czwartek, 20 kwietnia 2017

24. Uśmiech winowajcy

— Kochani, jak wiecie, za dwa dni odbędzie się drugi etap turnieju. W związku z tym chcielibyśmy wam przypomnieć regulamin i przedstawić przebieg kolejnego etapu. Jutro będzie miało miejsce głosowanie…
McGonagall stała na środku pomieszczenia, zaś dokoła niej skupili się reprezentanci. Większość z nich uważnie słuchała, co dyrektorka Hogwartu miała do powiedzenia, część jednak nie wyglądała na zainteresowaną, prędzej znudzoną lub zmęczoną. Nic też dziwnego, przygotowania do turnieju wyczerpywały wszystkich.
Dominique bardzo starała się nie odpłynąć. Opierała się plecami o zimną ścianę i oddychała głęboko. Siedziała obok Briana, który co jakiś czas rzucał jej zaniepokojone spojrzenia. Czyżby wyglądała gorzej niż rano? Już nawet nie potrafiła klarownie myśleć, tak bardzo męczyła ją gorączka. Ukryła twarz w dłoniach.
— Przypominam wszystkim regulamin obowiązujący w trakcie trwania całej imprezy. Nie przewiduje się od niego żadnych wyjątków — ciągnęła McGonagall. Teraz czytała z pomiętej nieco kartki. — Zabrania się stosowania zaklęć i eliksirów wspomagających w trakcie trwania poszczególnych etapów. Zabrania się wymieniania się parami, chyba że w wyjątkowej sytuacji komisja wyrazi na to zgodę. W przypadku oszukiwania przez którąkolwiek osobę z pary komisja zastrzega sobie prawo do zdyskwalifikowania tej osoby. Tańczyć można jedynie w parach. Nagrodą za wygraną w turnieju jest puchar. Uczestnicy mają prawo do konsultowania swoich ćwiczeń oraz układów ze swoimi nauczycielami. Zabrania się konsultacji z członkami komisji. Zadaniem turnieju jest nawiązywanie współpracy międzynarodowej i rozwijanie przyjaźni między członkami szkół magii. Do tego dodaliśmy jedną nową rzecz, którą wcześniej pominęliśmy: komisja przyznaje punkty za każdy taniec według własnego uznania.
Ślizgonka zaczęła dygotać — najpierw ledwo zauważalnie, a potem już wyraźnie i widocznie. Niepokój Briana zamienił się w strach. Nieokreślone przeczucie katastrofy kiełkowało w jego wnętrzu, gdy patrzył na bliską omdlenia siostrę. Zdaniem osób postronnych mogła się źle czuć, ale Puchon doskonale wiedział, że to, co teraz widział, to skutki uzależnienia od eliksiru wzmacniającego. Poczuł gniew. Swoim nieostrożnym zachowaniem mogła wydać ich oboje — a wtedy musieliby się pożegnać z turniejem.
— Chcesz iść do skrzydła szpitalnego? — spytał ją szeptem.
Pokręciła głową, skupiona na tym, żeby nie stracić przytomności. Czerwone plamki latające przed jej oczami stawały się coraz bardziej dokuczliwe. W całym ciele krążyło gorąco, przez co Dominique zaczynała się dusić.
— Na pewno nie chcesz stąd wyjść?
— Nie — odparła chrapliwie. Na tyle ją jeszcze było stać.
Brian podniósł głowę i rozejrzał się, sprawdzając, czy ktoś zauważył nagłe zasłabnięcie Dominique. Siedzieli na tyłach sali, więc istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że ktokolwiek z zasłuchanych w przemowie dyrektorki zwróci na nich uwagę. A jednak, kiedy spojrzał na przeciwległą ścianę, napotkał spojrzenie zielonych oczu Scorpiusa Malfoya. Teraz i on poczuł się jak w piekarniku. Przyłapany na gorącym uczynku.
A potem Dominique zemdlała i spadła z krzesła.
(To był początek końca).
Słysząc hałas, wiele osób się odwróciło, a dyrektorka przerwała opis drugiego etapu. Czas na parę chwil spowolnił, przynajmniej takie Brian odniósł wrażenie.
— Panno Grimmer, dobrze się pani czuje?
Ocknęła się pod wpływem zaklęcia otrzeźwiającego i zaraz zaczęła coś nieskładnie mówić, tłumaczyć, jak człowiek ogarnięty gorączką, przebywający jeszcze w swoim świecie. Kiedy zabrakło jej słów, zaczęła się tylko uśmiechać.
— Trzeba ją stąd zabrać — zdecydował spokojnie profesor Springveil. — Brianie, pomożesz mi?
Chcąc nie chcąc, Puchon pomógł nauczycielowi w wyprowadzeniu Dominique na korytarz. Za nimi podążyli zamyślona McGonagall oraz dwóch innych członków komisji konkursowej: zaciekawiona Laura oraz zaaferowany Oliver. Pozostali sędziowie zostali w sali, w której trwało zebranie — Agnes, dyrektorka Beauxbatons, przejęła dowodzenie.
— Zaprowadzimy ją do skrzydła szpitalnego? — spytał z troską nauczyciel zaklęć, podtrzymujący słaniającą się Dominique. — Wygląda na chorą.
— Na razie nie — odparła McGonagall surowo, patrząc to na Briana, to na jego siostrę. Puchon trwał zamrożony w miejscu, nie mogąc się poruszyć. Dyrektorka na pewno coś podejrzewała, ale nie zdradziła się żadnym gestem ani słowem. Zamiast tego otworzyła najbliższe drzwi, prowadzące do klasy transmutacji. — Wejdźmy tutaj. Posadźcie ją na krześle… Tak, dziękuję.
— Minerwo, ta dziewczyna… — zaczął Oliver Wood, dotychczas w ciszy przyglądający się sytuacji. McGonagall uciszyła go jednak machnięciem ręki. Miał milczeć.
— Williamie — zwracała się do profesora Springveila, ale nie spuszczała wzroku z trzęsącej się Dominique — idź, proszę, po Earie. Powinna być w swoim gabinecie w lochach. Zajrzyjcie najpierw do siedziby Slytherinu. Poszukajcie w pokoju panny Grimmer czegokolwiek, co wyda wam się podejrzane. Prawdopodobnie będzie to eliksir wzmacniający; Earie się powinna zorientować. Niech przyniesie też veritaserum.
Nauczyciel zaklęć uniósł brwi, słysząc niecodzienne polecenie, ale posłusznie poszedł je wypełnić.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Spojrzenia dorosłych były skierowane na dwójkę siedzących obok siebie nastolatków, przypominających w tej chwili skazańców. Brian unikał patrzenia na kogokolwiek, wbijając wzrok w podłogę, a Dominique zdawała się trwać w oszołomieniu; nadal nie wiedziała, gdzie się znajduje i co robi.
— Co tutaj się dzieje, Minerwo?
Laura położyła dłoń na ramieniu dyrektorki; jej twarz wyrażała sympatię i tylko dlatego starsza kobieta nie strąciła obcej ręki.
— Zaraz wszystko wyjaśnię — powiedziała zmęczonym głosem. — Najpierw jednak chcę mieć całkowitą pewność, zanim zacznę kogokolwiek oskarżać.
Jakiś czas później powrócił profesor Springveil, prowadząc Earie, nauczycielkę eliksirów. Kobieta trzymała w dłoniach dwie fiolki — jedną z veritaserum, drugą z eliksirem znalezionym w sypialni Dominique. Nie musieli szukać zbyt długo; naczynie z jasnozielonym płynem stało na szafce nocnej.
— Czy to…?
— Eliksir wzmacniający, Minerwo. — Earie, wyraźnie zaintrygowana, odłożyła oba eliksiry na stolik, po czym uklękła przed Dominique, przyglądając się jej. — Wygląda, jakby wypiła za dużą dawkę tego eliksiru. Ba, prawdopodobnie jest od niego uzależniona. — Podniosła delikatnie prawą dłoń dziewczyny i wskazała palcem szare ślady znaczące skórę. — Te linie wskazują, że spożywała eliksir już od jakiegoś czasu, podejrzewam, że około tygodnia, jeśli nie więcej.
— Jesteś pewna?
— Całkowicie. Potrafię rozpoznać rezultaty błędnego użycia eliksirów, Minerwo, w końcu z nimi pracuję. Jeżeli jednak chcesz, obudzę ją. Możesz ją przepytać przy veritaserum.
— Tak. Chciałabym. Proszę.
Earie skinęła głową. Wyjęła swoją cieniutką różdżkę, przetoczyła ją parę razy w smukłych palcach, jakby się namyślając, po czym wycelowała jej koniec w nastolatkę. Wyszeptała jakieś zaklęcie. Przyniosło natychmiastowy skutek: Dominique ocknęła się z letargu i spojrzała na twarz nauczycielki całkiem przytomnie, choć policzki wciąż miała zarumienione.
— Wypij to.
Dziewczyna bez protestu przełknęła parę kropel veritaserum, które nauczycielka wlała do jej ust. Nie poczuła się od tego lepiej, ale przynajmniej nie miała już w gardle pustyni.
— Czy wiesz, kim jestem, panno Grimmer?
Obok profesor Shearwood znalazła się zaraz dyrektorka. Jej twarz była ściągnięta smutkiem.
— Tak… Profesor McGonagall. Dyrektorka Hogwartu.
— Zgadza się. Czy możemy zadać ci parę pytań, panno Grimmer?
Kobieta nie wyglądała, jakby przyjęła „nie” za dobrą odpowiedź, więc Ślizgonka skinęła szybko głową i wzruszyła ramionami, udając nonszalancję.
— Jeśli musicie.
— To ważne, Dominique, dlatego będziemy wdzięczne za twoją współpracę — dodała miękko Earie. — Miejmy to szybko za sobą, dobrze?
— Tak.
Brian wyglądał, jakby chciał coś dodać, lecz powstrzymało go surowe spojrzenie profesor McGonagall.
— Na pana też przyjdzie jeszcze czas, panie Grimmer. Panno Grimmer… Proszę mi powiedzieć, czy spożywała pani eliksir wzmacniający, chociaż regulamin turnieju stanowczo tego zabrania?
Bardzo chciała wypowiedzieć na głos kłamstwo, wyprzeć się swojej winy, ale veritaserum krążące w jej żyłach na to nie pozwoliło. Musiała mówić prawdę i tylko prawdę. Zaraz pożałowała, że się dała tak omamić.
Wypluła kolejne słowo, jakby było wyjątkowo paskudną żmiją.
— Tak.
— Jak długo?
— Od ostatniego wyjścia do Hogsmeade. — Walczyła z siłą, która ją ograniczała. Nie chcąc ujawniać całej historii i powodować klęski — i jej, i Briana. — Jakieś dziesięć dni. Nie jestem pewna.
— Dlaczego po niego sięgnęłaś?
— Chciałam wygrać turniej.
Brian w okamgnieniu rzucił się na swoją siostrę, nie wytrzymując już napięcia. Pragnął ją uciszyć, żeby nie zdradziła już niczego więcej. Ona już przegrała, ale on miał wiele do stracenia, więc nie mógł pozwolić na to, żeby jego współudział w łamaniu regulaminu konkursu został ujawniony.
Zaraz go odciągnęły ręce profesora Springveila oraz rzucone przez dyrektorkę zaklęcia. Posadzili go z powrotem na krześle, tym razem w bezpiecznej odległości od Dominique, która obserwowała Briana bez żadnych emocji. Na jej twarzy oraz przedramieniu widniało parę zadrapań — śladów po paznokciach Puchona, ale nie wyglądała, jakby się tym przejmowała. Mrużyła oczy.
— Panie Grimmer, proszę się zachowywać jak na ucznia Hogwartu przystało! I tak jest już pan w tarapatach! — ofuknęła go dyrektorka. — Dlaczego pan to zrobił?
Uparcie milczał i patrzył hardo w oczy Minerwy.
— Czy mamy rozumieć, Brian, że ty także brałeś w tym udział? Czy ty też korzystałeś z eliksiru? Proszę, powiedz nam prawdę — poprosiła go madame Shearwood.
— Nie! — Zaraz się sam przeklął. Zbytnia nerwowość oznaczała emocjonalne zaangażowanie w sprawę, a Brian się teraz przez to jedno słowo pchał w ręce sprawiedliwości. — Nie.
— Brian, mam nadzieję, że nie kłamiesz.
Earie wstała, a Puchon poczuł ulgę, kiedy jej bystre oczy przestały go obserwować. Teraz myślał tylko o tym, jak się wyplątać z tego wszystkiego, jednocześnie nie obrywając. Jeszcze, nie daj Merlinie, by go zdyskwalifikowali… Tyle pracy pójdzie na marne!
— Pij.
Madame wlała mu do ust słodko-gorzkie veritaserum. Nie chciał przełknąć, więc płyn ściekał po brodzie. Sporą część Brian wypluł też na własne kolana, ale parę kropel eliksiru wreszcie dostało się do jego gardła. Tyle wystarczyło.
— Powtórzę pytanie, panie Grimmer. Czy używał pan eliksiru wzmacniającego razem z pańską siostrą?
— N-tak.
Nie!
— W jakim celu?
— Chciałem… być… silniejszy… Nie… mogłem… przegrać…
Słowa przychodziły mu z trudem. Każde z nich było wymuszone, jakby ktoś musiał wyciągać je z jego gardła.
— Szkoda, Brianie. Naprawdę szkoda.
— Zostanę zdyskwalifikowany? — wychrypiał.
— Obawiam się, że tak. Twoja siostra niestety również. Regulamin bardzo jasno o tym informował, Brianie. Za korzystanie ze środków wspomagających grozi dyskwalifikacja. Przykro mi.
Madame mogła mówić, że było jej przykro, ale to on był na dnie prawdziwej rozpaczy. Jednym głupim ruchem pogrzebał wszystkie szanse zwycięstwa w turnieju, przekreślił całą pracę oraz wysiłek, włożone w treningi.
Zawiódł Rose.
To naprawdę bolało.
Ledwo zauważył górującą nad nim dyrektorkę. Jej mina nie zwiastowała niczego dobrego — co najmniej porządną burę, szlaban i utratę punktów. A do tego dyskwalifikację, czyli publiczne upokorzenie.
— Zawiedliście mnie. Przynieśliście wstyd naszej szkole! — Jej głos przecinał powietrze niczym ostry nóż. — Nie spodziewałabym się czegoś takiego po uczniach Hogwartu! Jak żyję, nikt mi nie przyniósł takiego wstydu!
W stanie najwyższego wzburzenia wyszła z klasy, a za nią podążył Oliver Wood, próbujący coś jej wyperswadować. Chyba przyniosło to marny skutek, bo wkrótce z korytarza zaczęły dobiegać krzyki.
— Brian, Dominique, chodźmy.
Rodzeństwo podniosło się i z minami skazańców ruszyło do wyjścia. Wiedzieli, że teraz będą musieli wytrzymać spojrzenia innych reprezentantów.
Za nimi powędrowała Laura.
Zebranie jeszcze trwało, najwyraźniej Agnes czekała na Minerwę z jego zakończeniem. Wielu uczestników turnieju korzystało z okazji i rozmawiało ze swoimi towarzyszami. Dominique niechcący dostarczyła im sensacji.
McGonagall z ponurą miną wmaszerowała do środka, sprawiając, że w sali nagle zapanowała cisza. Gestem zebrała pozostałych członków komisji. Rozmawiali przyciszonym szeptem przez dłuższą chwilę, przy czym najgłośniej wyjaśnień domagał się dyrektor amerykańskiej szkoły magii. Minerwa niechętnie przekazała im informację o dyskwalifikacji dwóch uczniów jej własnej placówki; więcej powiedzieć nie chciała, nie przy tylu świadkach. Nie miała też ochoty informować o wszystkim innych reprezentantów, ale wyglądało na to, że musiała. Co za wstyd!
— Ja im wszystko wyjaśnię. — Jakby słysząc myśli dyrektorki, Laura poklepała ją po ramieniu. — Nie martw się, Minerwo.
— Lauro, nie mogę cię o to prosić…
— Możesz, oczywiście, że możesz. Przecież po to tu jestem. — Odwróciła się w stronę czekających uczniów. Machnięcie ręki wystarczyło, żeby uciszyć wszystkie szepty. Kobieta nawet nie musiała wzmacniać swojego głosu. — Uczestnicy turnieju, Dominique i Brian Grimmer, zostali przyłapani na stosowaniu środków wspomagających. W związku z tym zostają zdyskwalifikowani z turnieju i nie mogą już reprezentować Hogwartu. Od tej decyzji nie ma odwołania.
Swoimi słowami wywołała niemałą burzę. Zapewne takiego obrotu spraw nikt się nie spodziewał.
Rose i Scorpius spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Jego oczy błyszczały radośnie; w końcu długo czekali na ten moment.
— Nareszcie — szepnął do niej, a ona zdobyła się tylko na skinięcie głową.
— Kochani, to już wszystko na dziś — ogłosiła jeszcze Laura. — Przypominam, że jutro o dziewiątej widzimy się w holu na losowaniu numerków, które ustalają kolejność wystąpień podczas drugiego etapu turnieju. W razie pytań prosimy o zgłoszenie się do komisji.
Hogwarccy nauczyciele oraz sędziowie, tym razem w pełnym składzie, pospiesznie opuścili salę i udali się do tej samej klasy, w której Dominique ujawniła prawdę. Musieli przedyskutować parę kwestii, zwłaszcza kwestie stosowania zakazanych środków, jak słusznie zauważyła wysłanniczka amerykańskiego ministerstwa.
— Przy okazji jutrzejszego losowania możemy również przeprowadzić testy i sprawdzić, czy ktoś poza Dominique i Brianem sięgnął po eliksiry wspomagające — zaproponowała spokojnie Agnes, ignorując chodzącego w tę i z powrotem dyrektora Ilvermorny. — Przypuszczam, że pokusa była zbyt wielka i nie tylko oni mogli się na to zdobyć.
Oliver Wood potarł w zamyśleniu brodę, po czym zapytał:
— Jak w ogóle można wykryć takie środki?
— Jest taki jeden eliksir — zabrała głos madame Shearwood; jej oczy lśniły niebezpieczną zielenią — który umożliwia natychmiastowe wykrycie, czy ktoś korzystał ze środków wspomagających, czy nie. Jeśli tak, to reaguje z nimi i powoduje występowanie takiej zielonej wysypki na skórze…
— Masz ten wywar na składzie? — spytała ją Agnes. Pomysł brzmiał rozsądnie.
— Niezbyt dużo. — Nauczycielka potrząsnęła głową. — Ale jego przygotowanie nie zabiera dużo czasu. Mogę na jutro uwarzyć więcej.
— Doskonale — skomentowała profesor McGonagall. — Myślę, że to nas zabezpieczy przed kolejnymi takimi sytuacjami. Musimy…
Przerwało jej dość natarczywe pukanie do drzwi. Uniosła brwi. Ktoś miał dużo śmiałości, żeby przerywać zebranie komisji.
Stojąca najbliżej wejścia Laura nacisnęła klamkę, wpuszczając do środka Scorpiusa oraz Rose. Ślizgon szedł na przedzie, trzymając w mocnym uścisku dłoń Rudej i patrząc na zebranych w pomieszczeniu czarodziejów z determinacją.
— Panie Malfoy, panno Weasley, co się stało? — spytała ich surowo dyrektorka Hogwartu.
— Chcielibyśmy zatańczyć razem podczas drugiego etapu, pani profesor.
— Regulamin nie przewiduje takiej możliwości! — zawołał Amerykanin, podczas gdy wszyscy pozostali milczeli, zdumieni oświadczeniem Scorpiusa. — To nie ma…
— Williamie, przestań się miotać i usiądź wreszcie — poprosiła go surowo McGonagall. — W tym jednym profesor Redmayne ma rację, panie Malfoy. Regulamin nie przewiduje takiej możliwości, więc obawiam się, że nie możemy się zgo…
— Przewiduje. — Scorpius wszedł jej w słowo z niezachwianą pewnością siebie. W innej sytuacji na pewno już otrzymałby wykład na temat szacunku i właściwego zwracania się do nauczycieli, zwłaszcza takich, którzy są dyrektorami szkoły. — Wystarczy go tylko uważnie przeczytać, pani profesor.
Minerwa zmierzyła go wzrokiem, lecz sięgnęła po zwój, na którym został spisany cały regulamin turnieju. Przejrzała pobieżnie pierwsze punkty, po czym trafiła na zdanie, które sama zaproponowała. Zrozumiała, co Scorpius miał na myśli, i pierwszy raz tego dnia uśmiechnęła się szeroko.
— Muszę przyznać, panie Malfoy, że ma pan rację. Pytanie jednak brzmi, czy się na to zgodzimy.
— Minerwo…?
McGonagall bez słowa podała Agnes zwój, wskazując palcem właściwy fragment.
— Zabrania się stosowania zaklęć i eliksirów wspomagających w trakcie trwania poszczególnych etapów. Zabrania się wymieniania się parami, chyba że w wyjątkowej sytuacji komisja wyrazi na to zgodę — przeczytała. — Merlinie drogi, przecież to szaleństwo! Zostali zdyskwalifikowani…
— Nieprawda — weszła jej w słowo Rose, wychodząc wreszcie z cienia Scorpiusa. — Zdyskwalifikowani zostali Dominique i Brian, a nie cała nasza czwórka. W regulaminie nie ma nic o tym, że zdyskwalifikowana zostaje para.
— Oni mają rację — skomentowała Laura ze swojego miejsca za ich plecami. — To brzmi jak szaleństwo, ale mają rację.
— Musimy to przedyskutować. — Minerwa podniosła dłonie. — Panno Weasley, panie Malfoy, poczekajcie na korytarzu, z łaski swojej. Zawołamy was.
Wyszli z klasy i opadli na zimną podłogę na korytarzu. Rose przytuliła się do Scorpiusa, mocno ściskając jego dłoń. Denerwowała się na samą myśl o decyzji komisji — jedno ich słowo wystarczy, żeby wszelkie plany zostały zaprzepaszczone.
— Nie martw się — usłyszała nad sobą głos Ślizgona. Obejmował jej ramiona, pokryte gęsią skórką. — Nie mają żadnych racjonalnych powodów, żeby nam odmówić.
— Zakładasz, że będą myśleć racjonalnie.
Wzruszył ramionami — nie mogła zobaczyć tego gestu, ale go wyczuła.
— McGonagall nie jest głupia, a do tego stąpa twardo po ziemi. To samo Wood. Schmitt jest człowiekiem nauki, więc też będzie nam przychylna, zresztą sama widziałaś, poparła nas… Co do pozostałych nie mam pewności.
— W najgorszym razie będzie trzy do trzech. Remis. Nie dogadają się.
— Teraz i tak z tym nic nie zrobimy. To do nich należy decyzja.
Scorpius całkiem trafnie przewidział rozkład sił. Niewiadome w postaci dwóch Francuzów i Amerykanina również szybko się wyjaśniły. William Redmayne chodził niespokojnie po pomieszczeniu, miotając obelgi pod adresem Hogwartczyków i mamrocząc pod nosem, że on się na to nie zgodzi. François Chevalier wolał pozostać neutralny, a Agnes Moreau zgodziła się z pozostałymi — nic nie stało na przeszkodzie, żeby pozwolić tej dwójce tańczyć razem.
— Williamie, czy masz jakieś sensowne kontrargumenty, które powinniśmy przedyskutować? — spytała go Minerwa, wyraźnie tracąc cierpliwość.
— To niezgodne z regulaminem!
— Tę kwestię już omówiliśmy. Ich prośba jest jak najbardziej zgodna z regulaminem. W wyjątkowych przypadkach możemy udzielić zgody na zmianę pary i myślę, że dyskwalifikacja ich partnerów jest wystarczająco dobrym powodem.
— To wygląda podejrzanie! Może się zmówili… W takim razie może moim uczniom też powinienem na to pozwolić, hę?
— Nie rozumiem, gdzie tu widzisz spisek, panie Redmayne — skomentowała madame Shearwood, unosząc brew. — Rose i Scorpius znali się na długo przed rozpoczęciem turnieju. Jako że ich partnerzy zostali wyeliminowali, uznali, że mogą zatańczyć razem. Prawdopodobnie nie chcą wypaść z gry przez głupotę rodzeństwa Grimmerów. Ciężko pracowali, żeby się dostać do drugiego etapu, więc dlaczego mają wszystko marnować przez tę dwójkę? Naprawdę nie rozumiem, co w tym złego.
William opadł na krzesło z głośnym przekleństwem. Nie dodał niczego więcej, więc Minerwa uznała, że wobec tyrady Earie zabrakło mu jakichkolwiek argumentów.
— W porządku, najlepiej będzie, jeśli przeprowadzimy głosowanie. Zgadzacie się? Dobrze. Kto jest za tym, żeby pozwolić im razem tańczyć? Raz, dwa, trzy, cztery, dziękuję — podliczyła szybko. — Kto jest przeciw? — Dłoń podniósł tylko dyrektor Ilvermorny. — Kto się wstrzymał?
Wysłannik francuskiego Ministerstwa Magii pozostał neutralny, więc McGonagall mogła ogłosić wynik — zwycięstwo dla Rose i Scorpiusa.
— Mogę ich wpuścić?
— Tak, Lauro, proszę.
Amerykanka wpuściła do środka dwójkę nastolatków, nieco mniej pewnych siebie, niż podczas poprzedniej wizyty w tym pomieszczeniu. Dyrektorka Hogwartu nie trzymała ich długo w niepewności.
— Komisja wyraża zgodę na wasz wspólny taniec.
Rose nie mogła się powstrzymać przed okrzykiem radości. Zaraz się spłoniła, czując na sobie spojrzenia wszystkich. Scorpius tylko popatrzył na nią z szerokim uśmiechem, po czym zwrócił się do sędziów:
— Dziękujemy. To dla nas zaszczyt.
— Do zobaczenia jutro. Możecie iść — odprawiła ich McGonagall.

Rose prawie zemdlała z wrażenia, kiedy znaleźli się ze Scorpiusem na osobności, w jej ukochanej komnacie tanecznej.
— Nie mogę uwierzyć, że się zgodzili! Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tańczymy razem! Merlinie, to tak, jakby raj zstąpił na ziem…
Scorpius zamknął jej usta jednym namiętnym pocałunkiem. Jak zawsze w jego obecności zmiękły jej nogi i musiała oprzeć ręce o przedramiona Ślizgona. Chłopak szybko objął ją w pasie, przyciągając jeszcze bliżej do swojego ciała.
— Zawsze znajdziesz skuteczny sposób na uciszenie mnie, co? — stwierdziła, kiedy się po chwili od siebie oderwali. Nawet oni potrzebowali tlenu. — Takie subtelne…
— Wreszcie mogę zrobić to, czego pragnę. I to legalnie — wymruczał swoim najgłębszym głosem, patrząc prosto w oczy Rose. — Odmówisz mi przyjemności świętowania? Chyba że tak bardzo ci się nie podoba, kiedy się z tobą całuję… Albo kiedy robię tak… — Przejechał dłonią po jej kręgosłupie, doskonale wiedząc, jak bardzo to lubiła. — Albo tak…
Złożył pocałunek na szyi Krukonki. Gdyby jej nie podtrzymywał, dziewczyna na pewno upadłaby na podłogę.
— Jesteś okropny. Ładnie to tak mnie torturować?
Posłała mu srogie spojrzenie, ale nie przyniosło ono pożądanego efektu. Zdradziły ją oczy — próbowała powstrzymać śmiech.
— Oj, Rose, Rose, jeszcze dużo się musisz nauczyć — skomentował kpiąco, unosząc wolną dłonią jej podbródek, żeby na niego spojrzała. No i dzięki temu będzie mógł ją pocałować bez zbytniego schylania się. — Jeszcze dużo ci brakuje do pełnokrwistego Ślizgona panującego nad sobą.
— Sugerujesz, że niby ty w pełni nad sobą panujesz?
Błysk w jej oczach pozwalał się domyślić, że wpadła na niecny pomysł. Scorpius się tylko roześmiał, rozbawiony.
— Oczywiście — odparł.
— Uh-huh, taki jesteś pewny siebie? W takim razie zatańcz ze mną, hmm? Jesteś całkowicie pewien, że wtedy się na mnie nie rzucisz w połowie tańca, tak jak to było ostatnim razem?
— Co za paskudne oszczerstwo. — Uśmiech nie schodził mu z twarzy. — To wszystko było starannie zaplanowane. Co do sekundy.
— Och, a więc teraz też planujesz przerwanie tańca? Uważaj tylko, żebyś się tak nie wkopał podczas turnieju. Wiesz, to na pewno nie zadziała na naszą korzyść…
— Jeśli dasz mi się teraz wycałować, to podczas tańca ani razu nie stracę nad sobą kontroli.
— A więc przyznajesz, że jednak nawet taki stuprocentowy Ślizgon jak ty traci nad sobą kontrolę? Obawiam się, że właśnie straciłeś wiarygodność.
— W jaki sposób mogę ją odzyskać?
— Pomyślę i dam ci znać.
— Kto tu teraz kogo torturuje, ech?
— Zasłużyłeś!
— W którym momencie? — westchnął, wypuszczając Rose z objęć. — Zatańczymy? Udowodnię ci, że się mylisz, moja droga.
— Chyba w snach!
Zgodziła się chętnie i ujęła jego dłoń.
Zaczęli dość spokojnie, niezbyt energicznie, jakby próbowali się wczuć w niesłyszalną muzykę i swoje własne kroki. Dopiero po paru minutach znacznie przyspieszyli, rzucając się w taniec z całą energią, jaką mieli w sobie. Szaleńcze piruety sprawiały, że Rose się śmiała za każdym razem, kiedy tylko ręce Scorpiusa ratowały ją przed upadkiem. Oddalali się od siebie, by zaraz potem znowu powrócić, jak słońce i księżyc. Ich stopy sunęły gładko po parkiecie, choć dziewczyna miała wrażenie, że się nad nim unoszą.
Rose musiała przyznać, że tym razem Scorpius wytrzymał dosyć długo, znacznie dłużej, niż ostatnio. Chyba się siłą woli powstrzymywał, żeby nie przerwać tańca, bo przygryzał wargi i coraz rzadziej pozwalał jej się oddalić.
Kiedy po kolejnym obrocie wpadła w jego ramiona, już jej nie wypuścił. Odchyliła się, jakby go prowokując, więc szybko ustabilizował ich oboje, żeby nie polecieli na podłogę. Uśmiechnął się szeroko, napotykając wzrok Rose. Trzymał dłoń na jej karku, wśród rudych włosów, opadających w dół swobodną kaskadą. Nawet teraz, z twarzą gorącą i zarumienioną od wysiłku oraz fryzurą w nieładzie, wydawała mu się grecką boginią.
— Wyglądasz pięknie — szepnął.
Spąsowiała jeszcze bardziej.
— Daj spokój, wyglądam okropnie.
— Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza na świecie.
Pocałował ją w usta — i całowali się tak długo, aż oboje nie stracili tchu.
Kto na to czekał i się jara jak ja, ręka w górę! :D // Nowy rozdział 4.05, a w międzyczasie zapraszam do czytania spin-offa! // PS Komcie karmią wena. Naprawdę bardzo go karmią... :3

11 komentarzy:

  1. Rozdział vardzo dobrze napisany, trzymał w napięciu, końcówka swietna i taka, o jakiej od dawna dla nich marzyłam. Ciesze sie, ze Rose najwyraźniej nie ma juz oporów przed związkiem ze Scorem.
    Mój problem polega na czymś innym. Otóż nie tylko rodzeństwo oszukało, spozwajac. eliksir: oszustwa dopuściła sie jeszcze trójka innych uczniów. I wcale nie czuję radości na wieści o tym, ze Scor i Rose mogą razem zatańczyć, ponieważ nie jest to do konca sprawiedliwe. Widac to w tym poście vardzo wyraźnie. Pozostaje pytanie, co z tego wyniknie. Bo kłamstwa jednak zazwyczaj wychodzą na jaw.
    Czekam na spin off z niecierpliwoscia i zapraszam na Niezaleznosc ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział Ci się podobał, tym bardziej, że wiem, że czekałaś na ten wątek. :D
      Oj tak, tutaj masz rację - i to trochę się na nich odbije, zresztą ten wątek dalej jeszcze pociągnę; nie chcę Ci teraz spoilerować, zobaczysz sama, jak to się rozwinie. Nie spodziewaj się jednak huku i fajerwerków. XD

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Dla Rose i Scorpiusa ten plan się dobrze skończył. Teraz będą razem w parze.
    Tak sobie myślę że za jakiś czas ich udział w planie może wyjść, ale jak na razie się cieszę, że będą tańczyć razem.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjdzie, ale nie w tak oczywisty sposób. Zresztą nie będę spoilerować, bo wypaplam całą linię obrony. :D

      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Świetny rozdział!
    W końcu się doczekałam i Rose będzie tańczyć razem ze Scorpiusem.
    Trzymał w napięciu i na początku nawet nie sądziłam,że wyda się się to o eliksirze wzmacniającym.
    Czekam na kolejny i weny :*
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
  4. to chyba, jak do tej pory, mój ulubiony rozdział, naprawdę świetny! Sporo się działo, trzymał mnie w napięciu, o każdy szczegół się denerwowałam. Jak już wyszło na jaw, że Domi rzeczywiście brała eliksir, to myślałam, że nie wytrzymam, tak strsznie chciałam wiedzieć, czy aby na pewno Briana też zdemaskują. Aż zaczęlam pędzić wzrokiem pare akapitów do przodu, żeby się upewnić i musiałam się przywoływać do porządku.
    Ale dobra, postaram sie jakoś uporządkować ten komentarz xd
    Bardzo fajnie opisałaś, jak ona stopniowo traci siły i próbuje utrzymać przytomność. Brian nieco mnie zirytował - widzi, ze jego siostra bardzo źle się czuje i pierwsze, co odczuwa to gniew na Dom i strach, że zostaną zdemaskowani? No na litość boską. Jasne, sama to na siebie sprowadziła, nie zaszkodziła jej trucizna itylko eliksir wspomagający, od którego sama sie uzależniła, ale Boru, przecież on nie wie, jakie to może skutki zdrowotne przynieść, mogłaby sie jej stać jakaś poważna krzywda! Nigdy nie miałam dla niego żadnej sympatii, ale teraz to już palam otwartym oburzeniem i niechęcią xd
    Powinien ją natychmiast zabrać z tej sali, jak nie do skrzydła (jeśli nie chciał, żeby Pomfrey rozpoznała, co jej jest) to chociaż samemu spróbować się nią zająć, szybko komuś wytłumaczyć, ze siostra się źle czuje i musi szybko kuść, kuźwa, na świerze powietrze chociażby. W ogóle nie mogłam jego zachowania pojąć xd
    "(To był początek końca)." - bardzo mi sie to wtrącenie podobało i estetycznie też dobrą decyzje podjęłaś, żeby dać to w nawias (znaczy, aj wiem, że nie zrobiłaś tego tylko ze względów estetycznych, ale w tekście dobrze wygląda i przykuwa uwagę xd). Mamy taki subtelny, ale nie ZA subtelny, katalizator.
    Czy ja to źle odczytałam, czy rzeczywiście Wood od razu sie zorientował, co jej dolega? Jeśli sie mylę to wybacz mi nadinterpretacje xd Ale jeśli mam rację to fajne to było, bo Wood, obracając sie w sportowym towarzystwie, pewnie nie raz w swojej karierze spotkał sie z dopingiem. Nie zdziwiłabym się, jakby potrafił szybciutko rozpoznać objawy. Bo że Minerwa, która jest po prostu wszechstronnie wykształcona, od razu się na tm poznała, to mnie nie dziwi.
    Nie jetem pewna z kolei czy dobrym pomysłem było tak swobodne użycie Veritaserum, na uczniach. To jednak był dość niebezpieczny eliksir i chyba było w książkach, że trzeba było pierdyliard pozwoleń uzyskać, żeby móc go legalnie uzyć (for some reason. Rowling nigdy nie wyjaśniła, czemu czarodziejom nie wolno było sięgać po tak proste rozwiązanie xd). Jak Dombledore go użył to jednak sprawa była troche poważniejsza niż oszustwo w turnieju. Ale nie czepiam sie, bo uważam, że Rowling tej kwestii poświęciła za mało wyjaśnień :D
    Cieszę sie bardzo, ze rodzeństwo wpadło. Że Brian stracił nad sobą panowanie i tym samym zwrócił na siebie uwagę, bo inaczej to może nikt by nie wpadl na to, że on też brał w tym udział? Bardzo dobrze, nich idą na dno!
    Osobiście nie mam problemu z tym, że Rose i Scor i Al mięli w tym swój udział, bo, po pierwsze: nie lubie takich krystalicznie czystych bohaterów, co to zawsze postępują właściwie i nigdy nie zdarzało im się troche pooszukiwać, bo to sprawia, że przestają być ludźmi. A po drugie, przecież nikt im tych eliksirów siłą do gardeł nie wlewał xd Ale widziałam, ze napisałaś w odpowiedzi do komentarza Condawiramurs, że jakieś konsekwencje ich dopadną, więc i tak nie mogę się doczekać co to takiego będzie :D
    Ale patrząc z punktu widzenia komisji - oni nie wiedzą, ze Scorose maczali w tym palce. Dla mnie idiotyczne by było, żeby odmawiać im uczestnicwa w tunrnieju, nie wiem, czemu komisja była taka oburzona. Z jakiej paki oni pracowali ciężko, żeby potem płacić za błędy swoich partnerów? Co innego, gdyby tylko jeden uczestnik zostal wykluczony i nie mięliby pary dla kogoś, kto został, to by było zrozumiałe. Ale kiedy można bez problemu pozwolić pozostałej dwójce dalej brać udział, to po co robić problem? Mają szczęście, że wyrazili zgodę, bo spotkali by sie ze Słusznym i Sprawiedliwym Gniewem Lithine.
    +

    OdpowiedzUsuń
  5. +
    I co za cudowna scenka Scorose na końcu, bosz, brakowalo mi teo cukru <3 Szkoda tylko, że jedynie wspominają sytuację, kiedy to Scor nie wytrzymał i rzucił sie na Rose w połowie tańca, chętnie bym przeczytała taką scenkę, if you know what I mean :D
    Oni są cudowni i widać nawet w tych przekomarzankach, ze są dla siebie stworzeni, że tak lekko i łatwo im się ze sobą rozmawia i wgl, jezuskochamich.
    Mam nieprzyjemne wrażenie, ze nam niedługo przerwiesz tę sielankę. Mam też szczerą nadzieję, ze sie mylę :D
    Pozdrawiam i życzę Weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brian się bał konsekwencji. Jak człowiek się boi, że jego uczynki wyjdą na jaw, to raczej nie myśli zbyt racjonalnie. XD Miał nadzieję po prostu nadzieję, że nikt tego nie zauważy, nie chciał też zwracać na siebie uwagi, więc wyszło, jak wyszło. :D
      Też uwielbiam to zdanie! :D
      Tak, dobrze myślisz, Wood zauważył, co się święci, ale Minerwa go uciszyła, bo sama też już widziała. :D Właśnie też z tego względu wzięłam go do komisji, bo przecież jest sportowcem i wie, z czym to się je. :D
      Ja się właśnie zawsze zastanawiałam, dlaczego veritaserum tak rzadko się używa. Trochę zignorowałam tę kwestię, ale przecież to najprostsze i najefektywniejsze rozwiązanie. No i Wood jest członkiem Ministerstwa Magii, mógł dać ciche pozwolenie... :DDD
      Znaczy wiesz, co do tych konsekwencji - nie chciałam trąbić, bo wam zaspoileruję, a spoilery to zło, ale ze szkoły ich nie wywalą ani nic. Chodziło mi bardziej o konsekwencje w postaci relacji z paroma innymi osobami. Bo faktycznie, nauczyciele nie mają żadnego dowodu, że oni maczali w tym palce, nikogo przecież nie zmusili do picia tych eliksirów. ^^ No ale jednak jakieś tam konsekwencje będą.
      Ach, co do komisji, to też dość ciekawa sprawa. Niby nikomu nic nie szkodziło połączenie Scorpiusa i Rose w parę, aaaale Redmayne uważa to za zagrożenie dla swoich uczniów, a Francois ma wszystko gdzieś. Czy słusznie i co z tym dalej będzie - zobaczycie! :D
      Hahahah, może będzie, nawet o tym nie pomyślałam!
      Pominę to pytanie milczeniem. :D

      Dzięki bardzo <3

      Usuń
  6. O tak, ręka w górę! Jaram się jak... (tu miało być jakieś błyskotliwe porównanie, ale zdałam sobie sprawę, że go nie mam xD).
    Świetny rozdział (pomimo tego, że dosyć krótki:D), końcówką poprawiłaś mi nastrój do końca dnia hahah <3
    Nareszcieeee!!!!!!!! Scorose tańczy razem! Lalalala! <3
    Cieszę się, że plan się udał, tylko że trochę obawiam się o ich bezpieczeństwo... Bo co będzie jak komisja odkryje? W sumie można się kłócić, że wina leży wyłącznie po stronie rodzeństwa, bo tak naprawdę to Albus i Scorpius tylko rozmawiali o tym eliksirze :D No ale wiadomo, ktoś może nie przyjąć takiego tłumaczenia ;/
    Dominique bardzo głupio zrobiła, że nie wyszła podczas tego spotkania. Pewnie i tak w końcu by się wydało, ale mogłaby odwlec. A tak jeszcze naraziła bardziej swoje zdrowie. Nawet jej współczułam (ale i tak dalej za nimi nie przepadam xD).
    Ogólnie bardzo fajnie opisałaś ten atak Dominique, czuło się napięcie itd xD
    Za to Brian bardzo niefajnie się zachował. Ja rozumiem, desperacja i te sprawy, no ale żeby na siostrę się rzucać? Przecież wiedział w jakie bagno włazi xddd
    Ale serio dobrze, że wykryli ten eliksir. Grimmerowie mają za swoje! hahah
    Nie sądziłam, że Redmayne będzie miał takie obiekcje związane ze sparowaniem Scorose, pomyślałabym raczej, że będzie najbardziej za ich tańcem. Btw, wydaje mi się, że bardzo dobrze oddajesz postać McGonagall ;)
    Na początku myślałam, że już im nie pozwolą tańczyć :///
    I oczywiście ostatnia scena świetna jak zwykle <3 Wszystko doskonale opisane, emocje, uczucia, taniec - normalnie bajka!
    Sama czułam się jakbym była na miejscu Rose :D Ach, znaleźć sobie takiego Scorpiusa... <3 <3 <3
    Pozdrawiam i życzę weny!
    ~Arya ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Flota Stannisa? Chociaż nie wiem, czy oglądałaś Grę o tron. :D
      Cieszę się, że poprawiłam Ci nastrój!
      Jak wcześniej wspominałam, ze szkoły nie wylecą, ale... No właśnie, ale. Zobaczycie. :D
      Wiesz, w stanie silnych emocji człowiek naprawdę nad sobą nie panuje, nie myśli racjonalnie i robi głupie rzeczy. xD
      A co do Redmayne'a... Podczas jego przybycia chciałam trochę opisać, jaki ma charakter, bo to będzie miało znaczenie podczas przyznawania punktów w konkursie. To taki typ człowieka, który łatwo wybucha entuzjazmem, ale równie szybko się zraża. Teraz będzie w nich widział zagrożenie dla swoich, choć to nieracjonalne - i jednocześnie to ma sens. Instynktownie czuje, że oni razem mogą sporo ugrać i że to nie przypadek, że los złączył w turnieju właśnie ich. Dlatego nastawili go przeciwko sobie xd
      Też bym chciała kiedyś takiego Scorpiusa znaleźć, no ale może... Może kiedyś! :D

      <33

      Usuń

Czarodzieje