czwartek, 22 lutego 2018

38. Wyznaję

Kolejne dni mijały zbyt szybko jak na gust Rose. Siedmioroczni mieli naprawdę dużo nauki w związku ze zbliżającymi się nieubłaganie egzaminami, od których zależała ich dalsza kariera, a do tego w przypadku Rudej dochodziły treningi taneczne, po których marzyła już tylko o śnie — o porządnym śnie, z którego nie musiałaby się budzić pięć godzin później. Co gorsza, obawiała się nadejścia piątku, podczas którego miały z Elissą złamać kolejne punkty regulaminu. Zbliżało się też spotkanie prefektów — przed nim miała się spotkać z Conradem, rzekomo w sprawie protokołów do uzupełnienia. W rzeczywistości chciała z nim porozmawiać bez żadnych świadków.
Wcześniej zupełnie o tej sprawie nie myślała, nie podczas świąt spędzanych ze Scorpiusem. Zresztą on sam też o tym nie wspominał, zupełnie jakby święta w magiczny sposób niwelowały wszelkie troski. Rose jednak i tak dowiedziała się o „małym incydencie w sowiarni” od Albusa, którego osobiście pociągnęła za język.
W gruncie rzeczy nie była zdziwiona, że tajemniczym wielbicielem okazał się właśnie Conrad Wood. Dobrze, może z początku była rozczarowana, że to nie Scorpius, ale o tym przecież wiedziała już od dłuższego czasu. W głębi duszy spodziewała się takiego obrotu spraw. Być może chodziło o coś w sposobie, w jaki Conrad na nią patrzył, a może po prostu odezwała się babska intuicja.
Choć najchętniej odwlekałaby spotkanie z nim w nieskończoność, wiedziała, że konfrontacja musiała nastąpić wcześniej czy później. Nie lubiła nikomu łamać serca, ale z drugiej strony Conrad naprawdę zagrał nieczysto, wysyłając ten list zmoczony w eliksirze miłosnym. Nie potrafiła tego zrozumieć. Czy naprawdę był aż tak zdesperowany, żeby uciekać się do ciosów poniżej pasa? I jeszcze w jakim celu powiedział o swoich zamiarach Scorpiusowi? Chciał mieć satysfakcję, poczucie przewagi? Czy raczej chciał zginąć z ręki rozwścieczonego Ślizgona?
Pokręciła głową, wracając wreszcie do rzeczywistości. Na całe szczęście akurat na tych zajęciach nie musiała specjalnie uważać. Ot, od czasu do czasu notowała na pergaminie jakąś ważną datę, ale cóż — jej notatki właśnie z historii magii należały do najskromniejszych w karierze. Głos profesora Binnsa usypiał tak skutecznie, że nawet Rose nie chciała z tym walczyć i pozwalała myślom na odpłynięcie.
Tym razem jednak rozejrzała się po klasie. Tak jak się spodziewała, większość jej towarzyszy w męce spała z głowami na podręcznikach. Tylko nieliczne osoby wytrwały na tyle, żeby coś szkicować albo patrzeć przez okno. Albo po prostu spali z otwartymi oczami.
Na szczęście do dzwonka zostało tylko parę minut — i wreszcie będą wolni.
Szturchnęła siedzącego obok niej Scorpiusa; zamruczał w odpowiedzi i chyba ponownie odpłynął. W przeciwieństwie do niektórych uczniów nie używał stolika w charakterze poduszki, lecz przysypiał na siedząco, wciąż dumny i wyprostowany. Jedynie zamknięte oczy świadczyły o tym, że duchem znajduje się poza murami szkoły.
Rose mogłaby się mu przypatrywać w nieskończoność i nigdy by jej się to nie znudziło. Z profilu wyglądał trochę jak grecki bóg. Albo nawet niekoniecznie grecki, po prostu jakikolwiek bóg z jakiegokolwiek mugolskiego panteonu. Był zbyt przystojny, żeby mieścić się w ziemskich kategoriach, przynajmniej zdaniem Rudej. Uwielbiała przypatrywać się jego twarzy, nawet gdy nie mogła spojrzeć prosto w przepiękne zielone oczy. Być może Orfeusz też miał zielone oczy, choć u Greków zwykle dominowały brązowe.
— Mmm? — mruknął sennie po raz drugi, nie otwierając oczu, jakby wyczuł, że Rose się mu przypatruje.
— Przestań spać, zaraz będzie dzwonek.
— Nie mogę wstać równo z dzwonkiem?
Rose ledwo słyszała wypowiadane przez niego słowa, więc nachyliła się nieco bliżej.
— Nie, Śpiący Królewiczu. Nie możesz, bo musisz mnie kryć.
Momentalnie otworzył oczy i spojrzał na nią z niedowierzaniem. Rose rzadko wymykała się z lekcji, a jeszcze rzadziej go o coś prosiła.
— Nie wiem, co planujesz, ale chyba mi się to nie spodoba.
— Muszę iść do pokoju prefektów i chciałabym tam dotrzeć, zanim mnie zaleje fala uczniów. Wiesz, muszę wszystko przygotować na spotkanie i te sprawy...
Niemalże czuła, jak płoną jej policzki. W zasadzie nie skłamała, ale też nie powiedziała do końca prawdy. Miała się tam spotkać z Conradem zaraz po ostatniej lekcji i chciała się znaleźć pierwsza na miejscu, ale o tym Scorpius nie musiał wiedzieć.
— W porządku — zgodził się wreszcie Ślizgon, choć nie wyglądał na zbyt przekonanego.
Nieco mniej senny niż wcześniej głos profesora Binnsa rozdarł ciszę, co dla obudzonych nagle uczniów oznaczało koniec lekcji:
— Jutro będziemy kontynuować temat wojen goblinów... Czy są jakieś pytania?
Jedna ręka wystrzeliła w górę i Rose, podnosząca się właśnie z krzesła, zamarła.
— Profesorze, co może nam pan powiedzieć o dalszych losach założycieli Hogwartu, już po tym, jak doszło do słynnej kłótni między nimi?
No cóż, Conrad będzie musiał poczekać.
— To dobre pytanie, chłopcze — odparł nauczyciel, podnosząc się nieco na krześle. — Nie wiemy na ten temat zbyt wiele, w zasadzie nic, czego by nie napisała Bathilda Bagshot w „Historii Hogwartu”. Po tym, jak Salazar Slytherin i Godryk Gryffindor się pokłócili, założyciele Hogwartu rozeszli się w swoje strony. Być może wszyscy poza Salazarem pozostali w Hogwarcie, a być może pozostawili Tiarę Przydziału i ruszyli w świat; nie wiemy tego na pewno. Jedyny pewnik to to, że Rowena Ravenclaw zmarła w wyniku choroby. To tyle.
— Więc nie wiadomo, gdzie zmarli pozostali i gdzie zostali pochowani?
Rose przyjrzała się chłopakowi, który tak nieoczekiwanie przerwał rutynę lekcji. Jeremy Brannon. Znała go z widzenia, choć w ciągu siedmiu lat rozmawiała z nim zaledwie kilka razy. Był, tak jak ona, z Ravenclawu i wiele czasu spędzał w bibliotece, zresztą jak większość Krukonów. Widziała go też na liście osób, które wypożyczyły w ostatnim czasie historię Hogwartu, więc pewnie po prostu zaciekawił go ten temat.
— Nic mi na ten temat nie wiadomo i nie mam pojęcia, dlaczego "Historia Hogwartu" milczy na temat ich grobów. Może właśnie dlatego, że tłumy czarodziejów by je odwiedzali, a może dlatego, że zostali pochowani w tajemnicy.
— I nie wie profesor, gdzie mogliby zostać pochowani?
— Być może w rodzinnych stronach — odparł po chwili wahania historyk. — Albo w Hogwarcie, choć nie wyobrażam sobie, gdzie.
— Być może stworzyli kolejną ukrytą komnatę, coś na wzór Komnaty Tajemnic, tylko z grobami założycieli.
— Być może. Jednakże od czasu śmierci założycieli przez szkołę przeszło już tylu uczniów, że któryś z nich na pewno odkryłby tajemną komnatę, gdyby takowa istniała. A niektórzy z nich zdołali poznać ten budynek na wylot. Jest stary i magiczny, ma dużo tajemnic i skrytek, to prawda, ale nie rozbudowuje się sam z siebie.
— Komnata Tajemnic została otwarta po raz pierwszy dopiero w tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim roku — odparł Jeremy, nieustępliwie wpatrując się w profesora. Jego oczy błyszczały.
— Bo do jej otwarcia była potrzebna konkretna osoba znająca mowę węży, dziedzic Slytherina — mruknął z niesmakiem nauczyciel. Zamknął książkę leżącą na biurku i wstał.
— Być może w tym przypadku też tak jest. Być może potrzeba konkretnej osoby do otwarcia tej komnaty.
— I kto by to miał być? Osoba wywodząca się od wszystkich czterech założycieli? Co, jak wiadomo, jest praktycznie niemożliwe?
— Nie wiem. — Jeremy wzruszył ramionami. — Ale to nie jest takie nieprawdopodobne.
Kolejne słowa nauczyciela zagłuszył dzwonek, więc Rose zerwała się z miejsca, rzucając tylko do Scorpiusa: „Pogadamy później” i wybiegła na korytarz, dając się porwać fali uczniów.
Zadane przez Jeremiego pytania wciąż dźwięczały w jej uszach w trakcie drogi na szóste piętro. Ona również wiele razy się zastanawiała nad tajemnicą śmierci założycieli i nad tym, gdzie mogły leżeć ich groby. Przecież byli najważniejszymi czarodziejami w historii zamku, do ich grobów powinny zdążać pielgrzymki, tak jak w maju do grobu Dumbledore'a! To zdecydowanie nie miało sensu. Nie rozumiała też, dlaczego zwykle tak wyczerpująca „Historia Hogwartu” nie udzielała odpowiedzi na te pytania. Właściwie w tej kwestii była bardzo lakoniczna, zupełnie jakby jej autorka sama nie wiedziała, co się stało z ciałami założycieli.
Już stała pod drzwiami pokoju, kiedy uderzyła w nią jedna myśl: a może powinna spytać Szarą Damę? Może ona będzie wiedziała, gdzie została pochowana chociaż jej matka, Rowena Ravenclaw?
Uśmiechnęła się szeroko, nieco oszołomiona swoim pomysłem. Być może dlatego całkiem bezwiednie nacisnęła klamkę i wpadła do pomieszczenia.
— Rose! Dobrze cię widzieć.
Podniosła głowę, mrugając parokrotnie, żeby się pozbyć niepotrzebnych myśli. Musiała się skupić, jeśli chciała wyciągnąć od Conrada prawdę. Wszystkim innym mogła się zająć później.
— Cześć, Conrad — mruknęła bez większego entuzjazmu, zajmując swoje zwyczajowe miejsce przy biurku, naprzeciwko Conrada. Odsunęła na bok papiery, które tam zostawiła w poniedziałek, i oparła łokcie o blat, gorączkowo się zastanawiając, od czego zacząć. — Chciałam z tobą porozmawiać.
— Tak? O czym?
Naprawdę się nie domyślał czy udawał niewinność? Przecież musiał wiedzieć o liście, który Scorpius do niej wysłał, więc wiedział, że jego pomysł nie wypalił. Do tego Scorpius poznał jego sekret, więc mógł mieć pewność, że tajemnica się wydała i sama Rose też musiała się dowiedzieć wszystkiego.
Tymczasem uśmiech na jego twarzy wyglądał na naturalny, a ciało nie zdradzało żadnych oznak napięcia. Wzrok nieco skonfundowanej Rose powrócił do oczu Conrada, w których mogła dostrzec jaśniejsze plamki na tle brązu.
— O nas — odparła wreszcie, decydując się na przejście do sedna sprawy. — Wiem, że to ty wysyłałeś mi te listy, że to ty byłeś tajemniczym wielbicielem. Wiem też, że twój ostatni zawierał niespodziankę w postaci eliksiru miłosnego... Spaliłam kopertę, nawet jej nie otworzyłam. Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?
Conrad przez dłuższy czas siedział w miejscu jak skamieniały, wbijając wzrok w blat biurka. Dopiero po chwili, kiedy Rose zaczynała się już niecierpliwić, podniósł głowę i wbił w nią błagalny wzrok. Dopiero teraz Ruda zobaczyła w nim ogromne pokłady żalu oraz smutku; drgnęła przestraszona na własnym krześle. Założyła ręce na piersiach, jakby jej było zimno, tak naprawdę jednak szukała dystansu.
— Rose...
— Dlaczego, Conrad? Odpowiedz mi. Listy jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale eliksir miłosny? Dlaczego?
— Jesteś pewna, że chcesz poznać odpowiedź?
Jego głos brzmiał nieco głębiej niż zazwyczaj, ale Rose nie spodobała się słyszalna w nim chrypka.
— Nie pytałabym, gdybym nie chciała.
— Dobrze. — Westchnął słyszalnie, odchylając się nieco i przeczesując drżącą dłonią włosy. — To będzie skomplikowane, ale... Dobrze, wszystko ci powiem. Zasługujesz na prawdę. Rose, chcę, żebyś wiedziała, że... Jest mi wstyd za siebie i przepraszam cię, że wyszło, jak wyszło.
— Zapracowałeś na to.
Nie chciała brzmieć bezlitośnie, ale słowa same cisnęły się na jej usta; jak mogła przejść do porządku dziennego nad faktem, że Conrad chciał ją w sobie rozkochać za pomocą eliksiru miłosnego i odebrać jej miłość do Scorpiusa?! Dotychczas właściwie towarzyszyły jej tylko uczucie smutku oraz zdrady, teraz jednak budził się w niej gniew.
— Wiem. Przepraszam.
— Do rzeczy.
Przymknął oczy, kiedy zaczął opowiadać, starając się, by brzmieć możliwie najbardziej neutralnie i bez emocji.
— To się zaczęło już dawno temu, Rose. Właściwie chyba od momentu, kiedy cię zobaczyłem w łódce na jeziorze na pierwszym roku. Byłaś taka... podekscytowana, uśmiechałaś się szeroko, jakby ten zamek przed nami już był twoim prawdziwym domem, choć nawet jeszcze nie przekroczyłaś jego progu. Zauroczyłaś mnie swoim uśmiechem. Bardzo chciałem znaleźć się w tej samej łodzi co ty, ale byłem zbyt przestraszony i oszołomiony. Pamiętam to dokładnie.
Przerwał na chwilę, czując, że słowa go zawodzą. W tym momencie miał wrażenie, że stoi na brzegu, z którego odbiły łodzie chwilę wcześniej, i patrzy na jedenastoletnią wersję samego siebie płynącą w stronę górującego ponad wodą zamku. Pamiętał dokładnie, jakie emocje mu towarzyszyły — zagubienie, oszołomienie i ekscytacja. Ojciec opowiadał mu wiele wspaniałych rzeczy o Hogwarcie, o tym, jak grał w quidditcha, jak wyglądały zajęcia, z kim się przyjaźnił, jak bardzo magiczny był zamek... Młodego Conrada martwiła jedynie tajemnicza Tiara Przydziału, która miała zadecydować o tym, w którym domu spędzi kolejne siedem lat. Nie chciał znaleźć się w Slytherinie — i do tego przez całą drogę do Wielkiej Sali wpatrywał się w małą, rudowłosą dziewczynkę, chłonącą całą sobą wspaniałość budowli. Miał cichą nadzieję, że znajdzie się z nią w domu.
Dopiero znacznie później się dowiedział, że spotkał wówczas na swojej drodze Rose Granger-Weasley, córkę dwóch bohaterów wojennych. Od tego momentu zaczął ją podziwiać.
— Co dalej? — spytała miękko sama zainteresowana.
— Chyba sama dobrze pamiętasz. — Obdarzył ją bladym uśmiechem. — Przydzielanie do domów. Byłaś wyczytana tuż przede mną. Pamiętam, jak usiadłaś na stołku, a Tiara chwilę później wykrzyczała: Ravenclaw. Byłem rozczarowany, bo wiedziałem, że ja na pewno tam nie trafię. No i znalazłem się w Gryffindorze. Tata był ze mnie dumny. Ja z siebie mniej, ale przynajmniej Tiara nie przydzieliła mnie do Slytherinu, choć nikt w mojej rodzinie raczej nie miał zadatków, żeby tam przynależeć. Jednak, jak się szczęśliwie złożyło, na pierwszym roku mieliśmy razem parę przedmiotów, więc mogłem bezkarnie na ciebie patrzeć i obserwować, jak błyszczysz w klasie.
Zdaniem Rose to brzmiało raczej przerażająco — być obserwowaną już od pierwszego roku... W sumie parę razy faktycznie napotkała spojrzenie Conrada, ale nie uznała tego za nic dziwnego. Wiele osób w zamku na nią patrzyło, choć nie była pierwszą potomkinią klanu Potterów-Weasleyów, która się uczyła w Hogwarcie. Ludzie jednak uwielbiali mieć tematy do plotek, a fakt, że szkolnymi korytarzami chodziła teraz córka dwóch osób należących do Złotego Trio, nadawał się do tego idealnie.
— Zakochałeś się we mnie już wtedy?
— Tak, choć zdałem sobie z tego sprawę znacznie, znacznie później — wymamrotał. Wyznawanie tego wszystkiego nie przychodziło mu z łatwością. Po plecach spływała już kolejna strużka potu, kiedy zbierał się do wypowiedzenia kolejnych słów. — Mniej więcej na czwartym roku, kiedy pracowaliśmy razem podczas zielarstwa. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale wtedy przyszło olśnienie...
Do szklarni wpadały wtedy promienie zimowego słońca i czternastoletni Conrad po raz pierwszy zobaczył, jak bardzo ogniste są włosy Rose. Gdy podczas parosekundowych przerw od sadzenia roślin ocierała dłonią czoło, zauważył na jej twarzy parę piegów. Wyglądała tego dnia wyjątkowo pogodnie, jakby coś wprawiło ją w dobry humor, i uśmiechała się lekko, jakby tylko częściowo obecna w klasie. On sam przez dłuższą chwilę po prostu na nią patrzył, oszołomiony i jakby uderzony cegłą w głowę. Wystarczył ten jeden błysk w jej włosach, żeby uczucia uderzyły w niego jak huragan.
— Pracowaliśmy razem w szklarni wiele razy... — mruknęła Rose, starając się przypomnieć sobie ten konkretny moment. — Nie pamiętam, żeby...
— Możesz tego nie pamiętać, bo to nie było nic szczególnego, dzień jak każdy inny. — Gryfon wzruszył ramionami. — Ja to pamiętam, bo właśnie wtedy mnie olśniło, że już od dawna bylem w tobie zakochany. Dlatego później, na szóstym roku, naprawdę się ucieszyłem, że dostałem odznakę prefekta. Wiedziałem, że ty też nim będziesz i będę mógł spędzać z tobą więcej czasu. Starałem się zdobyć twoją przyjaźń.
— Udało ci się to. — Rose nie mogła ukryć rozgoryczenia. — Może i nie zwierzałam ci się ze wszystkiego, co mnie dręczyło, ale uważałam cię za mojego przyjaciela. Lubiłam z tobą rozmawiać, zresztą bardzo mi pomagałeś podczas pracy... Myślałam, że mogę ci zaufać.
— Po tym wszystkim sam bym sobie nie ufał — odparł bezradnie. Jego dłonie opadły na stół. — Wysłuchaj mnie do końca, proszę. Zasługujesz na prawdę... — Kiedy nic nie powiedziała, jedynie przytaknęła, wrócił do historii. — W każdym razie dopiero na początku siódmego roku do mnie dotarło, że jeżeli czegoś nie zrobię, to stracę cię na zawsze. Wiedziałem, że po skończeniu tego roku już się więcej nie zobaczymy, rozejdziemy się w swoje strony i na tym się skończy. Chciałem tego uniknąć, bo chciałem być z tobą, zależało mi na tobie. Dlatego zacząłem wysyłać do ciebie te niepodpisane liściki. Uznałem, że w odpowiednim momencie będę mógł się ujawnić i wyznać ci miłość. Pomagała mi w tym Jane, moja kuzynka. Na pewno ją kojarzysz.
— Kojarzę.
Rose spotkała Jane na korytarzu podczas wczorajszego dnia, ale spieszyła się na kolejną lekcję i nie zdążyła z nią porozmawiać dłużej. Pozdrowiły się nawzajem i się rozeszły w przeciwne strony. Prawdę mówiąc, Ruda nie uważała Jane za wroga. Owszem, krewna Conrada była odrobinę dziwna, przynajmniej zdaniem Krukonki, ale nie miała jej za złe tego, że pomagała kuzynowi.
— Jednak w międzyczasie dostrzegłem, że ktoś inny skrada ci serce. Podczas gdy ja nigdy się nie odważyłem zrobić kroku naprzód, Scorpius go zrobił. Nienawidziliście się od pierwszego roku i nigdy by mi nie przeszło przez głowę, że moglibyście przejść od nienawiści do miłości. Po prostu... widziałem, jak bardzo szczęśliwa jesteś u jego boku, zupełnie inaczej niż ze mną. Mogłabyś nawet nakrzyczeć na Scorpiusa, a i tak by było widać, że go kochasz. To się po prostu czuje, jest między wami pewien rodzaj magii.
Rose momentalnie zaczęła się zastanawiać, ile osób w Hogwarcie wyczuwało ten "pewien rodzaj magii" między nią a Scorpiusem. Oczywiście, całkiem sporo ludzi wiedziało o ich przyjaźni, ale ile się domyślało prawdziwej natury ich związku? I, co ważniejsze, czy plotka dotarła już do starszego pokolenia klanu Weasleyów-Potterów?
— I dlatego przestałeś wysyłać listy? — spytała po chwili, pocierając dłonią policzek. — A eliksir?
Conrad skinął głową.
— Tak, dlatego. Nie miałem żadnych szans ze Scorpiusem, tym bardziej, że wciąż nie miałem tyle odwagi, żeby wyjść z cienia. Za bardzo się bałem, a ostatecznie i tak stałem na przegranej pozycji. Zawsze wybrałabyś jego, nie mnie. Jednocześnie jednak byłem coraz bardziej zrozpaczony i zdesperowany... Wiesz, jak to jest. Ukochana dziewczyna nawet nie wie o twoich uczuciach i rzuca się w ramiona osoby, która powinna być jej wrogiem... Złamało mi to serce. Jednakże którejś nocy, krótko przed tym incydentem w sowiarni, podjąłem decyzję, że muszę coś z tym wszystkim zrobić.
Teraz krople potu pojawiły się również na jego czole, a kolejne słowa wychodziły z jego ust coraz wolniej, z coraz większym trudem. Musiał robić większe przerwy pomiędzy każdym zdaniem. Nie do końca wiedział, jak opowiedzieć historię do końca i nie przestraszyć Rose. Nie chciał, żeby go nienawidziła.
— Niech zgadnę... Postanowiłeś użyć eliksiru miłosnego.
— Masz rację. Napisałem do ciebie list i skropiłem go eliksirem miłosnym. To nie była amortencja, raczej jakaś mieszanka. Zresztą nie chciałem wiedzieć, co dokładnie się znajdowało w tej buteleczce, chciałem tylko, żeby zadziałało. Nie wiem, tamta noc była dość szalona i sam do końca nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Byłem na pewno zdeterminowany, żeby odzyskać twoją miłość i wymazać z twojej pamięci miłość do Malfoya. Chciałem, żebyś była moja i nie obchodziło mnie, w jaki sposób to osiągnę i czy coś zniszczę. Myślałem wtedy tylko i wyłącznie o sobie. To było trochę tak, jakby coś mnie opętało, zupełnie straciłem głowę i potrafiłem myśleć tylko o tym, żebyś mnie pokochała. Możliwe, że dopadło mnie jakieś... chwilowe szaleństwo, nie wiem. Przypuszczam, że byłem już tak zdesperowany i zazdrosny, że chciałem coś zrobić, cokolwiek. Więc użyłem eliksiru miłosnego i poszedłem do sowiarni, żeby wysłać list.
Rose poczuła nagle ochotę, żeby się rozpłakać. Nie wiedziała tylko, czy chciała płakać nad sobą, nad Conradem czy nad tym, co zniszczył. Może nad wszystkim jednocześnie.
Łzy bezgłośnie zaczęły spływać po jej twarzy, kiedy słuchała ciągu dalszego wyznania Conrada. Patrzyła na niego, nie odzywając się i uparcie wbijając wzrok w jego oczy. On jednak odmówił utrzymania kontaktu wzrokowego.
— Co było dalej, mniej więcej wiesz. Wpadłem tam na Malfoya, a raczej to on wpadł na mnie. Jane mu powiedziała, że poszedłem wysłać list do ciebie. Byłem z siebie dumny, że próbuję cię odzyskać i czułem już smak triumfu. Chciałem zobaczyć wyraz jego twarzy, kiedy się dowie, że mu odebrałem dziewczynę. Chciałem, żeby był zazdrosny, tak jak ja byłem zazdrosny o niego, bo mógł mieć ciebie, a ja nie. Myślałem, że wygrałem i chciałem, żeby się czuł pokonany. Chciałem, żeby cierpiał.
— Jesteś chory, Conrad.
— Zazdrość robi z ludźmi różne dziwne rzeczy, Rose. Na przykład zmusza ich do zrobienia rzeczy, których normalnie by nie zrobili. — Gryfon rozłożył bezradnie ręce, wreszcie unosząc głowę i napotykając wzrok Rose. W jej zazwyczaj ciepłych brązowych oczach teraz widział tylko wściekłość oraz rozpacz. Po policzkach wciąż spływały łzy. — Naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyszło. Chciałem tylko, żebyś mnie pokochała. Zupełnie nie myślałem o konsekwencjach, które spadną jak lawina. Wiem, że grałem nieuczciwie. Nie umiem tego usprawiedliwić. Jedyne, co mogę zrobić, to powiedzieć, że cię przepraszam.
Choć ostatnie słowa zabrzmiały całkiem szczerze, Rose nie mogła się pozbyć uczucia wściekłości wrzącego w jej żyłach. Nie potrafiła i nie chciała mu przebaczyć. Jak można przejść do porządku dziennego nad czymś takim? Nawet jeśli Conradem miotała zazdrość i chwilowo stracił nad sobą panowanie, nie musiał wysyłać tego listu.
— A nie pomyślałeś przypadkiem o tym — zaczęła, wciąż dławiona złością — żeby ze mną zwyczajnie i po ludzku porozmawiać? Czy to było takie trudne? Sam przyznałeś, że się bałeś, ale nie sądziłam, że będziesz takim tchórzem, żeby załatwić to przez list z eliksirem miłosnym, a nie osobiście. Naprawdę nigdy w życiu bym nie uwierzyła, że posunąłbyś się do czegoś takiego! Że chciałeś, żebym się w tobie zakochała siłą! Zawsze cię miałam za dobrego człowieka, Conrad. Zawsze cię miałam za swojego przyjaciela. Tymczasem okazuje się, że praktycznie w ogóle cię nie znałam i że niekoniecznie jesteś taką dobrą osobą, za jaką cię miałam. Przykro mi, ale po tym wszystkim na pewno nic między nami nie będzie, więc powinieneś przestać mieć jakieś durne nadzieje w tym względzie. Myślę też, że nasza przyjaźń jest skończona. — Zaczerpnęła głęboki oddech, próbując się uspokoić, i otarła łzy. — Nie mogę na ciebie patrzeć, Conrad. To, co zrobiłeś, jest okropne i naprawdę się cieszę, że Scorpius cię powstrzymał. Wyjdź.
— Rose, nie... Pozwól mi się wytłumaczyć... Nie mo...
— Mogę i to zrobię. Myślę, że już się natłumaczyłeś aż nadto. Wszystko zrozumiałam, dziękuję bardzo — odgryzła się, zrywając się z miejsca tak gwałtownie, że aż przewróciła krzesło. — Wyjdź.
— Ale...
— Wyjdź, do jasnej cholery!
Conrad powoli wstał i wykonał jeszcze jeden gest w kierunku Rose, jakby chciał ją dotkąć, ale rozmyślił się w połowie drogi, rozumiejąc, że już naprawdę przegrał. Ruszył w stronę wyjścia i zamknął za sobą cicho drzwi. Już się nie obejrzał za siebie.
W tym samym czasie Rose postawiła na nogi krzesło, usiadła na nim i na dobre zaczęła płakać.

Nie wiem, czy ktoś z Was zagląda do ramki z postępem rozdziałów, więc się trochę powtórzę. :D Jestem już u progu skończenia Tańca i jednocześnie bardzo się z tego cieszę, a z drugiej strony jest mi smutno, bo się zżyłam z tym opowiadaniem. Przejrzałam kalendarz i wychodzi na to, że ostatnie rozdziały pojawią się podczas wakacji. Ile ich dokładnie będzie – jeszcze sama nie wiem. Zastanawiałam się nad tym, czy po napisaniu całości nie przyspieszyć z publikacją i wrzucać kolejne rozdziały co tydzień. Co o tym myślicie? Chcielibyście tak? :D // Nowy rozdział 8.03, jak pięknie.

4 komentarze:

  1. Rozdział świetny ^^
    Genialnie opisałaś całą sytuację między Rose,a Conradem.
    Zaciekawiłaś mnie też tą całą historią o założycielach i liczę na to, że będzie ta kwestia trochę rozwinięta.
    Co do pomysłu z rozdziałami co tydzień to jestem jak najbardziej chętna, ale jak pomyślę,że cała historia zbliża się do końca to aż mnie serce boli.
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkiego się dowiecie, spokojna głowa. :D Powoli zagadki będą się rozwiązywać, zbliżamy się do finału. ;D
      Mnie też serce boli, ale z drugiej strony będę mogła się wziąć za inne opowiadania! Trzy lata z jednym opowiadaniem to i tak naprawdę dużo, więc mimo wszystko się cieszę, że je zamknę. :D
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  2. Spodobała mi się historia Hogwartu. Ciekawa jestem, czy Rose będzie próbowała dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.
    Conrad stracił przyjaźń z Rose. Może się starać ją odbudować, ale Rose może mu nie wybaczyć tego co chciał zrobić.

    Czekam na kolejny rozdział.

    Co do przyspieszenia publikacji rozdziałów, to podoba mi się ten pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rose nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała! :D
      Nah, Conrad już tej przyjaźni nie odzyska, to zamknięty wątek już! Nie ma szans, żeby po czymś takim Rose mu wybaczyła.

      Okej, już dwa głosy za, to prawdopodobnie po napisaniu całości zacznę wrzucać rozdziały co tydzień. :D

      Usuń

Czarodzieje