czwartek, 15 marca 2018

40. Werbena

Im bardziej zbliżał się piątek, tym bardziej nerwowa stawała się Rose. Gorzko żałowała swojej decyzji, że zgodziła się na pomoc Elissie. Najchętniej wzięłaby jeden z tych nieistniejących już zmieniaczy czasu, o których opowiadała jej matka, i cofnęłaby swoją zgodę. Podczas gdy Elissie zdawało się być wszystko jedno, Rose boleśnie zdawała sobie sprawę z konsekwencji, gdyby cokolwiek poszło nie tak. Przecież tak naprawdę mogliby ją oskarżyć o spowodowanie śmierci i osadzić w Azkabanie!
Właściwie jedynym światełkiem w tunelu tego tygodnia była informacja pozostawiona przez madame Ginevere na tablicy w Pokoju Wspólnym Ravenclawu: w sobotę miało się odbyć wyjście do Hogsmeade. Rose czekała tylko na to, żeby kupić spory zapas czekolady. Bardzo jej potrzebowała w trakcie dni wypełnionych nauką i treningami.
Ostatecznie w piątek po zajęciach, nieco wbrew sobie, poszła do dormitorium po swoje notatki dotyczące testowania eliksirów. Potem, zamiast na obiad, ruszyła do łazienki Jęczącej Marty, gdzie miała się spotkać z Elissą. Nie była specjalnie głodna, w tym stanie i tak nie mogłaby nic przełknąć, a do tego chciała uniknąć pytających spojrzeń przyjaciół. Wiedziała, że Al i Scorp natychmiast się zorientują, że coś jest nie tak, znali ją w końcu nie od dziś. A ona nie miała pojęcia, co im odpowiedzieć — że co, że planują z Elissą przetestować eliksir, w wyniku którego Ellie może umrzeć?
Merlinie słodki, daj siłę.
Rose usiadła na zimnej podłodze pod jedną z umywalek, zdecydowana przejrzeć swoje notatki jeszcze raz i sprawdzić, czy na pewno niczego nie pominęła. Miała przy sobie fiolkę z eliksirem tojadowym, pęczek ziół oraz różdżkę, a przygotowany eliksir wciąż spoczywał w kociołku; tyle powinno wystarczyć.
Niedługo później skrzypnęły drzwi i ukazała się Elissa. Zdążyła się już przebrać w swoje zwyczajne, luźne ubrania i najwyraźniej też się najadła. W porównaniu z Rose wydawała się oazą spokoju. No cóż, determinacja wyprawiała z ludźmi cuda.
— To co, zaczynamy? — spytała cicho Ellie, podchodząc do przyjaciółki.
— Możemy — odmruknęła Ruda, podnosząc się z ziemi i ściągając swoją szkolną szatę. — Musisz stanąć na środku.
Elissa posłusznie stanęła pośrodku pomieszczenia, przyglądając się, jak Rose z pomocą różdżki rysuje dokoła niej okrąg, świecący kredową bielą. Zaraz potem Ruda zabrała się za wypisywanie runów; Elissa potrafiła je wszystkie odczytać, ale nie rozumiała ich znaczenia — musiały być elementem jakiejś dłuższej inkantacji. Przełknęła ślinę, kiedy przyjaciółka skończyła rysowanie znaków na podłodze i obsypała krąg zasuszoną, pokruszoną werbeną. Nie zamknęła jednak okręgu; pozostawiła na podłodze wąską przerwę, w której brakowało i zioła, i dwóch runów.
— Krąg będzie cię chronił i pomagał ci zwalczyć skutki działania eliksiru, gdyby cokolwiek poszło nie tak — wyjaśniła jej Rose, sięgając po fiolkę z wywarem tojadowym. — Werbena ma właściwości lecznicze, a runy są znakami zdrowia. Lepiej jednak by było, żebyś czasem nie próbowała umierać. Zabójstwo przyjaciółki raczej nie wygląda zbyt dobrze w papierach.
Obie zdobyły się na chichot, który w pustej łazience zabrzmiał dziwnie.
— W porządku — skomentowała Ellie po dłuższej chwili. — To co mam robić poza staniem w kręgu i piciem eliksiru?
— Nic. Po wypiciu eliksiru będziemy czekać i patrzeć, czy się pojawiają plamy, czy nie, a w razie czego będziemy je zwalczać. Musisz tylko pamiętać, że nie możesz wyjść z kręgu, dopóki ci nie powiem. Zrozumiałaś? To bardzo ważne. Nie wychodź wcześniej, choćby się działo nie wiadomo co.
— Dobrze, Rosie. Zrozumiałam.
— Okej. Ściągnij bluzę i spodnie, żeby lepiej było widać plamy. Buty też. Nie wiemy, gdzie wystąpią, jeśli w ogóle.
Elissa posłusznie pozbyła się wierzchniej warstwy odzieży oraz butów, po czym przełknęła z trudem ślinę. Rose w tym czasie rzuciła kolejne zaklęcie na krąg — tym razem ogrzewające — i zabrała się za mieszanie dwóch eliksirów. Wlewała do przygotowanej cieczy wywar tojadowy, starając się nie uronić ani kropli. Zatkała korkiem butelkę i ostrożnie nią potrząsnęła, w wyniku czego klarowna ciecz wewnątrz naczynia przybrała czerwony kolor. Wyczarowała prędko gliniane naczynie — nieco koślawe, ale kto by się w tych okolicznościach przejmował dokładnością? — i wypełniła je do połowy przygotowanym eliksirem. Dopiero wtedy przesunęła miseczkę po podłodze, wsuwając ją do środka okręgu przez pozostawioną wcześniej przerwę.
— Mam to wypić? — spytała niepewnie Elissa, patrząc na Rose, która nie wykazywała najmniejszych oznak paniki i właśnie zamykała krąg, dopisując brakujące runy oraz dosypując troszeczkę werbeny. Dopiero po ukończeniu tych czynności rozsiadła się wygodnie na podłodze z różdżką w gotowości.
— Tak. Najlepiej duszkiem. Takie mieszanki zwykle są paskudnie gorzkie.
Elissa spojrzała z wahaniem na stojące przed nią naczynie, ale wreszcie po nie sięgnęła i szybko wszystko wypiła. Faktycznie była okropnie gorzka i parzyła przełyk, ale po paru sekundach nieprzyjemne uczucie znikło.
— I co teraz? — spytała, wiercąc się niespokojnie. Zaczęła już oglądać swoje nogi i ramiona, ale nic na nich się nie pojawiało.
— Czekamy.
Siedzaca w kręgu dziewczyna przewróciła oczami. Mogła się spodziewać takiej odpowiedzi, ale i tak cierpliwość Rudej w takiej sytuacji ją zdumiewała. Jej przyjaciółka słynęła z ognistego temperamentu, adekwatnego do jej nazwiska i koloru włosów, ale ostatnio jej wybuchy były coraz rzadsze, a ona sama coraz bardziej cierpliwa i spokojna.
Różdżka Rose wykonywała niemalże hipnotyczne ruchy, podczas gdy dziewczyna siedziała nieruchomo, w napięciu. Przypominała Elissie panterę czającą się do skoku — napinała wszystkie mięśnie, a jej oczy lśniły jakimś dziwnym blaskiem. Ellie po chwili milczenia zaczęła się już nawet zastanawiać, czy czasem eliksir, który wypiła, nie powoduje jakichś halucynacji. Szybko zresztą zaczęła się nudzić i miała wrażenie, że czas płynie sto razy wolniej. Bardzo by się przydał jakiś zegar — ale w łazienkach raczej nikt normalny nie zostawia zegarów, a ona nie miała żadnego innego wskaźnika, który by jej powiedział, jak długo już tutaj siedzą. Jej cierpliwość powoli się kończyła.
— Jak długo jeszcze?
Podniosła się z miejsca i zaczęła chodzić w kółko, jak lew uwięziony w klatce. Na jej skórze nadal nie pojawiały się żadne tajemnicze plamy, wręcz przeciwnie — wyglądała dokładnie tak samo jak rano.
— Tak długo, aż nie będziemy całkiem pewne, że wszystko jest w porządku — odparła cicho Rose. — Wytrzymaj, proszę. To bardzo ważne…
— Już mam dość — oświadczyła Elissa. — Siedzimy tu już co najmniej pół godziny i nie dzieje się absolutnie nic! Ile czasu trzeba, żeby się pojawiły te plamy? Mówiłaś, że powinny się pojawić natychmiast!
Zupełnie się nad tym nie zastanawiając, postąpiła krok w kierunku granicy okręgu i jej bosa stopa dotknęła werbeny oraz jednego z runów.
— Nie wychodź z kręgu! — krzyknęła Rose, błyskawicznie podnosząc się z miejsca; jej słowa zatonęły jednak we wrzasku Elissy. W panicznej próbie wycofania się dziewczyna wylądowała na podłodze, podczas gdy na jej nodze zaczęły wykwitać zielone bąble. Chwilę później zaczęła tracić czucie w całej kończynie, a pęcherze przemieszczały się coraz wyżej, od stopy aż po udo.
Ruda nie trafiła czasu i zaczęła rzucać zaklęcia uzdrawiające, ale już przy trzecim się zorientowała, że coś jest nie tak. Wszystkie czary trafiały do celu, lecz nie działały tak, jak powinny. Zatrzymywały falę pęcherzy tylko na jedną sekundę, a potem ich działanie zanikało.
No i te bąble… Zupełnie nie wyglądały jak podręcznikowe plamy powstające po wypiciu źle uwarzonego eliksiru. Miały zupełnie inną fakturę, już nie mówiąc o tym, że nie przylegały do skóry tak jak powinny, różniły się również barwą.
Wzrok Rose powędrował do wyrysowanego kręgu, podczas gdy jej umysł w szybkim tempie przetwarzał i analizował informacje.
Bąble wyskoczyły w chwili, gdy Elissa dotknęła stopą runów i werbeny, więc to któraś z tych dwóch rzeczy musiała je spowodować. Runy były zupełnie nieszkodliwe, nic się nie powinno dziać po zetknięciu się z nimi, a więc pozostawało tylko zioło.
Elissa miała wrażenie, że się dusi. Nie czuła co prawda swojej prawej nogi, ale wciąż miała wrażenie, że jej skóra płonie. Próbowała cokolwiek powiedzieć albo chociaż zakaszleć, ale gardło stawiało opór, podobnie jak płuca. Zaczynało jej brakować powietrza. Przymknęła oczy, jakby to miało w czymkolwiek pomóc, nie widziała więc, że Rose rzuca się w jej stronę i przeciera runy oraz zioło. Bariera przestała istnieć w ciągu sekundy, a do Elissy nagle dotarło świeże powietrze. Odetchnęła nim głęboko i dopiero wtedy otworzyła oczy.
Gdy tylko krąg został przerwany, Rose zaczęła rzucać te same zaklęcia leczące, co wcześniej, dorzucając jeszcze jedno, bardziej specyficzne. Bąble całkowicie zniknęły, więc usatysfakcjonowana Ruda mogła wreszcie usiąść i otrzeć pot z czoła. Elissa również się podniosła, nieco oszołomiona.
— Co się stało?
— Prawie umarłaś — odparła rzeczowo Rose. Nie zabrzmiało to jednak szczególnie pocieszająco, może dlatego, że ona sama też jeszcze była w szoku i emocje się wyłączyły na parę minut. — Ale nie sądzę, żeby to była wina eliksiru. Jesteś po prostu uczulona na werbenę, a że to jej działanie miało cię uleczyć… Cóż, bariera zadziałała dokładnie odwrotnie niż miała — pogłębiała twoją alergię. Zupełnie mi nie przyszło do głowy, że mogłabyś być uczulona na to cholerstwo!
— Nic mi nie jest — mruknęła Elissa. — Czy to oznacza, że dobrze uwarzyłyśmy eliksir?
— Nie mogę mieć stuprocentowej pewności, najwyżej dziewięćdziesiąt dziewięć, ale raczej tak. Możemy to sprawdzić jeszcze raz, tym razem na mnie. Ja na pewno nie mam uczulenia na werbenę, w eliksirze też nie ma innych składników, które mogłyby wywołać reakcję obronną organizmu. Musiałabyś tylko w razie czego być przygotowana na rzucanie zaklęć leczących, bo ja nie będę w stanie ich użyć. Dasz radę? Nie jest za bardzo zmęczona czy osłabiona po tym wszystkim? — Rose podniosła głowę, żeby przyjrzeć się przyjaciółce, ale nie zauważyła żadnych oznak nawrotu bąbli czy innych niepokojących objawów. Uśmiechnęła się blado. — Merlinie, cudem uniknęłaś śmierci. Nie wiem, czy nasz limit szczęścia na dziś się już nie wyczerpał.
— Jeśli chcesz ryzykować, to spróbujmy. Mam nadzieję, że moje umiejętności medyczne wystarczą. Ale nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz. Te dziewięćdziesiąt dziewięć procent to już jest całkiem pewne, że zrobiłyśmy to dobrze i mamy szansę uratować Grega…
Rose przetarła czoło, odgarniając na bok włosy. Wysypywały się z jej kucyka i przyklejały do twarzy.
— Nie wiemy tylko, jak Greg zareaguje na eliksir, w sensie jego organizm, czy to przyjmie i czy tyle wystarczy do zwalczenia klątwy. To całkiem skomplikowana sprawa i może się okazać, że to za mało, żeby go całkiem wyleczyć.
— Wiem, Rosie — odparła pogodnie Ellie — ale mimo wszystko chcę spróbować. Mówiłam ci to już. Jest nadzieja, że z tego wyjdzie, więc chcę z niej skorzystać. Będziemy się martwić dopiero wtedy, gdy nie wypali.
Ruda nadal nie była przekonana, ale skinęła głową i zabrała się do pracy.
Wyczarowała rękawiczki, żeby Elissa mogła później rozsypać werbenę bez dotykania jej, i zabrała się za przygotowanie nowego eliksiru.
— Będziesz umiała domknąć krąg runami?
— Tak, chyba tak. 
— W porządku. 
Wraz z kolejną glinianą miseczką wypełnioną do połowy czerwoną cieczą Rose weszła do środka na wpół zniszczonego kręgu. Tak jak wcześniej Elissa, pozbyła się części odzieży, po czym usiadła na podłodze. W tym samym czasie jej przyjaciółka zabrała się za mozolne odtwarzanie runów, od czasu do czasu upewniając się, co dalej napisać. Gdy skończyła pracę, założyła rękawiczki i rozsypała werbenę, odrobinę się krzywiąc. Teoretycznie zioło nie powinno jej już wyrządzić żadnej krzywdy, ale i tak bała się go dotykać. Przysięgła sobie, że od tej pory się dwa razy zastanowi przed dotknięciem jakiejkolwiek rośliny.
Z sapnięciem usiadła na tym samym miejscu, które wcześniej zajmowała Rose, i spojrzała na przyjaciółkę. Jak szybko role się odwróciły!
— Coś jeszcze powinnam zrobić?
— Rzuć zaklęcie ocieplające, bo mi tyłek zmarznie na tej posadzce. — Ellie skinęła głową i sięgnęła po swoją różdżkę; już po chwili w okręgu zrobiło się cieplej. — Dzięki. No to zdrowie.
Ruda wcale się nie zdziwiła, kiedy poczuła w ustach gorycz. Czym prędzej przełknęła całą ciecz i odłożyła naczynie. Odrobinę trzęsły jej się ręce, choć naprawdę nie sądziła, żeby eliksir mógł wywołać jakiekolwiek szkody w jej organizmie. Pół godziny, które odczekały wcześniej z Elissą, zupełnie wystarczyło do sprawdzenia poprawności stworzenia tamtego wywaru. Według podręcznika plamy powinny powstać natychmiast.
Spojrzała na swoje ramiona i nogi; na razie nic się na nich nie pojawiało.
— Jak długo będziemy czekać?
Ellie już zaczęła się niecierpliwić. Dawka wrażeń na ten wieczór zdecydowanie wystarczyła, żeby jej nerwy były już całkiem rozstrojone.
— Jeszcze chwilę — odparła Rose, wciąż z uwagą studiując swoją własną skórę. — Na razie nic się nie pojawia. Poczekajmy jeszcze z dziesięć minutek. Myślę, że tyle całkowicie wystarczy.
Brunetka westchnęła ciężko w odpowiedzi, ale grzecznie siedziała z różdżką w dłoni i czekała, aż się coś zacznie dziać. Nie działo się, więc po ustalonych dziesięciu minutach Rose wreszcie wstała.
— Już koniec? — spytała z nadzieją Ellie. Kiedy Rose skinęła głową, rzuciła się do niszczenia kręgu z tak radosnym wyrazem twarzy, że nawet Ruda nie mogła powstrzymać uśmiechu.
— Myślę, że naszą misję możemy ochrzcić sukcesem. Wykonałyśmy kawał porządnej roboty. — Rose z dumą spojrzała na fiolkę z właściwym wywarem i pieczołowicie schowała ją do torby. — Teraz, Ellie, musisz przekonać Grega, żeby się zgodził na wypicie eliksiru. W najgorszym wypadku nie stanie mu się nic, w najlepszym wyzdrowieje. Myślę, że jest to gra warta świeczki, zwłaszcza teraz, kiedy wiemy, że nie popełniłyśmy błędu.
— Myślę, że teraz, po fakcie, już nie będzie problemu z przekonaniem go. — Elissa wzruszyła ramionami. — Mam tylko nadzieję, że cały ten wysiłek nie pójdzie na marne.
— Ja też. Dobrze się czujesz?
— Tak — potwierdziła Ellie po krótkim namyśle. — Wciąż do mnie to wszystko nie dociera, ale tak.
— Wypij herbatę i weź eliksir wzmacniający, tak na wszelki wypadek. Gdybyś się źle czuła, idź do pielęgniarki, ale sądzę, że już powinno być w porządku. I na przyszłość unikaj werbeny.
Rose machnięciem różdżki wyczyściła posadzkę; runy i werbena zniknęły w jednej chwili, podobnie jak gliniane miseczki.
— Na przyszłość będę unikała dotykania jakichkolwiek ziół. Nie chciałabym prawie umrzeć drugi raz.
— W takim razie dobrze, że jeszcze prawie nie umarłaś na zielarstwie. — Rose puściła Elissie oczko. — No jestem z ciebie dumna, naprawdę.
— Nie śmiej się, ja tu całkiem poważnie mówię! — oburzyła się dziewczyna, po czym dodała, widząc, że Ruda zakłada swoją torbę na ramię: — Nie idziesz do pokoju wspólnego?
— Nie. Umówiłam się ze Scorpem. Wiesz, turniej i te sprawy. Musimy solidnie ćwiczyć, bo trzeci etap jest zadziwiająco blisko, a podczas przerwy świątecznej zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu.
— Och, rozumiem. No leć, tylko pamiętaj, że jutro idziemy wszyscy do Hogsmeade! Trzeba jakoś uczcić nasz sukces.
— No jasne.

Kiedy Rose obudziła się rankiem następnego dnia, w sobotę, padał śnieg. Nic zresztą dziwnego, bo wciąż trwał styczeń. Taka pogoda średnio zachęcała do wyjścia spod cieplutkiej kołdry, zwłaszcza gdy wszystkie mięśnie okropnie bolały, ale Ruda i tak postanowiła wstać. Wsunęła nogi w swoje puchate kapcie, już czując przejmujący chłód idący od okna oraz ból zesztywniałych ramion.
Poprzedniego wieczoru ćwiczyli ze Scorpiusem naprawdę długo, korzystając z tego, że nie musieli się w sobotę zrywać przesadnie wcześnie z łóżka. Rose poniekąd potrzebowała odreagowania całego stresu, spowodowanego przygodą z eliksirem Elissy, już nie mówiąc o tym, że finał turnieju zbliżał się wielkimi krokami i pozostało im bardzo mało czasu na trenowanie oraz doprowadzenie tanga do perfekcji. Ruda naprawdę chciała, żeby ich taniec na ostatnim etapie był idealny, ale ciągle jej coś nie pasowało, miała wrażenie, że czegoś ich układowi brakuje, że ona sama nie daje z siebie wszystkiego. Gdy powiedziała o tym Scorpiusowi, pomyślała w pierwszej chwili, że chłopak ją wyśmieje, ale nie, jedynie spojrzał na nią zdumiony i całkiem poważnie stwierdził, że osądza siebie i ich taniec zbyt surowo. Być może miał rację, ale Rose dobrze wiedziała, że jeśli chcą wygrać, muszą całkowicie oczarować komisję. 
Byli zresztą na dobrej drodze. Niebieskie iskry, początkowo występujące tylko na ich dłoniach, z każdym kolejnym treningiem obejmowały coraz większą przestrzeń wokół ich ciał. Ruda podejrzewała, że miało to wiele wspólnego z tym, co oboje czuli. Ona sama ledwo powstrzymywała się przed rzuceniem się na Scorpiusa i całowaniem go, a w jego oczach też widziała pożądanie.
Właściwie to nie wiedziała, co ich powstrzymywało. Świadomość, że powinni trenować? Nieodpowiedni czas i miejsce? Bariery tkwiące w nich samych? Nadmiar zdrowego rozsądku? Dobre wychowanie?
Ta bliskość i jednocześnie oddalenie doprowadzały ją do szału, ale nieodmiennie dochodziła do wniosku, że skoro Scorpius może się powstrzymać, to ona też.
Zresztą jeszcze będą mieli czas na dawanie upustu nastoletnim hormonom.
Z westchnieniem przeczesała włosy, postanawiając, że przełoży myślenie o tym wszystkim na inny dzień. Dzisiaj chciała jedynie się dobrze bawić w Hogsmeade, wypić z przyjaciółmi kremowe piwo, poplotkować, a potem usiąść w pokoju wspólnym z dobrą książką, herbatą i kocem. Czasem każdy zasługiwał na chwilę świętego spokoju.
O jej nogi otarł się kocur Elissy, ale go szybko odgoniła nogą, żeby przestał się nią wpatrywać tym swoim wzrokiem żądnym jedzenia. Jego właścicielka wciąż smacznie spała, więc Rose była jedyną osobą, do której mógł się przykleić z prośbą o karmę.
— Nie mam nic dla ciebie, idź spać — mruknęła do niego. W tej samej sekundzie błagalne spojrzenie kota zamieniło się w pogardliwe, zupełnie jakby zwierzę doskonale zrozumiało słowa Rose. Odwrócił się do niej ogonem i wskoczył na łóżko swojej pani, już nie zaszczycając Rudej ani jednym spojrzeniem.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i spojrzała na łóżko Gabrielle. Jej przyjaciółka musiała już jakiś czas temu opuścić dormitorium, bo pościel leżała równo złożona, a przy drzwiach brakowało butów blondynki.
Ciekawe, co ją tak wcześnie wyciągnęło spod kołdry.
Gdy pół godziny później zeszła do Wielkiej Sali, przekonała się, że nie tylko Gabrielle wstała tak wcześnie. Wielu uczniów siedziało już przy stołach, chcąc zapewne jak najszybciej wyjść do Hogsmeade.
Odruchowo spojrzała na zaczarowane sklepienie — niebo było zachmurzone i opadał z niego biały puszek, rozpływający się w powietrzu w połowie drogi na ziemię. Należało się zatem spodziewać, że na zewnątrz panuje potworny ziąb. Rose zanotowała w myślach, żeby zabrać potem kurtkę.
Przy stole Slytherinu dostrzegła znajomą czuprynę Scorpiusa, więc ruszyła w tamtą stronę.
— Ciebie też tak bolą mięśnie? — spytała zamiast zwyczajowego powitania, bezceremonialnie zajmując wolne miejsce obok Ślizgona i zarabiając kilka nieprzychylnych spojrzeń przedstawicielek płci pięknej. Całe szczęście, że Ala nie było nigdzie w pobliżu, bo już dawno by skomentował wejście Rose w jakiś zgryźliwy sposób.
— Skądże znowu — odparł blondyn ironicznie, dopiero teraz podnosząc głowę znad czytanej gazety. Pochylił się, żeby pocałować Rudą w czoło. — Dobrze się spało?
— Intensywnie. Przez całą noc śniły mi się jakieś bzdury, których teraz nawet nie pamiętam. Idziesz do Hogsmeade? — spytała, sięgając po świeżą bułeczkę. Skrzaty pracujące w kuchni jak zwykle przygotowały na śniadanie same pyszne rzeczy. — I tak w ogóle to gdzie jest Albus?
— Zadajesz głupie pytania, słońce. Oczywiście, że idę. Nie masz chyba w planach pozostawienia mnie samego w Hogwarcie? A Albus poszedł porozmawiać z Sophie, rzecz jasna. Wiesz, że oni są teraz dosłownie nierozłączni. W sumie im też nie zostało za dużo czasu razem.
— Fakt. No cóż, pytam, bo idziemy z dziewczynami na kremowe piwo do Trzech Mioteł, ale potem będę wolna. Chciałam iść upolować jakieś słodycze. To w sumie nie brzmi jak romantycznie spędzony wieczór, ale pójdziesz ze mną?
— No jasne. — Scorpius uśmiechnął się szeroko. — Poza tym wiesz, niedługo nadejdzie najbardziej romantyczny dzień w roku i wtedy nadrobimy to z nawiązką. Na dzisiaj Hogsmeade i spacerek po Miodowym Królestwie całkowicie wystarczą, nie uważasz?
Rose momentalnie zrobiła się podejrzliwa i przerwała konsumowanie swojej kanapki z szynką i pomidorem, żeby spojrzeć na chłopaka. Napotkała jego niewinne spojrzenie.
— Merlinie, nie mów, że już coś wykombinowałeś na Walentynki! Wiem, że to będzie nasz pierwszy raz razem, ale błagam, nie chcę niczego kiczowatego ani…
— Wiem, wiem. — Scorpius przewrócił oczami. — Poza tym hej, sądziłem, że lubisz romantyczne gesty, no ale skoro ci się to nie podoba, do niczego cię nie będę zmuszał. Mogę ci tylko obiecać, że ci się spodoba.
Rose uniosła brew, ale wiedziała, że niczego więcej z niego nie wydobędzie. Gdy przychodziło co do czego, Scorpius potrafił być równie uparty jak ona sama i nie chciał pisnąć ani słówka. Postanowiła, że któregoś dnia go upije i wyciągnie z niego prawdę.
— Tylko żadnego wyjazdu do Paryża, pamiętaj. — Pogroziła mu widelcem z nabitym na niego kawałkiem kiełbaski. — Chyba że chcesz, żebym cię potraktowała paskudnym upiorogackiem.
— W życiu bym tego nie chciał — odparł równie poważnie jak ona, choć w jego oczach Rose dostrzegła rozbawienie. — Wymyśliłem coś innego. Po prostu mi zaufaj.
— No dobrze. Piszą coś ciekawego w „Proroku…”?
— Nie, nic. Same nieinteresujące rzeczy. Dobra, ja będę się zbierał, umówiłem się z Malcolmem. Zobaczymy się w Hogsmeade, Rosie.
Pocałował ją jeszcze raz, tym razem w usta — i wcale nie tak długo, jak Ruda by chciała — po czym ruszył w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, zabierając ze sobą zwiniętą w rulonik gazetę. Rose jeszcze przez chwilę patrzyła na jego oddalające się plecy. Pech chciał, że do środka akurat wchodził Conrad Wood. Ich oczy na sekundę się spotkały i Krukonka dostrzegła na twarzy chłopaka ból. Szybko jednak przybrał kamienną maskę, więc dziewczyna opuściła głowę, choć właściwie nie powinna w ogóle czuć się winna.

Uffff, zdążyłam, dziesięć minut do północy! A zatem, kochani, jak Wam się podobał rozdział? Mamy tu jeden z najważniejszych wątków, który już zmierza ku rozwiązaniu. :D Przyznam, że pisało mi się bardzo dobrze ten rozdział i jestem z niego zadowolona, co mi się nie zdarza często. :3 Dzielcie się przemyśleniami i komentarzami, a ja idę utonąć w moim kolejnym romansowym opku! // Nowy rozdział będzie 22.03.

2 komentarze:

  1. Dobrze, że Rose szybko zareagowała i nie skończyło się śmiercią Elissy.
    Cieszę się, że udało się poprawnie uwarzyć eliksir. Tylko czy uda się przekonać Grega do wypicia go.
    Ciekawa jestem, co takiego Scorpius wymyślił na Walentynki.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zawsze niesamowity i do końca trzymał w napięciu.
    Niby cały czas czułam,że eliksir im wyszedł, ale i tak denerwowałam się, że coś może pójść nie tak.
    Nie mogę doczekać się już konkursu i tego co Scorpius wymyślił na walentynki.
    Czekam na kolejny ;*
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje