czwartek, 6 lipca 2017

28. Ruda Eurydyka

Zanim zaczniecie czytać, polecam posłuchać piosenki, do której słowa wrzuciłam niżej, oraz jeszcze jednej, będącej pierwszą częścią It's never over. Nosi tytuł Awful sound; Arcade Fire nagrało kilka takich piosenek powiązanych ze sobą i skupiających się na motywie Eurydyki i Orfeusza. Wspominam Wam o nich, ponieważ w dużej mierze to one mnie zainspirowały do napisania tego rozdziału, zresztą mojego (jak dotąd) ulubionego. Tutaj też zresztą sporo wątków się zazębia, wiele poszlak i wskazówek z poprzednich rozdziałów się klaruje... Mam nadzieję, że i Wam się ta część spodoba! // A na kolejny rozdział zapraszam 20.07, o ile nie zapomnę i o ile do tego czasu mi się nie zepsuje komputer... W razie czego się przypomnijcie, serio, bo w Hiszpanii czas płynie zupełnie inaczej.

We stood beside
A frozen sea
I saw you out
In front of me
Reflected light
A hollow moon
Oh Orpheus, Eurydice
It's over too soon
 Arcade Fire, It's never over

Z mijającymi grudniowymi dniami stan zdrowia Grega gwałtownie się pogarszał. Skończyło się na tym, że na parę dni przed zebraniem ostatniego składniku eliksiru musiał pójść do Skrzydła Szpitalnego.
Nie powiedział jednak pielęgniarce o żadnej ze swoich prawdziwych dolegliwości, tłumacząc się chwilowym zasłabnięciem. Dostał parę wzmacniających eliksirów i wkrótce potem zasnął w świeżej pościeli, zlany potem.
Wiedział, że powoli kończy mu się czas. Wiedziała o tym też Elissa, która przybiegła niedługo później, powiadomiona przez jednego z ich wspólnych znajomych. Zmartwienie wymalowało na jej twarzy zmarszczki, kiedy siadała obok, przy łóżku Grega, i brała jego dłoń w swoje własne.
Nawet podczas snu jego twarz wydawała się chora, co powodowały ceglaste wypieki na policzkach i krople potu spływające po czole oraz szyi. W takich chwilach Elissa naprawdę miała ochotę się załamać, choć z drugiej strony powinna być silna — dla niego. Ale nie zawsze mogła. Ciężar na jej ramionach nie należał do najlżejszych, a ona też i nie miała zbyt silnego charakteru.
Starała się jednak pozbierać i robić to, co do niej należało. W tej chwili mogła tylko czekać i się gotować na samą myśl o tym, że kiedy eliksir będzie skończony, może już być za późno.
Pocieszała ją tylko świadomość tego, że za trzy dni pójdą z Rose i Gabrielle po ostatni składnik do eliksiru. Robienie czegokolwiek dla Grega umacniało jej wiarę, że wszystko się ułoży, że jeszcze została jakaś nadzieja na ratunek dla niego.
Naprawdę nie chciała go stracić.
W swoim siedemnastoletnim życiu miała wielu chłopaków. Jej otwarty charakter i towarzyskość przyciągały ludzi jak magnes, a ona równie łatwo się zakochiwała, co odkochiwała. Z żadnym jednak z wybranków nie stworzyła związku dłuższego niż trzy miesiące; zawsze to ona zrywała ich stosunki. Czegoś jej w tych relacjach brakowało, nie czuła się pełna, na swoim miejscu.
Z Gregiem było inaczej.
On ją doskonale rozumiał, wspierał i akceptował, nie próbował jej na siłę zmieniać ani robić tego, na co nie miała ochoty. Tak naprawdę to jego pierwszego pokochała szczerze, z całego serca.
Z każdym kolejnym dniem, kiedy jego choroba coraz bardziej dawała o sobie znać, Elissa ledwo wstrzymywała płacz. Nigdy by nie pomyślała, że jakikolwiek chłopak mógłby ją przywiązać do siebie tak bardzo, jak zrobił to Greg.
Nienawidziła myśli o jego utracie. To tak, jakby słońce zaszło i więcej nie wróciło na horyzont. Musiałaby wtedy żyć w całkowitych ciemnościach — a ciemności też nie znosiła.
Nie, nie mogła do tego dopuścić.
Z determinacją ścisnęła dłoń Grega. Oddychał teraz spokojnie, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała wraz z kołdrą. Zaklęcia i eliksiry pielęgniarki chyba zaczynały przynosić skutek, bo rumieńce powoli znikały z policzków chłopaka. Jego stan się ustabilizował.
Elissa miała nadzieję, że to wystarczy, żeby go utrzymać na nogach.

— Ruszamy dziś w nocy.
Gabrielle podniosła głowę znad czytanej książki i spojrzała pytająco na siedzącą na swoim łóżku Rose. Dziewczyna już od dłuższego czasu trwała w dziwnym zamyśleniu, od czasu do czasu zaglądając do podręczników dotyczących eliksirów i zielarstwa.
— Huuuh…
— Dzisiejsza noc jest najlepsza na znalezienie dzikiej zagajewki. Więc ruszamy dziś w nocy.
Elissa wydała okrzyk ulgi i podbiegła do przyjaciółki, żeby ją mocno uścisnąć. Ruda już tydzień temu zapowiadała, że niedługo się wybiorą do Zakazanego Lasu po brakujący składnik, ale nie podała dokładnej daty, twierdząc, że musi to sprawdzić, bo nie mogą tam iść losowego dnia.
— Jeju, Rosie, tak ci dziękuję… Kamień z serca! Co zabieramy ze sobą? Chyba nie musimy się specjalnie wyposażać, nie…? W końcu to tylko…
Blondynka z hukiem zatrzasnęła książkę, powodując, że przyjaciółki w końcu na nią spojrzały. Nie spodobał im się wyraz twarzy Gabrielle; wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć.
— Jesteście obie głupie — oświadczyła. — Jak możecie chcieć tak ryzykować i iść w nocy do Zakazanego Lasu?! Wiecie, jakie to jest niebezpieczne?!
— Mamy różdżki, Gabrielle. — Elissa machnęła lekceważąco ręką. — Co może się stać?
— Nawet nie wiesz, jakie istoty zamieszkują ten las — wycedziła dziewczyna przez zaciśnięte zęby. — Ponad połowa z nich jest niebezpieczna i z chęcią ugryzłaby was w tyłki, gdyby się dowiedziała o waszej obecności na ich terytorium! Merlinie, nigdy nie sądziłam, że się wykażecie taką głupotą!
— Przecież planowałyśmy to od dawna, Gabrielle — stwierdziła spokojnie Rose, nie dając się sprowokować. — Gdy rozmawialiśmy o składnikach eliksiru, ustaliłyśmy, że dziką zagajewkę można znaleźć tylko w Zakazanym Lesie. Nie miałaś wówczas obiekcji.
— Nie wiedziałam wówczas, z czym to się wiąże — wyszeptała blondynka. — Dopiero teraz… Dopiero teraz sobie to uświadomiłam, dopiero teraz pomyślałam, że to przecież wcale nie jest tak bezpieczne, jak może się wydawać i nie powinniśmy tam iść same… To po prostu głupota, cała ta wyprawa to idiotyzm!
— Musimy to zrobić. — Spojrzenie Elissy stwardniało. — Musimy, rozumiesz, Gabrielle? Chcę uratować Grega, a to jedyna możliwość, jaką mamy. Nie ma więc innego wyjścia, jak tylko iść do Zakazanego Lasu.
— Poinformujcie chociaż o tym jakiegoś nauczyciela… Albo Hagrida… Albo…
— Nie, Gabrielle — ucięła Rose. — Jeśli nauczyciele się o tym dowiedzą, natychmiast zabronią nam wyjścia i jeszcze zamkną w wieży. Nie ma mowy, nikt nie może o tym wiedzieć. Nikt.
— Nigdy nie sądziłam, że usłyszę takie słowa z twoich ust, Rose, o idealna pani prefekt naczelna!
— Gabrielle, wiesz, że tu chodzi o coś więcej niż o moją pozycję. Chodzi o ludzkie życie! Jeśli możemy je uratować, zrobimy to! Nikt inny nie ruszy dupy, żeby mu pomóc. Więc chociaż my…
— Nawet jeśli wiązałoby się to z zagrożeniem waszego własnego życia?! Powinniście o wszystkim powiadomić nauczycieli i poczekać, aż oni coś wymyślą! Są starsi, mądrzejsi, na pewno znajdą lepsze rozwiązanie, a nie, od razu eliksir, od razu superbohaterki…
Elissa patrzyła na nią z niedowierzaniem, zaciskając pięści, ale Rose nadal zachowywała spokój. Może i zazwyczaj to ona była tą wybuchową (w końcu tę część charakteru odziedziczyła po ojcu), ale w sytuacjach kryzysowej potrafiła zachować spokój i nie dać się sprowokować do kłótni.
— Rozmawiałyśmy o tym już wcześniej. Czyżbyś już zapomniała, Gabrielle? — spytała zmęczonym głosem, odkładając książki na bok i wstając z łóżka. — Ustaliłyśmy, że skoro McGonagall jeszcze niczego nie zrobiła, to znaczy, że jest bezradna i nie zna rozwiązania. Dlatego chciałyśmy same mu pomóc. Poza tym byłaś przy całym procesie warzenia eliksiru… Naprawdę chcesz rezygnować przy ostatnim składniku, jeżeli eliksir naprawdę może się do czegoś przydać? Nie będę marnować naszej dotychczasowej pracy tylko dla jakichś durnych niebezpieczeństw w Zakazanym Lesie.
— Rose…
— Jeżeli się boisz i nie chcesz iść z nami, to nie idź.
— Ja nie…
— Nie zamierzam cię do niczego zmuszać, ale ty też nas nie zmuszaj do zaprzestania tej akcji i nie rób nam wyrzutów, kiedy sama też podejmowałaś decyzję o pomocy Gregowi i Elissie. Ale droga wolna. — Rose wzruszyła ramionami. — Jest już późno, pójdę się przygotować. Ellie, o północy na błoniach.
Wyszła z pokoju, pozostawiając przyjaciółki piorunujące się nawzajem spojrzeniami.
Potrzebowała choć chwili relaksu, więc ruszyła do salki tanecznej, mając nadzieję, że zastanie tam Scorpiusa — jak nikt inny potrafił ją uspokoić.

Ściana drzew o zmroku wyglądała przerażająco. Pnie tworzyły zwarty, ciemny mur, przez który nie przedostawał się blask księżyca. Nie było wiatru, więc ani gałęzie, ani liście się nie poruszały. Nieopodal migotało miękkie światło przedostające się przez okna chatki Hagrida, kontrastując nieprzyjemnie z pozostałą częścią błoni.
— Jesteś pewna, że chcesz tam wejść? — wyszeptała Rose do pobladłej Elissy. Obie wpatrywały się w wejście do lasu, ale żadna nie uczyniła jeszcze kroku naprzód, zupełnie jakby powstrzymywała je niewidzialna bariera.
— Nie. Ale im prędzej to zrobimy, tym lepiej. Tak czy siak musimy tam wejść.
Słowa przyjaciółki brzmiały rozsądnie, lecz mimo to Rose nie mogła sobie przypomnieć, kiedy się ostatni raz tak bała. Może i była odważna, ale wchodzenie o północy do Zakazanego Lasu nie należało do najrozsądniejszych pomysłów — nic też dziwnego, że teraz trzęsły się jej nogi, a po plecach spływał pot.
Merlinie, gdyby ktokolwiek ją teraz zobaczył, oberwałoby się jej tak, że do końca życia nie pomyślałaby o wchodzeniu do jakiegokolwiek lasu po zmroku. Dobre dziewczynki nie szlajały się o tej porze poza dormitorium, a tym bardziej nie zwiedzały niebezpiecznych miejsc.
Wzięła głęboki wdech.
— Skoro mamy to zrobić, to chodźmy. Nie możemy tu stać do świtu.
Ruszyła naprzód, czując przypływ odwagi. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i szepnęła „Nox”, żeby widzieć coś więcej niż tylko poruszające się cienie. Przeszła przez granicę pomiędzy błoniami a lasem i od razu poczuła się tak, jakby znalazła się w zupełnie innym świecie. Stała na wąskiej dróżce, zapewne wydeptanej przed laty przez gajowego (albo zwierzęta, ale teraz nie chciała o tym myśleć), otoczonej z obu stron niskimi, czarnymi krzakami oraz drzewami. Właściwie nic więcej nie mogła powiedzieć, gdyż nawet z wątłym strumyczkiem czerwieni płynącym z różdżki było zbyt ciemno na rozpoznawanie poszczególnych gatunków.
Elissa ostrożnie dreptała za nią. Rozglądała się niespokojnie, również trzymając w pogotowiu swoją własną różdżkę. Przewiesiła sobie przez ramię skórzaną torbę, do której zamierzała zebrać kwiaty zagajewki. O ile je w ogóle znajdą.
Dróżka była wąska i co rusz zakręcała. Prawdopodobnie została wydeptana przez dzikie zwierzęta, zapewne z pomocą Hagrida. Wejście do lasu szybko zginęło za plecami dziewczyn. Im bardziej się zagłębiały pomiędzy drzewa, tym bardziej nieruchome było powietrze. Miały wrażenie, że wiatr zupełnie zniknął, panowała złowroga cisza. Nie podobało im się to, ale brnęły naprzód, trzymając w drżących rękach różdżki.
Ścieżka zniknęła wreszcie między krzakami. Rose szybko zaczęła przeklinać swój ubiór, gdyż założone do spódnicy rajstopy zupełnie się podarły. Na nogach pojawiły się wąskie ranki spowodowane przez kolce co bardziej złośliwych roślin.
— Rose?
— Tak?
— Myślisz, że jeszcze daleko?
Niepewny głos Elissy powiedział Rudej więcej niż zrobiłoby to wyraz jej twarzy. Obie się bały, lecz determinacja powstrzymywała je obie przed ucieczką.
— Nie wiem. Mogę tylko szacować, gdzie ona rośnie, ale dokładnie tego nie wiem. Mam nadzieję, że to gdzieś niedaleko.
Gdyby nie rzucane co jakiś czas zaklęcie wskazujące kierunki świata, już dawno by się zgubiły i krążyły w kółko.
Niedługo później dopisało im szczęście i dotarły do niewielkiego jeziora, którego wody migotały w blasku księżyca i Rose odetchnęła z ulgą, chociaż atmosfera bynajmniej nie napawała poczuciem bezpieczeństwa. Panowała głucha cisza, jeśli nie liczyć szumu trzcin poruszanych wiatrem. Przy brzegu rosły też inne rośliny, nieco drobniejsze i mniej charakterystyczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. To do nich podeszła Rose, podczas gdy Elissa rozglądała się trwożliwie, spodziewając się, że z najbliższych zarośli wyskoczy centaur i je porwie.
— Przydałby się tu jakiś herbolog — mruczała pod nosem Ruda, ostrożnie przeglądając rośliny. — Ale zagajewka przecież rośnie w lasach nad wodą. Powinna gdzieś tutaj być… Mam nadzieję…
— Rosie, błagam, znajdź tę przeklętą zagajewkę i wynośmy się stąd!
— To nie takie proste, Ellie… Nie jest tak, że mówisz i masz, a kwiat ci się magicznie pojawia w dłoni. Rośliny to żywe organizmy, trzeba je traktować z szacunkiem… O! Chyba znalazłam! Merlinie, naprawdę przydałby się herbolog… Nie wiem, czy to na pewno to.
— Rosie…
— Dobra — zdecydowała. — Ale jeżeli się pomyliłam…
Zerwała garść kwiatów i przyjrzała się im nieco uważniej. Wyglądały niemalże jak konwalie majowe, tylko że nie miały białych kielichów, lecz czarne. Trudno je było pomylić z innymi roślinami, ale Rose nadal nie pozbyła się dręczącego poczucia niepokoju. Doskonale wiedziała, jak wiele magicznych organizmów jest do siebie łudząco podobnych.
Wrzuciła zagajewkę do torby i wstała, otrzepując ręce.
— Możemy już wracać?
— Tak. Wszystko mamy.
Elissa skinęła głową, nieco spokojniejsza.
Udały się więc w powrotną drogę, używając zaklęcia pozwalającego na odnalezienie własnych śladów. Naprawdę nie chciały się zgubić w Zakazanym Lesie — nikt by im wtedy zbyt szybko nie przyszedł na pomoc, a kto wie, jakie złe licho czekało między drzewami?
Maszerowały już dłuższą chwilę, kiedy Rose poczuła ukąszenie na łydce, przypominające trochę dotknięcie żądła osy. Obejrzała się za siebie, przekonana, że drasnęła nogą jakieś kolczaste krzaki. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła pełznącego majestatycznie po ścieżce węża. Wił się powoli po ziemi, wędrując w przeciwną stronę. Na jego zielonej skórze majaczył czarny zygzak, widoczny jedynie dzięki poświacie księżycowej.
Krew płynąca z rany miała czarny kolor. Być może po prostu taka się wydawała w słabym świetle, jednak Rose po paru sekundach zbladła. Zrobiło jej się słabo. Zaczęła szybko oddychać, pragnąc tlenu. Musiała upaść na kolana, gdyż jej własne nogi ją zawodziły. Krew płynęła ciemnym strumyczkiem po bladej skórze oraz rajstopach i skapywała na ziemię. Rose poczuła, że za chwilę zemdleje. Świat dokoła zaczął się kręcić.
— Rose? Rose! Co się stało?!
Nawet głos Elissy dobiegał do niej jakby z daleka. Ledwo rozumiała pojedyncze słowa, musiała się dobrze skupić, żeby wydobyć z nich jakikolwiek sens. Wciąż kręciło jej się w głowie, do tego traciła czucie w nogach. Na przemian uderzały w nią fale gorąca i zimna, dostała dreszczy. Drżącą ręką sięgnęła po różdżkę, usiłując sobie przypomnieć sobie słowa zaklęcia, które sama wymyśliła do wezwania nauczycieli w razie potrzeby, a także zaklęcia spowalniającego działanie jadu.
Signum clamo! — krzyknęła resztką sił, po czym zaczęła kaszleć. Spróbowała chwycić pewniej swoją różdżkę, skierowała ją na swoją nogę i wydusiła z siebie jeszcze: — Venenum dimitto.
Różdżka potoczyła się po ścieżce.
Kolejne minuty pamiętała jak przez mgłę. Słyszała krzyki Elissy, która nawet nie rozpoznała rzuconego zaklęcia, jej prośby i wołanie o pomoc. Desperacko próbowała się podnieść, lecz ciało nie chciało słuchać. Oczy zamykały się same. Ciemność czaiła się gdzieś na krawędzi umysłu. Rose wiedziała, że jeśli w nią zapadnie, może się już nie obudzić, lecz z drugiej strony czerń przynosiła ukojenie, obiecywała ukojenie bólu.
Zemdlała.
— Rose, nie! Proszę, nie zasypiaj! Zostań tutaj! Najsłodszy Merlinie, co robić…
Elissa miotała się gorączkowo wokół przyjaciółki, aż wreszcie przypomniała sobie, że przecież ma różdżkę. Nie była jednak nigdy specjalnie wybitna, jeśli chodzi o zaklęcia leczące, rzuciła jednak czar rozgrzewający i spróbowała zasklepić rany na nodze Rose. Nie za wiele to dało; krew zaczęła płynąć żwawiej. Wciąż miała czarny, przerażający kolor.
Co robić, co robić...
Znajdowały się wciąż zbyt daleko od wejścia do Zakazanego Lasu, a więc nie mogła tam zanieść przyjaciółki. Być może Hagrid by im pomógł, ale Elissa wiedziała, że ma na to zbyt mało czasu, poza tym musieliby się jak najprędzej dostać do skrzydła szpitalnego, Hagrid nie mógłby nic innego zrobić. No chyba że jakimś cudem miał w swojej chatce odtrutkę na jad węża. Nie mogła też użyć aportacji, bo nawet jeśli puszcza nie została pod tym względem ograniczona, to na błoniach i tak nadal stała bariera uniemożliwiająca przemieszczanie się.
Zrozpaczona uniosła różdżkę ku górze i wystrzeliła zieloną flarę, licząc na to, że ktoś z Hogwartu ją dostrzeże i im pomoże. Już nie dbała o to, że zostaną ukarane za samowolną wyprawę do Zakazanego Lasu, teraz najważniejsze było to, żeby ocalić życie Rose. Użyła zaklęcia transportującego i podniosła bezwładną Rose machnięciem różdżki. Ruda wyglądała okropnie. Jej włosy były mokre od potu i się posklejały, na twarzy widniała bladość, zaś nogi pokrywała pęknięta siateczka rajstop oraz czerń krwi. To przeraziło Elissę bardziej niż omdlenie przyjaciółki.
Ruszyła biegiem, manewrując ostrożnie różdżką. Nie mogła się przemieszczać zbyt szybko ze względu na swoją kiepską kondycję oraz tuszę, a do tego musiała uważać na Rose. Drzewa rosły tutaj dosyć gęsto i łatwo było o kolizję z którymś. Elissa powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Teraz nie miała na to czasu, musiała przeć do przodu, choć płuca zaczęły już palić żywym ogniem.
Po chwili znacznie zwolniła. Nie miała tyle siły. Wyjście na błonia zdawało się znajdować tak samo daleko, jak na początku, co irytowało Elissę. Czuła się tak, jakby sam las uniemożliwiał jej wyjście.
Te przeklęte węże, wzdrygnęła się. Gabrielle miała rację, wejście tutaj było najgłupszym pomysłem, na jaki kiedykolwiek wpadłyśmy.
Zacisnęła zęby i szła dalej, choć najchętniej zatrzymałaby się na kilka minut i odpoczęła.
Jednak kończył jej się czas. Rose oddychała coraz słabiej. Odchodziła.
— Nie, Rosie, nie rób mi tego…
Nagle usłyszała stukot kopyt uderzających o ziemię. Oszołomiona obserwowała, jak podbiega do nich najprawdziwszy jednorożec. Jego biało-srebrna sierść lśniła, zaś mądre oczy wpatrywały się w Elissę. Zarżał i niecierpliwie postukał kopytem o podłoże, próbując coś przekazać wpatrującej się w niego z oszołomieniem dziewczynie.
— Nie rozumiem cię — stwierdziła z żalem. Powinna tu być z nimi Gabrielle; ona kochała jednorożce i na pewno potrafiłaby docenić obecność zwierzęcia oraz się z nim porozumieć.
Jednorożec potrząsnął łbem, po czym niezdarnie przechylił się w stronę Elissy.
— Chcesz, żebyśmy wsiadły na twój grzbiet?
W odpowiedzi otrzymała niemalże ludzkie przytaknięcie. Zwierzę zdawało się doskonale rozumieć jej słowa, choć ona sama nie rozumiała dawanych przez nie sygnałów. Kiedy otrzymała potwierdzenie, przeniosła Rose na grzbiet jednorożca, po czym sama się na niego wdrapała, choć nieco niezdarnie. Przyjaciółka nadal nie odzyskała przytomności, więc musiała ją podtrzymywać i przy okazji pilnować, żeby samej nie zlecieć, bo gdy tylko skończyła swoje manewry, zwierzę ruszyło z kopyta. Poruszało się znacznie szybciej, niż Elissa kiedykolwiek byłaby w stanie, a do tego zdawało się doskonale znać Las. Dzięki temu znacznie zaoszczędzili czas i już po chwili znaleźli się na błoniach.
Na wywiezieniu ich z Lasu jednorożec nie poprzestał, lecz przegalopował przez błonia aż do wejścia do zamku. Dopiero tam zahamował i pozwolił Elissie się stoczyć ze swojego grzbietu. W ostatniej chwili złapała Rose, ratując ją przed upadkiem. Ku niej biegło już kilka osób. Dostrzegła wśród nich dyrektorkę, madame Shearwood oraz profesora Nicksa, więc prawie zemdlała z ulgi. Obejrzała się, chcąc podziękować jednorożcowi, lecz już go nie było.
Nauczyciele otoczyli ją, wypytując, co się stało.
— Została ukąszona przez węża… Zemdlała… — wybełkotała nieskładnie Elissa. — Proszę, pomóżcie jej!
Przejęli nieprzytomną Rose. Madame Shearwood wyczarowała nosze i z pomocą profesora Nicksa pospieszyła do skrzydła szpitalnego. Cała trójka kierowała się troską, widzieli bowiem, że sytuacja jest poważna. Na wypytywanie, co robiły w Zakazanym Lesie, przyjdzie czas później.
— Czy jesteś ranna, panno Asherie? — spytała z troską McGonagall, wprowadzając oszołomioną Elissę do środka. Wyglądała nieco odmiennie w swoim szlafroku i rozwianych włosach, młodziej i mniej surowo.
— Nie, nic mi nie jest. Tylko Rose…
— Proszę się nie martwić, panno Asherie. Panna Weasley z tego z całą pewnością wyjdzie. Profesor Shearwood posiada całkiem pokaźny arsenał odtrutek.
— A jeśli jest za późno, żeby ją uratować…? — wyszeptała Elissa, nie patrząc na dyrektorkę. Uginały się pod nią nogi i musiała usiąść, więc korzystając z tego, że się zatrzymały przy oknie, przysiadła na parapecie.
— Jestem dobrej myśli, panno Asherie. Nie z takimi chorobami sobie tutaj radzono. Proszę mi jednak powiedzieć, co się dokładnie stało? W jakim celu weszłyście wraz z panną Weasley do Zakazanego Lasu, wiedząc, że jest to surowo wzbronione?
Elissa przymknęła oczy, szukając odpowiednich słów. Nie chciała powiedzieć zbyt wiele, a już na pewno nie mogła zdradzić celu ich wyprawy. Zostałyby za to niechybnie wyrzucone ze szkoły.
— Rose została ugryziona przez węża. Nie widziałam zbyt dobrze, ale ukąsił ją w nogę. Potem przez chwilę jeszcze była przytomna, a potem zemdlała. Przetransportowałam ją tutaj… — Nie wiedziała, czy powinna wspominać o jednorożcu, który je uratował. Nie miała nawet pewności, czy którykolwiek z nauczycieli go widział. — Ani razu nie odzyskała przytomności.
— Rozumiem. Panno Asherie, po co poszłyście do Zakazanego Lasu?
Elissa milczała, nie znajdując odpowiedzi, która brzmiałaby wiarygodnie i nie ujawniałaby prawdy.
— Wolałabym teraz o tym nie rozmawiać — odparła wreszcie. — Przepraszam, pani profesor. Wiem, że zasługujemy na szlaban.
— W porządku, panno Asherie. Zajmiemy się tym później. Proszę teraz wracać do łóżka. Wyglądasz na wyczerpaną, a i tak w żaden sposób nie pomożesz pannie Weasley. Ta noc będzie decydująca, ale nie ma potrzeby, żebyś się tym zamartwiała.
— Wolałabym zostać, pani profesor — poprosiła Elissa. — Chciałabym mieć pewność, że wszystko w porządku. I tak bym nie zasnęła.
Dyrektorka skinęła głową, akceptując jej decyzję.
— Dobrze. Najpierw jednak, proszę, odszukaj Hugona Weasleya i Albusa Pottera. Myślę, że obaj powinni się dowiedzieć, co się stało. Niech przyjdą do skrzydła szpitalnego, ty również. Tylko zachowujcie się w miarę cicho i spokojnie, nie chcę wzbudzać paniki wśród uczniów.
— Oczywiście, pani profesor. Oczywiście.

W sali szpitalnej panował zaduch, ale nikt nie pomyślał o otwarciu okna. Choć w powietrzu unosił się duszący zapach krwi, żadna ze znajdujących się w pomieszczeniu osób tego nie czuła. Szkolna pielęgniarka uwijała się wokół Rose, próbując przywrócić jej przytomność.
Transmutowała podarte ubranie w wygodniejsze szaty, potem machnięciem różdżki oczyściła nogę z krwi. Na widok ran od kłów węża jej oczy zalśniły, lecz wzięła się do pracy, szepcząc zaklęcia diagnostyczne i leczące. Kolejnym zaklęciem wyciągnęła z nogi tyle jadu, ile się dało, a potem poprosiła madame Shearwood o podanie Rose eliksiru odtruwającego. Dopiero gdy oddech chorej dziewczyny zaczął się stabilizować, kobieta odetchnęła, choć jeszcze nie odczuwała ulgi. Otarła mokre od potu czoło, po czym ogłosiła:
— Teraz miejmy nadzieję, że się wybudzi ze śpiączki.
— Nie można jej wybudzić? — spytała opiekunka Slytherinu, opadając na wolne krzesło i biorąc drobną dłoń Rose w swoje.
— Nie. Zaklęcia otrzeźwiające mogą jej tylko zaszkodzić. Musimy poczekać, aż organizm zwalczy truciznę. Dopiero wtedy pewnie odzyska przytomność. O ile w ogóle. Nie możemy nic więcej zrobić.
— Myślę, że powinniśmy w takim razie chwilę odpocząć — zdecydowała stojąca dotąd na uboczu McGonagall. — Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Proponuję wypić kawę i poczekać na wieści.
Nauczyciele przytaknęli. Ruszyli za Minerwą do pielęgniarskiej dyżurki, gdzie dyrektorka nalała do kubków mocną, aromatyczną kawę. Tylko madame Shearwood pozostała przy łóżku Rose.

— Scorp, Rose jest w skrzydle szpitalnym.
— Co?!
Zerwał się gwałtownie z kanapy, zwalając przy okazji książki z niskiego stolika. Nie przejął się tym jednak, lecz rzucił się w stronę Albusa. Syn Potterów wyglądał na bladego oraz zmęczonego, jego czarne włosy były w nieładzie. Scorpius momentalnie się wystraszył.
— Jej stan jest stabilny, pielęgniarka mówi, że z tego wyjdzie. Chodź, McGonagall chce z tobą porozmawiać.
— Co się stało? — spytał blondyn, gdy podążał za przyjacielem w stronę skrzydła szpitalnego. — To coś poważnego?
— Tak. Ugryzł ją wąż, jeden z tych wielkich, jadowitych, co pełzają po Zakazanym Lesie. Zdążył wtłoczyć do jej krwi truciznę, za mało, by zabić, więc tylko straciła przytomność. Całe szczęście, że szybko się zorientowała i Elissa jej pomogła… Już się nią zajęli, odtruwają ją. Nie wiem, nie znam się na tym…
— Merlinie. — Odebrało mu na chwilę mowę. — Co one robiły w tym Zakazanym Lesie?!
— Nie wiem, Scorp. Rosie nadal jest nieprzytomna, a Elissa nie chce powiedzieć.
— Rosie z tego wyjdzie?
— Mówiłem ci już, że tak. Najgorsze minęło. Ma jeszcze gorączkę i nie odzyskała przytomności, ale to nic. Gdy ją przynieśli do zamku, wyglądała jak trup.
Albus wzdrygnął się na samo wspomnienie, a Scorpius zacisnął pięści.
— Co za głupie…
— Panie Malfoy — przerwała mu McGongall stojąca w drzwiach skrzydła szpitalnego. Miała surowy wyraz twarzy i lustrowała ich obu uważnym spojrzeniem. Blondyn momentalnie poczuł się tak, jakby zrobił coś złego. — Pan Potter przekazał już panu informacje odnośnie stanu Rose?
— Tak. — Skinął powoli głową. — Czy coś się zmieniło?
— Nie, ale już niedługo powinno jej się polepszyć. Panie Malfoy, czy wie pan coś na temat wyprawy panny Weasley oraz Asherie do Zakazanego Lasu? Czy któraś z nich przekazała panu informacje na temat celu swojego wyjścia?
Spojrzenie dyrektorki zdawało się prześwietlać go na wylot.
— Nie, pani profesor. Żadna z nich nic nie powiedziała, obie zachowywały się normalnie przy kolacji. Nie przyszłoby mi do głowy, że umawiały się na to wyjście wieczorem. Nie przychodzą mi do głowy żadne pobudki, dla których mogłyby to zrobić.
— W porządku — westchnęła kobieta. — Jeśli chce pan ją odwiedzić, może pan wejść. Gdyby się pan czegoś dowiedział, proszę niezwłocznie dać znać.
— Oczywiście, pani profesor.
Wpuściła ich obu do środka.
Wszystkie łóżka stały puste — z wyjątkiem jednego, tego, na którym położono nieprzytomną Rose. Wyglądała, jakby spała. Jej rude włosy zwykle okalające elfią twarzyczkę rozsypały się na poduszce i teraz migotało w nich srebrne światło księżyca. Oddychała równo, choć Scorpius po dotknięciu dłonią jej policzka przekonał się, że nadal jest rozpalona. Przypominała kruchą lalkę, która po jednym muśnięciu palcami mogła się rozpaść, ale jednocześnie była niezwykle piękna. Momentalnie skojarzyła mu się z główną bohaterką mugolskiej bajki, którą kiedyś od niej samej usłyszał. Tę o ogromnej miłości jakiegoś poety i muzyka do driady. Istota później zmarła w wyniku ukąszenia węża, a jej mąż zszedł po nią aż do samego piekła.
Wtedy słuchał opowieści Rose z rozbawieniem, teraz dominowała desperacja.
— Wróć do mnie, ruda Eurydyko — poprosił, biorąc jej gorącą dłoń w swoje własne. — Wróć do mnie.
Musiała usłyszeć jego błaganie, gdyż w tej samej chwili jej powieki zatrzepotały i otworzyła oczy. Przez chwilę była nieco otumaniona, lecz szybko odzyskała całkowicie świadomość. Napotkała pełen ulgi wzrok Scorpiusa i uśmiechnęła się z wysiłkiem.
— Przepraszam — wyszeptała.
— Za co?
— Za wszystko.
I z tymi słowami na ustach ponownie osunęła się w słodką, ciemną otchłań.

4 komentarze:

  1. Pierwszaaaaaaaaa! Cud! <3
    "Ciężar na jej ramionach nie należał do najlżejszych, a ona też i nie miała zbyt silnego charakteru." - Chyba troszkę ci się pokićkało xd Brzmi jakby Elissa też nie należała do najlżejszych :D Proponowałabym, żebyś dała "i" po "a" albo w ogóle usunęła "i" ;)
    "Ruszyła naprzód, czując przypływ odwagi. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i szepnęła „Nox”, żeby widzieć coś więcej niż tylko poruszające się cienie." - Eee, a nie Lumos? xd
    "Właściwie nic więcej nie mogła powiedzieć, gdyż nawet z wątłym strumyczkiem czerwieni płynącym z różdżki było zbyt ciemno na rozpoznawanie poszczególnych gatunków." - to nie była kula ciepłego białego światła?
    Biedny Greg i Biedna Elissa... Mam nadzieję, że go nie zabijesz, bo...*groźne spojrzenie*
    Zdziwiłam się reakcją Gabrielle... W sumie była po prostu racjonalna i ostrożna, no ale nie sądziłam, że będzie aż tak przeciwna. Zawsze to Rose pomimo swojej porywczości wydawała mi się tą najbardziej rozważną (ale może to przez jej typowe przedstawiania w większości ff xd). Mam nadzieję, że ich przyjaźń na tym nie ucierpi...
    Ale serio, dziewczyny, nie mogłyście po prostu powiedzieć o tym Alowi, Scorpowi albo Hagridowi chociaż? Myślę, że przynajmniej pierwsi dwaj bez pytań by pomogli. To było z ich strony głupie. Dżizas, przecież nawet peleryny niewidki nie miały!
    Btw, brakuje mi "konika" Elissy. Rose to akurat we wszystkim jest dobra, Gab to magiczne zwierzęta, a Elissa? Podrywanie chłopaków się nie liczy xddd W ogóle Elissa ostatnio wydaje mi się najbardziej bezcharakterna. Tzn, nie znielubiłam jej tak nagle, ale jednak przydałoby się jej postaci trochę rozwinięcia xd
    "Dróżka była wąska i co rusz zakręcała. Prawdopodobnie została wydeptana przez dzikie zwierzęta, zapewne z pomocą Hagrida." - ale przecież Hagrid to jak dzikie zwierzę xddd Sorry, musiałam (lubię Hagrida jakby coś) :D
    Dobrze, że żadne paskudy ich nie złapały oprócz tego węża xd Btw, cały czas myślałam, ze jednak trafi na Elissę, a nie Rose. Biedaczka :( Ale się obudzi, ja to mówię! :D Tylko nie za późno, żeby wyrobili się z układem i wygrali ten turniej! Chociaż z tego co było, wywnioskowałam, że to był naprawdę super-mega-groźny-wąż, a tu na szczęście się okazało, że jest odtrutka!
    Ten jednorożec to zbawienie i naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności :D Swoją drogą, czemu Elissa nie powiedziała o nim? Przecież to nic złego xd
    Szacun, że Rose własne zaklęcia wymyśliła O.o
    O nie. Teraz mi to przyszło do głowy. Każdy szlaban będzie dobry, byle nie zakaz udziału w turnieju. Nie, nie, nie! Chociaż jeśli nauczyciele by poznali powody, to może byłby lżejszy?
    "Na widok ran od kłów węża jej oczy zalśniły, lecz wzięła się do pracy, szepcząc zaklęcia diagnostyczne i leczące." - haha, to zabrzmiało jakby była jakąś psychopatką, która uwielbia rany od ukąszeń albo jakby realizowała w ukryciu jakiś niecny plan powiązany z wężami i nie mogła się z tym wydać xddd
    To przebudzenie Rose w obecności Scorpa było słodkie, ale nie musiała znowu mdleć :D Niech budzi się szybko!
    Z niecierpliwością czekam na następny, jaskółkę i Malcolma <3!
    Pozdrawiam i życzę weny ;)
    ~Arya
    PS I już tradycyjnie przepraszam za niespójność :D




    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę. Jednowatkowy wlasciwie rozdział, ale jaki! Długo nie pisałaś o postępach w robieniu eliksiru, a jak do tego wróciłaś, to z rozmachem, nie da się ukryć.
    Gabrielle troche straciła w moich oczach. Nie rozumiem, dlaczego zachowała sie nagle w taki sposob. Mam wrażenie, ze o czymś nie mowi swoim przyjaciółkom i zupełnie mi się to nie podoba. Ale jeszcze nardziej nie podoba mi sie, ze Rose ugryzł ten waż. Dziewczyny i tak miały sporo szczęścia, ze tylko jedna została ugryziona... No i ten jednorożec, to naprawdę wspaniałe i niecodzienne, ze im pomógł, ciekawe, czy cos za tym jeszcze stoi? Rose potrafi skrywać tajemnice, ciekawe, czy Scor bedzie na nią wściekły, jak się juz dziewczyna obudzi... to była sprawa przede wszystkim Elissy, ale sama wizyta juz niekoniecznie. Co najmniej Albus powinien był o tym wiedzieć, mysle, zd chłopcy by im pomogli... No ale ulga jest taka, ze ona ma sie obudzić-mam nadzieje; ze nie szykujesz zadnych przykrych niespodzianek z tym związanych... i ze ten eliksir naprawdę pomoże, tyle trzeba sie narobić, zeby go uwarzyć, ze az niesprawiedliwie by było :D mocno niesprawiedliwie.
    Czekam na Malcolma, choc nie wiem, czy czekam na Gabrielle... wiec mam zagwozdkę ;p zapraszam na Niezaleznosc i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę mnie zdziwiło, że Gabrielle zrezygnowała przy ostatnim etapie i się zastanawiam dlaczego. Miała trochę racji z tymi niebezpieczeństwami w zakazanym lesie, ale przecież warzyła z dziewczynami eliksir, więc dlaczego miałyby tego nie dokończyć.
    Dziewczyny miały szczęście, że tylko jedną z nich wąż ukąsił. Jednorożec też się w porę pojawił. Teraz mam nadzieję, że Rose wyjdzie z tego.
    No i jestem ciekawa czy eliksir uda się skończyć. To już ostatni etap i szkoda by było jakby coś poszło nie tak, ale wiadomo jak to jest z eliksirami.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć :) W Hiszpanii rozumiem cudownie? ;p ale chciałam Ci tylko przypomnieć o rozdziale dla nas jakbyś tam znalazła chwilkę ;)
    Buziaki
    Luella

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje