czwartek, 3 sierpnia 2017

30. Powiedz mi, Złotowłosa

Your world keep on spinning and you can’t jump off
But I will catch you if you fall
I can’t tell you: enough
I hate to hear that you’re feeling low
George Ezra, Listen to the man

Gabrielle przystanęła na błoniach, zadzierając głowę i wpatrując się w lśniące bielą niebo. Padał śnieg. O tej grudniowej porze nie powinno to nikogo dziwić, ale to, że padał po raz pierwszy w tym roku, już tak. Było zbyt ciepło, żeby mógł utworzyć na ziemi puchową kołderkę; ledwo dotknął ziemi, roztapiał się.
Wystawiła dłoń, pozwalając, żeby płatki dotknęły jej skóry i rozpłynęły się pod wpływem ciepła. Wcale nie wyglądały tak idealnie i regularnie, jak można by się spodziewać, przypominały raczej niekształtne kulki rozpuszczające się przy pierwszym dotyku.
Otuliła się szczelniej zimową peleryną i ruszyła naprzód, w stronę chatki Hagrida. Z powodu ostatnich wydarzeń nie miała czasu, żeby odwiedzić smoki, a jako przerwa świąteczna zbliżała się dużymi krokami, nie pozostało jej wiele dni na nacieszenie się widokiem zwierząt.
Rosły błyskawicznie i domagały się teraz mięsa, a nie kleiku zaserwowanego dnia przez profesor Abbott pierwszego dnia. Dziewczyna nie wiedziała, jak Hagrid zdobywał dla nich pożywienie (i chyba nie chciała tego wiedzieć), więc tylko podziwiała ich smukłe pyski, mądre oczy i łuski lśniące w zimowym słońcu. Lubiła przesiadywać na tyłach chatki, oparta o wieżo wybudowane przez gajowego ogrodzenie, i obserwować smoki.
Tak też zrobiła i teraz. 
Zwierzęta akurat były zajęte podgryzaniem sobie ogonów i zianiem ogniem, któremu wciąż towarzyszyły kłęby dymu. Gabrielle, niezbyt zdziwiona, zauważyła okrąg wypalonej ziemi.
Profesorowie Abbott oraz Nicks rzucili na zagrodę bardzo dużo zaklęć chroniących. Zabezpieczyli ogrodzenie, czyniąc je niepalnym, a do tego bardzo wytrzymałym. Dodatkową obronę zapewniała niewidzialna bariera, pozwalająca czarodziejom na przejście przez nią, ale dzięki której smoki nie mogły wydostać się poza wyznaczony teren. Osłona chroniła też przed warunkami atmosferycznymi. Nie pozwalała deszczowi ani śniegowi wniknąć do środka, zapewniała też optymalną temperaturę.
— Jeszcze trochę i zostaną przeniesione do Zakazanego Lasu. Szybko rosną.
Drgnęła, słysząc za sobą głos Malcolma. Obróciła się, by na niego spojrzeć. Na moment zabrakło jej tchu.
— Nie strasz mnie tak — ofuknęła go, odzyskując pewność siebie, ale rysy jej twarzy złagodniały, gdy chłopak wcisnął w jej dłonie kubek z parującą herbatą; sam trzymał identyczny. — Skąd wie…
Wzruszył ramionami, unikając odpowiedzi, ale uśmiechnął się do niej.
— Zaczarowałem ją, żeby nie ostygła.
— Dziękuję.
Przez dłuższą chwilę milczeli, wpatrzeni we smoki i herbatę, i dopiero Gabrielle przerwała ciszę:
— Skąd właściwie wiesz, że smoki będą niedługo przeniesione?
— Od Abbott.
Skinęła głową, uznając tę odpowiedź za satysfakcjonującą.
— Mogłam się tego spodziewać. Będę za nimi tęsknić przez święta.
— Wyjeżdżasz?
— Mmm. Wracam do domu. A ty?
Spojrzała na niego, ale gdy ich spojrzenia się spotkały, momentalnie odwróciła wzrok. Patrzenie w jego oczy mogło się zdecydowanie źle skończyć.
— Zostaję. Al mnie zapraszał do siebie, ale odmówiłem. Siedzenie samemu w zamku ma swój urok. Wiesz, niewielu ludzi, nikt ci nie wrzeszczy nad głową, nie ma lekcji, korytarze puste, a do tego świetne jedzenie i nie musisz się martwić gotowaniem.
— Nie wracasz do domu?
— Nie. — Potrząsnął głową. — Rodzice wyjeżdżają na Florydę, a ja wolę spędzać święta w Anglii. Mają o wiele większy urok tutaj niż w gorących krajach. Wiesz, co to za święta bez śniegu!
Uśmiechnęła się szeroko, doskonale rozumiejąc jego punkt widzenia.
— Masz rację, święta bez śniegu to nie święta. I bez tych wszystkich mrugających światełek… A święta w Hogwarcie niewątpliwie są bardziej magiczne niż normalnie. Heh. Trochę ci zazdroszczę!
— Och, a więc widziałaś już nowe drzewka, które wnosili rano do Wielkiej Sali? Wyglądały cudownie.
— Daj spokój — parsknęła śmiechem — te drzewka wcale nie były takie małe, więc nie wiem, czy zasługują na miano drzewek. Ale muszę przyznać, że Hagrid walczący z nimi wyglądał dość zabawnie. Albo Irytek w tej czerwonej czapeczce Mikołaja i podzwaniający dzwoneczkami, jakby był jakimś reniferem…
— Najlepsze to były miny Francuzów na jego widok. Serio, powinnaś była to zobaczyć!
— U nich w zamku nie ma szalonych poltergeistów, nie śmiej się.
— Jestem śmiertelnie poważny!
— Jasne, jasne. — Dźgnęła go palcem w ramię, widząc, że się wciąż śmieje. — Bo z ciebie taki niewinny aniołek, który nigdy nikogo nie wyśmiewa…
— Nigdy bym nie śmiał!
— Ślizgon i niewinność — to się wyklucza!
— Oceniasz nas bardzo stereotypowo — zacmokał prowokująco. — Oj, Gabrielle, Gabrielle…
— Jesteście zbyt cwani, żeby być niewinni.
— Ranisz mnie.
— Bardzo dobrze.
Ukrył uśmiech, odwracając się z powrotem w stronę smoków.
— Wychodzi na to, że jestem nieczułym bastardem bez serca.
Teraz to Gabrielle się roześmiała.
— Nie wierzę, że to powiedziałeś!
— Nie wierzę, że tak nisko mnie oceniasz.
— Uraziłam męską dumę?
— Chciałabyś. — Posłał w jej stronę krzywy, zawadiacki uśmiech, ale w jego oczach pozostało trochę smutku. — Jestem ciekaw, co naprawdę o mnie myślisz.
— I uważasz, że tak po prostu ci o tym powiem?
— Użyję całego swojego uroku osobistego, żeby to z ciebie wyciągnąć.
Przesunął się nieco w jej stronę. Jego dłoń musnęła talię dziewczyny, zmuszając ją do oparcia się plecami o ogrodzenie. Stał teraz tak blisko, że ich biodra niemalże się stykały. Wykorzystał to, żeby uwięzić Gabrielle pomiędzy swoimi ramionami. Spojrzała na niego niepewnie, ale go nie odepchnęła, choć nie potrzebowałaby zbyt wielkiej siły, żeby to zrobić — gdyby chciała się wyswobodzić, pozwoliłby jej na to. Z tej odległości mógł policzyć wszystkie iskierki lśniące w jej brązowych oczach, wszystkie małe pieprzyki na twarzy, wszystkie zmarszczki zdobiące teraz jej czoło. Miękkie, jasne włosy muskały jego policzek, gdy się pochylał nad nią, markując pocałunek.
Nie zrobił tego. W ostatniej chwili, dosłownie milimetry od je warg, zatrzymał się. Patrzył prosto w jej oczy i uśmiechnął się, słysząc, że jej serce bije tak samo głośno jak jego własne.
Jęknęła z zawodem, po czym stanęła na palcach, by móc objąć go za szyję i przyciągnąć jeszcze bliżej do siebie.
— Nie tak szybko — wyszeptał z satysfakcją, choć i on był teraz wystawiony na pokuszenie. — Może najpierw odpowiesz na moje pytanie, hm?
Mógł się założyć, że już nawet nie pamiętała, o co pytał chwilę temu.
— To bardzo niecny sposób na wyciąganie z ludzi informacji, Malcolmie — wymruczała, kładąc większy niż zwykle nacisk na jego imię. Nie wiedział, czy to dlatego przeszedł go dreszcz, czy dlatego, że bezwstydnie położyła nogę na jego udzie. — Jesteś okrutny.
A jednak pamiętała.
— Prosiłaś się o to…
Nie wytrzymała i przyciągnęła jego twarz do siebie. Pocałowała go pierwsza, nieco nieporadnie, ale szybko przejął inicjatywę. Poddała się temu z wyraźną ulgą, nie miała w tym zbyt wielkiego doświadczenia.
Była dziewczyną, za którą w Hogwarcie oglądało się wielu chłopaków, ale z żadnym z nich nie chodziła — dopóki nie pojawił się Jon. To nie tak, że nie chciała; żaden z nich po prostu jej nie interesował. Adoratorzy okazywali się zwykle palantami chcącymi tylko się z nią przespać i potem zostawić dla kolejnej dziewczyny, podczas gdy ona pragnęła stabilności i poczucia bezpieczeństwa. Nawiązywanie nowych znajomości też nie przychodziło jej z łatwością, była nieśmiała w stosunku do mężczyzn, a wyburzenie murów, które wokół siebie wybudowała, nie należało do łatwych zadań.
Jonowi jednak podała swoje serce praktycznie na tacy, bo miała z nim dużo wspólnego, pociągał ją. Z początku dziwiła się, że w ogóle do niej zagadał tego pamiętnego dnia, ale potem przestała się tym przejmować i po prostu dała się wciągnąć w ten związek. Zaangażowała się tak mocno, że kiedy Jon zachował się jak dupek, jej serce z hukiem spadło na podłogę…
Tylko po to, by Malcolm starannie pozbierał do kupy wszystkie kawałki, skleił je w całość, i do tego zburzył resztki murów, które pozostały w jej duszy.
Ci dwaj w ciągu niecałych sześciu miesięcy przewrócili do góry nogami jej życie. Nie wiedziała, czy powinna się z tego cieszyć.
Prawdę mówiąc, dziwiła się sobie, że tak szybko mu uległa. Ledwo zakończyła związek z Jonem, już zaczynała drugi… Przecież nie była osobą, która zmieniała mężczyzn jak rękawiczki. Po prostu w Malcolmie było coś, czemu nie potrafiła się oprzeć. Być może charyzma, być może urok osobisty, być może wygląd, być może po prostu charakter. Albo i wszystko naraz.
(Aż dziwne, że nie zauważyła tego wcześniej; ale wtedy nie wiedziała, na co powinna patrzeć).
— Jesteś niesamowity, Malcolm.
— Ach, więc to twoja opinia o mnie? — spytał, zupełnie nieświadomy burzy toczącej się w jej umyśle. Jedna z jego dłoni dotknęła jej policzka, najpierw delikatnie, a później już nieco śmielej. — Pochlebiasz mi.
— Nie, mówię serio — zaprzeczyła. — Do teraz nie rozumiem, jak to się stało… Zazwyczaj nie lecę na niegrzecznych chłopców. Zwłaszcza że niejako przez ciebie rozleciał się mój poprzedni związek. Zrobiłeś to wszystko celowo, żeby zdobyć moje serce, wykorzystać mnie i porzucić?
— Nigdy bym tego nie zrobił. Naprawdę. — W jakiś sposób wyczuła, że mówi szczerze. — Za bardzo mi na tobie zależy. Poza tym nie rozbiłem intencjonalnie twojego związku z Jonem. Dobra, może trochę, ale miałem czyste pobudki.
— Tak?
— Tak. Widzisz, obserwowałem cię już od jakiegoś czasu. Nie wiem, jak się zachowywał wobec ciebie na osobności, pewnie jak rycerz na białym koniu, skoro straciłaś dla niego głowę, ale w miejscach publicznych… Miałem wrażenie, że postrzega cię trochę jak swoją własność. Może nie było to bardzo widoczne… ale miałaś pokaz wtedy, gdy zaczął ze mną walczyć. Poczuł się zagrożony, więc ujawniły się jego instynkty.
— I chcesz powiedzieć, że ty taki nie jesteś?
— Tak. Sama zobaczysz.
— Nie mam gwarancji, że mówisz prawdę.
— Nie masz. Musisz mi uwierzyć na słowo. Gabrielle, wiem, że to trudne, ale proszę, daj mi szansę. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś była szczęśliwa. Nigdy cię nie skrzywdzę. Nigdy nie potraktuję cię jak swoją własność ani jak rzecz. Jeśli chcesz, będę wielbił ziemię, po której stąpasz, mogę cię nawet nosić na rękach.
Ostatnie zdanie powiedział żartobliwie, ale wyraz jego twarzy pozostał poważny.
— Przestań, nie przesadzaj…
— Mówię ci, że jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko. Zadurzyłem się w tobie po uszy. Dam ci nawet gwiazdę z nieba, jeśli o to poprosisz.
— Daj spo…
Nawet nie pozwolił jej na dokończenie zdania. W jednej sekundzie porwał ją z ziemi i przerzucił przez swoje ramię. Zaczęła krzyczeć zaskoczona, żeby ją postawił z powrotem. Kiedy to nie poskutkowało, uderzyła pięściami w jego plecy, a potem zaczęła się śmiać. Kilka kosmyków uwolniło się z jej jasnego warkocza.
— Nie postawię cię na ziemi, dopóki nie uznasz, że mówię poważnie!
— Malcolm, nie…
— To jak?
— Jesteś szalony! Wierzę ci! A teraz mnie puść!
Uniósł brew, zapominając, że ona nie może go teraz zobaczyć. Niechętnie postawił ją z powrotem na ziemi, ale nie wypuścił jej ze swoich rąk. Trzymał ją blisko siebie, podczas gdy ona drżącymi palcami poprawiała swoją fryzurę.
Pocałował Gabrielle, tym razem się nie wahając.
Oderwali się od siebie dopiero po chwili, ciężko dysząc i opierając o siebie swoje czoła. W oczach Gabrielle dostrzegał szczęście, oszołomienie, ale gdzieś za nimi krył się smutek, a w ciele ciągle czaiło się napięcie niepozwalające dziewczynie na pełne zrelaksowanie się. Przypominało mu to bliżej nieokreślone poczucie winy. Chciał poznać jego przyczynę.
— Co cię gnębi? — spytał, wodząc kciukami po jej twarzy. — Powiedz mi, proszę… Wszystko w porządku?
Z jej drżenia wywnioskował, że poruszył czułą strunę.
Dziewczyna wyrwała się z jego uścisku i objęła się ramionami. Znowu wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka, przez co jeszcze bardziej miał ochotę ją objąć i chronić przed złem tego świata. Nie mógł tego jednak teraz zrobić.
— Tak, wszystko jest w porządku — stwierdziła stanowczo, choć cicho, wpatrując się w dal i celowo unikając spojrzenia Malcolma.
— Nie okłamuj mnie, Złotowłosa. Nie musisz mnie chronić. Jestem dużym chłopcem. Poza tym tłamszenie w sobie emocji to najgorszy pomysł z możliwych.
— Kiedy stałeś się psychologiem?
— Och, tu nie trzeba być psychologiem, tu wystarczy obserwować. A tak się składa, że ja jestem świetnym obserwatorem. Dlatego też teraz widzę, że kłamiesz. — Podszedł bliżej, ale nie na tyle blisko, by czuła się zagrożona. — Jeżeli nie chcesz, nie musisz mi nic mówić, ale porozmawiaj chociaż z Rose…
— To o nią między innymi chodzi.
— Tak myślałem — westchnął, przeczesując dłonią włosy. — Chodzi o to, co się z nią teraz stało? O tego węża?
— Tak. Między innymi.
Oczy Gabrielle zwilgotniały.
— Jak się z tym czujesz?
— Jestem przerażona… I zszokowana… I… I…
Teraz gorące łzy już na całego spływały po jej twarzy, więc Malcolm, niewiele myśląc, zagarnął dziewczynę w objęcia. To był instynkt.
— Już dobrze — wyszeptał, kreśląc uspokajające kółka na jej plecach.
— Ja… Żałuję, że ich nie powstrzymałam… że z nimi… nie poszłam… — mówiła nieskładnie Krukonka, zaciskając palce na miękkim materiale jego peleryny. — Byłam taka głupia…
— Nie obwiniaj się, Złotowłosa… Nie wiem, co się stało między tobą a twoimi przyjaciółkami, ale nie uważam, że powinnaś się obwiniać o to, na co i tak nie miałabyś wpływu. — Oparł podbródek na jej głowie. Jego głos brzmiał bardzo kojąco i relaksująco, był niczym muzyka dla uszu Gabrielle. — Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego, a już na pewno nie czegoś takiego… Nikt nie mógł się spodziewać, że tak się właśnie stanie. Nikt nie mógł temu zapobiec.
— Ale gdybym tam była, może to by się nie wydarzyło! — zawyła. — Albo gdybym je powstrzymała i na czas komuś o wszystkim powiedziała…
Chwycił jej nadgarstki i unieruchomił, chcąc, żeby przestała się tak miotać.
— Nie mogłaś tego wiedzieć — stwierdził stanowczo. — Jeśli byś tam była, mogłoby się stać coś o wiele gorszego. — Kiedy dziewczyna ponownie zadrżała, dodał: — Mówię, nigdy nie wiesz, co by się mogło zdarzyć, więc nie powinnaś się obwiniać o to, co się stało. Już i tak tego nie zmienisz, choćbyś bardzo pragnęła.
— Może zmieniacz czasu…
Potrząsnął głową.
— Nie. Nawet o tym nie myśl. Przeszłość trzeba zostawić w spokoju. Przecież wszystko dobrze się skończyło, prawda? Rose nic nie jest, możecie przestać wariować z niepokoju. Nie masz też co gdybać, Złotowłosa. Naprawdę nie wiesz, co mogłoby się wydarzyć. Przestań się tym martwić. Proszę.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie się poddała, wiedząc, że i tak nie wygra z argumentacją Malcolma. Zamiast tego przytuliła się mocno do niego, obejmując go ramionami w pasie. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Czuła się z nim zupełnie inaczej niż z Jonem — z tamtym w gruncie rzeczy bardziej się kumplowała niż budowała romantyczną relację. Przynajmniej teraz miała takie wrażenie.
— Dziękuję — szepnęła wreszcie, spokojniejsza i o dziwo bardziej rozluźniona. Wyrzucenie z siebie kotłujących się emocji naprawdę pomogło. — Przepraszam, że się tak rozkleiłam.
Odsunęła się od niego, ocierając ostatnie łzy, choć oczy pozostały czerwone i podpuchnięte.
— To nic, nie martw się. Masz może ochotę na gorącą czekoladę?
Nie odmówiła.

Usiadła przy nim podczas obiadu. Siedział sam, pochylony nad talerzem i rozłożoną przed nim gazetą; był to chyba „Prorok Codzienny”.
— Mogę? — spytała, wskazując na wolne miejsce po jego lewej stronie.
Spojrzał na nią z roztargnieniem i skinął głową, wracając do przewracania stron gazety. Najwyraźniej znajdował się w zupełnie innym świecie. Sophie przygryzła wargę, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę. Domyślała się, że jeśli ona tego nie zrobi, on tym bardziej nie otworzy ust.
Ku jej zdziwieniu, Albus skończył z gazetą, odłożył ją na bok i zwrócił się w jej stronę, już nieco przytomniejszy.
— Cześć — mruknął. — Wszystko w porządku?
— Tak… nie… Nie! Chciałam cię przeprosić. Nie powinnam była na ciebie tak naskakiwać… Zachowałam się nie w porządku, oskarżając cię tak z miejsca. Zupełnie tego nie przemyślałam i po prostu…
— Przeprosiny przyjęte, ale ja nie zachowywałem się wcale lepiej. — Wzruszył ramionami. — Przyznaję, trochę podniosło mi to ciśnienie, ale w gruncie rzeczy miałaś rację, to było nieuczciwe.
— Wiem. Dlatego przepraszam. Dużo nad tym myślałam… — Ścisnęła w dłoniach materiał sukienki. — I doszłam do wniosku, że niepotrzebnie się tak uniosłam i nie chciałam cię wysłuchać. To nie znaczy, że pochwalam to, co zrobiłeś, ale…
Skinął głową, akceptując jej wyjaśnienia. Parę sekund później wyraz jego twarzy zmienił się z poważnego na pogodny.
— Rozumiem. No cóż, w takim razie sprawa zamknięta?
— Tak myślę…
— W porządku. — Uśmiechnął się lekko. — Jesteś głodna?
— Właściwie to nie bardzo, niedawno coś przekąsiłam. A ty nie jesteś?
— Nie, ja już zjadłem. W takim razie chodźmy stąd. Zabrałbym cię na błonia, ale jest środek grudnia i spacer w tym zimnie to nie jest dobry pomysł. Ale możemy pochodzić po zamku. Pokażę ci parę jego sekretów. Chcesz?
— No pewnie!
Odwzajemniła jego uśmiech; naprawdę był zaraźliwy.

Cóż, mylił się, kiedy sądził, że w ciągu paru godzin nikt nie zabierze mu Rose sprzed nosa. Kiedy wrócił do skrzydła szpitalnego, nikogo tam nie było. Tylko zimny, zimowy wiatr hulał po pomieszczeniu, napływając zza otwartego okna.
Z frustracją uderzył pięścią w ścianę.
Gdzie mogła być?
— Przyszedłeś się zobaczyć z Rose?
Szkolna pielęgniarka wyszła ze swojego pokoiku i teraz patrzyła na niego surowo, ale jej wzrok nieco złagodniał, gdy usłyszała wymamrotane pod nosem:
— Tak.
— Rodzice zabrali ją do domu.
Poczuł się jak uderzony czymś ciężkim w głowę.
— Czemu? Kiedy?
— Wolą ją mieć przy sobie, a jej życiu już nic nie zagraża, więc mogła spokojnie wrócić do domu.
— Czemu mnie nie zawołaliście?
— Nie było takiej potrzeby, mój drogi. Powinieneś teraz iść i wypocząć, przespać się, zjeść coś porządnego. Wszyscy straciliśmy dużo nerwów przez wydarzenia ostatniej nocy. Merlin jeden wie, jak to wszystko się stało… Idź odpocząć, panie Malfoy.
Dał się wypchnąć z pokoju.
Rose… Rose zabrała jego serce ze sobą i teraz czuł się dziwnie pusty w środku.
Nie miał co ze sobą zrobić. Na lekcje i tak nie planował wracać, nie byłby nawet w stanie się skupić, więc wrócił do swojego dormitorium. Ala, na szczęście, nie zastał w środku, Malcolma zresztą też nie.
Padł na łóżko, stwierdzając, że może się trochę pogapić w sufit, skoro nie miał niczego lepszego do roboty. Jego myśli zawirowały, wciągając w otchłań bez dna. Przymknął oczy, poddając się ogarniającej jego ciało fali zmęczenia. Przez całą noc był na nogach, a do tego jeszcze stres… Szybko zmorzył go sen.
Śniły mu się czarne węże pełzające po drodze w Zakazanym Lesie. Próbował przed nimi uciekać, ale ścigały go niestrudzenie. Jeden z nich zbliżył się na tyle, żeby ukąsić jego stopę. Padł na ziemię, czując się, jakby jego ciało zostało przyklejone do ścieżki. Nie mógł się poruszyć. Gorączkowo szeptał jakieś zaklęcia, próbując się oswobodzić z niewidzialnych więzów. Nie poskutkowało.
Przed sobą ujrzał falę ognistych włosów. Dziewczyna pojawiła się znikąd na ścieżce; biegła boso, oddalając się od niego coraz bardziej. Poznał ją w ułamku sekundy.
Rose.
Momentalnie odzyskał władzę w kończynach i ruszył za nią, ale znajdowała się już zbyt daleko. Jego wysiłki sprawiły tylko, że chmara wron zerwała się z krakaniem z gałęzi, szybując ponad lasem niczym czarna zaraza.
Oplotła go gęsta mgła, szybko zasłaniając pole widzenia. Błąkał się, nawet nie wiedząc, dokąd idzie. Widział tylko szare strzępy, przez które nie mógł się przebić nawet najsilniejszy promień światła.
Czuł dreszcze przebiegające po plecach.
A potem sceneria się zmieniła.
Znajdował się na jakimś balu, w komnacie podobnej nieco do Wielkiej Sali w Hogwarcie, tylko że daleko wspanialszej, udekorowanej większą ilością obrazów, złoto-czerwonych draperii i kwiatów. Większe zdumienie budzili jednak znajdujący się tu ludzie. Kobiety były przystrojone w długie, niesamowite suknie, zadbane do najmniejszych szczegółów, mężczyźni zaś nosili fraki.
Poczuł się zupełnie tak, jakby nagle trafił do jakiejś minionej epoki... Albo na jedno z eleganckich przyjęć jego rodziców.
Rozglądał się niepewnie. Dopiero wtedy spostrzegł, że on też miał na sobie eleganckie ubranie. Cóż, przynajmniej się nie wyróżniał.
— Zatańczy pan, panie Malfoy? — zaśpiewała do niego jakaś drobna kobieta (dziewczyna?), podchodząc blisko, tak blisko, że poczuł mdlący, słodki zapach jej perfum, i przyklejając się do jego ramienia.
Oszołomiony dał się zaciągnąć na środek parkietu.
Jego partnerka tańczyła dość dobrze, ale nie czuł się z nią tak pewnie jak z Rose. (Aż się oburzył na myśl, że ktokolwiek mógłby ją zastąpić). Potrafił jednak docenić starania.
W pewnym momencie w tłumie mignęły mu znajome rude włosy. Z niepokojem utkwił wzrok w miejscu, w którym zobaczył tę dziewczynę, już jej tam nie było, poszła dalej.
Czy teraz stała się zjawą i prześladowała go w snach?
— Przepraszam panią, muszę iść — rzucił pospiesznie do nieznajomej kobiety i zostawiwszy ją na parkiecie, zaczął się przepychać pomiędzy grupkami utworzonymi przez gości. Cały czas się rozglądał, usiłując ponownie wypatrzyć rudowłose dziewczę.
Wreszcie dostrzegł ją na którymś z balkonów. Stała tam z paroma mężczyznami — z daleka nie widział, kim są. Rzucił się pospiesznie w stronę drzwi, szukając wejścia do lóż. Któryś z uczynnych przechodniów wskazał mu drogę, więc pobiegł w tamtą stronę, potrącając paru mężczyzn.
I tym razem mu uciekła.
Nie znalazł jej na żadnym z balkonów, chociaż je przeszukał dokładnie i nawet wypytał o nią kilka osób. Nikt nie widział rudowłosej piękności, nikt nie wiedział, dokąd poszła. Ba, nie mógł znaleźć nawet osób, z którymi rozmawiała jeszcze chwilę temu.
Czy była koszmarem? Złudzeniem? Wytworem jego zmęczonego umysłu?
Wyczerpany pościgiem opadł na jedną z wolnych ławek, trzymając w dłoni szklankę z zimną wodą wziętą z bufetu ustawionego pod ścianą. Obojętnie przeczesywał tłum, bardziej ciekaw rozmów, niż szukając kogoś konkretnego.
Nawet nie zauważył, że usiadła koło niego, ostrożnie krzyżując nóżki odziane w jasne pantofelki. Dopiero kiedy się przysunęła nieco bliżej, owionął go zapach róż. Jak oparzony zerwał się z miejsca. Szklanka poszła w zapomnienie i rozprysnęła się na podłodze, a woda rozlała się po parkiecie.
— Rose? — spytał z nadzieją, wpatrując się jak urzeczony w piękne oczy dziewczyny.
Naprawdę przypominała jego ukochaną, nawet teraz, z bliska. Znalazł też jednak różnice: nieco inne ułożenie zmarszczek na jej twarzy, brak pieprzyka pod uchem, nieco inny błysk w oczach.
Dziewczyna nic nie powiedziała, nic nie wskazywało na to, że słyszała jego pytanie. Zamiast tego wyciągnęła w jego stronę dłoń, ściągnąwszy rękawiczkę ochraniającą rękę aż do przedramienia.
Zobaczył wymalowanego na jasnej skórze węża. Wyglądał jak żywy i jego cielsko nawet odrobinę falowało.
Krzyknął poruszony.
Wtedy wszystko zaczęło się walić. Podłoga zadrżała gwałtownie, jakby pałac nawiedziło gwałtowne trzęsienie ziemi, po czym ściany i sufit runęły, grzebiąc wszystkie pozostałości wystawnego balu. Ludzie zniknęli, zostawiając po sobie strzępki srebrzystej mgły. Rudowłosa dziewczyna też zniknęła. W miejscu, gdzie siedziała, pozostała tylko okazała, czerwona róża.
Scorpius stał sam, otoczony pyłem, kurzem i mgłą.
Potem się obudził.
Scena pogodzenia Ala i Sophie nieco mi zgrzyta, ale za to ostatnia, sen Scorpiusa, jest zdecydowanie moją ulubioną, jeśli chodzi o ten rozdział. Teraz tak sobie spokojnie piszę rozdział trzydziesty siódmy i nie mogę uwierzyć w to, że Taniec się tak rozrósł. Myślę, że ze spokojem dobiję do pięćdziesięciu rozdziałów. Czy będzie więcej, jeszcze nie wiem, zależy, jak bardzo rozwlokę kolejne wątki. // A kolejny rozdział będzie 18.08.

8 komentarzy:

  1. Sen Scorpiusa jest naprawdę genialny. To jest naprawdę najlepsza scena w tym rozdziale. Ciekawe co on wróży.
    Nie przepadam za Malcolmem. .-. Nie ufam mu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się bardzo ta scena podoba, a to już coś! :D A co wróży - zobaczycie! ^^

      Usuń
    2. PS Chciałam napisać, że Malcolm to niewinny aniołek, ale to nieprawda. XD Jednakże jest tą dobrą postacią i myślę, że można mu zaufać, zresztą jeszcze zobaczycie. ^^

      Usuń
  2. Jesli chodzi o pierwsza czesc, to John wydaje mi sie teraz wielkim nieporozumieniem. Miedzy Gabrielle i Malcolmem jest nie tylko chemia, ale i wiez emocjonalna, swietnie sie dogadują. Ck do techniki, przeszkadzało mi, Zd przez baddzo długi czas czytało sie niemal tylko rozmowę prawie nke było przerywników. Ponadto przy scenie pocałunku przeszlas bez żadnego wstępu do opisu uczuc Gabrielle i brzmiało to tak, jakby to wszytsko myslala podczas tak wspaniałego pocałunku... niemniej uczucie miedzy nimi jest wręcz namacalne, co baddzo mnje cieszy. Jednak wciąż Jesyem troche zła na Gabrielle za kłótnię z przyjaciółkami. Powinna z nimi jak najszybciej porozmawiac.
    Scena pogodzenia z Sophie i Albusa była dość drętwa, ale głownie z powodu trgo, ze Francuzka wyraźnie sie denerwowała, wiec wyszło przekonująco.
    A jeslj chodzi o sen Scora, faktycznie czytało sie go b dobrze, był dość przerażający i zastanawiam sie, co szykujesz dalej... No i dobrze, zd sie to opko rozrosło ;). Zapraszam Cie na Niezależności i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, te dialogi bez przerywników to moja bolączka i staram się pilnować, ale nie zawsze mi to wychodzi... [*]
      No właśnie w tej scenie nadal mi coś nie gra, ale podczas poprawek jeszcze do niej wrócę i może wymyślę coś lepszego.
      Dla kogo dobrze, dla tego dobrze! :D

      Usuń
  3. Na początek - przesyłam mnóstwo weny i miłości za cytat z piosenki! George Ezra <3 <3 <3 Osobiście uwielbiam jeszcze z jego piosenek "Blame it on me" <3
    "Lubiła przesiadywać na tyłach chatki, oparta o wieżo wybudowane przez gajowego ogrodzenie, i obserwować smoki." - Chyba powinno być "świeżo" ;)
    Też chciałabym móc się opiekować, ba, nawet po prostu popatrzeć, na takie małe smoczki <3 Moje ulubione magiczne stworzenia!
    "Obróciła się, by na niego spojrzeć. Na moment zabrakło jej tchu." - Lalala, to ten jedyny, ja ci mówię, Gabrielle :D
    "Wiesz, co to za święta bez śniegu!" - Ja sobie nie wyobrażam wyjechać gdzieś na święta za granicę, nawet w górach w Polsce to nie byłoby to samo xd
    Lubię relację Gab i Malcolma, są kochani <3 To znaczy nigdy nie prześcigną Scorose w rankingu par tego opowiadania, (bo oni są zawsze na pierwszym miejscu <3), ale są w czołówce :D Bardzo dobrze, że Jon poszedł się bujać xddd
    A Gabrielle nie powinna się tak obwiniać, Malcolm dobrze powiedział - i tak nic by nie zmieniła.
    Kurczę, teraz zauważyłam, że każdym razem zamiast Malcolm chcę napisać Jon :') Ach, ta siła przyzwyczajenia hahah
    "— To nic, nie martw się. Masz może ochotę na gorącą czekoladę?" - I jak zwykle, nabrałam ochoty na jedzenie opisane u ciebie :D
    No, trochę bez sensu była ta kłótnia Ala i Sophie, więc dobrze, że mają to już za sobą. Teraz to jej zazdroszczę. Nie dość, że ma Pottera, to jeszcze pozna sekrety Hogwartu xd *tęskne spojrzenie*
    Oj, żal mi się zrobiło Scorpiusa, kiedy zobaczył, że nie ma Rose :((( Trochę jak na mój gust przesadza z tą tęsknotą, ale w sumie to zrozumiałe...
    Bardzo podobał mi się jego sen! Stworzył taki mroczny nastrój, pełen niepokoju i zniecierpliwienia - no bo kiedy wreszcie złapie tę Rose? ;). Na początku w ogóle myślałam, że będzie mu się śnił mit o Orfeuszu i Eurydyce, kiedy była mowa o mgle - bo skojarzyła mi się z Charonem i Styksem xd
    Bal jest chyba najlepszą częścią. Myślę, że po części tak mi się podobał, gdyż uwielbiam wszelkie imprezy w opowiadaniach, ale na pewno jest to też zasługa opisu ;)
    Btw, kiedy niby-Rose (swoją drogą bardzo niepokojąca) zniknęła, to myślałam, że na jej miejscu zostanie czarny wąż xD Róża mi się skojarzyła z Piękną i Bestią hahah
    Ach, ten komentarz jest wyjątkowo nic nie wnoszący i mało ambitny, ale cóż, z weną (i jej brakiem) nie wygram :')
    Z niecierpliwością czekam na następny (i wiecej Scorose <3)!
    Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny :*
    ~Arya

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz widać, że relacja z Malcolmem bardziej wygląda jak związek, więc myślę że Gabrielle dobrze wybrała. I nie powinna się tak obwiniać o stan Rose. Za to powinna jak najszybciej porozmawiać z przyjaciółkami.
    Cieszę się, że Albus i Sophie się pogodzili.
    Podobał mi się sen Scorpiusa. Zastanawiam się jakie wydarzenia zapowiada.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno mnie tu nie było ;)
    Ten rozdział, jak i poprzednie, jest świetny.
    Czytałam jeden za drugim.
    Coraz bardziej podoba mi się ten Malcolm, jednak nie jest taki zły.
    Szkoda,że Scorp nie zdążył pożegnać się z Rose przed świętami, ale mam nadzieję, że przyjmie zaproszenie Albusa.
    Czekam na kolejny i weny :*
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje