gotowa do pozbycia się intruza, ale zrelaksowała się, gdy go rozpoznała. W progu stał Conrad Wood, drugi Prefekt Naczelny panujący na zamku.
— Jeśli masz czas… Nie poszedłeś do Hogsmeade?
— Jak widać, nie.
Podszedł do stolika i przysunął sobie drugie krzesło z przeciwnej strony. Poczekał cierpliwie, aż Ruda rozdzieli sterty na te, które już zostały uporządkowane i podpisane, oraz te, które dopiero czekały na swoją kolej. Podała mu część tych ostatnich.
— W porządku, zajmij się tymi. Trzeba sprawdzić, czy nie ma w nich żadnych błędów, i podpisać, tak, na samym dole strony. Nazwisko wystarczy, ale pamiętaj o dacie.
Mruknął na znak, że zrozumiał, i zabrał się do pracy.
Milczeli, dopóki się nie uporali ze wszystkimi dokumentami. Ciszę przerywało jedynie skrobanie piór o papier i szelest przewracanych kartek, lecz o dziwo żadnemu z nich zdawało się to nie przeszkadzać.
— Hej, Rose, co z tym dokumentem?
— Co? Pokaż mi to.
Przekazał jej spięty plik kartek, który chwyciła z roztargnieniem, muskając koniuszki palców Conrada. Przejrzała pobieżnie cały dokument, mrucząc coś pod nosem, zbyt cicho, by jej towarzysz mógł rozróżnić poszczególne słowa.
— Ech, McGonagall musi to przejrzeć, musimy na razie to zostawić — zdecydowała wreszcie.
Już miała się zabrać z powrotem do pracy, lecz słowa Conrada ją powstrzymały.
— Rose, mogę cię o coś spytać?
— Jasne.
Powoli skinęła głową, czując narastające napięcie. Nie wiedziała, dlaczego nagle poczuła się tak zdenerwowana.
— Spokojnie, to nic takiego — zaśmiał się. — Po prostu się zastanawiałem, dlaczego siedzisz tutaj sama zamiast pójść do Hogsmeade ze Scorpiusem. Pokłóciliście się, że wybrałaś papierzyska nad niego?
— Ech, nie — westchnęła. — Po prostu nie miałabym kiedy to wszystko zrobić, a gdybym przekładała jeszcze bardziej, byłoby o wiele gorzej. A tak już prawie skończone. I dzięki tobie o wiele szybciej.
— To drobiazg. Mogłaś powiedzieć wcześniej, przyszedłbym od razu i ci pomógł.
— Myślałam, że się ze wszystkim uporam sama. No i myślałam, że już masz plany. Wiesz, Hogsmeade jest znacznie bardziej kuszące. Nawet dla mnie. Ale obowiązki…
Przewrócił oczami.
— Tak, wiem, urodzona pracoholiczka. Nie możesz odpuścić nawet na jakiś czas, co?
— Tu chodzi o to, że już wystarczająco długo to przekładałam! — Wycelowała w niego pióro. — Miałam to zrobić do końca października, ale nie wyszło. Miałam za dużo pracy w związku z turniejem, a jak teraz przybyły reprezentacje, to już w ogóle… No i tak oto skończyłam tutaj zamiast w Trzech Miotłach.
— Jestem w stanie to zrozumieć. — Uśmiechnął się lekko. — W takim razie co, kończymy pracę i idziemy do wioski, tak jak normalni czarodzieje w naszym wieku?
— Jasne.

Sophie po raz pierwszy w życiu spróbowała kremowego piwa i już po pierwszym łyku wypluła je na stół.
— Przepraszam — westchnęła. — Nie chciałam…
— To nic takiego.
Albus machnął różdżką i wyczyścił blat, uśmiechając się lekko do dziewczyny.
— Po prostu we Francji nie mamy niczego takiego. Nie pijemy piwa ani whisky, głównie wino, więc mocniejszy alkohol chyba po prostu nie jest dla mnie — usprawiedliwiła się nieśmiało. — Nie jestem przyzw… Jak to się mówi?
— Przyzwyczajona?
Przyklasnęła rozpromieniona.
— Tak! Właśnie. Jeszcze muszę się dużo nauczyć, jeśli chodzi o angielski. Nie mam zbyt dobrej nauczycielki…
— Macie w Beauxbatons angielski? — spytał zaciekawiony Al.
— Tak. To dosyć… no, artystyczna szkoła. W sensie… Jakby to powiedzieć… Poza tymi głównymi przedmiotami mamy również artystyczne. Rozumiesz, taniec, chór, plastyka, takie rzeczy… Co kto lubi. Nie macie tak?
— Nie.
— To jak uczycie się tańczyć? Nie śpiewacie? Nic?
— Znaczy, mamy jakiś tam chór — podrapał się po głowie, zawstydzony angielskim systemem czarodziejskiej edukacji — ale nic specjalnego. Nie tańczymy. Kto mógł i chciał, uczył się sam… Wiesz, tutaj nie przykładamy aż tak wielkiej wagi do sztuki.
— Och — westchnęła. — To czego się uczycie?
— No… Na przykład eliksirów, transmutacji, obrony przed czarną magią, zaklęć. Takie rzeczy.
— Macie obronę przed czarną magią?
Spodziewał się, że będzie przerażona, ale w jej oczach zobaczył tylko ciekawość.
— Tak. — Skinął głową. — Ten przedmiot powstał jeszcze zanim Voldemort zyskał władzę. W czasach, które potem nastąpiły, podczas wojen, znajomość czarnej magii miała ogromne znaczenie. Wiesz, trzeba znać język wroga… Dzięki temu ludzie wiedzieli, jak mają walczyć. Teraz już nie ma takiego zagrożenia, więc przedmiot nie jest aż tak potrzebny, ale pozostawili go w programie nauczania.
— To brzmi naprawdę ciekawie.
— Czy ja wiem… Tak samo jak historia Hogwartu jest podobno naprawdę interesująca, ale jakoś nigdy się tym nie pasjonowałem.
— Cóż, muszę przyznać, że wasz zamek wygląda na taki, który skrywa wiele tajemnic.
Uśmieszek na twarzy Sophie sprawił, że Albus uniósł brew.
— Bo tak jest. Został założony ponad tysiąc lat temu, czego innego się spodziewasz? Może i spora część zamku uległa zniszczeniu podczas ostatniej wojny, ale mimo wszystko ten zamek ma tyle sekretów, że pewnie sama Minerwa McGonagall nie zna ich wszystkich. — Widząc zdezorientowanie dziewczyny, dodał: — To dyrektorka szkoły.
— Och. Kto go założył?
— Czwórka czarodziejów. Od ich nazwisk wzięły się nazwy, a od charakterów styl naszych domów. Mój to Slytherin, założony przez Salazara Slytherina. Legenda głosi, że uwielbiał szmaragdy i węże, ponoć potrafił się z nimi porozumieć, dlatego nasz dom jest też nazywany Domem Węża i dlatego naszą barwą jest zieleń.
— To ciekawe — szepnęła Sophie, opierając podbródek na dłoni. Wpatrzyła się w Albusa jak w obrazek, całkowicie pochłonięta przez jego słowa. — Mów dalej. Kto jeszcze tam był?
— Helga Hufflepuff… Symbolem domu jest borsuk, a kolory żółty i czarny. Puchonów uważa się za bardzo pracowitych uczniów, do tego obdarzonych poczuciem humoru i momentami specyficznych.
— Helga… Jak?
— Hufflepuff.
— Okej.
— Potem jeszcze był Godryk Gryffindor, dzielny, lojalny i szlachetny; tacy są mieszkańcy tego domu. Chlubią się godłem z lwem, noszą czerwono-złote barwy.
— Mmm.
— I na końcu Rowena Ravenclaw. Założycielka Ravenclawu. Domu Kruka. Kruk jest uważany za symbol wiedzy, więc Krukoni są zwykle bardzo inteligentni i kochają wiedzę. No i ich dom jest niebiesko-brązowy.
— Chyba bym się tam odnalazła.
— Mówisz?
— Tak. Żałuję, że czegoś takiego nie mamy w Beauxbatons.
— Chcesz to sprawdzić?
— Jak?
— Zobaczysz.
Zdumiona wzięła swoją pelerynę i wybiegła za Albusem, nie protestując, kiedy chwycił jej dłoń.

Podczas wstawiania tego rozdziału zorientowałam się, że jest w nim naprawdę dużo dialogów, ale mam nadzieję, że mi to tym razem wybaczycie. ^^' Tutaj też uwidacznia się jeden z moich ulubionych wątków — kto zgadnie, co mam na myśli, temu stawiam kremowe piwo! ^^ (Arya, na pewno to wiesz :D). I mam nadzieję, że będziecie mieli równie dużą frajdę przy czytaniu kolejnych rozdziałów, jak ja miałam przy ich pisaniu!  // Ciąg dalszy nastąpi 23.03.

14 komentarzy:

  1. Zacznę może od tego, że tytuł bardzo mi się spodobał :D
    Jon i Gabbi od początku byli uroczy, ale kurcze, musze przyznać,  że ten Malcolm tez ma w sobie coś takiego.... takiego fajnego ;D no i świetnie wygląda, bazując na zdjęciu Xd tak jakoś się dobrze czyta jego rozmowy z Gab i widać ze ona tez go lubi. Ma rację, jest w nim po prostu coś pociagajacego... I teraz już nie wiem kogo mam shippowac. Jon zachował się bardzo nieładnie, że tak poważnie zranił Malcolm, ale z drugiej strony, kto go kogo wyzwał na pojedynek? Wgl trochę mi szczęka opadła,  jak czytam tu sobie normalnie, Jon przychodzi, jakieś przepychanki słowne a tu nagle chodź walczyć Xd kto by pomyślał, że chłopcy tacy rycerscy i formalni :D
    W każdym razie Jon trochę przesadza, a pierwsze co powinien zrobić gdy się pojawił,  to przeprosić Gabrielle, a nie warczec do Malcolma.
    Mój Albus w końcu ma swój wątek romantyczny  <3 bardzo mnie to cieszy! A Sophie mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, że splawila nasza swatke, dlatego że  miała zły moment :D dobrze ze się zrehabilitowala! Ogólnie jest taka intrygującą postacią, jestem ciekawa co takiego Albus w niej zobaczył, że aż tak go trafiło.
    Widać że jest bardzo zaciekawiona Hogwartem;) i pasuje mi to do Beaux, że mają tam również trochę przedmiotów artystycznych; ) w Hogwarcie tez by się trochę przydało Xd za to bardzo mnie zdziwiło, że w ogóle nie mają obrony przed czarną magią.
    No cóż,  ciekawe, co tam będą z Albusem sprawdzać :D
    Ach no i teraz już chyba ślepo wierze, że to Conrad jest wielbicielem Xd no nic tylko chce nieść pomoc! Cóż za zbieg okoliczności,  że chce ja nieść w szczególności Rosie; p i pyta czy się nie poklocila ze Scorpiusem. Pf, pewnie miał nadzieję że tak! Xd
    Świetny rozdział,  mimo że nie było scenek Scorose to i tak bardzo ciekawy :D z pozostałymi bohaterami tez się zdążyłam zżyć i nie ukrywam ze czekam z niecierpliwością na wątek Albusa i Sophie a także Gabrielle i jej Eee chłopaków :D
    Jak zwykle życzę mnóstwa weny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię ten tytuł! :D
      Znaczy wiesz, wydaje mi się, że pomimo XXI wieku czarodzieje nadal są bardzo formalni, a takie pojedynki o dziewczyny bardzo mi pasują do nabuzowanych hormonami chłopaków. XD
      Wiesz, zazdrosny facet nie myśli logicznie :D
      No tak sobie pomyślałam, że ile on może być sam. XD Chociaż to też jest względne, bo chyba jednak napiszę tego spin-offa, tam będzie się więcej działo, jeśli chodzi o niego. Zobaczymy jeszcze, jak z weną i czasem będzie. :3
      Będą sprawdzać, do którego domu by trafiła Sophie. :>

      Dziękuję bardzo, wena zawsze się przyda, wzajemnie zresztą! :D

      Usuń
  2. Rozdział świetny,
    te wszystkie wątki,które poruszyłaś jednocześnie super wypadły...
    Czekam na kolejny i weeny ^^
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spodobało mi się zachowanie Jona. Rozumiem że jest zazdrosny o Gabrielle, ale nie musiał się pojedynkować. I powinien jakoś przeprosić Gabrielle za to spóźnienie.
    Teraz myślę, że związek Jona i Gabrielle może się trochę pokomplikować. Wydaje mi się, że Malcolm może być zakochany w Gabrielle, a Gabrielle też zaczyna coś do niego czuć.
    Albus zaczyna się zakochiwać w Sophie. Dobrze, że udało mu się wyjść z nią do Hogsmeade.
    Podobało mi się jak Albus opowiadał Sophie o Hogwarcie. Widać, że interesowała ją historia tej szkoły.
    I dlaczego Conrad spytał Rose o Scorpiusa. Może to on chciał pójść z nią do tego Hogsmeade, a Rose ze Scorpiusem się nie pokłóciła i na pewno z nim tam się spotka.

    Jestem ciekawa jak to się wszystko dalej rozwinie.
    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, wspominałam w komentarzu wyżej, że to jednak nastoletni chłopcy, czarodzieje, którzy są nabuzowani hormonami i w takich chwilach nie myślą racjonalnie. :D
      Oj tak, skomplikuje się, jeszcze jak...

      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  4. To straszne, ale mnie sie ten Malcolm juz teraz podoba bardziej niz Jon. Choc troszeczkę go wyidealizowalas. Jakoś nie wydaje mi sie, ze naprawdę dziewczyna az tak szybko sie nim zauroczyła. Rozwaliło mnie porównanie go do anioła u szczeniaka niemal w tym samym miejscu :D w ogole ta scena miała cos w sobie, podoba mi sie pewnośc siebie malcolma, ale wydaje mi sie nieco dziwne, nienaturalne wręcz, ze najpierw G.tak sobie normalnie szła za dwójka chłopaków, a dopiero jak juz sie skończył pojedynek, to zaczęła reagować... co do reszty-podoba mi sie bardzo sposob, w jaki rozwijasz wież miedzy Sofia i Albusem, taka nieporadność w tym tkwi ale i słodkość i ich rozmowa była wspaniała. Tylko ze watpię, by Scor uznał, ze Albus sie w niej zakochał, to zdrcydowanie za szybko na tego typu deklaracje. Nke wiem tez, czy określiliby kolor czyichś włosów przymiotnikiem "mysi". Spodobał mi sie drugi prefekt naczelny, ma plus za pomoc Rose. Mam nadzieje, ze pokażesz nam spotkanie głównych bohaterow w wiosce :p musza odetchnąć. No i kurczę, prosze, wróćmy w następnej notce do wątku pt. Intryga Albusa :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem ci, że ja też go wolę od Jona! :D (A jak ja go faworyzuję, to już jest źle). Oj tak, jest wyidealizowany, ale jednocześnie pociąga Gabrielle właśnie ze względu na to, czego Jon nie ma. Poza tym zauroczyć się można bardzo szybko, zakochanie się - to już, wiadomo, trwa dłużej. :D Hm, tu możesz mieć rację, ale na swoją obronę powiem tak: Gabrielle widziała, że nie powstrzyma Jona i znała go na tyle, żeby zauważyć, po prostu mu się wyłączył zdrowy rozsądek i żadnymi słowami nie przemówiłaby mu do rozumu. Dlatego próbowała zatrzymać Malcolma - lecz on też odmówił (dokładne powody jego słów i zachowania będą w następnym rozdziale). Wtedy już sama nie wiedziała, co ma zrobić, i po prostu za nimi poszła, bo uznała, że może to załatwią i będzie po sprawie. Gdy Malcolm padł, wpadła w przerażenie, że Jon go zabił, dlatego zaczęła krzyczeć na Jona. No, tak w skrócie mój punkt widzenia. :D
      Ale Scor nie mówił tego poważnie! To zwykły przyjacielski docinek. :P A co do mysiego, to jeszcze przemyślę, bo zapomniałam, że faceci mają problem z kolorami. XD
      Tak, spotkanie naszych głównych bohaterów w Hogsmeade też będzie, przy tej okazji nieco o planie Ala, ale nie za wiele - więcej będzie się rozjaśniać w dwudziestym trzecim. :>

      Pozdrówki! <3

      Usuń
  5. Uwaga, uwaga! Oficjalnie ogłaszam święto narodowe, bo skomentowałam rozdział już cztery dni po jego wstawieniu! xD
    Ach, takie zaklęcie ogrzewające naprawdę by się przydało, szczególnie takiemu zmarzlakowi jak ja... :D
    "Jak miło cię znów zobaczyć, piękności." - ach, ten Malcolm. Alvaro od pierwszego spotkania :D
    "— Mogę cię tam odprowadzić? Takie piękne dziewczyny nie powinny chodzić same." - i znowu xD
    Uśmiech Malcolma może i jest fajny, ale po obczajeniu zdjęć aktora, który go "gra", uważam, że spojrzenie jest jego główny atutem <3 xD
    "Jednak w niebieskich oczach chłopaka było coś takiego, co ją na chwilę zahipnotyzowało i pozbawiło wolnej woli." - o, właśnie o tym mówiłam! hahah
    Nie wiem czy już wspominałam, ale bardzo lubię twoje opisy miejsc, atmosfery. Naprawdę wprowadzają w nastrój - choćby przy scenie wejścia do Trzech Mioteł od razu nabrałam ochoty napicia się czegoś ciepłego i posiedzenia w przytulnym lokalu ;)
    Jonowi serio padło na mózg. Kurczę, ja rozumiem, spóźnił się chłopak, do tego widzi jeszcze jakiegoś innego siedzącego obok Gabrielle, ale żeby od razu walczyć?! No proszę, chłopczyku *z politowaniem* xD Swoją drogą, jak sobie wyobraziłam, to trochę komicznie wypadł moment, w którym Malcolm całuje Gab w czoło. Jakby miał umrzeć czy coś ;D
    Szczerze mówiąc, kibicowałam właśnie jemu w pojedynku xD Jak ich teraz porównuję, to Ślizgon wypada zdecydowanie lepiej. Bez konkurencji Jon był kochany, ale wobec Malcolma wypada trochę jak ciepłe kluchy (bez obrazy xD). Za to Flynn ma w sobie to coś, taką charyzmę i urok <3
    "— Może ja nie chciałem skakać z kwiatka na kwiatek i cierpliwie poczekałem na tę jedyną? " - uuu, Albus ma okres xD
    "— Kremowe piwo, ognistą whisky… Chyba że nie przepadasz alkoholu, to wtedy jest herbata… Albo kawa — odparł oszołomiony Albus." - wcześniej tego nie zauważyłam, ale powinno być raczej "chyba nie przepadasz za alkoholem" ;)
    "Puchonów uważa się za bardzo pracowitych uczniów i ludzi, do tego obdarzonych poczuciem humoru i momentami specyficznych." - znów jakiś chochlik? Zabrzmiało tak, jakby nie wszyscy uczniowie/Puchoni byli ludźmi xddd Myślę, że najlepiej po prostu wyglądałoby bez "ludzi".
    Ta Sophie nie jest taka zła, jak na początku myślałam, chociaż jeszcze nie wiem, czy to jest ktoś, z kim sparowałabym Albusa :D
    No, coś czuję, że w następnym rozdziale będzie bliskie spotkanie z Tiarą. Może nawet Albus ją przymierzy,a ona zmieni zdanie co do przydziału? Chociaż jest już tyle różnych wątków, że jeszcze jeden byłby trudny do ogarnięcia xD
    Z niecierpliwością czekam na następny!
    Pozdrawiam i życzę weny! :D
    ~Arya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah, rozumiem, że to ten czas, kiedy powinnam ci gratulować? XD
      Oj tak, spojrzenie Malcolma na pewno potrafi powalić na kolana wiele przedstawicielek płci pięknej. :D
      Cieszę się, że się podobają! Czasem mam wrażenie, że z nimi przeginam i niekiedy wydają mi się suche, ale jeśli to tylko moje wrażenie, to dobrze... :D
      Hahahahah, w sumie na to tak nie spojrzałam, ale coś w tym całusku w czółko jest. XD
      Ha, w takim razie ten wątek w kolejnym rozdziale ci się spodoba. Nie mówię, co będzie, ale to poniekąd usprawiedliwi Malcolma. :3
      Albus nie miał do czynienia z wieloma dziewczynami - w sensie takim, że nie był z wieloma związku. Tutaj rządzą raczej Scorpius i Malcolm. :D Ale jeśli uda mi się napisać o nim spin-offa, to może zobaczycie kulisy jego miłości do innej dziewczyny. (Może kiedyś XD).
      Ło kurde, przegapiłam te błędy, a one takie głupie są. XD Zaraz to poprawię. :D
      Myślę, że Al potrzebuje teraz kogoś spokojnego i inteligentnego, kogoś, kto trochę zrównoważy ten jego szalony charakter. :D Ale przeczucia w sumie masz dobre.
      Nie no, aż tak daleko nie będę iść, ale co do Tiary - masz rację. ;) I chyba nietrudno zgadnąć, do jakiego domu by trafiła Sophie, zresztą sugerowałam to w wyjaśnieniu znaczenia jej imienia. A większość wątków się będzie wyjaśniać i kończyć na przestrzeni następnych ośmiu-dziesięciu rozdziałów, więc chyba tragedii nie ma. :D Potem dojdzie trochę nowych, bo chciałam dociągnąć to opowiadanie do końca siódmego roku, do egzaminów. (Kurczę, już i tak jest dłuższe, niż sądziłam, że będzie XDD).

      Pozdrówki! <3

      PS Twoje komentarze zawsze radują moje serducho, serio, kiedyś ci chyba jakieś opowiadanie zadedykuję za te pokłady motywacji, weny i wskazówek :D

      Usuń
  6. O jejku, jakimś cudem ominęłam fragment z Conradem xD Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że to on jest tym anonimem. Nawet tę wzmiankę o muśnięciu palców traktuję jako twoją subtelną wskazówkę :D
    I to, że tak chętnie pomógł z papierami.
    I jeszcze to napięcie Rose przy pytaniu Wooda. Może to jej podświadomość wyczuwa? xD
    Znowu pozdrawiam :D
    ~Arya ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, no znowu zapomniałam. A propos tytułu - interpretuję go tak, że przedstawia Jona i jego drugą twarz tak, jakby Gab dotychczas tego drugiego oblicza nie poznała. Jakby ten "drugi" jon wydawał się kimś obcym, złym bratem bliźniakiem xddd
      Słusznie, czy już poszłam za daleko? :D

      Usuń
    2. A z interpretacją tytułu zaszłaś za daleko. XD To I jest cyfrą rzymską. XD Jon Pierwszy Zazdrosny, tylko tyle, tym razem bez teorii spiskowych. XD

      Usuń
    3. Ehhh, takie nadinterpretacje są u mnie typowe xDDD

      Usuń

Czarodzieje