sobota, 22 lipca 2017

29. Cudowne zmartwychwstanie

Gdy upewniła się, że Rose na pewno jest bezpieczna i czuwa przy niej Scorpius, Elissa popędziła prosto do łazienki Jęczącej Marty. Musiała jak najszybciej dodać ostatni składnik do eliksiru, tak jak się umówiły z Rudą.
Tak się spieszyła, że nie zauważyła czekającego tuż przy drzwiach Grega.
— Uważam, że powinniście przestać robić ten eliksir.
Jego spokojny głos wystraszył Elissę. Podskoczyła w miejscu i rozejrzała się niespokojnie dokoła, wyławiając wreszcie z mroku sylwetkę chłopaka. Odetchnęła z ulgą. Gdyby dopadł ją jakiś nauczyciel, niewątpliwie miałaby jeszcze większe problemy.
— Przestraszyłeś mnie — mruknęła, wchodząc do łazienki, po czym równie spokojnie dodała: — Chodź, pogadamy w środku.
Zgodził się i po chwili zamknął za sobą drzwi, podczas gdy Elissa już klęczała na brudnej podłodze, przed kociołkiem z eliksirem. Zmarszczyła brwi i po chwili wahania cisnęła do wywaru wszystkie łodyżki zagajewki, jakie znalazły. Pomieszała zawartość trzy razy, pamiętając wskazówki Rose.
Zwilgotniały jej oczy, kiedy wspomniała ten moment — stały z Rudą na skraju Zakazanego Lasu, przyjaciółka referowała jej, co dokładnie trzeba zrobić, żeby ukończyć ostatnią fazę warzenia eliksiru. Zupełnie jakby przeczuwała, że coś jej się stanie…
Otarła szybko oczy rękawem.
— Gabrielle z wami nie było?
— A widziałeś ją w lesie?
— Nie… Dlaczego?
— Pokłóciłyśmy się z nią. Uważała, że to, co chcemy zrobić, to czysta głupota — odparła dziewczyna, a jej głos zabrzmiał dziwnie pusto.
— Miała, cholera, rację! Nie powinniście były tego robić… A zwłaszcza nie dla mnie!
Z frustracją przeczesał włosy. Zmartwienie i złość rozsadzały go od środka. Przerażał go już sam fakt, że Rose niejako poświęciła się dla niego. Nie potrzebował tego, nie chciał ofiary!
— Usiądź, jesteś blady jak ściana. Za bardzo się dzisiaj przeciążyłeś. Żeby przy tak wątłych siłach bawić się w animagię…
Opadł na podłogę, bo faktycznie kręciło mu się w głowie.
— Przestań mówić tak, jakby twoje własne życie nic nie znaczyło — zażądał po chwili, kiedy mógł już swobodniej oddychać. — No i nie zapominajmy o życiu Rose… Mam nadzieję, że z tego wszystkiego wyjdzie bez szwanku. Gdyby mnie tam nie było… Elissa, jesteś zbyt lekkomyślna! Nie możesz się dla mnie poświęcać, rozumiesz?
— Ta tyrada miałaby więcej sensu przed rozpoczęciem warzenia eliksiru. Teraz jest już po ptakach. Zebrałyśmy wszystkie składniki, eliksir jest już prawie gotowy.
— Chodzi o to, że w ogóle nie powinniście tego robić!
— Trzeba było nas powstrzymać, kiedy był na to czas. — Elissa wzruszyła ramionami, lecz jej oczy lśniły determinacją. — Proszę, choć raz pozwól sobie pomóc!
— Nie chcę pomocy kosztem czyjegoś życia! — uciął stanowczo.
— Rose nic nie będzie. Jest silna, poza tym teraz jest też w dobrych rękach. Nauczyciele na pewno odwrócą działanie trucizny i ją wyleczą.
— Wierzysz w to?
— Muszę. Inaczej się załamię. Nie chcę o tym na razie myśleć.
Wstała; całe jej ciało drżało od powstrzymywanego płaczu.
— Następnym razem uprzedźcie, jak będziecie planować misję samobójczą, dobra? Już i tak mam wystarczająco dużo rzeczy na sumieniu… Na przykład Rose.
— Skąd w ogóle wiedziałeś, gdzie jesteśmy? — zmieniła nagle temat, patrząc przenikliwie na Grega.
— Ta flara, którą Rose wystrzeliła… Krążyłem w pobliżu i ją zauważyłem.
— Co robiłeś w Zakazanym Lesie?
— Śledziłem was. Widziałem, jak wychodzicie na błonia i nie mogłem tego tak zostawić… Ellie, zrozum, nie mogę przekładać cudzego życia nad swoje. Nie jestem stereotypowym samolubnym i egoistycznym Ślizgonem. Cóż, niewiele życia mi pozostało, a wy…
— Nie mów tak!
Elissa przytuliła go mocno i pocałowała w czoło.
— Dlaczego nie?
— Bo powinieneś być szczęśliwy, że masz przy sobie przyjaciół. Nie dam ci umrzeć, rozumiesz? Już naprawdę wolałabym oddać swoje życie, byle tylko przedłużyć twoje.
— To nie ma sensu…
— Ależ ma! Przecież na moim miejscu zrobiłbyś to samo.
— Tak, ale…
— Chcesz powiedzieć, że to coś innego? Otóż mylisz się. To dokładnie to samo, ta sama nieśmiertelna miłość, tylko sytuacja byłaby odwrócona. Teraz po prostu musimy poczekać, bo koniec udręki jest już blisko…
— Ellie, obiecaj mi, że nie zrobisz już nic tak głupiego.
— Jak głupiego? Że nie będę ratować ci życia?! — spytała wzburzona.
— Nie, że nie będziesz narażać swojego.
— Nie mogę ci tego obiecać.
— Dlaczego?
— Mówiłam ci już, bo cenię twoje życie bardziej niż swoje. Myślałam, że to oczywiste.
— Ellie…
— Nie rozmawiajmy już o tym — ucięła. — Nie mogę ci niczego obiecać, zdania też nie zmienię, więc nie ma sensu tego ciągnąć. Chodźmy, muszę się dowiedzieć, co z Rose.

Obudziła się koło piątej nad ranem i przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Gdy tylko wzrok się wyostrzył, dostrzegła biały sufit. Zamrugała parę razy, nie przypominając sobie, żeby w dormitorium znajdował się podobny. Spojrzała w prawo. Stało tam parę pustych łóżek, przykrytych czystą pościelą.
No tak. Skrzydło Szpitalne.
Co właściwie tutaj robiła…?
Och. Poszły z Elissą do Zakazanego Lasu po zagajewkę… Po drodze ukąsił ją wąż. Jak ironicznie to brzmiało! Zupełnie jakby była jakąś bohaterką greckich mitów, jakby na chwilę przemieniła się w Eurydykę!
Noga strasznie piekła, potwierdzając coraz klarowniejsze wspomnienia Rose. W pozostałych częściach ciała dziewczyna też czuła obezwładniające zmęczenie. Skrzywiła się z bólu.
Merlinie, jak długo już tu leżała?
— Obudziłaś się — usłyszała z lewej zachrypnięty głos. Momentalnie ścisnęło jej się serce, kiedy zobaczyła siedzącego przy jej łóżku Scorpiusa. Wyglądał uroczo z rozczochranymi włosami, ale był blady i miał cienie pod oczami; najwyraźniej niewiele spał w nocy. I do tego, znając go, martwił się.
Wzięła jego dłoń w swoją, splatając ich palce. Potrzebowała teraz tej bliskości.
— Jak długo byłam nieprzytomna? — spytała cicho, jeszcze nie ufając sile swojego głosu. 
— Niezbyt długo — mruknął, patrząc prosto w jej oczy i tym samym dodając otuchy. — Straciłaś przytomność w Lesie i nie obudziłaś się do teraz. To zaledwie parę godzin. Jest… piąta rano. Pielęgniarka mówiła, że po tylu eliksirach będziesz spać znacznie dłużej.
— Usłyszałam we śnie twój głos.
— Co?
— Miałam dziwny sen. Nie pamiętam go dokładnie. Chyba przed czymś uciekałam… Przed wężem? Przed jakimś potworem? Nie wiem. Gdy to coś już miało mnie złapać, usłyszałam twój głos. Wołałeś moje imię. I się obudziłam — stwierdziła zamyślona. Zaraz potem dodała ledwo słyszalnie: — Ale fakt, czuję się okropnie zmęczona…
— Z tego wszystkiego mogły ci się przyśnić koszmary. — Uśmiechnął się do niej ciepło; poczuła ciepło rozlewające się po ciele. — Ale druga część tego snu może stanowić ciekawy materiał do interpretacji… Cieszę się, że nic ci się nie stało, Rose.
Ścisnęła jego dłoń, okazując, że docenia jego troskę.
Prawdę mówiąc, dziwiła się, że na dzień dobry jej nie obsztorcował za głupotę…
— Było blisko — wychrypiała. — Wiesz, nie musisz tu przy mnie ciągle siedzieć. Obiecuję, że nigdzie nie ucieknę.
— Nie mogę cię tak zostawić — zaprotestował. — Ciebie nie można nawet na chwilę spuścić z oka, żebyś sobie czegoś nie zrobiła! Dlatego muszę tu siedzieć i patrzeć, czy się czasem nie wymykasz.
— Hej! — Gdyby miała więcej siły, szturchnęłaby go w ramię. — Nie jestem małą dziewczynką i umiem o siebie zadbać. Poza tym kiedy ostatni raz zrobiłam coś tak kolosalnie głupiego jak wyprawa do Zakazanego Lasu? — Zakaszlała. — Więcej tam nie pójdę. Obiecuję. Nie musisz mi dzisiaj z tego powodu zmywać głowy.
Przewrócił oczami.
— Niech będzie, że dzisiaj ci odpuszczę. A teraz przestań wreszcie tyle gadać, bo niepotrzebnie marnujesz siły. Idź spać. To ci lepiej zrobi niż gadanie ze mną.
— Ty też powinieneś iść się przespać.
Pochylił się, żeby pocałować ją delikatnie w czoło. 
— Nie ma mowy, Rosie. Zostaję. Przestań gadać i śpij.
Na Merlina, protekcjonalna strona Scorpiusa była słodka.

Ron i Hermiona przybyli do Hogwartu jeszcze tego samego dnia po południu. Otrzymali rano sowę wraz z listem od dyrektorki, w którym poinformowała ich o stanie zdrowia Rose. Zadecydowali, że oczywiście pojawią się w szkole i odbiorą córkę, jako że nie mogła uczestniczyć w zajęciach, a i tak zbliżała się przerwa świąteczna.
Hermiona dziwnie się czuła, przekraczając próg szkoły po raz pierwszy od ukończenia swojej edukacji. Nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu, gdy przesuwała dłonią po ścianie. Stare mury przywoływały wspomnienia tego, co przeżyli, przez co przeszli, żeby móc stanąć właśnie tutaj, tyle lat później.
— Wspomnienia, huh?
Spojrzała na Rona, trzymającego nonszalancko ręce w kieszeniach i opierającego się o ścianę. Nie patrzył na Hermionę; jego wzrok błądził po obrazach wiszących naprzeciwko.
— Tak. — Skinęła głową. — Ale na sentymenty będzie czas później. Chodźmy już do Minerwy, i tak jesteśmy spóźnieni.
Nie musieli nawet pukać. Ledwo podeszli do drzwi, Minerwa już je otwierała, spodziewając się gości. Zaprosiła ich do środka.
— Lata mijają, a w twoim gabinecie się nic nie zmienia, Minerwo — skomentowała z uśmiechem Hermiona.
(Już dawno przeszli ze starą nauczycielką na „ty”; sztywne oficjalne formy tylko by ich krępowały po tylu latach przyjaźni).
— Niedługo przejdę na emeryturę, więc być może zmiany nastąpią szybciej, niż się tego spodziewamy — odparła dyrektorka, zajmując swoje miejsce za biurkiem i zapraszając również Rona i Hermionę. — Usiądźcie, proszę.
— Kiedy? — spytała młodsza kobieta, choć wcale jej ta informacja nie zaskoczyła. Minerwa zdawała się być na wieki połączona ze szkołą, jakby uczyła w niej od zawsze, trochę tak jak Dumbledore. Ale przecież ona też zasługiwała na odpoczynek po tylu latach pracy.
— To jeszcze nie jest pewne, moja droga. — McGonagall zwróciła na nią ciepłe spojrzenie. — Być może już w tym roku, być może za rok. Wrócimy jeszcze do tego tematu za jakiś czas, ale na razie to zostawmy, mamy pilniejsze sprawy do omówienia.
— Właśnie! — Ron aż podskoczył na krześle. — Jak się czuje Rose?
— I co właściwie się stało?
Dyrektorka położyła splecione dłonie na blacie biurka.
— Rose została ukąszona przez węża w Zakazanym Lesie. Była tam w towarzystwie panny Asherie. Zostały znalezione na skraju lasu. Merlin jeden wie, jak w takim stanie się z niego wydostały… Udzieliliśmy Rose pomocy najszybciej, jak się dało. Merlinowi dziękować, że Rose rzuciła zaklęcie spowalniające działanie jadu. Dzięki temu mieliśmy czas. Gdyby nie to…
Minerwa drżącymi palcami założyła zabłąkany, szary kosmyk za ucho.
— Och! — Hermiona przyłożyła dłoń do ust, a jej mąż wyraźnie zbladł. — Ale nic jej nie jest…?
— Teraz jest wszystko w porządku, nie macie się czego obawiać. Rose nic nie jest, jest tylko osłabiona i musi odpoczywać. Pielęgniarka mówiła, że przez parę dni powinna jeszcze poleżeć w łóżku, ale już nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
Hermiona odetchnęła z ulgą, ale Ron nie wyglądał na przekonanego i marszczył niespokojnie czoło.
— Co ona robiła w Zakazanym Lesie?
McGonagall rozłożyła bezradnie ręce.
— Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Żadna z nich, ani Rose, ani panna Asherie, nie chce wyjawić celu wyprawy i najwyraźniej nikt poza nimi obiema o niczym nie wie. Ale może wy się dowiecie… Jako rodzice macie na to większą szansę.
— No dobrze. — Brunetka pomasowała skronie. — Chcielibyśmy ją w takim razie zabrać do domu, jeśli nie masz nic przeciwko. Jeżeli dobrze rozumiem, do świąt Rose i tak nie wróci na zajęcia, więc w gruncie rzeczy mogłaby wcześniej pojechać do domu.
— Oczywiście.
— Możemy się z nią zobaczyć?
— Tak, Hermiono, ale możliwe, że będzie jeszcze spała. Jak mówiłam, jest osłabiona. Zresztą nic dziwnego. Napędziła nam wszystkim stracha. Myślę jednak, że jad nie uczynił większych spustoszeń w jej organizmie i da radę bez problemu przygotować się do trzeciego etapu turnieju.
— A więc przeszła dalej? — spytał z dumą Ron.
— Nie powiedziała wam? Ach, tak, w sumie nic dziwnego… — Minerwa zamaskowała śmiech kaszlem. — W takim razie ja wam powiem. Zajęła trzecie miejsce, więc ma duże szanse na wygraną, ale po drodze nastąpiła roszada w dwóch parach.
Mężczyzna miał bardzo złe przeczucia.
— Czy coś się sta…
— Powiedzmy, Hermiono, ale ta sytuacja obróciła się na naszą korzyść. Partner taneczny Rose oraz jego siostra zostali przyłapani na stosowaniu nielegalnych eliksirów i zdyskwalifikowani z turnieju. Wskutek sprytu i znajomości regulaminu Rose zatańczyła na drugim etapie z kimś innym, z partnerem zdyskwalifikowanej dziewczyny.
— Z kim?
— Z panem Scorpiusem Malfoyem.
— Słucham?! — Ron momentalnie poderwał się z krzesła, gotując się ze złości. Zacisnął pięści, podczas gdy Hermiona się śmiała. — Jak… Jak… Z Malfoyem?! Tym gnojkiem?!
— Ron! Uspokój się wreszcie i usiądź. — Kobieta ściągnęła męża z powrotem na krzesło. — Widząc twoją reakcję, wcale się nie dziwię, że nam o niczym nie powiedziała.
— Pewnie spodziewała się awantury — przyznała dyrektorka. — Wiedziała o waśni między wami a Malfoyami, zna przecież rodzinne historie, ale sama nie traktuje Scorpiusa jak wroga. Zaprzyjaźnili się. Myślę, że ma rację. To najwyższa pora, żebyście zakopali topór wojenny i podali sobie z Draconem ręce, Ronaldzie.
— Trochę jak Romeo i Julia — westchnęła Hermiona. — Jestem z niej dumna.
— Hermiono…! Nie mów, że to akceptujesz!
— Minerwa ma rację. — Kobieta wzruszyła ramionami. — Czas przełknąć dumę, tym bardziej, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby któregoś dnia Rose zmieniła nazwisko na Malfoy.
— Oświadczył się jej?!
— Nie, ale wnioskując tego, jak potoczyła się historia Romea i Julii oraz z plotek krążących w rodzinie… Cóż, przyznaję, że nie dawałam im wiary, ale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazały prawdziwe.
— Muszę z nią o tym porozm…
— Nie, Ron. Dasz jej święty spokój. Ma prawo do dokonywania własnych wyborów i zakochiwania się w tym, w kim chce. Nie możemy jej tego zabronić z powodu naszych złych stosunków z jego rodziną.
— Hermiono, to syn Dracona Malfoya! Chyba nie wierzysz, że jest lepszy niż ojciec!
— Wierzę w to — odparła prosto. — Syn nie zawsze idzie w ślady ojca, to po pierwsze. A po drugie Draco nie był złym człowiekiem, tylko pogubionym. Miał pecha, że urodził się w złej rodzinie.
— Dlaczego go bronisz?!
— Bo wierzę, że każdemu człowiekowi należy dać szansę. Poza tym… Rose naprawdę nie jest głupia i nie ufa byle komu, więc jeżeli zaufała młodemu Malfoyowi, to widocznie miała ku temu solidne powody. Zresztą pamiętaj też o tym, że Albus się z nim przyjaźni od dobrych siedmiu lat.
— Albus jest w Slytherinie!
— A Rose w Ravenclawie, i co z tego?! Kierują tobą stare, gryfońskie uprzedzenia! — żachnęła się Hermiona. — Dorośnij, proszę. Wrócimy do tego, jak będziesz gotów przełknąć swoją dumę. Na razie jednak ani słowa o tym, zwłaszcza przy Rose.
Mężczyzna niechętnie się zgodził, ale wewnątrz wciąż się gotował, czego dowodem były pałające czerwienią policzki.
No bo kto by chciał wydawać córkę za jakiegoś przebrzydłego Malfoya?

Pielęgniarka wygoniła Scorpiusa ze Skrzydła Szpitalnego, każąc mu odpocząć. Nawet nie odczuwał zmęczenia, ale wyszedł, uznawszy, że prysznic i kawa mu się jednak przydadzą. I może jeszcze jakieś śniadanie, bo burczało mu w brzuchu.
Przecież w ciągu paru godzin nikt mu nie zabierze Rose sprzed nosa.
Zimna woda spłukała z niego resztki zmęczenia oraz bólu głowy, więc znacznie spokojniejszy zszedł do kuchni. Trwały lekcje, ale McGonagall wyjątkowo pozwoliła mu je opuścić. Chyba zauważyła, jak bardzo był zdesperowany, żeby zostać u boku nieprzytomnej dziewczyny.
Ku swojemu zdumieniu, w kuchni zastał również Albusa, z niewyraźną miną jedzącego deser.
— Nie poszedłeś na lekcje? — spytał, przez co jego przyjaciel podskoczył, nie spodziewając się towarzystwa poza skrzatami domowymi.
— Nie. Nie miałem siły. Za bardzo się martwiłem.
Scorpius przytaknął ze zrozumieniem i usiadł naprzeciwko kumpla.
— Obudziła się parę razy — odpowiedział na niezadane pytanie. — Kiepsko się czuła, ale pielęgniarka twierdzi, że nic jej nie będzie.
Przez chwilę milczeli. W tym czasie podszedł do nich jeden ze skrzatów i zapytał Scorpiusa, co by chciał zjeść. Blondyn poprosił o solidne śniadanie, jako że już umierał z głodu.
— Gdy ją zobaczyłem taką bladą, pomyślałem, że zaraz umrze — stwierdził cicho Al. — Wydawało mi się, że nauczyciele za wolno działają. Przez chwilę myślałem, że patrzę na ducha.
Scorpius skrzywił się w odpowiedzi.
— Nie ty jeden, brachu. To była ciężka noc, nawet nie chcę myśleć o tym, jak blisko śmierci była Rose. Nie rozmawiajmy na razie o tym, bo jak to wszystko zacznie do mnie docierać…
— W porządku — mruknął Potter, dokańczając swój deser. — Scorp, masz plany na święta? Wracasz do domu?
— Taaa, rodzice by mi nie wybaczyli, gdybym się z nimi nie zobaczył podczas przerwy świątecznej.
— Nie chcesz wpaść do nas? Rodzice na pewno się ucieszą, że cię zobaczą, zresztą mi przypominali, żebym ciebie zaprosił. Fajnie by było, jakbyś wpadł na kilka dni, a nie tylko na obiad.
W ciągu siedmiu lat ich przyjaźni Scorpius jeszcze nigdy w pełni nie przyjął zaproszenia Ala. Zjawiał się zawsze tylko na obiad podczas drugiego albo trzeciego dnia świąt, a potem znowu znikał w rezydencji Malfoyów, tłumacząc się surowością rodziców.
Teraz się wahał, bo wiedział, że Rose spędzi święta w domu i dzięki temu mógłby się z nią zobaczyć szybciej niż dopiero w Hogwarcie, a co za tym idzie, nie tęskniłby za nią tak cholernie mocno podczas zimowej rozłąki.
— No nie wiem — mruknął nieprzekonany, przyjmując z rąk skrzata wypełniony po brzegi talerz ze śniadaniem.
— Rose też będzie.
Al. Cholerna, złośliwa swatka.
— Jej rodzice…
— Moi w razie czego z nimi pogadają — wtrącił szybko Potter. — Nie masz się co bać, nie zabiją cię ani nic.
— Jakoś mnie to nie przekonuje, zważywszy na to, że Rose jest córeczką tatusia. Sam dobrze wiesz, co to oznacza.
— Och, chyba nie pozwolisz, żeby taki drobiazg stanął na drodze waszej miłości?
— Nie chcę mieć na karku jej ojca dyszącego żądzą zemsty. I nie chcę jej narobić problemów.
— Scorp — Al pochylił się do przodu — nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę — chyba nie — ale ta kwestia prędzej czy później wypłynie na wierzch. Jeśli myślisz o Rose poważnie i chcesz się z nią związać na całe życie, to musisz stawić czoła jej rodzinie.
— Merlinie, to nie takie proste! — zirytował się blondyn, momentalnie zapominając o jedzeniu. — Wiesz równie dobrze jak ja, co się działo pomiędzy naszymi rodzinami.
— Czy to powód, żeby się wycofywać?
— Al, wiesz przecież, że starych uprzedzeń nie da się tak łatwo pozbyć, zwłaszcza jeśli są tak silne. To jak walka z gnomami.
— Pieprzysz.
— Przestań! Powiedz, że nie mam racji! Rodzice Rose mnie nie lubią, bo jestem synem Dracona Malfoya. Przecież nawet ona sama na początku również za mną nie przepadała, właśnie z powodu pieprzonych uprzedzeń i nastawienia jej rodziców.
— Nadal uważam, że pieprzysz. Pamiętaj, ja, dobry chłopiec słynnych Potterów, złamałem rodzinną tradycję i poszedłem do Slytherinu, domu wrogów Gryffindoru, do tego zaprzyjaźniłem się z tobą, choć słyszałem historie o wzajemnej nienawiści. I co? Korona mi z głowy spadła? Wyklęli mnie? Wydziedziczyli? Nie. Scorp, gdy pierwszy szok minie, zaakceptują cię bezwarunkowo. Obiecuję.
— Chciałbym mieć taką wiarę jak ty.
— Po prostu mi zaufaj i rób swoje, okej?
— No dobra, Al, może i mnie zaakceptują, ale lodów między Malfoyami i Weasleyami tak łatwo nie przełamiesz.
— Twoja relacja z Rose to pierwszy krok ku temu, a wasi rodzice muszą się ogarnąć i wykonać pozostałą część roboty.
— Wierzysz, że to możliwe?
— Nie tylko, że to możliwe, ale tak się stanie.
— Merlinie, Al…
— Zamknij się wreszcie i dokończ śniadanie. Resztą się będziesz martwić później, na dzisiaj wystarczy, co? Pograjmy w Eksplodującego Durnia albo w szachy, upijmy się i…
— Chciałem po śniadaniu iść do Rose.
Albus wyraźnie zmarkotniał, ale odparł:
— Dobra. Dołączę do ciebie później.

Obudziła się, słysząc przytłumione nieco głosy. Wciąż była otumaniona eliksirami i zaklęciami zaserwowanymi jej przez pielęgniarkę, więc nie od razu zrozumiała, gdzie się znajduje i kto z kim rozmawia.
Otworzyła oczy i od razu zamrugała, przytłoczona jasnością i ilością barw. Dopiero po chwili źrenice się przystosowały; mogła już widzieć znacznie klarowniej. Z mgły przebudzenia wyłoniły się sylwetki jej rodziców, dyrektorki i szkolnej pielęgniarki.
Chciała coś powiedzieć, ale miała zbyt sucho w gardle i nie przeszło przez nie żadne słowo. Miała wrażenie, że własne ciało jej nie słucha, zbyt odrętwiałe od wyczerpania, snu i leków.
— Nie ruszaj się, dziecko, jesteś osłabiona — usłyszała i bezwiednie wykonała polecenie, przymykając z powrotem oczy. Już miała opaść w otchłań marzeń sennych, kiedy słowa matki przyciągnęły jej uwagę.
— Będzie jej lepiej w domu. Jestem wykwalifikowanym magomedykiem, Poppy, wiesz o tym. Zadbam o nią równie dobrze jak ty.
Odpowiedział jej nieco mniej pewny głos pielęgniarki, emanujący niepokojem:
— Rose potrzebuje teraz spokoju i odpoczynku, a przeniesienie w inne miejsce może u niej wywołać stres, co jest wysoce niewskazane w jej stanie. Ledwo uniknęła śmierci!
— Myślę, że w domu będzie się lepiej czuć niż w szpitalnym łóżku i wyzdrowieje szybciej, tym bardziej, że zaraz będą święta — argumentowała Hermiona. — W ciągu paru dni stanie na nogi, będzie przecież pod dobrą opieką. Nie ukrywam tez, że wolelibyśmy teraz mieć ją blisko siebie. W razie czego będziemy mogli szybko zareagować…
— Tłumy pielgrzymujące przez wasz dom mogą ją osłabić…
Opór Poppy Pomfrey wyraźnie słabł.
— Myślę, że i tak będzie wolała to od spędzania świąt tutaj, w skrzydle. Bez obrazy, Poppy. Rose jest młoda, jej życiu już nic nie zagraża. Do świąt jeszcze parę dni, w tym czasie się wyliże i bez problemu sobie poradzi podczas spotkania z rodziną.
Rose miała ochotę wyściskać swoją matkę.
— No dobrze, pewnie i tak nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie — wymruczała pod nosem pielęgniarka; uszu dziewczyny dobiegło szuranie kapci po podłodze, więc kobieta pewnie zmieniała miejsce. — Tylko proszę o nią dbać...
— Dziękujemy, Poppy. Rose, kochanie, obudź się.
Hermiona delikatnie potrząsnęła jej ramieniem, więc niechętnie rozkleiła powieki. W gardle wciąż miała pustynię, więc wyciągnęła drżące dłonie po szklankę wody stojącą na szafce nocnej obok łóżka. Widząc, że nie może dosięgnąć, matka podała jej naczynie. Wypiła łapczywie całą jego zawartość i momentalnie poczuła się lepiej.
— Cześć — wychrypiała. — Muszę wyglądać jak trup.
— Nie martw się tym, Rosie. — Tym razem to ojciec się odezwał, siadając na łóżku i biorąc dłoń córki w swoją, o wiele większą i cieplejszą. — Nie powinnaś się nadwyrężać.
— Nic mi nie jest.
Nie wiedziała, czy powinna się zdradzić z tym, że podsłuchała ich rozmowę, czy nie, ale z kłopotliwego położenia wybawiła ją Hermiona:
— Wracamy do domu, Rosie. Wracamy do domu.
Przepraszam za poślizg! Nowy rozdział 3.08. I jeszcze szybka prośba: jeśli komuś się naprawdę nie chce komciać, niech chociaż się odezwie w sondzie po prawej stronie. To dla mnie ważne, bo im więcej osób czyta, tym większą mam motywację do pisania!

8 komentarzy:

  1. Nie mam weny, żeby komentować i jedynie potrafię się wysilić na "świetne". A więc... Świetny rozdział.
    Scorpius jest uroczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze się stało, że Greg poszedł za dziewczynami do zakazanego lasu. Gdyby nie on, to chyba by w tym lesie zostały i nie dałoby się pomóc Rose. Jeżeli chodzi o warzenie eliksiru to Elissa ma rację, że mógł powstrzymać dziewczyny wcześniej. Ale z drugiej strony nie mógł przewidzieć, że wszystko się tak źle zakończy.
    Widać, że Ronowi jeszcze nie minęło uprzedzenie do Malfoyów. Pewnie trudno mu będzie zaakceptować związek Rose i Scorpiusa.
    Tylko niech Scorpius teraz nie wycofuje się z tego wszystkiego. Przyjaźń z Albusem została zaakceptowana, więc związek z Rose pewnie też zaakceptują. Tylko za jakiś czas.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno by zostały w tym lesie. Rose była już przecież nieprzytomna, a Elissa nie miała umiejętności, siły i środków, żeby ją ratować.
      Oj tak, będzie trudno, ale koniec końców nie pozostanie mu inne wyjście... :D

      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  3. Podobało mi sie, a duża ilośc dialogów spowodowała, ze akcja biegła wartko u szybk. tylko ze czasem, gdy przez dłuższy czas pojawiały sie tylko wypowiedzi, bez zadnych opisow, czułam, jakbym czytała scenariusz, a nie opowiadanie, i to mi mniej odpowiadało.
    Ale z tresci jestem b zadowolona. Ciesze sie, ze Rose najwyraźniej nie ma zadnych efektów ubocznych po przygodzie z wężem. Albus sie chyba juz zrehabilitował w moich oczach, tym, co powiedział Scorowi na przykład. Mam nadzieje, ze Malfoy go posłucha i Brdzie walczył. Hermiona swietnie podeszła do sprawy i ciesze sie, ze wpłynęła pozytywnie na Rona, choc pewnie troche mu zajmie, nim sie pogodzi z wyborem córki. No i mam naprawdę ogormna nadzieję, ze eliksir zadziała!
    Zapraszam na Niezaleznosc i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem właśnie, też to zauważyłam, ale już nie chciałam poprawiać. W kolejnym rozdziale będzie lepiej, obiecuję!
      Taaaak, Scorp będzie walczył, poza tym wiesz, on nie jest z takich, co łatwo odpuszczają... :D I faktycznie, zanim Ron się z tym pogodzi, minie duuużo czasu, ale to raczej normalne. Nigdy nie uważałam, że Ron i Draco mogliby się od razu zaprzyjaźnić i zaakceptować, są zbyt różni. :D

      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  4. Jak dobrze, że Rose już się obudziła!
    Kurde, niech ten Greg nie robi problemów! Rozumiem,też bym się źle czuła na jego miejscu, ze świadomością, że pośrednio przeze mnie komuś groziła śmierć, ale halo - eliksir jest prawie gotowy! Gdyby zaczął protestować wcześnie, to może miałoby to jakiś sens, no ale teraz... *facepalm*. Jeszcze by przekonał dziewczyny i poświęcenie Rose poszłoby na marne.
    Swoją drogą, pierwsze słyszę, że jest animagiem. Jakie zwierzę? Przez myśl mi przeszło, że jest jednorożcem, ale to chyba kolejna teoria nie z tego świata xd Czarodzieje raczej nie przybierają forem fantastycznych zwierząt, prawda?
    Mam nadzieję, że uda się wyleczyć Grega btw :D
    Biedny Malfoy :( Muszę przyznać, że protekcjonalny Scorpius jest rzeczywiście uroczy <3
    Hahah, reakcja Rona na to z kim tańczy Rose był bezcenna! xd Prędzej czy później musiało to nastąpić, a chyba lepiej, że w takich okolicznościach, a nie przy oświadczynach na przykład xddd Już się nastawiam na spotkania Ron vs Malfoyowie :D
    "No bo kto by chciał wydawać córkę za jakiegoś przebrzydłego Malfoya?" - tekst rozdziału :D
    "Przecież w ciągu paru godzin nikt mu nie zabierze Rose sprzed nosa." - żebyś się nie zdziwił, kolego :D
    Już zapomniałam - kim jest Hermiona w twoim opowiadaniu? Magomedykiem, czy to był po prostu jakiś kurs? Bo wiesz, czytam kilka historii jednocześnie i czasem mi się plączą :') xd
    Wybacz, że komentarz taki słabiutki, ale nie mam weny i nęka mnie depresja powyjazdowa xd
    Z niecierpliwością czekam na następny!
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny <3
    ~Arya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, ale z drugiej strony pomyśl, jak mu musi być źle z tym, że one dwie się dla niego poświęcają... To musi strasznie ciążyć na sumieniu. Greg się po prostu zbyt późno obudził, bo jak dotąd to, co robiły, nie wydawało się takie groźne - ot, złamane parę punktów regulaminu i tyle... Dopiero gdy ktoś naprawdę mógł zginąć, zorientował się, że to niebezpieczne. I w sumie na tym nie koniec, tyle zdradzę. ^^
      A bo trzymałam to w tajemnicy właśnie na tę okazję. :D Pamiętasz, jak Greg i Elissa rozmawiali o animagii, jeszcze gdzieś na początku, w okolicy 11 rozdziału? Greg nie wiedział, jaką ma formę, ale bardzo chciał się przeobrazić. I mu się to udało. Tak, jest jednorożcem. W sumie czemu nie? Mogą przybrać formę zwykłych zwierząt, a w dodatku magiczne zwierzęta mogą być patronusami. Założyłam też, że forma animagiczna się mniej więcej pokrywa z patronusem, więc czemu nie mógłby być jednorożcem? :D
      A czy ja jestem zwolenniczką smutnych zakończeń?
      Jak na razie najbliżej będzie spotkanie Scorpius vs Weasleyowie, ale tamtego też się doczekasz, spokojnie. XD
      Też lubię ten tekst. :D
      Hyhy... Hy...
      U mnie jest magomedykiem. :D
      Wybaczam, każdy komć jest na wagę złota <3

      Dzięki, wena w miarę dopisuje!

      Pozdrawiam cieplutko :D

      Usuń
    2. A, jeszcze jedno - kogo oprócz Rose dotyczy tytuł rozdziału? :D bo ja zauważyłam tylko jedno "zmartwychwstanie" - właśnie Rose.

      Usuń

Czarodzieje