czwartek, 8 marca 2018

39. Odłamek lodu

Zaledwie godzinę później miało się zacząć spotkanie prefektów i Rose miała nadzieję, że Conrad się na nim nie pojawi. Gdyby to zrobił, chyba by się na niego rzuciła, a po tym starciu ktoś mógłby wylądować w skrzydle szpitalnym.
Wściekłość powoli z niej opadała. Pozostawało tylko uczucie smutku.
Wolała poprowadzić spotkanie sama, więc postanowiła poświęci pozostały czas na uspokojenie się i pozbieranie myśli do kupy. Musiała zachować się jak profesjonalistka, nie mogła pozwolić, żeby uczucia wpłynęły na jej pracę.
Kiedy więc napłynęła pierwsza duszyczka, Ruda była już całkiem spokojna i uśmiechem witała wchodzących prefektów.
Wyglądało na to, że wszyscy się dali zwieść jej beztroskiemu uśmiechowi — poza Scorpiusem, który, zanim opadł na jedno z wolnych miejsc, obdarzył Rose uważnym spojrzeniem, jakby wiedział, co się wydarzyło. Nie powiedział nic, nie przy tylu świadkach, ale Ruda wiedziała, że wydobędzie z niej wszystko później.
Westchnęła cicho i wyrównała stertę papierów, spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki powoli ustawiały się na godzinie siedemnastej, więc Rose z ulgą uznała, że Conrad już nie powróci.
Przesunęła wzrokiem po osobach zgromadzonych w pomieszczeniu, sprawdzając, czy kogoś nie brakuje.
— Jesteśmy w komplecie? — spytała, mrużąc oczy. — Nie ma Mary, Richarda... Wiecie coś o nich?
Zebrani zgodnie pokręcili głowami, lecz jedna osoba, Veronica, Krukonka z siódmego roku, się odezwała:
— Mary jest chora, źle się czuje od wczoraj. Poszła do skrzydła szpitalnego.
— Coś poważnego?
— Raczej nie.
— W porządku. — Rose pokiwała głową, skrobiąc parę słów na czystym pergaminie, który rozłożyła przed sobą. — A Richard?
Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje, więc Ruda postanowiła przejść do części właściwej zebrania. Już otwierała usta, kiedy usłyszała pytanie z końca sali, zadane przez jednego z młodszych prefektów z Gryffindoru, Carla; Rose za nim specjalnie nie przepadała.
— A gdzie Conrad? Nie przyjdzie?
— Nie wiem, ale nie sądzę. — Krukonka poczuła, jak wypełnia ją gorąco. Miała nadzieję, że się zbytnio nie zarumeniła; gdyby ktoś to zauważył, zaczęłyby się niewygodne pytania. Carl jednak wydawał się usatysfakcjonowany, więc Rose postanowiła wreszcie rozpocząć spotkanie. — W porządku, myślę, że możemy już zacząć. Na początek rozdam wam ankiety do uzupełnienia, częstujcie się... Zwróćcie mi je do końca tygodnia. Dam wam też nową rozpiskę pracy na kolejny miesiąc. Jest ona odrobinę inna niż grudniowa. Standardowo, jeśli będziecie mieli jakieś zażalenia, zapraszam po zebraniu albo jutro na przerwie obiadowej... Czy w ciągu ostatnich tygodni mieliście jakieś problemy? Są jakieś kwestie do omówienia?
Posłała do pierwszego rzędu dwie sterty papierów — plany i ankiety. Pozwoliła sobie na przerwę, kiedy pomieszczenie wypełnił szelest przekładanych z ręki do ręki papierów. Czekała na pytania.
— Właściwie to ja mam sprawę — odezwała się dziewczyna, która zazwyczaj nie zabierała głosu na spotkaniach. Była nieśmiałą dziewczyną z szóstego roku i należała do Hufflepuffu. Rose rzadko z nią rozmawiała, a jeśli już, to na tematy "służbowe". — Chodzi o Amerykanów.
— Tak?
— Nie przestrzegają ciszy nocnej i są hałaśliwi. Spotkałam ich wielu podczas nocnych patroli, ale za każdym razem nie reagują na uwagi. Dałoby się coś z tym zrobić?
— Oczywiście. — Rose przytaknęła. — Załatwię to. Jeśli mimo to ktokolwiek z was spotka ich po ciszy nocnej w zamku, zgłoście mi to, proszę. Do ostatniego etapu nie zostało już dużo czasu, więc niedługo nie będziemy już musieli się z nimi męczyć. Wiem, że to trudna sytuacja, ale proszę, żebyście dawali mi znać o wszystkich problemach, a ja się postaram porozmawiać z dyrektorami. W porządku? — Odpowiedziało jej zgodne murmurando. — Fantastycznie. Czy jest jeszcze coś, co musimy omówić? Jakieś pytania, problemy, wątpliwości?
— Czy to prawda, że mamy smoki w Hogwarcie?
Znowu Carl i jego irytujący głos.
— To prawda — mruknęła Rose, pochylając się do przodu i układając palce w piramidkę. — Przy Hogwarcie ma powstać nowy Smoczy Instytut, w związku z czym sprowadzono już trzy osobniki. Są młode, mają dopiero parę miesięcy.
— Czy stanowią zagrożenie dla zamku i uczniów?
— Nie, Carl. Są odizolowane i w bezpiecznej odległości od Hogwartu.
— Czy mogą uciec?
Ruda zawahała się na chwilę, ale uznała, że w tej kwestii powinna być prawdomówna.
— Istnieje takie prawdopodobieństwo, ale jest bardzo małe. To tak, jakbyś pytał, czy ktoś może uciec z więzienia. Owszem, może, nawet z Azkaban zbiegło parę osób, ale to dość trudne, a w dzisiejszych czasach praktycznie niemożliwe. Dlatego nie, nie sądzę, żeby którykolwiek ze smoków uciekł. Nie ma się o co martwić.
— Ucieczka z Azkabanu też się wydawała praktycznie niemożliwa, a jednak...
— To są pojedyncze przypadki — żachnęła się Rose. — Do tego smoki są jednak wystarczająco duże, żeby można było ich upilnować.
— Kto się nimi zajmuje? — wtrąciła się Jane, kuzynka Conrada, co Rose uprzytomniła sobie z niejakim bólem. — Ktoś z nauczycieli?
— Tak, profesor Abott i Hagrid, ale w przyszłymm tygodniu mają dołączyć dwie osoby z rumuńskiego Instytutu i pomóc w pracy.
— To nie brzmi uspokajająco.
— Wiem, że chciałbyś, żebyśmy obwarowali smoki pięcioma murami i rzucili tysiąc zaklęć, Carl, ale to niewykonalne. Przy obecnych zabezpieczeniach smoku nie mają szans przedarcia się do Hogwartu. Nie ma się czego bać.
— Nie chce mi się wierzyć, że McGonagall się na to zgodziła. Powinni hodować smoki na jakimś odludziu, a nie tutaj, tak blisko uczniów, zwłaszcza wtedy, gdy mamy u siebie zagraniczne reprezentacje! Gdyby smoki zrobiły komukolwiek krzywdę, mielibyśmy skandal na międzynarodową skalę...
— Zgadzam się z tobą, Jane — odparła spokojnie Rose. — Ale nie jesteśmy w stanie nic w tej sprawie zrobić. Możemy jedynie ostrzegać uczniów przed wchodzeniem do Zakazanego Lasu i mieć nadzieję, że zaklinacze z Rumunii wzmocnią nasze zabezpieczenia tak, że smoki faktycznie nigdy się przez nie nie przedrą. Poza tym spójrzmy na to z innej strony: to ogromna szansa dla Hogwartu na międzynarodową współpracę! Myślę też, że z czasem tutejszy ośrodek się mocno rozwinie i zostanie jeszcze lepiej zabezpieczony, obudowany i dostosowany do potrzeb smoków.
— To jakie tam właściwie są zabezpieczenia?
— Dobre, ale nie tak dobre jak w Rumunii. Jak już jednak mówiłam, jestem pewna, że poskramiacze nam pomogą zarówno w opanowaniu smoków, jak i w udoskonaleniu barier.
Głos Rose brzmiał dość pewnie, ale z min wiercących się niespokojnie na krzesłach niektórych prefektów dziewczyna wywnioskowała, że nie są przekonani. CÓż, ona też nie była, nie do końca, ale naprawdę wierzyła w pomoc rumuńskich poskramiaczy.
— Czy powinniśmy o tym zawiadomić obcokrajowców?
— Myślę, że nie ma takiej potrzeby, Jane. — Ruda pokręciła głową. — Możecie im jedynie powiedzieć, żeby się pod żadnym pozorem nie zbliżali do Zakazanego Lasu. Porozmawiam jeszcze na ten temat z profesor McGonagall. Czy macie jeszcze jakieś pytania? W porządku, myślę, że na tym zakończymy. Pamiętajcie, proszę, o ankietach.
Prefekci zaczęli wstawać ze swoich miejsc i wychodzić, żegnając się z Rudą. Wreszcie w środku zostali już tylko Rose i Scorpius — ona z dłońmi splecionymi pod podbródkiem, on stojący przed jej biurkiem i spoglądający uważnie na swoją dziewczynę.
— Rozmawiałaś z Conradem?
Patrząc mu prosto w oczy, nie potrafiła skłamać.
— Tak.
— Więc już wszystko wiesz.
Nie zabrzmiało to jak pytanie, bardziej jak stwierdzenie faktu. Blondyn w zamyśleniu potarł brodę, wciąż skupiony i ostrożny.
— Tak.
— Chciałem ci powiedzieć o tym incydencie, ale... nie potrafiłem. Podczas świąt wydawałaś się taka szczęśliwa bez myślenia o tym kretynie...
— Nie tłumacz się. Albus mi o wszystkim powiedział. — Jej spojrzenie stało się nieodgadnione, zupełnie jakby użyła oklumencji, i Scorpius już nie mógł czytać w jej oczach. — Nie mam do ciebie żalu, chciałeś mnie chronić. To Conrad jest tutaj winowajcą. Myślałam, że jest moim dobrym kumplem, osobą, z którą mogę pogadać o wszystkim i o niczym. Okazało się, że jest inaczej.
Jej głos zabrzmiał tak okropnie zimno, że Scorpiusa aż przeszedł dreszcz.
— Co ci powiedział?
— W dużym skrócie? Że mnie kocha od zawsze, a tamten list był aktem desperacji i zazdrości o ciebie.
— I dlaczego wysłał?
— Bo był o ciebie zazdrosny, powiedziałam ci już. Koniec końców się na niego wkurzyłam. Kazałam mu się wynosić.
— To dlatego nie było go na zebraniu — domyślił się Scorpius.
— Tak.
Scorpius poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Musiał przetrzeć oczy, żeby kupić sobie trochę czasu na zastanowienie się, co powiedzieć. Cała ta sytuacja zaczynała go przerastać; nigdy nie widział Rose w takim stanie, kiedy wyglądała trochę jak zimna Królowa Śniegu albo nawet Królowa Lodu.
— I co zamierzasz z tym wszystkim zrobić? — spytał ostrożnie.
— Nic. Po prostu z mojej przyjaźni z Conradem już nic nie zostało. — W lodowej masce pojawiła się pierwsza rysa. — Zawsze miałam go za dobrego człowieka i nigdy nie sądziłam, że byłby w stanie tak pogrywać z cudzymi uczuciami. Merlinie, nie mogę uwierzyć, że chciał mi podać eliksir miłosny! Chciał mi cię zab… zabrać…
Ostatnie słowa dość płynnie przeszły w szloch połączony z czkawką, więc Scorpius, nie zastanawiając się zbytnio, podszedł do Rose i ją mocno przytulił, pozwalając, żeby łzy wsiąkały w jego szkolną szatę.

Gdy wróciła wieczorem do Wieży Ravenclawu, zobaczyła siedzącego przy kominku Jeremiego. Nawet nie zauważył jej nadejścia, całkowicie pogrążony w lekturze. Trzymał na kolanach opasły tom i w zamyśleniu gładził dłonią włosy, od czasu do czasu przerywając lekturę, żeby zrobić jakieś notatki. Z tego, co Rose mogła dostrzec ze swojego miejsca, na pergaminie widniały jakieś cyfry, a zatem Krukon musiał czytać książkę historyczną. To było dziwne, nawet jak na ucznia Ravenclawu. Mało kto się pasjonował historią, bo też i lekcje z profesorem Binnsem skutecznie studziły zapał.
Po raz pierwszy w ciągu siedmiu lat miała okazję mu się dobrze przyjrzeć. Widywała go czasami na korytarzach, w bibliotece czy w pokoju wspólnym, mieli również sporo lekcji ze sobą, ale nigdy się specjalnie nie przyjaźnili. Z tego, co widziała, Jeremy zresztą nie miał zbyt wielu przyjaciół, choć często przebywał w towarzystwie drobniutkiej Puchonki z szóstego roku.
Jeremy wcale nie był brzydki, ale po prostu nie w jej guście. Zdecydowanie bardziej wolała blondynów z zielonymi oczami, a brązowa szopa na głowie Krukona raczej nie miała zbyt wiele wspólnego z charakterystycznymi Malfoyowskimi włosami. Rose nie miała też pojęcia, jakiego koloru były oczy Jeremiego, skrywane za szkłami okularów w czarnych oprawkach, ale na pewno nie zielone — obstawiałaby raczej ciepły brąz. Jego okrągła twarz doskonale zdawała się pasować do nieco zaniedbanego ciała; dzięki niej zresztą chłopak wyglądał na bardziej sympatycznego.
W sumie to wyglądem bardziej przypominał Puchona niż Krukona; Rose z miejsca mogłaby go uznać za ciepłą kluskę. Może faktycznie nią był, tylko zamiłowanie do książek i wiedzy wygrało z puchońską częścią jego natury.
Podeszła bliżej i zatopiła się na kanapie tuż obok fotela Jeremiego. Chłopak nawet nie podniósł głowy, choć przecież musiał zauważyć jej obecność.
— Przyszłaś mi poprzeszkadzać?
— Tylko odrobinę — odparła, wciągając nogi na kanapę i obejmując je ramionami. — Chciałam cię o coś spytać.
— Pytaj.
Jeremy zamknął książkę i odłożył ją na stolik, nieco niechętnie porządkując notatki. Jeszcze ani razu nie podniósł głowy, żeby spojrzeć na Rose.
— Czemu cię tak interesuje grób założycieli Hogwartu?
— Ach. — Roześmiał się. — Zainteresowała cię moja pogawędka z Binnsem, co? Cóż, nie od dziś mnie to ciekawi, po prostu wszystkie dostępne źródła wiedzy zawiodły, dlatego postanowiłem zapytać o to Binnsa. Historia Hogwartu zupełnie ten temat przemilcza, no a inne źródła… Wiedziałaś, że Godryk Gryffindor zostawił po sobie dziennik, który potem kontynuował jego syn? W żadnym miejscu jednak nie wspomina o miejscu pochowania ojca. Napisał jedynie o jego pogrzebie.
— Godryk Gryffindor zostawił po sobie dziennik? — powtórzyła zaskoczona Rose, gdy Jeremy wreszcie na nią spojrzał. — I miał syna?! Jak się dowiedziałeś o tym dzienniku? Gdzie go znalazłeś?
Jeremy szybko uniósł dłoń, chcąc zatrzymać potok słów.
— Powoli, powoli, nie wszystkie pytania naraz. Tak, już ci powiedziałem, że tak, napisał dziennik i przekazał go swojemu synowi. Znalazłem go właściwie przypadkiem… Wiesz, jakie cuda miał w swoim posiadaniu profesor Dumbledore?
— Ukradłeś mu ten dziennik?!
— Nie, nie, skądże znowu — odparł nieco nerwowo, pocierając dłonią włosy. — Po prostu go sobie… pożyczyłem. Zobaczyłem go na półce w gabinecie McGonagall i wyciągnąłem go tylko na chwilę, żeby zobaczyć, co to takiego. Miałem wrażenie, że mnie do siebie przyciąga, zupełnie jakby krew na okładce do mnie wołała. Nie wiem… To było dziwne uczucie. Ale go wziąłem stamtąd i schowałem do kieszeni, zanim McGonagall wróciła. Nawet nie wiesz, jaki ten dziennik jest niesamowity.
— Wyobrażam sobie — szepnęła Rose — ale uważam, że powinieneś go oddać. Nie należy do ciebie.
— Oddam go niedługo, obiecuję. Potrzebuję jeszcze paru dni, żeby zrobić notatki. W każdym razie… Syn Godryka po prostu milczy na temat miejsca pochówku ojca. Napisał tylko o powrocie z północy, więc wnioskuję, że Godryk nie został pochowany w swojej rodzinnej miejscowości, bo tam właśnie wracał syn. Został pochowany na północy. A co leży na północy? Hogwart.
Rose potrząsnęła głową, nieprzekonana.
— Równie dobrze może chodzić o jakieś miasto, w którym Godryk mieszkał już po założeniu Hogwartu. To wcale nie musi być Hogwart.
— Nie musi, masz rację. To jest jednak dość prawdopodobne. Godryk był do Hogwartu bardzo przywiązany. Wspominał o nim w dzienniku naprawdę wiele razy, martwił się o losy zamku po swojej kłótni z Salazarem. Napisał też jedno zdanie, które szczególnie mnie zainteresowało: że chciałby spocząć właśnie w zamku. Sądzę, że syn wypełnił jego wolę.
— Niewykluczone. Jednakże gdzie niby mieliby go pochować? Na pewno nie leży w tym samym miejscu, co Dumbledore. Myślisz, że mogliby umieścić jego grób w jakimś pomieszczeniu w zamku?
— Tak, myślę, że tak.
— To jakim cudem jeszcze nikt go nie odkrył?
— Cóż, tak jak mówiłem Binnsowi, uważam, że do jego otwarcia jest potrzebny jakiś czynnik. — Wykonał nieokreślony ruch ręką, wzruszając ramionami. — Może jest potrzebna konkretna osoba, ktoś w rodzaju Dziedzica Slytherina tak jak w przypadku Komnaty Tajemnic. A może nie. Może każdy może tam wejść, tylko to miejsce jest dobrze zamaskowane.
— Może jest potrzebna osoba… A może jest potrzebny przedmiot. Klucz. Coś, co otworzy drzwi. Myślę, że jeśli faktycznie umieścili te groby w jakimś pomieszczeniu, przyznali tam dostęp kilku osobom, niekoniecznie tylko potomkom założycieli. Wtedy praktyczniejszy byłby klucz.
— Niewykluczone — powtórzył jej wcześniejsze słowa. — Zresztą to tylko spekulacje. Nie mam pojęcia, co mogłoby być kluczem ani kto mógłby otworzyć komnatę, a co dopiero mówić o jej położeniu.
— Rozmawiałeś o tym z McGonagall?
— Jeszcze nie. Chciałem do niej niedługo pójść i oddać przy okazji ten dziennik. Nie wiem, czy będzie cokolwiek wiedziała, bo skoro Historia Hogwartu milczy na ten temat, to mogli zamknąć tę komnatę już dawno… Albo po prostu klucz przepadł i bez niego już nikt więcej nie wszedł do środka. Nie wiem, ale chciałbym się dowiedzieć.
— Dlaczego właściwie cię tak bardzo zainteresował ten temat?
— A sama się nigdy nad tym nie zastanawiałaś? Nigdy nie myślałaś, dlaczego właściwie nie mamy żadnej informacji o grobach założycieli, podczas gdy do grobu Dumbledore’a każdego roku w maju wędrują tłumy? Na gacie Merlina, przecież to założyciele Hogwartu, powszechnie znani i podziwiani czarodzieje! Ich groby powinny być zadbane, odwiedzane! Po prostu… to nie wydaje mi się normalne.
— Może oni po prostu chcieli spokoju po śmierci. Wiesz, musieli się spodziewać, że ich sława potrwa jeszcze tysiące lat po ich śmierci, więc może po prostu chcieli mieć odrobinę spokoju chociaż po śmierci.
— Interesująca teoria. — Jeremy potarł w zamyśleniu brodę. — Ale nie sądzę, szczerze mówiąc. Poza tym uważam, że ich groby nie powinny porastać kurzem i znajdować się w miejscu, którego nikt nawet nie zna.
— Nie zagłębiałabym się w to aż tak bardzo, szczerze mówiąc. Warto zapytać McGonagall, może będzie coś wiedziała, ale jeśli nie, to nie ma co drążyć. Czasem trzeba po prostu zostawić zmarłych w spokoju.
Jeremy podniósł się z miejsca i przeciągnął niczym kot. Wypowiadając kolejne słowa, zbierał notatki ze stolika i wreszcie przytulił je do piersi.
— Myślę, że i tak decyzja nie należy do nas, Rose. Dobranoc.
Nie czekając na jej odpowiedź, ruszył w kierunku sypialni. Rose jednak jeszcze przez dłuższy czas nie ruszała się z kanapy, zamyślona i wpatrzona w ogień wesoło trzaskający w kominku.


Miała dziwne sny tej nocy.
Śniła w bieli i błękicie. Nie rozpoznawała zbyt dobrze kształtów dokoła siebie, bo wszystko przypominało raczej mleczną mgłę. Wiedziała tylko, że spaceruje jakąś drogą, a zimno dokucza jej coraz bardziej. Musiała się wreszcie objąć rękoma, żeby zatrzymać uciekające z organizmu resztki ciepła. Wkrótce zaczęła wydychać obłoczek pary, a jej usta stawały się coraz bardziej niebieskie.
Wreszcie na końcu drogi ukazała się jakaś postać. Rose musiała zmrużyć oczy, żeby ją zobaczyć wyraźniej. Była to kobieta cała spowita w biel. Nawet włosy miała białe — spływały jej mlecznymi kaskadami do pasa. Uśmiechnęła się szeroko, co z jakiegoś powodu nie spodobało się Rudej. To nie był zbyt przyjazny uśmiech, a przynajmniej nie taki, jakim obdarza się nowo napotkane osoby — prędzej taki, jakim drapieżnik obdarzyłby swoją ofiarę.
Gdy stanęły już naprzeciwko siebie, przez dłuższą chwilę milczały, patrząc sobie w oczy. Żadna nie zamierzała ustąpić pierwsza; lodowe spojrzenie kontra czekoladowe.
Wreszcie kobieta pochyliła się, żeby złożyć na czole Rose delikatny pocałunek.
— Śpij — szepnęła. — Śpij, dziecino.
Więc zasnęła na środku drogi, czując rozchodzące się od serca zimno. Nie mogła już tego powstrzymać, bo osuwała się w kolejny sen, tym razem już wypełniony feerią barw typowych dla normalnych snów. Jednakże, o dziwo, pocałunek Lodowej Pani towarzyszył jej przez całą noc.

Dobra, ten rozdział jest w sumie mało konkretny, ale potem będzie lepiej. :D Muszę się pochwalić – skończyłam, skończyłam wreszcie pisanie Tańca, dotarłam do epilogu, rozpiera mnie duma i nie mogę uwierzyć w to, że wytrwałam! ^^ W związku z tym kolejne rozdziały będą się ukazywać co tydzień (następny 18.03), bo wreszcie mogę sobie na to pozwolić. :D Będę teraz poprawiać poprzednie rozdziały i korygować błędy, zaś przy epilogu będziecie mogły zostawić swoje adresy mailowe – później roześlę pdfy. // A do tego, moje kochane, wszystkiego najlepszego, jest nasze święto! :D

2 komentarze:

  1. Rozdział jest świetny <3
    Bardzo mnie wciągnął,dlatego też bardzo się cieszę,
    że rozdziały będą co tydzień ^^
    Zaciekawiła mnie historia założycieli i nie mogę się doczekać jak to się ostatecznie skończy.
    Takim dziwnym niepokojem napawa mnie ten sen Rose i mam wrażenie, że ta kobieta zamiesza jeszcze.
    Dziękuję bardzo za życzenia
    i również życzę Ci wszystkiego dobrego ;*
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
  2. Historia założycieli podoba mi się coraz bardziej. Jestem ciekawa jakie informacje Rose i Jeremy'emu jeszcze uda się znaleźć.
    Zastanawiam się, co ten sen Rose może oznaczać.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje