czwartek, 22 marca 2018

41. Tygrysie oko

Śnieg wciąż padał, kiedy Rose wraz z przyjaciółkami wychodziła z Hogwartu. Wszystkie musiały się opatulić puchowymi kurtkami i płaszczami, bo choć początkowo się nie wydawało, że będzie zimno, już po dłuższej chwili poczuły, że zimno zaczyna przenikać do kości.
— Mam okropną ochotę na kremowe piwo — skomentowała Elissa, zarabiając rozbawione uśmiechy od przyjaciółek. — No co. Dawno nie było porządnej imprezy, to i nie było okazji, żeby się napić. Poza tym już dawno mi obiecałyście, że pójdziemy razem wypić.
Chwilę później przed nimi wyrosły zabudowania Hogsmeade, więc jeszcze przyspieszyły kroku, nie mogąc się doczekać, aż się wreszcie znajdą w ciepłym wnętrzu pubu.
„Trzy Miotły” były już zatłoczone do granic możliwości — Rose podejrzewała, że właściciele i tak rzucili na pomieszczenie zaklęcie powiększające, bo z zewnątrz pub wyglądał na jeszcze mniejszy — ale przyjaciółki zdołały znaleźć dla siebie miejsce pośrodku sali, przy stoliku zwolnionym akurat przez jakichś piątoklasistów. Elissa poszła zamówić dla nich napoje, podczas gdy Gabrielle i Rose zostały przy stole.
— Merlinie, nie sądziłam, że siódmy rok aż tak bardzo da nam w kość — poskarżyła się blondynka, wyciągając pod stołem swoje długie nogi — a jeszcze zostało pięć miesięcy!
— Sześć — poprawiła ją Rose, śmiejąc się. — Długie sześć miesięcy i potem czeka nas wolność. Merlinie, w tym tygodniu mamy konsultacje z madame Rosebourgh, a ja nie wypełniłam jeszcze kwestionariusza…
Gabrielle machnęła ręką, zupełnie nieprzejęta.
— Nie martw się, Rosie, ja też nie. Nawet nie wiem, gdzie go mam. Poza tym zostało nam trochę czasu, więc zdążysz sto razy to wypełnić.
Kolejna grupka uczniów — ze Slytherinu, co głosiły dumnie ich szmaragdowe szaliki — przemknęła obok stolika Krukonek. Na pewno nie byli z siódmego roku, bezwiednie odnotowała Rose, co najwyżej z szóstego. Jeden z nich potknął się o coś i stracił równowagę, więc szybko przytrzymał się blatu, przy którym siedziały Rose i Gabrielle. Szybko się pozbierał, nieco zażenowany, bąknął ciche przepraszam i szybko wcisnął w dłonie blondynki jakiś przedmiot. Dopiero wtedy odszedł do swoich kolegów, wyraźnie z niego kpiących.
— Co ci dał?
Rose z ciekawością pochyliła się nad stołem, żeby móc się lepiej przyjrzeć temu, co trzymała oniemiała Gabrielle. Z początku myślała, że to może znicz, ale dopiero po bliższej inspekcji uznała, że to musi być coś innego, choć kształt był zbliżany do złotej piłeczki do gry w quidditcha. Kolor zresztą również mógł zmylić, bo cacko błyszczało złotą barwą. W dużej mierze przypominało bursztyn, gdyż jego środek zdawał się zmieniać i pulsować. W dotyku kulka była też ciepła, zupełnie jakby żyła.
— Co to jest i dlaczego mi to dał? Czy to może być jakaś klątwa? Co mam z tym zrobić?
Gabrielle dopiero teraz podniosła głowę i rozejrzała się za Ślizgonem, ale już dawno odszedł, więc bezradnie zaczęła się wpatrywać w złoty przedmiot.
— Nie, to raczej nie jest klątwa — odparła Rose, marszcząc brwi i jednocześnie wyciągając z kieszeni swoją różdżkę. Dla pewności chciała rzucić parę zaklęć diagnostycznych. — Coś mi to przypomina, ale co…
— To tygrysie oko.
Znienacka przy ich stole pojawiła się Elissa, za pomocą różdżki odstawiając na stół kufle piwa. Wzrok miała utkwiony w dłoniach Gabrielle.
— Tak! Wiedziałam, że skądś to kojarzę! — krzyknęła podekscytowana Rose. — To musi być tygrysie oko.
— Do czego to służy?
— Przesuń się, Rose. Mówią, że tygrysie oko potrafi spełnić jedno życzenie osoby, do której trafi. — Szatynka wpakowała się na ławę tuż obok Rudej i upiła spory łyk alkoholu. — Znaczy, to legenda. Nigdy nie słyszałam o tym, żeby rzeczywiście ktoś znalazł ten kamień, ale w sumie legendy mają to do siebie, że w świecie czarodziejów okazują się prawdą.
Gabrielle przechyliła głowę, zaciekawiona. Złota kulka przyjemnie grzała jej dłonie, a gdy dziewczyna podniosła ją bliżej oczu, dostrzegła na powierzchni sieć jasnych żyłek. Przypominały trochę nerwy na blaszce liścia.
— Co to za legenda?
— Czyń honory, Rose, wiem, że się do tego palisz.
Ruda się uśmiechnęła, częstując przyjaciółkę kuksańcem, ale chętnie opowiedziała Gabrielle całą historię.
— Legenda mówi, że pewna czarodziejka imieniem Marcelle poszukiwała szczególnie rzadkiego ziela w górach na południu Polski. Zrobiło się jednak ciemno i pobłądziła w lesie, którego nie znała. Nie widziała zbyt dobrze w mroku, więc szybko się potknęła o kamień. Zdołała złapać równowagę, ale kamień ją zainteresował, bo nawet w ciemnościach lśnił złotym blaskiem. — Wzrok wszystkich dziewczyn jakby odruchowo powędrował do przedmiotu w dłoni Gabrielle. — Marcelle schowała go do kieszeni. Potem spotkała na swojej drodze dzięcioła… Dobrze mówię? To był dzięcioł? — Jako że Elissa wzruszyła w odpowiedzi ramionami, Ruda dodała: — No dobra, dzięcioł albo jakikolwiek inny ptak. Nieważne. Ten ptak poszukiwał swojego klejnotu, który wypadł mu z gniazda. Czarodziejka miała dobre serce, więc pomyślała, że to może być ta błyskotka, którą znalazła, więc oddała ją dzięciołowi. Ptak był jej tak wdzięczny, że podarował jej błyskotkę i powiedział, że ten klejnot ma moc spełnienia jednego życzenia. To generalnie nie ma większego sensu, ale to tylko legenda, bajeczka opowiadana dzieciom na dobranoc.
— Bajka czy nie bajka, brzmi ładnie — skomentowała Gabrielle. — Mówicie, że może spełnić jedno życzenie?
— Podobno tak. Nie musisz go wypowiadać teraz, przemyśl je sobie dobrze.
Blondynka skinęła głową, ale zaraz na jej twarz powróciło zatroskanie.
— Zastanawiam się, skąd ten chłopak to miał. Taki cenny przedmiot w rękach jakiegoś piątoklasisty? I czemu mi to wcisnął?
— To brzmi jak zagadka kryminalna dla detektywa. — Rose puściła do niej oczko. — A tak na serio: nie mam pojęcia, ale widocznie miał w tym jakiś cel. Po prostu nie zmarnuj tej szansy. Myślę, że prędzej czy później się dowiesz, o co tutaj chodzi.
— Pewnie masz rację, Rosie. Merlinie, która jest godzina?
— Koło szesnastej.
— Koło szesnastej?! — Gabrielle zerwała się z miejsca, rozlewając swoje kremowe piwo, którego nawet nie tknęła. — Nie miałam pojęcia, że siedzimy tutaj już tak długo. Jestem umówiona z Malcolmem i najwyraźniej jestem już spóźniona… Przepraszam, dziewczyny, muszę was zostawić — dodała przepraszająco. — Nadrobimy to później, okej? Do potem!
Rose jednym eleganckim machnięciem różdżki pozbyła się resztek alkoholu ze stołu i pokręciła głową z rozbawieniem.
— No, no, co też z naszej Gab wyrosło! — rzuciła wreszcie do Elissy, która właśnie wypijała końcówkę swojego napoju i zaczynała pożądliwie patrzeć na kufel przyjaciółki. — Ellie, rozmawiałaś już z Gregiem w sprawie eliksiru? Zgodził się?
Brunetka przewróciła oczami.
— Najpierw na mnie nakrzyczał, że niepotrzebnie ryzykowałam i że nie powinnam była tego dla niego robić, a potem wreszcie zaczął się zachowywać rozsądnie i dał mi dojść do głosu. Cóż, musiał się zgodzić. Postawiłam go przed faktem dokonanym i powiedziałam mu, że jeśli tego teraz nie spróbuje, całe nasze poświęcenie i wysiłek pójdą na marne. Na szczęście przyznał mi rację.
— W porządku. Kiedy chcecie spróbować?
— Może pod koniec tygodnia, w piątek? Wolałabym nie próbować w środku tygodnia, bo wiesz, jak to jest… Nauczyciele, zadania domowe…
— Nie ma problemu, jak dla mnie to może być nawet dzisiaj.
— Dziękuję, Rose. Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna za całą pomoc… Sama bym na pewno tego nie zrobiła, nie wiedziałabym nawet, gdzie szukać informacji o eliksirze. Jesteś niezastąpiona i obiecuję, że gdy to wszystko się skończy, sowicie ci to wynagrodzę.
— Daj spokój! Jesteśmy przyjaciółkami czy nie? Przyjaciółki sobie pomagają, nawet jeśli któraś z nich planuje zrobić coś niewymownie głupiego i łamiącego co najmniej ze sto punktów szkolnego regulaminu. Nie masz za co mi dziękować ani tym bardziej nie musisz się odwdzięczać, zrobiłam po prostu to, co do mnie należało. Poza tym wiesz, jesteśmy kwita. Ja o mało nie zginęłam przez ciebie, a ty przeze mnie.
— To nie było przez ciebie! — zaprotestowała natychmiast z oburzeniem Elissa. — To przeze mnie i ten głupi eliksir, więc nie bierz winy na siebie. To nie twoja wina, że mój organizm tak zareagował na werbenę, więc przestań, rozumiesz? Jeśli masz kogoś obwiniać, to lepiej obwiniaj mnie. Będziesz piła to piwo?
— Nie, bierz. No dobrze — ustąpiła Rose — ale nadal nie musisz mi się w żaden sposób odwdzięczać. Jesteśmy kwita, Ellie. Mam tylko nadzieję, że eliksir zadziała i faktycznie pomoże Gregowi. Tyle mi wystarczy, naprawdę
Elissa posłała jej znaczące spojrzenie pod tytułem to—jeszcze—nie—koniec—i—nie—myśl—że—wygrałaś, więc Rose westchnęła.

Rose miała okropną ochotę na porządną, ciepłą herbatę, najlepiej z pomarańczą i goździkami, więc razem ze Scorpiusem poszli do kawiarni obok filii „Esów i Floresów”, trzymając się za ręce. To był drobny, niewiele znaczący gest, ale Rose poczuła ciepło rozprzestrzeniające się po jej ciele, gdy ich dłonie się zetknęły.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz mogli spędzić ze sobą tyle czasu sam na sam, po prostu się delektując swoją obecnością. Treningi się nie liczyły, niezupełnie, bo to nie było to samo, co romantyczne wyjście do Hogsmeade i rozmawianie o błahych sprawach, chociaż pod koniec ich ćwiczeń często kończyli na sesjach całowania się. To nie było to samo, bo w czasie tańca oboje czuli jakieś bliżej nieokreślone napięcie, magnetyzm spowodowany magią — to ich przyciągało do siebie sto razy bardziej niż zwykle. Prawdę mówiąc, Rose nie chciała niczego robić pod wpływem magii. Chciała, żeby sami mogli dokonać wyboru właściwej chwili. Nie żeby miała cokolwiek przeciwko całowaniu się ze Scorpiusem, broń Merlinie, po prostu czuła, że to nie jest do końca naturalne, że ten taniec w pewien sposób ich prowokował do przekroczenia granicy. Do czego zresztą niewiele brakowało.
— O czym myślisz? — spytał Scorpius, gdy przekraczali próg kawiarenki. Jak prawdziwy dżentelmen, przytrzymał jej drzwi, przepuszczając przodem.
W środku nie było praktycznie nikogo. Nastolatkowie woleli spędzić czas w „Trzech Miotłach” i wypić alkohol; nie żeby Rose się im szczególnie dziwiła. Niewielu Hogwartczyków gustowało w gorącej herbacie, kiedy pod ręką miało kremowe piwo.
— O niczym szczególnym. Chcesz coś do jedzenia?
Zajęli miejsca tuż przy kominku, przyjmując karty z menu podane im przez uśmiechniętą kelnerkę.
— Nie, raczej nie, najadłem się w zamku. Jesteś głodna?
— Odrobinę. Wezmę sobie szarlotkę i herbatę. A ty?
Zamówili wybrane napoje oraz deser. Gdy kelnerka zabrała się za przygotowywanie zamówień, Rose i Scorpius milczeli przez dłuższą chwilę, po prostu się w siebie wpatrując. Nie była to cisza niezręczna, bynajmniej, tylko taka, która zapada między osobami, które się długo znają i potrafią się cieszyć swoim towarzystwem w milczeniu. Dopiero gdy dziewczyna zza lady przyniosła ich zamówienia, Ślizgon odezwał się:
— Martwisz się czymś?
— Hmm? — Ruda spojrzała na niego znad swojej szarlotki, którą zawzięcie skubała widelcem. Pytanie blondyna nieco ją zdziwiło, ale z drugiej strony nie powinna być zaskoczona, przecież chłopak znał ją chyba lepiej niż ona samą siebie. Zawahała się, ale zdecydowała się na połowiczną odpowiedź. — Troszeczkę.
— Czym?
Przechyliła głowę, zastanawiając się, czy powinna mu opowiedzieć o wszystkim, co ją ostatnio gnębiło. Z jednej strony zasługiwał na te informacje, z drugiej jednak nie chciała go obarczać swoimi problemami, nawet jeśli niektóre z nich dotyczyły również jego samego.
— Niczym istotnym.
Szarlotka była cudownie ciepła i rozpływała się w ustach, dokładnie tak, jak Rose lubiła, więc Krukonka pozwoliła sobie na rozkoszowanie się jej smakiem, tylko kątem oka dostrzegając, że Scorpius przewraca oczami.
— Daj spokój, Rosie, wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. Nie musisz się borykać z problemami sama.
Te słowa wypowiedziane zwodniczo niskim i głębokim głosem były dla uszu Rose jak muzyka i sprawiły, że jej opór zaczął się przełamywać. Zresztą doskonale wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie mu się oprzeć, nie wtedy, gdy patrzyła prosto w jego zielone oczy i gdy słuchała tego aksamitnego głosu. Czuła się trochę tak, jakby Scorpius każdym spojrzeniem rzucał na nią czar.
Albo po prostu była beznadziejnie zakochana.
— Nie będziesz chciał o tym słuchać… — próbowała jeszcze słabo zaprotestować, ale Scorpius chwycił jej dłoń. Miał ciepłą skórę.
— Oczywiście, że chcę słuchać o wszystkim, więc przestań się tak zapierać i mi opowiedz. To nie jest nieistotne, jeśli cię martwi.
— Grasz nieczysto, Scorp.
Ślizgon natychmiast zrobił niewinną minę.
— Ja? Skądże znowu. Nie myśl, że zmianą tematu się wywiniesz, Rose. Mów. Chyba nie chcesz, żebym zastosował radykalne środki…
— Chcesz mnie upić i wtedy wszystko wyciągnąć? — spytała rozbawiona.
— Może, może. — Zamilkł, poważniejąc i wciąż uważnie się wpatrując w Rose. Dziewczyna czuła na sobie jego spojrzenie nawet pomimo wzroku wbitego w ostatni kawałek szarlotki. — Dlaczego nie chcesz tego z siebie zrzucić, Rose? — spytał z namysłem. — Czy część tego dotyczy mnie w jakiś sposób?
— Mmm — wymamrotała Rose i szybko skinęła głową.
— Jak chcesz rozwiązać ten problem, nie mówiąc mi o tym? — spytał miękko. — Rose, jeśli masz jakieś obawy albo zwyczajnie zrobiłem coś nie tak, powinnaś mi o tym powiedzieć, bo inaczej nie będę w stanie tego naprawić. Nie chcę cię w żaden sposób skrzywdzić, świadomie czy nie. Słyszysz mnie?
— Tak.
Sięgnął do jej twarzy, żeby delikatnie unieść podbródek dziewczyny. Chciał, żeby spojrzała mu w oczy, zamiast wbijać wzrok wciąż w ten durny kawałek szarlotki. Chciał, żeby wiedziała, że mówi szczerze.
— Rosie…
— To po prostu nagromadzenie rzeczy, rozumiesz? Jeden problem tu, jedna rzecz tam i wszystko się nawarstwia jak cholera. — Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać. Właściwie pozwoliła sobie na to pierwszy raz od wielu miesięcy; nie mogła sobie pozwolić na załamanie się. — Martwię się tym turniejem, presja jest ogromna, do tego jeszcze ten pieprzony eliksir i taniec…
Scorpius zaczynał się coraz bardziej niepokoić, ale nie powstrzymało go to przed ścieraniem łez z twarzy Rose i kreśleniem uspokajających kółek na jej szyi.
— Rose, zwolnij. Oddychaj. Opowiedz o wszystkim od początku, bo niewiele rozumiem z tego, co mówisz. Oddychaj.
Uspokoiła się na dobre dopiero wtedy, kiedy przykucnął tuż obok, żeby móc ją przytulić. Chwyciła mocno jego koszulkę i przytuliła twarz do zagłębienia jego szyi. Czuła się bezpiecznie. Gdy łzy przestały płynąć, zrobiło jej się głupio, że aż tak się rozkleiła przed Scorpiusem, nawet jeśli ten widział ją już wiele razy w o wiele gorszym stanie.
— Przepraszam — wyjąkała, wysmarkawszy się porządnie w chusteczkę. — Pomoczyłam ci koszulkę.
— To nic, nie przejmuj się. — Scorpius machnął ręką i podał jej kolejną chusteczkę z wyczarowanego przez siebie pudełka. — Już lepiej?
— Tak, dziękuję. Pewnie wyglądam teraz, jakby przebiegło po mnie stado hipogryfów. — Zdobyła się na blady uśmiech, po czym ponownie skorzystała z chusteczki. Czuła, że jej twarz jest czerwona, a oczy wciąż bolały od płaczu. — Przepraszam, naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak ryczałam.
— Nie przejmuj się — powtórzył Scorpius. — To mi powinno być głupio i to ja powinienem przepraszać, bo sądząc z ilości łez, musiałaś się martwić naprawdę dużo, a ja tego nie zauważyłem.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Żartujesz chyba! Scorpius, jeśli to ma być czyjaś wina, to tylko moja, bo to ja się w to wpakowałam i to ja nie chciałam ci o wszystkim opowiedzieć, więc błagam, nie mów teraz, że to twoja wina. — Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. — Poza tym, wiesz, nie chciałam, żeby ktokolwiek zauważył, że cokolwiek jest nie tak, właśnie po to, żebyście wy się nie martwili sto razy bardziej. Wiesz, jak to działa.
— Wiem — mruknął Scorpius. — Ale naprawdę nie miałbym nic przeciwko, gdybyś się ze mną podzieliła swoimi problemami.
— To… skomplikowane, bo nie o wszystkim mogłam ci powiedzieć. Po pierwsze, jak słusznie zauważyłeś, część dotyczy ciebie, a po drugie obiecałam, że dochowam tajemnicy. Teraz sprawa jest praktycznie rozwiązana, więc chyba wreszcie mogę to z siebie zrzucić… Pamiętasz moją i Elissy wyprawę do Zakazanego Lasu, tuż przed świętami?
— Tak, pamiętam. Długo się zastanawiałem, co was skłoniło, żeby się tam wybrać bez poinformowania kogokolwiek.
— Chodziło o eliksir dla Grega. Wiesz, dla chłopaka Elissy. On umiera. Na jego rodzinę spadła paskudna klątwa i przez to on i jego matka tracą życie. Nikt nie umie im pomóc, ale Elissa chciała za wszelką cenę to zrobić, więc skorzystałyśmy z tego, co nam pewnego dnia podsunął na lekcji profesor Nicks, gdy omawialiśmy klątwy. Do dzisiaj pamiętam, jak Albus odpowiadał na jego pytanie o sposoby unieszkodliwiania klątw: „Antidotum z dzikiej zagajewki potrafi wyleczyć nawet bardzo skomplikowane sploty klątw”. Sporo o tym poczytałam i postanowiłyśmy spróbować. A że dzika zagajewka rośnie tylko w Zakazanym Lesie… No cóż, musiałyśmy tam się wyprawić. Pech chciał, że w drodze powrotnej ukąsił mnie wąż.
— Na Merlina, Rose, powinniście były komuś o tym powiedzieć! To było bardzo niebezpieczne!
— Wiem — odparła beznamiętnie. — I tak miałyśmy szczęście, bo Greg poszedł za nami. Jest animagiem. Zamienił się w jednorożca i wyciągnął nas z lasu. Zresztą to i tak nie jest najbardziej ryzykowna rzecz, którą zrobiłyśmy z Elissą.
— Merlinie, boję się dalej słuchać. — Scorpius poczuł, że robi mu się słabo i odchylił się mocno na krześle, wypuszczając dłonie Rose. — Co może być gorszego?
— Ja prawie zginęłam w Zakazanym Lesie, a Elissa… Elissa prawie zginęła później, podczas testowania eliksiru. — Rose oparła czoło o dłoń; jej ręce wyraźnie drżały. — Skończyłyśmy warzenie tego antidotum, ale nie miałyśmy pewności, czy zrobiłyśmy to dobrze. Dlatego postanowiłyśmy to sprawdzić. Jest taki sposób, który wymaga dodania do testowanego eliksiru wywaru tojadowego. Potem trzeba tylko tę mieszankę wypić. Mogę prosić o drugą herbatę?
Gdy kelnerka zbierająca naczynia z ich stołu skinęła głową, przyjmując zamówienie, a później odeszła, Rose opowiedziała Scorpiusowi o tym, co się wydarzyło podczas testowania wywaru, o uczuleniu Elissy na werbenę i własnym przerażeniu. Pod koniec jej monologu Ślizgon był jeszcze bledszy niż zazwyczaj i milczał, skrzyżowawszy ręce na piersi. Rose zupełnie nie potrafiła niczego wyczytać z jego oczu i odrobinę się bała, że zacznie na nią krzyczeć.
— Powiedz coś — poprosiła go wreszcie, nie mogąc znieść przeciągającej się ciszy.
— To było skrajnie głupie i nieodpowiedzialne — odparł z westchnieniem. — Nie mogę uwierzyć, że nagle zaczęłaś łamać tyle punktów szkolnego regulaminu i jeszcze narażać swoje życie. Gdzie się podziała odpowiedzialna i rozsądna pani prefekt?
— Chwilowo musiała zniknąć, bo pomoc umierającej osobie była ważniejsza.
Rose zamilkła, gdyż właśnie w tej chwili do ich stolika nadpłynęła herbata. Kelnerka pomachała do uczniów zza lady, odkładając różdżkę.
— No dobrze, jestem w stanie to zrozumieć — przyznał niechętnie Scorpius. — Ale nie podoba mi się pomysł, że miałabyś przy tym stracić swoje własne życie. Czy już skończyłyście to szaleństwo, czy też muszę cię na jakiś czas przywiązać do łóżka?
— Skończyłyśmy, na szczęście. Warzenie tego eliksiru zszargało mi więcej nerwów, niż się spodziewałam. Chyba Merlin nad nami czuwał czy coś, bo miałyśmy z Elissą pioruńskie szczęście, że wyszłyśmy z tego cało. To wszystko jest tak… świeże, że jeszcze chyba nie wyszłam z szoku, że naprawdę nic się nie stało. Już nie mówiąc o tym, że udało nam się poprawnie uwarzyć naprawdę trudny eliksir. Madame Shearwood byłaby dumna.
— No dobrze. Mam nadzieję, że to ostatnia tak głupia rzecz, którą zrobiłaś, Rose. Naprawdę nie chciałbym cię stracić.
Uśmiechnął się lekko, właściwie tylko unosząc kącik ust, kiedy Ruda na niego spojrzała. Rozczuliło ją to wyznanie, choć jego pierwsza część zawierała również doskonale zamaskowaną groźbę.
— Obiecuję, że to był ostatni raz.
Miała ochotę skrzyżować pod stołem palce, ale nie mogła, gdyż obejmowała dłońmi kubek i jakiekolwiek podejrzane manewry stałyby się od razu oczywiste.
— Dobrze, to jednego ciężaru już się pozbyłaś. Czujesz się lepiej?
— Tak — przyznała, bo faktycznie, czuła się lżej i nieco spokojniej. Wyspowiadanie się komuś z wydarzeń ostatnich dni przynosiło dużą ulgę; Rose dziwiła się samej sobie, że trzymała to w sobie tak długo.
— Cieszę się. To co jeszcze cię martwiło, już w związku ze mną?
Scorpius pochylił się nieco do przodu, podczas gdy Ruda spokojnie piła herbatę, zastanawiając się, jak ubrać w słowa dręczące ją myśli i się nie spalić ze wstydu.
— Chodziło mi między innymi o turniej — stwierdziła z namysłem. — Chciałabym wygrać, ale to ogromna presja. Musimy naprawdę dużo ćwiczyć i włożyć sto razy więcej wysiłku w taniec. Potem nocami ze zmęczenia nie mogę spać i w kółko myślę o tym, co się stanie, jeśli przegramy. Po tym wszystkim nie zniosłabym porażki, wiesz? Z drugiej strony mam już po prostu dość i chciałabym, żeby ten trzeci etap wreszcie nadszedł i żebyśmy wreszcie mieli święty spokój.
— Rozumiem cię aż za dobrze, sam mam to samo. Musimy po prostu zacisnąć zęby i to przetrzymać, Rosie. Już nie zostało dużo do ostatniego etapu, zaledwie dwa tygodnie. Daliśmy radę dojść daleko, więc musimy to doprowadzić do końca. Damy radę, okej? Zrobimy sobie teraz weekend wolny od tańca, odpoczniemy trochę, a potem ze spokojem dopracujemy układ. Nie zostało nam już przecież dużo pracy, mamy to praktycznie gotowe. Te dwa tygodnie zlecą naprawdę szybko, sama zobaczysz.
— Masz rację. Ale jest jeszcze jedna rzecz… — Rose zwiesiła na chwilę głos, obejmując jeszcze mocniej kubek z herbatą. — To dotyczy bezpośrednio nas. Czy też podczas tańca czujesz coś takiego… taki magnetyzm, przyciąganie, jakby działała na nas magia?
— Tak. Do czego zmierzasz?
— Do tego, że to przyciąganie niejako podejmuje decyzje za nas. Podczas tańca z tobą mam wrażenie, że mózg mi się zupełnie wyłącza i myślę tylko o tym, żeby cię pocałować. Merlinie, chodzi mi o to, że chciałabym podjąć decyzję w pełni tego świadoma i nie chciałabym przekraczać… granicy w stanie kompletnego upojenia magią.
— Chyba rozumiem, co masz na myśli. — Scorpius uśmiechnął się bardzo szeroko, co zaniepokoiło Rose. Znała ten wyraz twarzy. — Czyli bardzo chciałabyś uprawiać ze mną seks, ale się boisz, że nie będziesz w pełni świadoma tego, co robisz, bo magia nas przyciąga do siebie sto razy bardziej, tak?
— No — burknęła.
— Nie masz się czym martwić, Rose. — Jego dłonie delikatnie dotknęły jej twarzy, gładząc ją opuszkami palców. — Nie zrobimy niczego, jeśli nie będziesz chciała i nie będziesz na to gotowa. Wiem, że magia podczas tańca może otumanić, ale to chyba działa jak zaklęte koło. Im więcej namiętności czujesz, tym więcej magii cię oplata, a im więcej magii cię oplata, tym bardziej cię pociąga partner.
— Merlinie, w takim momencie odzywa się w tobie dusza analityka?
— Przepraszam — roześmiał się. — Ale mówiłem poważnie, Rose. Nie masz się czego bać, bo nie mam zamiaru robić cokolwiek bez twojej zgody. Mogłabyś mi czasem po prostu zaufać i powiedzieć o tym, co cię gnębi, wiesz? Myślę, że by cię to nie zabiło.
— Wiem, ale czasem jest ciężko się przemóc, zwłaszcza gdy się wstydzisz. — Przygryzła wargę, wciąż czując dotyk palców Scorpiusa na swojej skórze. — Rozpraszasz mnie.
— Wiem. I bardzo dobrze.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś okropny?
— Hm, pomyślmy… — Zastanowił się; jego dłonie zaprzestały wędrówki po twarzy oraz szyi Rudej. — Myślę, że parę razy to usłyszałem od ciebie, ale dziękuję, komplementów nigdy za wiele.
— Prawdziwy Ślizgon z ciebie, huh?
— Ciałem i duszą.
Gdy Scorpius się pochylił, żeby ją pocałować, Rose momentalnie zapomniała o całym świecie i stwierdziła, że wszystkie problemy naprawdę mogą spłonąć w piekle.

Jako że skończyłam Taniec, zaczęłam pisać nowe opowiadanie i wyprowadziłam się na Wattpada. Postanowiłam zrobić przerwę od fanfików i napisać coś własnego, więc jeśli ktoś lubi czytać romanse z Hiszpanią w tle i chce sobie osłodzić nadchodzące rozstanie z Tańcem, to serdecznie zapraszam. :3  Na razie wisi dopiero prolog, w którym się niewiele dzieje, ale potem tylko będzie lepiej, obiecuję! // A nowy rozdział będzie 29.03!

2 komentarze:

  1. Mam nadzieje, ze eliksir zadziała, właściwie innej opcji sobie nie wyobrażam. Ciekawy pomysł z kolejna legenda, ale jakoś mam co do tego obawy. Najbardziej mbie rozczuliła rozmowa Rose i Scora

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa jestem, jak ten kamień spełnia życzenia i w jakim momencie Gabrielle go użyje.
    Dobrze, że Rose powiedziała Scorpiusowi o swoich problemach.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje