czwartek, 23 marca 2017

22. Zakazany owoc

— Poczekaj chwilkę.
Zostawił Sophie w pokoju wspólnym Slytherinu i sam poleciał do swojego dormitorium po mapę Huncwotów. Uznał, że mądrze będzie z niej skorzystać przed wejściem do gabinetu dyrektorki — jeszcze, nie daj Merlinie, ktoś by ich przyłapał. Wrócił do Francuzki, trzymając w dłoni pomięty pergamin. Dziewczyna rozglądała się z wyraźnym zainteresowaniem. W Beauxbatons pokoje wspólne na pewno wyglądały inaczej, o ile zresztą je mieli.
— Co to takiego? — spytała, zainteresowana trzymanyrm przez Albusa papierem.
— Mapa. Opracowana przez mojego dziadka i jego przyjaciół, z którymi chodził do Hogwartu. Kiedyś należała też do mojego ojca i brata, ale jako że James już opuścił Hogwart, ja dostałem mapę w spadku. Bardzo się przydaje. — Wyciągnął różdżkę i stuknął nią w pergamin, mrucząc: — Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Ku zdumieniu Sophie, na kartce zaczęły się pojawiać linie układające się w kompletny plan zamku, po którym wędrowały plamki opisane imionami oraz nazwiskami.
— Whoa, to wygląda fantastycznie — szepnęła z podziwem, muskając palcami pergamin. Dostrzegła kropki symbolizujące ją i Albusa. Od razu się zarumieniła, widząc, że ich plamki zlały się w jedną. — Jak oni to zrobili?
— Nie mam pojęcia — przyznał. — I chyba nie chcę wiedzieć. Lubię zaklęcia, ale bez przesady, aż tak zaawansowany nie jestem. No ale to prawda, to przydatny wynalazek. Okej, McGonagall nie ma w gabinecie, pewnie wyszła do Hogsmeade… Dobra, możemy iść.
Podążyli pustymi korytarzami w stronę komnaty, w której urzędowała dyrektorka. Albus co jakiś czas zerkał na mapę, sprawdzając, czy w pobliżu nie ma żadnego nauczyciela. Wyglądało na to, że większość z nich wzięła sobie wolne i wyszła do Hogsmeade, bo nikt nie patrolował zamku, a w swoich gabinetach i pokojach znajdowali się tylko Filch, profesor Nicks oraz Javerne.
Dotarli do gargulca strzegącego wejścia do gabinetu. Wymagał podania hasła, ale to nigdy nie stanowiło problemu dla Albusa, prawdziwego syna swojego ojca i wnuka swojego dziadka.
— Feniks wstaje z popiołów.
Usłyszawszy to zdanie, gargulec poruszył się, odsłaniając kręcone schody. Albus wstąpił na nie, po czym podał dłoń Sophie, uśmiechając się lekko. Dziewczyna bez wahania ją ujęła i stanęła obok chłopaka. Chwilę później stopnie się poruszyły, wznosząc ich na samą górę.
Pokój wyglądał tak samo, jak ostatnim razem, gdy Albus go odwiedzał. Nie, żeby Ślizgon często bywał na dywaniku u dyrektorki, po prostu zdarzało mu się wpadać na herbatkę. W końcu Minerwa McGonagall była starą przyjaciółką rodziny Potterów, podobnie jak paru innych hogwarckich profesorów.
Nie zwracając uwagi na inne, z pozoru ciekawsze rzeczy, podszedł do półki, na której spoczywała Tiara Przydziału. Stary kapelusz wyglądał na zniszczony, zresztą nic dziwnego, skoro miał swoje lata. Chyba spał, bo gdy Albus go zdjął, nie odezwał się ani słowem.
— Sophie?
Albus odwrócił się, nie dostrzegając dziewczyny obok siebie. Stała przy księgozbiorze, podziwiając okazałą biblioteczkę dyrektorki: zapewne zawierającą także książki należące do poprzednich dyrektorów.
Impressionnant.
— Przykro mi, nie znam francuskiego.
— Mówię, że to imponujące. Nie wiedziałam, że macie w Hogwarcie takie skarby.
— Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz o Hogwarcie. Naprawdę, ten zamek skrywa więcej tajemnic, niż mogłabyś się kiedykolwiek spodziewać.
— Nie mogę się doczekać, żeby poznać chociaż część z nich.
Czy ona z nim flirtowała?
— Zapewne sporo poznasz. Pokażę ci je.
— Świetnie. — Skinęła głową. — Co tam masz? Kolejny magiczny artefakt?
— To jest Tiara Przydziału. Służy do przydzielenia uczniów do odpowiednich domów. Co roku wszyscy pierwszoroczni zakładają ją sobie na głowę, a ona analizuje, co tam siedzi w ich umysłach, i wskazuje odpowiedni dla nich dom. Chciałaś się przekonać, do którego byś trafiła, więc proszę. Załóż ją.
Wzięła z jego rąk Tiarę i nasunęła ją na swoją jasną czuprynę. Przez parę sekund nic się nie działo, a potem usłyszała cichy głosik, jakby dobiegający z wnętrza jej głowy:
— Nie jesteś z Hogwartu… A jednak chciałabyś się dowiedzieć, do którego domu byś przynależała?
Tak. Chcę wiedzieć.
— Widzę w tobie ogromny potencjał i głód wiedzy. Naprawdę się tym pasjonujesz, prawda? Ale jesteś także pracowita i lojalna. Myślisz racjonalnie i stąpasz twardo po ziemi, choć robisz coś, co kochasz, oddajesz się temu całym sercem. Ciężki wybór, mademoiselle Blanc…
Znasz mnie?
— Tak. Mam zdolność do czytania w ludzkich umysłach. Dzięki temu dokonuję dobrych wyborów.
To musi być czasem ciężkie, prawda?
— Takie jest moje przeznaczenie i cel życia. Nie umiałabym inaczej. Myślę, że w twoim przypadku najlepszy byłby Ravenclaw. Widziałabym ciebie również w Hufflepuffie, ale twoja mądrość bardziej pasuje do domu kruków.
Dziękuję.
Drżącymi rękami ściągnęła z głowy kapelusz i odłożyła go na półkę.
— I jak?
— Mówiła, że jej zdaniem znalazłabym się w domu kruka czy jakoś tak.
— Pewnie chodziło jej o Ravenclaw. Też o tym pomyślałem.
— Cóż za komplement — mruknęła, udając brak zainteresowania, choć na jej policzkach pojawił się rumieniec.
— W porządku, nasze zadanie tutaj jest skończone, więc chodźmy coś zjeść. Jesteś głodna?
— Troszkę.

Rose miała serdecznie dosyć wyjątkowo dzisiaj rozgadanego Conrada i zostawiła go pod pierwszym lepszym pretekstem w wejściu do Hogsmeade. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz prowadził w jej obecności taki ożywiony monolog; zazwyczaj milczał, dotrzymując Rudej towarzystwa. Wytłumaczyła się, że umówiła się na spotkanie ze swoim chłopakiem, co zresztą poniekąd było prawdą, bo obiecała Scorpiusowi, że się z nim spotka w wiosce, ale nie wiedziała, o której godzinie.
Na całe szczęście już po chwili wpadła na Ślizgona w pobliżu filii „Esów i Floresów”. Chłopak uniósł brew, podczas gdy ona próbowała złapać oddech po biegu, który właściwie był ucieczką.
— Coś się stało?
— Chciałam, żeby Conrad dał mi spokój. Nieważne — wydyszała. — Chodźmy się coś zjeść i wypić, umieram z głodu. Nie miałam czasu na zjedzenie obiadu, siedzenie nad papierami wybitnie pochłania dzień wolny.
— Oczywiście, pani prefekt. Na co masz ochotę?
Uśmiechnął się do niej ciepło, co momentalnie poprawiło Rose humor.
— Na kawę. I jakiś makaron. Gdzie tu serwują makarony? — Kiedy Scorpius wskazał ruchem głowy szyld „Esów i Floresów”, spojrzała na niego zdumiona. — Przecież tu jest tylko kawiarnia!
— Nieprawda. Całkiem przyzwoite obiady też można tutaj zjeść. I tak się składa, że mają wyśmienite makarony. Skusisz się?
— Próbowałeś ich, że tak zachwalasz?
— Oczywiście.
— Okej, w takim razie chodźmy — zdecydowała.
Scorpius przepuścił ją w drzwiach, więc Rose weszła do środka pierwsza. Dawno nie odwiedzała tego miejsca, więc teraz wciągnęła głęboko do płuc zapach starych i nowych książek. Ilość obowiązków nie tylko ją wykańczała, ale też sprawiała, że dziewczyna nie miała czasu na czytanie, dlatego teraz podeszła do najbliższego regału, z ciekawością przyglądając się zgromadzonym na półkach woluminom. Tymczasem Ślizgon zajął dla nich miejsce przy stoliku (nie, żeby musiał to robić, w środku prawie nikogo nie było) i cierpliwie poczekał, aż Ruda do niego dołączy.
— W porządku, zatem makaron i kawa? — zagadnął, kiedy usiadła naprzeciwko niego i wzięła menu w dłonie.
— Tak, mam ochotę na carbonarę. A ty będziesz coś jadł?
— Nie. Ja nie miałem dzisiaj żadnej pracy i zdążyłem zjeść obiad w zamku. Ale kawę też chętnie wypiję.
Skinął na kelnerkę, żeby odebrała ich zamówienia, a po jej odejściu sięgnął przez stół i wziął dłoń Rose w swoją. Dziewczyna natychmiast się zarumieniła, jakby nie była jeszcze przyzwyczajona do ich kontaktu fizycznego.
— A więc — zaczęła, żeby ukryć swoje zawstydzenie — jak tam nasz wspaniały plan?
— Na razie ciężko ocenić. Myślę, że już zaczęło się coś dziać, choć zmiana jak na razie nie jest specjalnie zauważalna. Rose, nie mam pewności, czy to w ogóle wypali i czy nasz plan zadziała…
— Wiem, za dużo w nim było niewiadomych — zgodziła się z nim, ściskając mocno jego dłoń. — Ale to i tak lepsze niż nic. Musimy się uzbroić w cierpliwość i zobaczyć, czy to przyniesie jakieś owoce. Myślisz, że oni w ogóle chwycili przynętę?
— Dominique na pewno. A skoro ona chwyciła, to pewnie się podzieliła tym ze swoim bratem. Sama mówiłaś przecież, że oni mają ze sobą bardzo dobry kontakt. Ona nie jest osobą, która zrobiłaby przed nim taką tajemnicę. Nie, Rosie, sądzę, że oboje w tym siedzą.
— Dlaczego uważasz, że Dominique chwyciła przynętę?
— Obserwowałem ją. — Wzruszył ramionami. — Dominique zachowuje się dosyć przewidywalnie, więc łatwo zauważyć jakiekolwiek zmiany. Można z niej czytać jak z otwartej księgi, wierz mi.
— Ale jeśli tylko ona dała się złapać, a Brian nie, to możemy mieć problem.
— Jak sama przyznałaś chwilę temu, balans prawdopodobieństwa. Nie wiemy na sto procent, czy to zrobi, czy nie. Możemy mieć nadzieję, że tak, ewentualnie też możemy podrzucić mu jakieś wskazówki.
— Wiem — westchnęła, odgarniając z twarzy swoje rude włosy. — Po prostu się boję, że to nie wypali. Wtedy wszystko pójdzie na marne.
— Rosie, po prostu miej oczy otwarte i wypatruj wszelkich wskazówek, które mogłyby ci powiedzieć, że coś się zmieniło. Szukaj wszystkiego, co wyda ci się podczas treningów niezwykłe, odbiegające od normy.
— Wiem przecież! Sprawdziłam to dla pewności w książkach, żeby się nie okazało, że coś pomieszałam.
— Nie martw się. Wszystko pójdzie dobrze.
— Obyś miał rację.
Kelnerka przyniosła im do stolika kawę oraz makaron dla Rose, więc milczeli, zajmując się konsumpcją. Ruda uznała, że jedzenie mieli tutaj naprawdę niezłe, porównywalne ze skrzacią kuchnią. Porządnej kawy też dawno nie piła, więc teraz rozkoszowała się smakiem śmietany i goryczą samego napoju.
— Merlinie, jakie to dobre!
— Mówiłem!
Triumf wypisany na twarzy Scorpiusa rozbawił Rose. Zaśmiała się, wycierając usta serwetką. Jak zwykle w jego towarzystwie czuła się naprawdę swobodnie, tak, jakby znajdowała się we właściwym miejscu z właściwą osobą. Pomyślała, że gdyby nie ich kręcenie się w kółko, już dawno by poznała to uczucie.
Choć nadal nie miała całkowitej pewności co do natury ich związku.
— Scorp?
— Hm?
Zawahała się, niepewna, czy to właściwy moment na rozmowę o uczuciach i czy była na to gotowa. Przecież sama się jeszcze w tym wszystkim nie rozeznała. Postanowiła na razie nie poruszać tego tematu.
— Co będziesz robił w święta?
— Jest dopiero początek grudnia, Rosie — zauważył zdumiony. — Jeszcze o tym nie myślałem. Albo wrócę do domu, albo zostanę w Hogwarcie, jeszcze naprawdę nie wiem. Czemu pytasz?
— Bez powodu. Byłam ciekawa, czy masz już jakieś plany. Może i jest dopiero początek grudnia, ale zleci bardzo szybko, zobaczysz. Tyle się będzie działo, że zanim się obejrzysz, nastaną święta. Nie śmiej się, mówię serio.
Teraz się śmiał, ale wiedział, że później przyzna Rose rację. Zresztą atmosfera grudnia upajała i jego, zwłaszcza gdy wyszli z powrotem na zimne powietrze. Zapadł już wieczór, niebo miało barwę atramentu, a latarnie dawały ciepłe światło. Cienie tańczyły na ich twarzach, gdy szli oblodzoną drogą w stronę wyjścia z miasteczka. Zaczął padać śnieg; drobne płatki spadały na nich, zatapiając wszystko w baśniowej atmosferze. I chociaż wrócili potem do zamku przemoknięci i zmarznięci, uznali, że było warto.

Nie od razu zrozumiał, gdzie się znajduje. Biel sufitu była zupełnie inna od ciemnego baldachimu łóżka, który zapamiętał ze swojego dormitorium. Spróbował podnieść głowę i zaraz się skrzywił, gdy poczuł pulsujący, tępy ból.
— Spróbuj się jeszcze przez chwilę nie ruszać — poradził mu melodyjny głos.
Gabrielle.
— Ugh. Gdzie jestem…?
— W skrzydle szpitalnym.
Ach. To by wyjaśniało lśniącą biel i obco pachnącą pościel.
Podniósł do oczu swoją prawą rękę — była zabandażowana, lecz przynajmniej nie bolała. Cokolwiek się stało, lekarstwa szkolnej pielęgniarki musiały zadziałać. Skrzywił się, przypominając sobie wydarzenia sprzed swojej utraty przytomności.
Hogsmeade. Spotkanie z Gabrielle. Trzy Miotły. Jon. Pojedynek. Smuga światła pędząca w jego stronę. Ciemność.
— Co się…
— Złamałeś rękę. Straciłeś przytomność, gdy oberwałeś zaklęciem Jona.
— Coś poważnego?
— Nie. Pielęgniarka powiedziała, że kości powinny być już zrośnięte, ale lepiej, żebyś tutaj poleżał do wieczora.
— Jak długo byłem nieprzytomny?
Mrucząc pod nosem przekleństwa, usiadł na łóżku i oparł się o poduszki, żeby móc wreszcie spojrzeć na twarz dziewczyny. W jej oczach widniał niepokój, a do tego przesunęła się na samą krawędź krzesła, zaciskając mocno palce na ramie łóżka.
— Trzy godziny.
— Siedzisz tu od trzech godzin?
— No… — zmieszała się. — Z małą przerwą, bo madame Pomfrey mnie wygoniła, gdy ci nastawiała rękę.
— Dlaczego?
— Dlaczego co?
— Dlaczego tutaj siedzisz?
— Bo to moja wina — oświadczyła spokojnie, lecz jej trzęsące się ręce powiedziały Malcolmowi, że była daleka od opanowania.
Pochylił się i sięgnął po jedną z jej dłoni, by następnie unieść ją do ust i pocałować. Splótł ze sobą ich palce.
— Mam…
— …chłopaka, wiem.
Wykorzystywał to.
Jakby słysząc jej myśli, dodał:
— Nie czuj się winna. To nie twoja wina, że dwóch facetów z buzującymi hormonami się na siebie rzuciło. A to, że przegrałem… Cóż. Zdarza się.
— Ale walczyliście o mnie — mruknęła, czując, że zdradziecki rumieniec wypełza na jej twarz. — Jon się wściekł, bo zobaczył cię ze mną… A ty jak skończony idiota musiałeś się zgodzić na pojedynek.
Malcolm przewrócił oczami.
— Może i masz rację, ale pomimo to przyszłaś, więc w jakiś sposób wygrałem.
— Co…?
— Pomimo że twój chłopak się wściekł, że ze mną spędziłaś trochę czasu, ty przyszłaś tutaj, chociaż powinnaś w tej chwili być z nim.
— Myślałam, że tam zginąłeś! Myślałam, że cię zabił! — krzyknęła, przestając nad sobą panować. — Jak, do cholery, mogę być teraz z Jonem, skoro ty z mojej winy leżysz tutaj?!
— Mówiłem, żebyś nie czuła się winna — westchnął, patrząc na jej pełną smutku twarz. — Przecież nic mi się nie stało. Poza tym… To ja zaproponowałem, że będę ci towarzyszył do Trzech Mioteł i sam potem z tobą usiadłem. To ja sam podjąłem decyzję, że pójdę z nim walczyć. Tego się nie dało załatwić w żaden inny sposób, rozumiesz?
— Nie.
— To była kwestia męskiego honoru, Gabrielle. Twój chłopak nie mógł znieść myśli, że ma rywala, więc żeby sobie udowodnić, że na ciebie zasługuje, postanowił, że ze mną wygra. — Wzruszył ramionami. — A ja mu tego nie odmówiłem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, przetrawiając słowa Malcolma.
— Czyli co, dałeś mu wygrać? 
— Mmm.
— Dlaczego?
— Bo inaczej by nie odpuścił. Pokonał mnie, więc uznał, że nie stanowię zagrożenia.
Nagle zrozumiała. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
— Powinieneś być w Ravenclawie, Malcolm. Marnujesz się w Slytherinie — stwierdziła zrezygnowana, spuszczając wzrok na ich splecione palce. Wahała się.
— Mówiłem ci już, że Ślizgonom spryt też jest potrzebny. Przepraszam, że cię w to wplątałem, Gabrielle. To nie powinno tak wyglądać.
— Daj spokój… Przecież to nie twoja wina.
— Chcesz coś zobaczyć, Gabrielle?
Uniosła głowę, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
— Co takiego?
— Niespodzianka. Pani Pomfrey wyszła?
Gabrielle zerknęła w stronę pielęgniarskiej dyżurki. Drzwi do niej były zamknięte, ale pod progiem przelewała się struga światła.
— Nie, chyba siedzi u siebie.
— Trudno, zaryzykujemy.
Odrzucił kołdrę i zsunął stopy na podłogę, krzywiąc się, gdy zimno przeniknęło przez jego cienkie skarpetki. Na całe szczęście pod łóżkiem szpitalnym leżały jego przetarte adidasy — ktoś pamiętał, żeby je tam zostawić. Sięgnął po nie.
— Co ty wyprawiasz?
— Ciszej, proszę. Nie chcę, żeby pielęgniarka nas usłyszała, inaczej utknę tu do jutrzejszego wieczora i niczego ci nie pokażę.
— Nie powinieneś jeszcze wstawać. — Zgodnie z prośbą ściszyła głos, lecz nadal przyglądała się Malcolmowi z niepokojem. — Jeżeli się źle czujesz… Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
— Tak, jestem pewien. Nic mi nie jest, przecież nie umieram. Po prostu oberwałem w ramię, to wszystko. Gabrielle, jeśli się źle poczuję, pierwsza się o tym dowiesz. Nawet pozwolę ci mnie tutaj przytargać z powrotem — obiecał, biorąc jej dłonie w swoje. — Chodź, pokażę ci coś, co chciałem, żebyś zobaczyła. Myślę, że ci się spodoba.
— Dokąd idziemy?
— Zobaczysz.
Pokonali wszystkie piętra w milczeniu. Dopiero gdy zatrzymali się przy drzwiach wejściowych, Malcolm spojrzał na Gabrielle, po czym się odezwał:
— Wychodzimy na dwór. Nie będzie ci zimno?
Dziewczyna zmarszczyła brwi, dopiero teraz sobie przypominając, że zostawiła kurtkę w skrzydle szpitalnym. Miała teraz na sobie tylko spodnie i cienki sweterek, które nie mogły skutecznie ochronić jej przed zimnem.
— Chyba trochę będzie, ale to…
Malcolm już wyciągał różdżkę, która chyba tylko cudem zachowała się w jego kieszeni w stanie nienaruszonym. Ktoś ją pewnie tam włożył, bo pamiętał, że podczas upadku ukochany kawałek drewna wypadł mu z ręki. Tak samo jak ktoś ułożył jego adidasy.
— Chodź — mruknął, kiwając na Gabrielle palcem. Podeszła z wahaniem, spowodowanym błyskiem w oczach Malcolma. Znowu miała wrażenie, że chłopak coś knuje, choć, widząc jej niepewność, westchnął. — No nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
— Mal…
Chaleur.
No tak, zaklęcie ogrzewające.
— Dziękuję — powiedziała nieśmiało, przeklinając się za to, że sama na to nie wpadła, przecież miała różdżkę, a do tego jeszcze rano korzystała z tego samego zaklęcia. Zarumieniła się (nie, wcale nie z powodu spojrzenia Malcolma, tylko swojej głupoty, oczywiście).
Chwycił jej dłoń i poprowadził Gabrielle przez błonia, w stronę chatki Hagrida.
Zmrużyła oczy, kiedy usłyszała dobiegające stamtąd odgłosy. Spojrzała podejrzliwie na Malcolma, ale chłopak zdawał się nie zauważać jej spojrzenia.
To, co ujrzała, tylko potwierdziło jej przypuszczenia, ale i tak stanęła w pół kroku, zdumiona, puszczając dłoń Ślizgona.
Smoki?!
Stworzenia wyglądały na smocze niemowlęta. Były trzy — i dreptały nieporadnie na krótkich nóżkach, kolebiąc się na boki. Z pysków wypuszczały kłębuszki pary, które zapewne miały być pierwszymi próbami ziania ogniem. Ich łuski mieniły się różnymi kolorami: u jednego z nich miały czarną barwę, drugiego czerwoną, podchodzącą pod bordową, a trzeciego srebrzystoszarą. Gabrielle zidentyfikowała ich jako przynależących do różnych gatunków.
— Dopiero co się wykluły! — wyjaśniła im z dumą profesor Abbott, stojąca obok jednego ze zwierząt i wycierająca dłonie w szmatę. Ruchem głowy wskazała puste skorupy leżące nieopodal — to z nich musiały wyjść małe smoczątka.
— Sprowadziliście do Hogwartu smoki?! Jak wam się to udało…? — Wciąż zdumiona Gabrielle przyklękła, żeby pogłaskać czerwonego smoka. Łasił się chętnie do jej dłoni. Dopóki nie ział ogniem i nie dorósł wystarczająco, nie miała się czego bać. — Są piękne.
— To część międzynarodowego projektu. Współpracujemy z Rumunią i paroma innymi państwami, razem prowadzimy badania i opiekujemy się magicznymi zwierzętami. Chcemy tutaj założyć ośrodek badań nad nimi. Smoki to dopiero początek.
Nauczycielka pochyliła się, chcąc pogłaskać srebrzystego smoka, ale zwierzę zręcznie się uchyliło przed jej palcami i wyszczerzyło ząbki.
— Jak wam się udało je przemycić do zamku, zwłaszcza teraz, kiedy mamy tutaj tylu obcokrajowców? Tym bardziej, że handel i hodowla smoków są obarczone restrykcjami…
— Och, wstępne rozmowy na temat projektu toczyły się już siedem lat temu, a szczegóły ustaliliśmy na długo przed tym, jak dowiedzieliśmy się o turnieju — mruknęła profesor Abbott, mrużąc oczy. Czarny smok zaczął gryźć swój własny ogon. — Ara, no już, już, uspokój się… W każdym razie już od dawna mieliśmy zgodę dyrekcji Hogwartu oraz Ministerstw krajów zaangażowanych w cały projekt.
— Jak długo u nas będą?
— Ni wiadomo. Jak ośrodek zacznie powstawać, zostaną tam przeniesione. — Hagrid ubiegł profesor Abbott; wyszedł właśnie z chatki, niosąc miskę pełną kleistej, podejrzanie wyglądającej substancji, w której pływały kawałki mięsa. Gabrielle powstrzymała chęć zatkania nosa, podczas gdy smoki wyglądały na zainteresowane. Jeden z nich nawet rzucił się, by ugryźć nogę mężczyzny. — Cholibka…
— To projekt długoterminowy, więc pewnie po prostu tutaj zostaną do końca. Zobaczymy, jak ośrodek będzie funkcjonował… — dopowiedziała nauczycielka, podchodząc bliżej do Hagrida. Wzięła z jego rąk miskę, nie ukrywając kwaśnej miny, i przykucnęła. — Masz jakąś łyżkę? Albo jakieś miski?
— Taaa, pewni coś mam.
Hagrid zniknął z powrotem w chacie, żeby przynieść pożądany przedmiot, podczas gdy Gabrielle z ciekawością przypatrywała się czynom profesor Abbott.
— Kiedy zaczniecie budować ośrodek? I gdzie? — spytała nieśmiało. — Bo tutaj na pewno nie ma warunków, żeby trzymać dorosłe smoki ani inne zwierzęta… Narobią szkód albo spróbują się wyrwać na wolność.
— Właściwie to już zaczęliśmy, ale ciii, żaden z uczniów nie może o tym wiedzieć. Ty też masz milczeć, Malcolm. To ścisła tajemnica. Smoki zostaną tam przeniesione za parę dni, gdy troszkę podrosną i staną się silniejsze. Tak, moje kochane, zaraz dostaniecie jedzonko, tylko niech no dostanę łyżkę… — Głos nauczycielki zabrzmiał niemalże pieszczotliwie, ale ani Krukonka, ani Ślizgon się nie zdziwili; oboje mieli okazję obserwować ją w akcji podczas lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. — Nie wiem, czy wiecie, kochani, ale w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku odbywał się tutaj Turniej Trójmagiczny…
— Nistety nie mam wicyj misek.
Hagrid przerwał wywód, przynosząc drewnianą łyżkę, którą profesor Abott natychmiast przejęła. Sprawnie rozdzieliła papkę pomiędzy smoki — jedzenie zdawało im się smakować, bo każdą porcję kleiku połykały tak samo chętnie, oblizując się szorstkimi językami.
— Chcesz spróbować?
Gabrielle skinęła głową, więc nauczycielka podała jej miskę oraz łyżkę i teraz to uczennica zajęła się karmieniem smoków. W ich ślepiach nadal widniała żądza pokarmu.
— Co to właściwie jest za papka? — spytał Malcolm, przykucając obok dziewczyny. — Coś dającego smokom super moce?
— Właściwie to nie — westchnęła Abbott. — Nie wiem dokładnie, z czego to się składa, i chyba nie chcę wiedzieć, ale ten kleik je wzmocni. Nie możemy dać im od razu całego surowego mięsa, bo dopiero co się urodziły i są praktycznie niemowlakami. Mięso w kleiku to co innego. Było gotowane. Chyba. Potem będziemy dawać im prawdziwe mięso.
Posłała Hagridowi zagadkowe spojrzenie i wróciła do obserwacji smocząt, które właśnie wylizywały resztki pożywienia z miski.
Tymczasem Malcolm patrzył z fascynacją nie na zwierzęta, lecz na Gabrielle. Widać było, że naprawdę się interesuje smokami. Wkładała w pracę całe swoje serce, nawet jeśli chodziło o zwykłe karmienie. Szczęście zdawało się z niej promieniować.
Za każdym razem, gdy patrzył na jej uśmiech, czuł się, jakby tonął. Albo jakby ktoś mu wbił sztylet w plecy. Tak bardzo jej pragnął, lecz wiedział też, że próbuje sięgnąć po zakazany owoc.
Ona już przecież miała chłopaka, z którym wiązała swoją przyszłość i którego kochała…
Nie, nie mógł jej tego zabierać, nawet jeżeli tym samym unieszczęśliwiał siebie samego. Wolał jednak to od cierpienia Gabrielle. Nie mógłby znieść widoku jej złamanego serca, nie potrafiłby zniszczyć jej snów.
— Pani profesor, jak to było z tym Turniejem Trójmagicznym?
Głos blondynki dotarł do niego jak przez mgłę, wyrywając z zamyślenia.
— Hmm… No cóż, gdy odbywał się ostatnim razem, w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym, tak jak mówiłam, sprowadzono z Rumunii smoki. Uczestnicy mieli zdobyć strzeżone przez nich jaja. — Kobieta wzruszyła ramionami. — Trzymali je w Zakazanym Lesie. Tyle wystarczyło, żeby nikt się o nich nie dowiedział i żeby nie zrobiły nikomu krzywdy.
— Och, rozumiem. Ale skoro to jest ściśle tajny projekt, to dlaczego nam pozwoliliście tutaj przyjść?
Wzrok Gabrielle zdawał się błagać: nie wyrzucajcie nas i nie rzucajcie na nas zaklęcia zapomnienia!
— Prawdę mówiąc, i tak miałam was poinformować. — Abbott machnęła ręką. — Będziemy potrzebowali pomocy, a uczniowie zainteresowani przedmiotem naprawdę nam się przydadzą. Gabrielle, jeżeli chcesz, możesz też zaprosić tutaj Jona. Wiem, że też się interesował magicznymi zwierzętami.
— Uch, dziękuję, pani profesor.
Zarumieniła się nieco na wspomnienie swojego chłopaka. Złość na niego jeszcze jej nie przeszła, więc się wahała, czy chce go angażować w projekt. Zdziwiła ją tylko informacja, że Malcolm też się interesował magicznymi zwierzętami. Zupełnie go nie kojarzyła z zajęć — pewnie też dlatego, że wówczas go nie znała.
Malcolm, jesteś dla mnie zagadką.
Okej, powinnam być z siebie dumna, bo przedwczoraj dotarłam do dwudziestego dziewiątego rozdziału tego opowiadania. Zamiast tego się załamałam... Prawda jest taka, że dobiłam wreszcie do punktu, na który czekałam od szóstego rozdziału (nie powiem, że to punkt kulminacyjny, bo niezupełnie; po prostu w tym rozdziale rozwiązuje się sporo wątków), i zamiast się z tego cieszyć, czuję pustkę, bo mam świadomość, że to początek końca. [*] No ale nie ma co płakać, jeszcze wiele wspaniałych rozdziałów przed nami. :D Ach, i jeszcze jedno: być może za jakiś czas zacznę też tutaj wrzucać spin-offa o Albusie, mam pomysł, plan i początek, ale jeszcze nie wiem, jak długie mi to wyjdzie. Liczę, że będzie jakoś pięć części, ale jeszcze zobaczymy. // A nowy rozdział pojawi się 6.04. O ile nie zapomnę, bo wyjeżdżam.

9 komentarzy:

  1. Pasowało mi to, że Sophie widąc mapę od razu chciała wiedzieć jak zostałą robiona i ogólnie jakieś techniczne kwestie całego wynalazku :D Cieszę sie, że dostaliśmy potwierdzenie tego, że pasowałaby Ravenclaw. I od razu w gabinecie poleciała do książek. mam takie wrażenie, że Rosie i ona będą sie dobrze dogadywać, jeśli Sophie zostanie w opowiadaniu na dłużej :D
    Ciekawi mnie skad Albus zawsze zna hasło do gabinetu dyrektorki, podstępna plotkara :D "Czy ona z nim filtrowała?" - hahaha, moje słodkie niewiniątko <3
    Rose jest czasem za miła, dobrze, że w końcu doszła do wniosku, że ma dość tego natrętnego Conrada, ostatnio to mi on działa na nerwy bardziej niż Brian xd Ale to przez to, że nie jestem w stanie zaakceptować scenariusza, w którym serce Rose nie należałoby do Scorpiusa. Tyle naczytałam sie Scorose, że jak ostatnio trafiłam na połączenie Scorpiusa z Lily to z uczuciem obrzydzenia musiałam odłożyc fanfik, jakbym nagle czytała o jakimś kaleczącym kanon paskudztwie :D
    Ale mi się makaronu przez ciebie zachciało. A jest już przed 2. Ciekawe czy jak zacznę się teraz tłuc po kuchni to obudzę sąsiadów...
    Jak ja lubię te ich czułe gesty i trzymanie za rączki <3
    Trochę odsłoniłaś kurtynę tajemniczego planu, robi się coraz ciekawie naprawdę. Ale do czego właściwie to dąży? Żeby rodzeństwo zostało zdyskwalifikowane? Echh, rozrosło ci się to opowiadanie, zabijesz mnie tym oczekiwaniem na drugi etap :D
    "Pomyślała, że gdyby nie ich kręcenie się w kółko, już dawno by poznała to uczucie." - święte słowa! Aj no i już myślałam, że Rose go zaprosi do siebie na święta, ale może to rzeczywiście troche za szybko, biorąc pod uwagę, że sama jeszcze nie potrafi określić natury ich związku. Ale zawsze możn mieć nadzieje, że i tak wylądują w święta razem, przez jakiś cudowny przypadek :D (*yhym, Albus, yhym*)
    Niech oni się jeszcze trochę podcałują :D
    Malcolm coraz bardziej mi się podoba. Jest taki "charakterny" i nawet jak przegrał to potrafił to znieść z honorem a potem sie jeszcze okazuje że trochę się podłożył... i osiągnął co chciał, Gabi trwającą przy nim cierpliwie :D
    I fajny pomysł z tymi smokami. Bardzo ładnie je opisałaś, kto by pomyslał, ze małe smoczątka, uczące się ziać ogniem mogą byc takie urocze? Nawet jak gryza Hagrida po nogach :D Super, ze Malcom też podziela zainteresowania dziewczyny.
    I wgl biedny, juz jest taki nią zauroczony, a ona jest z Jonem... nadal nie wiem kogo shippować, ale chyba jednak Malcolm bardziej kradnie moje serce. I widać, ze ona bardzo mu sie podoba, nawet dostrzega takie drobnostki, jaka jest szcześliwa, gdy zajmuje sie smokami. Fajnie, że będą pomagać w opiece :) I może zobaczymy wiecej konfliktów pomiedzy chłopakami Gabi :D Powiem że to jest bardzo mocny watek drugoplanowy, zainteresował mnie niemal równie bardzo jak samo ScoRose! Uwielbiam czytać o tej trójce, myślę, że to w dużej mierze zasługa Malcolma i tego, że jest świetnie napisaną postacią, już od samego początku. A tak na marginesie, jak sie nazywa facet który go "gra"? Bo jest cudowny :D
    No i co by tu dalej biadolić, kolejny świetny rozdział :D
    I aż mi sie chce krzyczeć ze szczescie, że naprawdę bedzie ten spin-off o Albusie, tak go uwielbiam :D Już sie nie mogę doczekać <3<3<3
    Pozdrawiam cię, życzę weny i udanego wyjazdu i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, będą się dogadywać. :D Może specjalnie dużo interakcji między nimi nie będzie, ale jedna na pewno dość znacząca przy rozwiązywaniu jednego z wątków pobocznych. :D
      A to już słodka tajemnica Ala. XD
      Hahah! Ale powiem ci, że ja też nie trawię Scorpa z kimkolwiek innym. Po prostu nie, nie pasuje mi do Lily!
      Ja wtedy też miałam ochotę na carbonarę, także rozumiem ból. XD
      Spokojnie, do drugiego etapu akurat niewiele rozdziałów zostało, nie musisz się martwić. :D
      Tu akurat powiem, że od początku planowałam, że oni się spotkają w święta. Jak to się stanie - hehehe, zaplanowałam, ale jeszcze do tego momentu nie doszłam, choć to chyba kwestia rozdziału albo nawet i nie. XD
      Oj tak, Malcolm to mieszanka Ślizgona i Krukona, serio, on jest inteligentny i podstępny jednocześnie. XD
      Wiesz, teraz się zastanawiałam, czy ten wątek ma sens, bo przeczytałam "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć", ale uznałam, że w sumie to ma rację bytu, w końcu mamy 2022 rok w opowiadaniu i współpraca czarodziejów na tym polu jest możliwa. ^^
      (Jeju, ja tak się staram, żeby wszystko miało ręce i nogi i było logiczne, że czasem chyba aż przesadzam!).
      Cieszę się, że ten wątek ci się podoba! To również jeden z moich ulubionych, zwłaszcza bardzo lubię Malcolma. :D To Sam Heughan. Na tym konkretnym gifie jest scena z Outlandera. ^^

      Co do spin-offa, to trochę poczekasz, bo chciałabym go napisać, zanim zacznę publikować, bo nie chcę sobie zwalać kolejnej publikacji bez ukończenia pisania. XD (A niestety mam do tego tendencję ^^). Mogę przynajmniej obiecać, że będzie. :D

      Dziękuję bardzo i wzajemnie! <3

      Usuń
  2. Rozdział jest cudowny <3
    Świetny pomysł z tymi smokami, wgl wydaje mi Malcolm mimo wszystko namiesza trochę w opowiadaniu
    I to spotkanie Rose i Scorpiusa było takie awww
    i cieszę się, że zaczyna się wyjaśniać ten ich plan.
    Czekam na kolejny i weeny ;*
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
  3. POdobał mi się pomysł Albusa z Tiarą Przydziału. Dobrze chłopak to sobie wymyślił :D:D Rose powinna porozmawiać ze Scorem o uzcuciach, ale będzie na to miała jeszcze czas :P po ich rozmowie wnioskuję, że mogę miec rację do do pomysłiu Albusa, i z niecierpliwością czekam na dalsze rozwinięcie wątku. Co do osttatniej części... na początku podobała mi się najbardziej, bo ja uwielbiam Malcolma i to, jak traktuje Gabrielle, jak mąci jej w głowie, i wiem już, że to z nim ją widzę. ponadto jeszcze to, co pomyślał o niej potem, przy smokach... Ale nie podobalo mi się, że ot tak udało im się wyjść nie tylko ze Skrzydła Szpitalnego, ale w ogle ze szkoły i że Gabrielle nie oponowała choć ociupinkę mocniej. Ponadto trochę zdziwiło mnie, że Gab ot tak praktycznie zaczęła przesłuchiwać nauczycielkę, a tej to w ogóle nie przeszkadzało. Wg mnie to nienaturalne, ponadto za bardzo przypomina Rose. Ale sam pomysł ze smokami świetny, one są rozczulające na swoj sposób, no i jeszcze Hagrid :* napisałaś raz "1994" slowami,a raz liczbami, powinno być słowami. ponadto napisałaś "ruej" zamiast "rudej". Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to być może jest to, co mi w tej scenie nie pasowało! Dzięki, przemyślę to i poprawię, bo pewnie właśnie dlatego coś mi mocno zgrzytało. :<
      Błędy też zaraz poprawię, dziękuję!
      No i cieszę się, że smoki się bardzo spodobały, też je lubię! :D

      Pozdrawiam ciepło! ^^

      Usuń
  4. Już po końcówce poprzedniego rozdziału domyśliłam się, że Sophie będzie chciała sprawdzić do jakiego domu by trafiła. Myślę, że pasowałaby do Ravenclawu.
    Plan Albusa zaczyna się powoli ujawniać. Myślę, że mogło chodzić o ten eliksir, który Grimmerowie zdobyli. Ciekawe jak ten plan się zakończy.
    Dobrze, że Malcolm chce szczęścia Gabrielle nawet gdyby miała być z Jonem. Tylko kogo Gabrielle wybierze. Widać że Malcolm ją w jakiś sposób pociąga, ale Jona pewnie nie będzie chciała zostawiać.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Czy ona z nim filtrowała?" - powinno być "flirtowała" xddd
    Ehhh, znowu się strasznie zapuściłam z komentarzami... Niestety to nawał obowiązków :/ Ale jeszcze tragiczniej niż z blogami przedstawia się sytuacja z książkami, których od początku roku przeczytałam zdecydowanie za mało [*]
    Co do ankiety na blogu, to uważam, że Gab powinna być na 100% z Malcolmem, ale myślę, że mała drama nie zaszkodzi xD
    Rozśmieszyły mnie te zlewające się plamki Sophie i Albusa xD Huncwoci bawią się w swatki :D
    Ogólnie Alphie jest w porządku, ale no, nie czuję jeszcze tej takiej chemii między nimi ;) Btw, też bym chciała taką Tiarę założyć, bo jednak takie testy w necie to nie to samo xD
    No nie, przez ciebie nabrałam ochoty na jakiś makaron hahah Znowu to napiszę - tak dobrze opisałaś atmosferę kawiarni w księgarni, że znowu poczułam, jakbym się tam znajdowała ;)
    Cały czas trzymam kciuki za plan Albusa!
    To, że Gabrielle tak czuwała przy Malcolmie było naprawdę urocze <3 Rzeczywiście jest godny miana Ślizgona, taki spryciula z niego xD
    Już znasz moje zdanie na ten temat, ale powtórzę jeszcze raz - niech Jon idzie w odstawkę, teraz przyszedł czas Malcolma! <3
    "Zarumieniła się (nie, wcale nie z powodu spojrzenia Malcolma, tylko swojej głupoty, oczywiście)." - hahah, Gabrielle, wszyscy wiemy jak było :D
    Smoczki są urocze! <3 Fajnie, że Malcolm i Gab będą się nimi opiekować! Może niepowiedzenie Jonowi o nich nie będzie zbyt fair z jej strony, ale on też nie był w porządku, więc jest równowaga w przyrodzie xD
    Pozdrawiam i życzę weny! ;)
    ~Arya
    PS Uroczy szablon, chociaż ten poprzedni był jeszcze lepszy, taki przytulny :D
    PS2 Nie mogę się doczekać losów Ala! :D
    PS3 Wybacz, że taki nieskładny komentarz, ale wyszłam z wprawy :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah, to nie pierwszy i nie ostatni raz, jak przekręcam to słowo - przy okazji poprawiania znalazłam jeszcze jeden taki przypadek, już zniknęło. XD
      Komentowanie to duży wysiłek, przyznaję, dlatego podziwiam tych, którzy wytrwale się u mnie pojawiają. :D A książek to akurat czytam dużo, więc nie narzekam, ale Tobie współczuję. :<
      Drama będzie, oj tak, jeszcze jak! :D
      Bo na razie tej chemii między nimi nie ma. To taki rodzaj związku, który jest budowany stopniowo, przynajmniej tak mi się wydaje. Jak przeczytasz całego spin-offa, to porównasz. :D Też bym chętnie przymierzyła taką Tiarę. XD
      Hahahah, przepraszam! XD

      Dzięki, dzięki, przyda się, bo ostatnio złapałam artblocka na kolejny rozdział i muszę się jakoś przełamać. [*]

      PS A mnie właśnie ten się wydaje bardziej przytulny! :D
      PS2 Hahahha, masz takie wyczucie, bo akurat gdy pisałaś swojego komcia, ja ogarniałam publikację pierwszej części spin-offa. :D
      PS3 Wybaczam, wszystko wybaczam! :D

      Usuń

Czarodzieje