poniedziałek, 28 sierpnia 2017

32. Yuletide

Danny w podskokach pobiegł do drzwi, gdy tylko zobaczył za oknem zatrzymujący się na podjeździe samochód taty. Siostrzyczka wracała! Już od paru dni nie mógł się doczekać spotkania z nią, gdyż w ostatnim liście obiecała mu kilka partyjek Eksplodującego Durnia i wspólne pieczenie pierników. Uwielbiał pierniki i mógłby je jeść godzinami, uwielbiał też patrzeć, jak się pieką w piekarniku, jak z bezwładnego ciasta robią się miękkie i grube ciasteczka.
Z rozmachem otworzył drzwi i pobiegł przez zaśnieżoną ścieżkę do furtki, prawie się przewracając.
Gabrielle nawet nie wiedziała, co się z nią zderzyło. Jęknęła, kiedy nieznana siła wycisnęła powietrze z jej płuc. Roześmiała się, gdy się spostrzegła, że to tylko jej mały brat wybiegł na spotkanie.
— Danny! Udusisz mnie zaraz!
— Ups.
Dzieciak puścił siostrę, ale nie odsunął się za daleko, z uwielbieniem wpatrując się w powracającą do domu dziewczynę. Bardzo za nią tęsknił.
— Ale wyrosłeś! Jeszcze trochę i mnie przegonisz. Będziesz wyższy nawet niż tata.
Danny uśmiechnął się promiennie, słysząc komplement. Zaraz potem jednak sobie o czymś przypomniał i jego twarzyczkę wykrzywił grymas.
— Will mówi, że jak nie będę pił mleka, to nie urosnę. Ale jak mam pić mleko, skoro go nie lubię!
— Kimkolwiek jest Will, gada głupoty. Bez mleka też można urosnąć. — Gabrielle posłała mu oczko i wzięła go za rękę, podczas gdy ojciec uporał się z wypakowywaniem kufra. — Chodźmy do domu, bo zaraz tu zamarzniemy, szczególnie ty. Mogłeś założyć chociaż kurtkę!
— Za bardzo się spieszyłem. To będziemy dzisiaj robić pierniki?
— Jasne. Tylko daj mi odsapnąć, jestem trochę zmęczona po podróży. I głodna.
— No jasne! A potem mi opowiedz wszystko o Hogwarcie! Wszyściutko!
Gabrielle skinęła głową na znak zgody, więc uszczęśliwiony Danny pobiegł do kuchni, żeby pochwalić się mamie.
Naprawdę się cieszyła, że wróciła do domu. Atmosfera w Hogwarcie ostatnimi czasy stała się ciężka, prawie nie do wytrzymania. Miała na myśli szczególnie wydarzenia związane z warzeniem nieszczęsnego eliksiru, chorobą Rose, ich kłótnią, a potem jeszcze wypływała sprawa z Malcolmem i Jonem… Miała wrażenie, że się dusi w starych murach, przytłoczona poczuciem winy. Jak dotąd jeszcze nie rozmawiała ani z Rose, ani z Elissą. Siedziała przy nieprzytomnej przyjaciółce podczas przerwy obiadowej pierwszego dnia, dotrzymując towarzystwa Scorpiusowi, ale nie była obecna podczas przebudzenia Rudej, którą potem rodzice zabrali do domu.
A Elissa… Elissa zdawała się unikać Gabrielle. W dormitorium nigdy jej nie było, na zajęciach siadała zwykle z Gregiem albo innymi znajomymi, byle daleko od przyjaciółki. Gabrielle nie była pewna, czy z ich przyjaźni jeszcze cokolwiek zostało.
Wiedziała, że podjęłaby tę samą decyzję jeszcze raz i nie poszłaby do Zakazanego Lasu, ale zarzucała sobie to, że nikogo nie ostrzegła o szaleńczej eskapadzie i że nie powstrzymała upartych dziewczyn. Wtedy nikomu by nic się nie stało, choć eliksir nie zostałby ukończony… Gdy się na to patrzyło racjonalnie, każda opcja była równie zła, a wybieranie pomiędzy nimi to jak znalezienie się między młotem a kowadłem.
Gabrielle również bardzo chciała pomóc Gregowi, było jej żal chłopaka, choć go praktycznie nie znała. Czasami widywała go na zajęciach, czasami gdzieś siedział z Elissą, ale nigdy tak naprawdę nie miała okazji z nim porozmawiać. Jednak miała taki charakter, że każdemu życzyła dobrze i chciała każdemu pomóc. Żałowała tylko, że zdecydowały się na właśnie taką formę pomocy, dość zresztą lekkomyślnie, nie zdając sobie w pełni z niebezpieczeństwa. Co to za pomoc — uratowanie życia jednej osoby kosztem życia drugiej?
Teraz zresztą już i tak było za późno na zadręczanie się, bo nie można cofnąć czasu.
Chciała choć przez chwilę odpocząć od mętliku w głowie, od wszystkich pytań i gdybań, a atmosfera rodzinnego domu bardzo temu sprzyjała.
Rodzina Gabrielle miała szkockie korzenie i co roku świętowała szkocko-angielskie Boże Narodzenie, zachowując część starych tradycji i mieszając je z nowymi zwyczajami. Dlatego też Wigilia—Sowans night u nich była tak niepowtarzalna. Nawet babcie już od dawna nie narzekały, choć z początku uważały to za gwałcenie tradycji. No bo jak to, jakieś pierniki, jakieś badziewne piosenki o miłości, jakieś prezenty i Merlin wie, co jeszcze ta młodzież wymyśli… Potem wszyscy się jakoś przyzwyczaili do tego, że obok choinki przystrojonej lampkami, bombkami i ozdobami ze szkockiej kraty stoi yule log, świąteczny pień, który trzeba było spalić w Wigilię, w Szkocji nazywaną Sowans night, że obok świeżo upieczonego chleba owsianego i indyka na stole leży pudding… Po prostu należało te święta spędzić w gronie rodzinnym i tylko to się liczyło.
Gabrielle znalazła matkę w kuchni. Kobieta pilnowała obiadu, więc nie miała czasu, żeby wyjść i przywitać córkę, teraz jednak to nadrobiły. Uściskały się mocno, wzruszone. Zawsze miały ze sobą dobry kontakt, ale odkąd Gabrielle poszła do Hogwartu, widywały się rzadko — wyjąwszy wakacje i święta.
Gdyby się na nie patrzyło z perspektywy postronnego widza, można by je uznać za siostry. Wyglądały jak swoje kopie, jedna starsza, jedna młodsza. Obie miały takie same jasne włosy, choć Gabrielle miała dłuższe, sięgające pasa, a jej matka przetykane pasemkami siwizny. Obie też miały ten sam kolor oczu, krój ust, kształt nosa, nawet figurę. Gabrielle odziedziczyła po ojcu tylko piegi i spokojny charakter.
— Danny już się nie mógł doczekać, aż wrócisz. — Kobieta uśmiechnęła się lekko i odwróciła się do kuchenki, żeby doglądać samogotującej się zupy. — Przez ostatnie dni wymawiał chyba tylko twoje imię.
— Yup! — potwierdził chłopiec, siedzący na krześle i majtający radośnie nogami. Zajmował się czytaniem jakiejś książki pełnej obrazków, ale gdy tylko usłyszał swoje imię, podniósł głowę.
Gabrielle odsunęła sobie sąsiednie krzesło i zerknęła przez ramię brata.
— Co czytasz?
— „Magiczne zwierzęta i jak je znaleźć”. To jest fantastyczne!
Ekscytacja sprawiła, że twarz Danny’ego momentalnie się rozświetliła.
— Odkąd dostał od ciebie tę książkę, ciągle ją czyta i do niej wraca — westchnęła matka. — Tak bardzo mu się spodobała. Chyba nam rośnie kolejny miłośnik magicznych zwierząt.
— To chyba pora wreszcie jakieś zacząć hodować w domu — stwierdził chytrze Danny, patrząc na matkę błagalnie. Tę batalię toczyli już od wielu lat, a zaczęła ją Gabrielle, prosząc rodziców o jakiegoś chowańca. Ojciec, jako niemagiczny członek rodziny, stanowczo się temu sprzeciwiał, twierdząc, że nie chce, żeby jakieś dziwne stworzenie demolowało mu dom.
— Na razie nie, Danny. Nie ma nas praktycznie w domu i podczas naszej nieobecności nie miałby się kto zająć chowańcem. Musisz trochę podrosnąć.
— Czyli jak podrosnę, będziemy mieli zwierzątko? — Chłopiec klasnął w dłonie. — Już nie mogę się doczekać! A kiedy to nastąpi?
Gabrielle ukryła uśmiech, nieco zaskoczona zgodą matki — nieco zawoalowaną i niejasną, ale jednak zgodą. W końcu to po niej oboje odziedziczyli miłość do zwierząt, więc być może kobieta pragnęła tego równie mocno, jak oni sami.
— Jeszcze nie wiem, Danny. Być może za parę lat, być może za więcej. Porozmawiamy o tym później. Na razie idź zawołać tatę na obiad, już najwyższa pora. Gabrielle, wyjmij, proszę, talerze. Merlinie, ciągle zapominam, że przecież jesteś pełnoletnia i możesz już używać różdżki w domu… Pomożesz mi?
Zakrzątnęły się, przygotowując pożywienie i beztrosko rozmawiając. Gabrielle na razie wymijająco odpowiadała na pytania matki o Hogwart, obiecując sobie, że później z nią o tym porozmawia.
Usiedli wreszcie do stołu, po raz pierwszy od wakacji w pełnym gronie. Gabrielle nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo tęskniła za żarcikami ojca, za śmiechem matki i radosnym szczebiotem brata. Utrzymywanie z nimi kontaktu listownego to zdecydowanie nie to samo.
— To jaki jest plan pracy na święta? — spytała, gdy wieczerza miała się już ku końcowi i odpoczywali po jedzeniu. — Dzisiaj pierniki?
— Tak, dzisiaj pierniki. Trzeba też rozwiesić ostrokrzew, jemiołę i jałowiec — dzisiaj przyjeżdżają moi rodzice, więc jeśli chcesz, Gabrielle, dziadek ci na pewno pomoże.
— A babcia Evelyn i dziadek Patrick kiedy przyjadą?
Babcia Evelyn zawsze, gdy przyjeżdżała, rozdawała wnukom własnoręcznie upieczone cynamonowe ciastka — i być może właśnie dlatego mały Danny tak za nią przepadał.
— Jutro z rana.
— Alice też w tym roku przyjeżdża? — podchwyciła Gabrielle.
Alice była młodszą siostrą ojca Gabrielle, Christophera; zwykle przyjeżdżała wraz ze swoją rodziną na Boże Narodzenie do Fraserów.
— Nie, nie w tym roku. Bardzo żałowała, ale dostała zaproszenie od Lyalla i jadą całą rodziną do Stanów — odezwał się ojciec, zanim matka otworzyła usta. — Nie spodziewałem się, że to kiedykolwiek nastąpi, Alice przecież nienawidzi teleportacji.
Gabrielle i Danny nigdy nie widzieli na oczy wujka Lyalla, najstarszego z rodzeństwa — wyjechał do Ameryki na długo przed ich narodzinami i jego stopa więcej nie postała w Europie. Nie znali przyczyn, dla których tak się stało, ojciec niechętnie wspominał brata, ale musiała za tym stać jakaś wielka rodzinna kłótnia.
— Mniejsza o to — westchnęła matka. — Jutro trzeba będzie udekorować choinkę i uszykować yule log. Będziemy też piec ciasta, chleb i przyrządzać mięso. Mam nadzieję, że się wyrobimy ze wszystkim do wieczora i nie będzie tylu nerwów, co w zeszłym roku…
— Damy radę, mamo.

Gabrielle była w trakcie wieszania gałązek ostrokrzewu pod sufitem w salonie, kiedy Danny z szybkością rakiety wyskoczył z kuchni i pobiegł do drzwi. Jak zwykle jako pierwszy dostrzegł przyjeżdżających gości — tym razem dziadków od strony matki, Isabel i Eidearda, czarodziejów mieszkających w Szkocji.
Umieściła na miejscu ostatnie gałązki i podążyła do holu, gdzie jej młodszy brat już się witał z dziadkami.
Oboje byli czarodziejami, więc nawet nie musiała ukradkiem chować różdżki. (Dziadkowie od strony ojca traktowali magię raczej nieufnie, choć zaakceptowali fakt, że istnieje). Przywitała się z nimi serdecznie, jako że dawno się nie widzieli. Co prawda również mieszkali w Szkocji, ale w trakcie roku szkolnego Gabrielle nie miała czasu na odwiedzenie ich.
— Jak twoja nauka, thaisce? Znasz już nowe zaklęcia?
Tylko dziadek Eideard nazywał ją swoją księżniczką; właśnie z nim miała najlepszy kontakt ze wszystkich dziadków.
— Całkiem sporo, dziadku, choć na siódmym roku już i tak nas nie uczą wielu nowych. Raczej powtarzamy te już poznane i przygotowujemy się do egzaminów, w końcu nie zostało do nich tak dużo czasu.
— Ach, tak, tak, OWUTEM-y… — Eideard narzucił na ramię torbę, którą przywiózł ze sobą, i podążył za Gabrielle do kuchni, nie przestając mówić. — Już wiesz, co będziesz po nich robić?
— Jeszcze nie do końca. Chciałabym pojechać do Rumunii i pracować ze smokami, ale nie wiem, czy mnie przyjmą tam na staż… Albo wyruszę w podróż w poszukiwaniu magicznych zwierząt… Jeszcze nie wiem. Na pewno coś związanego ze zwierzętami.
— Jestem pewien, że dostaniesz się wszędzie tam, gdzie będziesz chciała. Za twoje umiejętności będą cię całować po stopach. Ach, Cynthio, moja droga! Jak dobrze cię znowu widzieć!
Gabrielle uznała, że to dobry moment, aby zostawić dziadków sam na sam z córką. Dyskretnie wyprowadziła Danny’ego do salonu, zgadzając się na obejrzenie jakiejś bajki. Uszczęśliwiony chłopiec po krótkim szukaniu wyciągnął jedną z płyt i włożył ją do odtwarzacza. Choć miał w sobie czarodziejską krew, kochał mugolskie urządzenia, a dziecięce bajki i telewizor w szczególności przypadły mu do gustu.
— Co oglądamy? — spytała dziewczyna, rozsiadając się wygodnie na kanapie i przykrywając puchatym kocem. Danny dołączył do niej chwilę później.
— Rudolfa.
No tak. Rudolf Czerwononosy to absolutna klasyka przed świętami, przynajmniej zdaniem młodszego brata Gabrielle.
Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła.
Thaisce, pomożesz mi z yule log?
— Oczywiście, dziadku.
Ziewnęła, ale dzielnie wstała z kanapy, odłożywszy kubek z gorącą herbatą na stół. Wstawanie wcześnie rano zdecydowanie nie należało do jej ulubionych czynności, zwłaszcza w przeddzień świąt.
— Gdybyś mogła uciąć parę gałązek i je przynieść… Myślisz, że taki pieniek się nada?
Gabrielle spojrzała krytycznie na kawałek drewna leżący na podłodze przed kominkiem, po czym skinęła głową z aprobatą. Zdążył się już wysuszyć, dzięki czemu będzie łatwiej go spalić w nocy, jak nakazywała tradycja, w celu ochrony przed złośliwymi elfami.
— Będzie w porządku, dziadku. Przyniosę te gałązki.
Poszła do kuchni, gdzie poprzedniego dnia zostawiła niewykorzystane gałęzie. Planowała część z nich włożyć do wazonu, a z pozostałych zrobić świąteczny wieniec. No i kilka miało pójść do udekorowania yule log.
— Dobrze, chyba wygląda to całkiem przyzwoicie — ocenił dziadek, gdy skończyli pracować. — Zresztą i tak nie ma to wielkiego znaczenia, skoro wieczorem wszystko spalimy.
— Nie bądź cyniczny, dziadku — roześmiała się Gabrielle, opadając z powrotem na kanapę. Poklepała miejsce obok siebie, prosząc bez słów, żeby starszy mężczyzna usiadł obok. — Dlaczego wstałeś tak wcześnie?
— Nie mogłem spać, thaisce. W tym wieku człowiek już nie zasypia tak szybko jak kiedyś. A ty? Dlaczego nie śpisz?
— Mama chciała, żebym wstała wcześniej i pomogła w przygotowaniach, ale ona sama najwyraźniej jeszcze śpi. — Uśmiechnęła się sennie, narzucając na plecy koc. — Tęskniłam za tobą, dziadku.
— Ja za tobą też, thaisce. Jak było w szkole? Opowiedz staremu dziadkowi, co tam słychać w Hogwarcie!
— Ostatnio gorzej niż zwykle — przyznała markotnie Gabrielle. — Mam wrażenie, że wszystko się posypało.
— Chcesz o tym porozmawiać?
— Na razie chyba jeszcze nie czuję się na siłach… Ale dzięki za propozycję. Po prostu wszystko wymknęło się spod kontroli i cała sytuacja w Hogwarcie zaczyna mnie przerastać. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę.
— Cokolwiek zrobisz i cokolwiek zadecydujesz, thaisce, jestem pewien, że to będzie najlepsze rozwiązanie i że sobie ze wszystkim poradzisz. Jesteś silna, więc nie sądzę, żeby mogło być inaczej.
Objął wnuczkę ramieniem i przytulił do siebie, tym prostym gestem przekazując jej swoje wsparcie.
— Dziękuję, dziadku.
— To co, kolejna porcja ciepłej herbaty, thaisce? Albo może kakao?
— Kakao. Z prawdziwą przyjemnością.

Yule log płonęło wesołym blaskiem. Wszyscy zgromadzeni wokół niego wpatrywali się w płomienie dogorywające na pniu, a gdy wszystkie zgasły, zaczęli składać sobie nawzajem życzenia. Gabrielle wyjątkowo długo przytulała się do swoich rodziców, Danny'ego oraz dziadka. Gdy jej braciszek zaczął wypowiadać swoje życzenia, rozpłakała się całkowicie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniła za swoją rodziną.
Usiedli później przy ogromnym stole zasłanym najlepszym obrusem, jaki istniał w domu Fraserów, i zabrali się za konsumowanie wszystkiego, co zostało przygotowane przed świętami. Było tego całkiem sporo, bo nie tylko Gabrielle i jej matka gotowały.
Na tę jedną noc Krukonka zapomniała o wszystkich troskach i wszystkich problemach, które ją dręczyły. Na tę jedną noc pozwoliła sobie na zanurzenie się w magii świąt.

Jeszcze zanim zdążyła zapukać drzwi, te już się otwierały. Zamarła na progu z uniesioną dłonią, wpatrując się ze zdziwieniem w szczerzącego się do niej Jona. Na pewno nie spodziewała się takiego entuzjazmu na powitanie.
— Cześć.
— Cześć. Wchodź, nie stój tak.
Skorzystała z zaproszenia, chociaż równie dobrze mogłaby tak jeszcze chwilę postać; zimno jej raczej nie groziło, w końcu po coś wymyślono zaklęcia ogrzewające!
Korytarz, przystrojony gałązkami ostrokrzewu oraz kwiatami poinsecji, prezentował się naprawdę wspaniale. Brakowało jedynie świątecznych zapachów, które zawsze w czasie Bożego Narodzenia przejmowały władzę nad domem Fraserów, ale Gabrielle ledwo to zauważyła, bowiem na jej spotkanie wyszła kolejna osoba — matka Jona.
Kobieta była dość niska i pulchna w porównaniu z synem. Starzała się z klasą i elegancją, wciąż zachowując w sobie wiele wdzięku. Z jej niestarannego warkocza wymykały się pojedyncze siwe włosy, ale ciemnoniebieskie oczy pozostały roześmiane. Zdejmowała właśnie przybrudzony mąką fartuch, by następnie wyciągnąć rękę do Gabrielle.
— Naprawdę cieszę się, że mogę wreszcie poznać dziewczynę mojego syna. Bardzo dużo o tobie słyszałam, Gabrielle.
Krukonka przez parę sekund trwała w szoku, po czym spiorunowała Jona wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już leżałby martwy. Chłopak najwyraźniej to zrozumiał, bo wykonał błagalny gest, który w domyśle zapewne miał oznaczać: „Później ci wszystko wyjaśnię”.
— Mam nadzieję, że same dobre rzeczy, proszę pani — odparła Gabrielle uprzejmie, ściskając dłoń starszej kobiety. — Ale nie jestem jego dziewczyną. Już nie.
Teraz nadeszła kolej matki na spiorunowanie Jona wzrokiem. W powietrzu momentalnie pojawiło się napięcie.
— Cóż… W takim razie proponuję, żebyśmy zajęli się obiadem. Ach, i zanim zapomnę: mów mi Agnes, nie ma potrzeby, żebyś się zwracała do mnie per pani. Jeszcze się nie czuję taka stara. Jesteś głodna, Gabrielle?
— Właściwie to trochę tak.
— W takim razie mam nadzieję, że zasmakuje ci pieczone mięso oraz yorkshire pudding. Nie wiedziałam, co lubisz, więc przygotowałam raczej standardową potrawę. Co byś chciała do picia?
— Herbata z mlekiem całkowicie wystarczy, dziękuję.
Nieco oszołomiona Gabrielle udała się za panią domu do kuchni, średniej wielkości pomieszczenia o jasnych ścianach obwieszonych dziecięcymi rysunkami oraz fotografiami całej rodziny, z kwiatami zdobiącymi parapet, kuchenką, zlewem i szafkami z jasnego dębu.
Z prawdziwą przyjemnością słuchała opowieści Agnes o kulinariach, która płynnie przeszła w temat nauczania. Kobieta prowadziła zajęcia z chemii w szkole średniej, więc Gabrielle miała okazję porównać mugolskie nauczanie z czarodziejskim. Chemia przypominała nieco eliksiry, choć jej dużą część również stanowiła teoria oraz jakieś dziwne nazwy, których się nie dało spamiętać. Nauka tworzenia wywarów jednak nie miała tak rozbudowanej nomenklatury jak mugolska chemia.
— Wiem, że to wszystko w porównaniu z Hogwartem musi brzmieć śmiesznie i skomplikowanie — mówiła Agnes, kończąc nakładanie mięsa do sporych rozmiarów głębokiego talerza — ale całkiem lubię tę pracę. Myślę, że nawet jako czarodziejka bym się zainteresowała chemią, a chociażby i w postaci warzenia eliksirów. To w sumie ciekawe, te wasze dyscypliny naukowe. Naprawdę brzmią jak z jakiejś bajki… Na przykład takie starożytne runy albo astrologia… Przydają wam się w codziennym życiu?
— Raczej nie wszystko — przyznała Gabrielle, ale zaraz odbiła piłeczkę. — Ale nie sądzę, żeby w mugolskich szkołach też były tylko i wyłącznie przedmioty przydatne w codziennym życiu. Chemia przecież nie każdemu się przyda, znajomość tych wszystkich wzorów… i nazw raczej nie jest potrzebna do życia. A eliksiry… Za pomocą eliksirów można zrobić naprawdę wiele rzeczy!
— Za pomocą chemii również. Może nie będą aż tak spektakularne jak działanie eliksirów, ale jednak… W końcu, jak to się mówi, chemia jest wszędzie, zwłaszcza w jedzeniu, nawet w ubraniach. We wszystkim. Dlatego uważam, że to ważny przedmiot, zwłaszcza gdy chce się zrozumieć otaczający nas świat. Mogłabyś wziąć talerze?
— Tak, jasne. Myślę jednak, że wolałabym nie wiedzieć całkowicie, co mam w jedzeniu. To trochę… przerażające.
— Zatem zgodzisz się ze mną, że mugolskie przedmioty są jednak czasem bardziej przydatne niż czarodziejskie?
— Niekoniecznie. — Gabrielle porozkładała talerze, podczas gdy Agnes zostawiła na stole mięso. — Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym, że nasze światy bardzo się od siebie różnią. Mugole szukają sposobów radzenia sobie bez magii, dlatego tak mocno rozwinęliście chemię i całą technologię. I jako że nie znacie magii, nie potraficie nią władać, nie potrzebujecie naszych przedmiotów, nie musicie wiedzieć, kiedy uwarzyć jaki eliksir, do czego służą runy i jakie zaklęcie pozwala na utworzenie tarczy obronnej. Po prostu żyjecie w innym świecie. Dlatego my, z podobnego względu, nie musimy się znać na technologii i chemii, bo mamy swoje sposoby, wymagające użycia magii.
— To dobra teoria. Nigdy o tym nie myślałam w ten sposób, ale myślę, że masz rację. Ale naprawdę jestem zaskoczona, że nasze dwa światy się aż tak różnią. Myślałby kto, żyjemy obok siebie, więc nasze światy powinny się przenikać…
Agnes pokręciła głową, podążając z powrotem do kuchni; Gabrielle ruszyła zaraz za nią.
— W pewien sposób się przenikają. — Krukonka zawahała się, nie wiedząc, jak ubrać swoją opinię w słowa. — Tylko w świecie mugolskim tego nie widać. Mamy ustawę o tajności i nie możemy dopuścić do tego, żeby cały mugolski świat się dowiedział o istnieniu czarodziejów. To groziłoby katastrofą, wojną, która wyniszczyłaby planetę… Dlatego musimy żyć trochę jak niewidzialni, pod pelerynką-niewidką. Ale wasz wpływ u nas jest widoczny. Co prawda przepływ idei nie jest całkowity, ale czarodzieje powoli się przekonują do waszych technologii. Wiadomo, nic nie zastąpi magii, ale niektóre rzeczy jednak są całkiem przydatne, użyteczniejsze niż staromodne sztuczki.
— Tak? Na przykład jakie?
— Telefon. To o wiele szybsza forma komunikacji niż wysyłanie listów sowią pocztą! Oczywiście w Hogwarcie to się nie sprawdzi, bo tam nie może w ogóle zaistnieć elektryczność, wpływ murów i magii czy coś, ale wielu czarodziejów już zaczęło instalować telefony w swoich domach. No i komputery, Internet! To morze możliwości!
— Och, a ja nigdy nie zdołałam przekonać Jona do komputera — roześmiała się kobieta. W jej głosie pobrzmiewała prawdziwa miłość do syna. — To dobry chłopiec i wiem, że jest z niego równie dobry czarodziej. Po prostu czasem chciałabym go przekonać również do mojego świata, a nie tylko świata magii, w której żyje. Jest taki podobny do ojca…
— Jak się dowiedziałaś o magii?
— Och, właśnie od ojca Jona. Znaczy, wiesz, w młodości czytałam wiele książek fantastycznych, po prostu je uwielbiałam, interesowałam się tym, więc wiedziałam, że w książkach magia istnieje. Nigdy jednak nie sądziłam, że mogłaby istnieć naprawdę. Dlatego wyśmiałam ojca Jona, gdy mi powiedział prawdę o świecie, z którego pochodzi. Zarzuciłam mu kłamstwo. A potem… Cóż, zabrał mnie na ulicę Pokątną i przekonałam się, że wcale nie żartował, ba, że wcale nie kłamał.
— Spodobało ci się na Pokątnej? 
— Bardzo. Byłam naprawdę oczarowana waszym światem. Do dzisiaj jestem, ale swój kocham równie mocno. No dobrze, koniec tej gadaniny, myślę, że już czas na obiad. Gdzie znowu się podział Jon, do cholery… Pewnie uciekł do swojego pokoju, żebyśmy mu obie nie zmyły głowy. Czasem naprawdę brakuje mi na niego siły.
Gabrielle była naprawdę wdzięczna Agnes, że nie poruszyła tematu związku Krukonki i Jona. Nie wiedziała, jak by się wytłumaczyła tej kobiecie — nie wiedziała, czy potrafiłaby powiedzieć cokolwiek złego o jej synu.
— Pani mąż… Twój mąż… też będzie?
— Tak, powinien już wracać z pracy.
Jak na zawołanie w przedpokoju skrzypnęły otwierane drzwi i chwilę później w salonie ukazał się pan Wilde. Był to mężczyzna dość wysoki, łysiejący i z siwymi włosami, które niegdyś musiały być czarne, jak Jona. Jego oczy lśniły w słabym świetle lamp; po nim Puchon na pewno nie odziedziczył koloru tęczówek. Miał na sobie eleganckie, mugolskie ubrania — i gdyby Gabrielle nie wiedziała, że urodził się w świecie czarodziejów, wzięłaby go za mugola.
— Ta dzisiejsza pogoda jest okropna, psiakostka, dobrze, że wymyślono teleportację… Jak kocham nasze londyńskie środki transportu, tak czasem się kompletnie nie sprawdzają. O, przepraszam, ty musisz być Gabrielle, prawda? Miło cię poznać, Jon dużo o tobie opowiadał. Mów mi Charles, jeśli możesz, nie znoszę, gdy ktoś tak młody i uroczy zwraca się do mnie per pan, zwłaszcza że mam wrażenie, jakbyśmy się znali od wieków. Co jest na obiad?
Jeśli Gabrielle myślała, że Agnes była wygadana, to teraz się przekonała o swojej pomyłce.
Nie mogła powiedzieć, żeby jej to przeszkadzało. Sama aż tak bardzo nie lubiła mówić, uwielbiała za to słuchać historii innych — a państwo Wilde zdecydowanie mieli o czym opowiadać.
Wkrótce potem okazało się również, że Agnes równie świetnie gotowała.

— Dlaczego nie powiedziałeś swoim rodzicom, że zerwaliśmy?! — krzyknęła, gdy tylko znaleźli się z Jonem w jego pokoju i zaczęły działać zaklęcia wyciszające. (Puchon chyba spodziewał się tego wybuchu). — Uznałeś, że tak będzie wygodniej?!
— Nie miałem dobrej okazji, żeby to zrobić…
— Och, naprawdę? Bo uwierzę! Miałeś całe święta, żeby to zrobić i im powiedzieć, że między nami nic już nie ma. W jakim świetle mnie postawiłeś?
Jon przewrócił oczami, siadając na łóżku obok Gabrielle.
— Przecież to nic wielkiego, nie przesadzaj. Powinienem był im wcześniej powiedzieć o wszystkim, masz rację, ale to wcale nie takie łatwe. Przecież nie mógłbym wparować do salonu i powiedzieć: „Mamo, tato, rozstałem się z Gabrielle”.
— Wystarczyłaby zwyczajna rozmowa o tym, niekoniecznie z obydwojgiem na raz. Ale skoro wyśpiewałeś im wszystko o naszym związku i o mnie, to tym bardziej teraz powinieneś to odkręcić. A może liczyłeś na to, że przed moim przybyciem tutaj się pogodzimy i wszystko będzie jak dawniej, huh?
Zakłopotane milczenie chłopaka powiedziało jej wszystko.
— Przecież o tym rozmawialiśmy — podjęła po chwili Gabrielle, już zirytowana. — Mówiłam ci, że nic więcej z tego nie będzie i że możemy się przyjaźnić. Przyszłam na ten obiad tylko na znak zgody, a nie po to, żeby próbować odbudować spalony most. Kiedy do ciebie dotrze, że to już skończone?! Miałeś swoją szansę i ją zmarnowałeś paroma głupimi posunięciami, więc powinieneś teraz usunąć się z honorem!
— Gabrielle, ja… Nie potrafię odejść, nie potrafię cię stracić — wyznał wreszcie chłopak, biorąc dłonie dziewczyny w swoje, jakby pragnąc ją zapewnić o szczerości swoich słów. Blondynka momentalnie się wyrwała. — Powiedz mi, co chcesz, czego sobie życzysz, spełnię to, spełnię wszystkie twoje życzenia, bylebyś do mnie wróciła! Proszę, nie, błagam cię o drugą szansę. Naprawię wszystko, obiecuję.
— Miałeś swoją drugą szansę i ją zmarnowałeś! — wrzasnęła dziewczyna, zrywając się z łóżka. Górowała teraz nad Jonem. — Dałam ci szansę na odbudowanie naszej przyjaźni i zaufania, które do ciebie miałam, ale widzę, że nie spoczniesz, co? Nie umiesz trzymać rąk przy sobie i nie spoczniesz, dopóki nie znajdziesz mnie w swojej kolekcji?!
— Gabrielle, to nie tak… Mówiłem ci, że bardzo mi na tobie zależy i chcę, żebyś była szczęśliwa!
— Mam być szczęśliwa z tobą, tak?! Jeżeli naprawdę chcesz, żebym była szczęśliwa, powinieneś odejść! Czułam się z tobą naprawdę dobrze i sądziłam, że pewnego dnia moglibyśmy naprawdę stworzyć rodzinę. Nigdy nie podejrzewałam, że mógłbyś mnie potraktować w ten sposób. Może przesadzam, ale nie umiem już na ciebie spojrzeć inaczej, Jon. Twoje ostatnie czyny zupełnie przekreśliły to, co zrobiłeś jako mój chłopak. Naprawdę ci dziękuję za te chwile, które razem spędziliśmy, naprawdę kochałam twój głos i uśmiech, ale… — Głos Gabrielle się nieco załamał. — Ale to już nie wróci, Jon. Cokolwiek byś zrobił, nie zmienisz przeszłości i tego, co zrobiłeś.
— Naprawdę nie ma nic, co bym mógł…
— Naprawdę nic. Nic.
W jednej chwili Gabrielle poczuła się zupełnie wyprana z emocji. Miała dosyć.
— Przepraszam, Gabrielle. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
— Te słowa brzmią pusto, ale wierzę ci. Po prostu… pojawił się ktoś inny. Wiesz kto. Dlatego już nic nie będzie takie samo.
— Co on ma takiego, czego ja nie mam? — spytał Jon. — Co zrobił, że tak cię oczarował?
— Zachował się jak mężczyzna. I nigdy nie traktował mnie jak trofeum.
— Z mężczyznami jego pokroju nigdy nic nie wiadomo… Słyszałem, że był niezłym kobieciarzem i kto wie, czy nie pobawi się z tobą i potem cię zostawi.
W pokoju rozbrzmiał dźwięk ręki zderzającej się z policzkiem. Gabrielle uderzyła Jona w twarz najmocniej, jak tylko potrafiła. Te dwa zdania wypowiedziane przez Puchona wystarczyły, żeby wtrącić ją w stan czystej furii.
— Jak śmiesz! Jesteś hipokrytą! Naprawdę jesteś aż tak zdesperowany, że oczerniasz Malcolma?!
Wybiegła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. W pośpiechu opuściła dom, nawet nie żegnając się z Agnes oraz Charlesem i zostawiając w przedpokoju swoją kurtkę. Nie dbała teraz o to — była zbyt wściekła i jednocześnie przerażająco smutna.

Dwudziesty ósmy sierpnia, proszę państwa, czas na świętowanie oczka! :D // Dzisiaj święta u Gabrielle, ale kolejne rozdziały (tak, rozdziały) będą się koncentrowały już na Rose, czego wszyscy niecierpliwie wyczekują, prawda? :D Pisałam o tym też na Facebooku, że Taniec dobił już do trzystu stron w Wordzie, z czego jestem naprawdę dumna, bo się nie spodziewałam, że zabrnę tak daleko. :O // Nowy rozdział będzie 14.09.

3 komentarze:

  1. Jestem! Czyżby mój komentarz był pierwszy? ;)
    Milutki ten fragment opisujący święta w domu Gab, ale miejscami troszeczkę, ociupinkę mnie nużył. Może wynika to z tego, że mamy lato? xD W każdym razie, nie bierz tego do siebie, może po prostu nie mam nastroju na świąteczny klimat? ;)
    Danny od razu mi się skojarzył z "Grease" hahah Wydaje się kochany, chociaż gdybym ja miała takiego małego brata, to chyba bym nie wytrzymała :D
    "No tak. Rudolf Czerwononosy to absolutna klasyka przed świętami, przynajmniej zdaniem młodszego brata Gabrielle.
    Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła.
    — Thaisce, pomożesz mi z yule log?
    — Oczywiście, dziadku." - czy w tym fragmencie nie powinno być przerwy po "zasnęła"? Bo podczas czytania przez chwilę się zgubiłam xd Po prostu jakoś brakowało mi spójności, łącznika. Jak teraz patrzę, to ogarniam, ale wcześniej było gorzej :D
    Kiedy przeczytałam o Willu, to pomyślałam, że rodzice się rozwodzą i to jest partner mamy :') A później sobie przypomniałam, że przecież tata z nią przyjechał xddd #teoriespiskowe
    "Żałowała tylko, że zdecydowały się na właśnie taką formę pomocy, dość zresztą lekkomyślnie, nie zdając sobie w pełni SPRAWY z niebezpieczeństwa."
    Mam nadzieję, że pogodzi się z Elissą i wszystko będzie jak dawniej.
    "— „Magiczne zwierzęta i jak je znaleźć”. To jest fantastyczne!" - Wybacz, że się czepiam, ale to nie były fantastyczne zwierzęta? xD Tylko wtedy musiałabyś zmienić przymiotnik, bo byłoby powtórzenie ;)
    W ogóle szacun za cały research dotyczący szkockich świąt! Mi by się chyba nie chciało szukać :') Wychodzi na to, że twoje opowiadanie to nie tylko przyjemność, ale też źródło wiedzy! xD
    No, Jon przesadził, zdecydowanie! Straszny z niego mięczak i frajer, że tak powiem xd Żeby nie powiedzieć o rozstaniu... No dobra, gdyby jeszcze jej nie zapraszał, to byłby trochę usprawiedliwiony, ale w momencie kiedy Gab przychodzi na obiad, to wypadałoby ostrzec rodziców, że nie są razem. I tak mu łaskę zrobiła.
    Jego rodzice sprawiają wrażenie naprawdę świetnych ludzi i bardzo ich polubiłam, ale Jon? Eh, pomyłka... Na miejscu Gabrielle, ewentualnie utrzymywałabym kontakt z Jonem, ale tylko po to, żeby widywać się z jego rodzicami xddd
    W pewnym momencie myślałam, że dyskusją z jego mamą przerodzi się w kłótnię, taka zajadła była :D
    Za to końcówki tak ostrej się nie spodziewałam po miłym środku (chociaż Gabrielle jest w pełni usprawiedliwiona). Głupio, że Jon zmarnował szansę. Dobrze, że mu przywaliła, szczególnie po tym, jak śmiał obrażać Malcolma! Może wreszcie zmądrzeje? xD
    Troszkę zawiódł mnie brak Rose w tym rozdziale, ale skoro w następnych będzie, to wybaczam ;D Bo nie wiem, czy już tu o tym pisałam, ale tym, co uwielbiam najbardziej w potterowskich ff obok wszelkich bali i imprez, to święta u Weasleyów <3 <3 <3
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
    Pozdrawiam i życzę weny jak zwykle! ;)
    ~Arya

    OdpowiedzUsuń
  2. W pewny g momentach rozdział miał
    Jak dla mnie charakter zbyt bardzo reportażowy, a zbyt mało "opowiadaniowy", niektóre tłumaczenia, np kto jest kim w rodzinie, wydawały się wrzucone na siłę, torchę sztucznie. Tam, gddzie było wiecej emocji pokazanych bezpośrednio, było lepiej, a wiec np pod koniec rozdziału. John zwalił po całości i mam nadzieję, ze Gabi juz zupełnie go oleje. Malcolm prezentuje tysiąc razy lepszy poziom. Troche szkoda, ze nie było ani Rose, ani Scora, ale pewnie juz niedługo sie to zmieni. Szczegolnie interesuje mnie Rose i jej samopoczucie.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się atmosfera w domu Gabrielle. Dobrze, że w rodzinie Gabrielle wszyscy mają dobry kontakt ze sobą.
    Jon przesadził. Powinien przed obiadem powiedzieć rodzicom o rozstaniu i pogodzić się z tym, że Gabrielle wybrała Malcolma. Trochę szkoda, że zmarnował drugą szansę, bo mógłby odbudować przyjaźń.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje