czwartek, 17 maja 2018

49. Ta zimna noc

Gdy Rose przekraczała próg posiadłości Malfoyów, czuła nieracjonalny strach. Nie pomagała nawet obecność Albusa, który dzielnie kroczył u jej boku. Zresztą nie z jego winy miała ochotę wziąć nogi za pas.
Było już jednak za późno, żeby się wycofać, więc Rose na miękkich nogach ruszyła w stronę wejścia. Długa do kostek suknia szeleściła na każdym kroku i dziewczyna co kilka sekund obrzucała dół krytycznym spojrzeniem. Nie chciała jej zniszczyć, więc bardzo się obawiała, że dolna część materiału zamiecie kurz z podłogi. Zbyt długo wybierała kreację na ten wieczór, żeby teraz pozwolić na skalanie jej brudem.
Chciała choć ten jeden raz porządnie wyglądać, a nawet ona sama musiała przyznać, że sukienka leżała na niej nadzwyczaj dobrze. Miała głęboki, zielony kolor i podkreślała oczy Rose. Została przewiązana szarfą w miejscu połączenia dwóch części — koronkowej góry i gładkiego dołu. Włosy wystarczyło upiąć w misterną fryzurę na czubku głowy. Rose dobrała do tego szpilki oraz kopertową torebkę, w której dzięki pewnemu zaklęciu pomieściło się bardzo dużo rzeczy.
Czuła na sobie spojrzenia wielu osób, gdy razem z Albusem wchodzili do środka. Nie lubiła znajdować się w centrum zainteresowania, choć się tego spodziewała. W końcu zjawiała się po raz pierwszy w Malfoy Manor i jeszcze nie znała nikogo z rodziny Scorpiusa.
Lęk nie przeszkadzał jej w rozglądaniu się dokoła, po części ze względu na to, że była zaintrygowana wspaniałościami posiadłości, a po części dlatego, że szukała solenizanta. Nie podobało jej się to, że musi stać w holu sama. Pomimo jej protestów Albus szybko uciekł, stwierdziwszy, że musi coś zjeść.
Uśmiechała się do wszystkich pozdrawiających ją osób. Nie znała nikogo, ale miała wrażenie, że wszyscy znają ją samą. Ścisnęła kurczowo torebkę, przeklinając moment, w którym się zgodziła na przyjście na bal.
Dostrzegła go na samym końcu sali, beztrosko opartego o jeden z filarów. Jego jasne włosy lśniły w blasku światła kryształowych żyrandoli, perfekcyjnie dopełniając mugolski ubiór — białą koszulę i czarne spodnie. Kiedy spojrzenie zielonych oczu (dziedzictwo Astorii Greengrass) spoczęło na niej, Rose poczuła dreszcz przechodzący przez kręgosłup. Jedno spojrzenie Scorpiusa Malfoya wystarczało, żeby poczuła ten charakterystyczny ogień w żyłach, ten sam, którego doświadczyła podczas ich pierwszego tańca.
Blondyn uśmiechnął się szeroko, już samym tym gestem sprawiając, że Rudej zmiękły kolana i zdołała się utrzymać na nogach tylko dzięki oparciu się o ścianę.
Gdy tylko odzyskała władzę nad dolnymi kończynami, ruszyła w stronę swojego księcia. Przez długą chwilę naprawdę czuła się jak w bajce. Brakowało chyba tylko konia i przeklętej macochy.
— Cześć, jestem Dorian Starnight.
Rose nieco zdezorientowana i wciąż rozkojarzona spojrzała na mężczyznę zastępującego jej drogę. Kątem oka wciąż widziała Scorpiusa, więc zaczęła się gorączkowo zastanawiać, jak spławić przybysza.
Z fałszywym uśmiechem uścisnęła jego dłoń.
— Rose Weasley. Wybacz, muszę przejść…
Gdy Rose zrobiła krok w bok, żeby go wyminąć, Dorian chwycił jej ramię i odwrócił ku sobie. Stał stanowczo zbyt blisko i dziewczyna czuła zapach papierosów oraz, co dziwne, cynamonu. Musiała teraz zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę. Wszystko w niej krzyczało, żeby się odsunęła, lecz nie chciała robić sceny pośrodku holu. Nie miała też pod ręką różdżki, żeby bezkrwawo z tym skończyć.
— Poczekaj chwilę, panno Weasley. Chciałbym z tobą porozmawiać.
Ruda nie była ślepa i musiała przyznać, że mężczyzna był przystojny. Miał w sobie pewien nieodparty urok, który przyciągał do niego kobiety jak ćmy do światła, i nie chodziło wyłącznie o szelmowski uśmiech. Jego brązowe oczy uważnie lustrowały twarz Rose, zupełnie jakby mężczyzna chciał ją dokładnie zapamiętać. Na pierwszy rzut oka wydawał się miły, lecz przeczucie Rose mówiło, że powinna się od niego trzymać z daleka. Ten mężczyzna zwiastował kłopoty.
I w dodatku rozdzielał ją od Scorpiusa.
— Mamy o czym rozmawiać?
Starała się tak wymanewrować, żeby móc sięgnąć dłońmi po różdżkę, ale Dorian w odpowiedzi tylko wzmocnił uścisk, unieruchamiając jej ręce. W odpowiedzi zafukała jak rozwścieczona kotka.
— Owszem — odparł pogodnie mężczyzna. — Właściwie to chciałbym…
W Rose się wszystko zagotowało, kiedy Dorian pochylił się. Jego twarz znajdowała się teraz niebezpiecznie blisko jej własnej. Kierując się instynktem, dziewczyna z całej siły nadepnęła mu na nogę, choć szpilki nie ułatwiały tego zadania. Tyle jednak wystarczyło, żeby zaskoczony mężczyzna ją wypuścił. W następnej chwili uderzył w ścianę, przygwożdżony do niej przez błyskawicę w postaci Scorpiusa Malfoya. Chłopak ścisnął Doriana tak mocno, że Rose przez chwilę obawiała się, że go zabije.
Nigdy nie widziała ukochanego tak wściekłego. W przeciwieństwie do niej Scorpius zawsze był oazą spokoju i rzadko tracił panowanie nad sobą.
— Udusisz go!
Rose chwyciła ramię Scorpiusa, próbując go odciągnąć. Równie dobrze mogłaby ruszyć ścianę, lecz przynajmniej blondyn na nią spojrzał i wypuścił Doriana z uścisku. Zanim mężczyzna zdołał uciec, gdzie pieprz rośnie, Scorpius wysyczał do niego:
— Trzymaj się od niej z daleka.
Dorian szybko przytaknął i z uniesionymi rękoma się wycofał, a Scorpius podszedł do Rose i mocno ją przytulił.
— Kto to był? — spytała Rose drżącym głosem, odsuwając się na tyle, żeby móc spojrzeć na chłopaka. — Przedstawił się, ale…
— Nie przejmuj się nim, już cię więcej nie dotknie. Chciał mi zrobić na złość. — Scorpius położył dłoń na karku Rose, delikatnie ją głaszcząc. Jego druga ręka wciąż spoczywała na talii dziewczyny, nie pozwalając Rudej się odsunąć jeszcze bardziej. — To mój kuzyn, syn ciotki Dafne. Jest uważany za czarną owcę w tej rodzinie, i to dosłownie. Uwielbia skandale i romanse z przypadkowymi dziewczynami. Raczej się… nie lubimy. Nie przejmuj się nim.
Później już jej nie wypuszczał z rąk, dokładnie tak jak jej wcześniej obiecał.
Przedstawiał jej kolejne napotkane osoby, a po ich odejściu szeptał do ucha Rose własne komentarze, nieodmiennie bawiące dziewczynę. Po jego złości nie było już ani śladu, chociaż Rose znała go tak dobrze, że zauważyła, że wciąż był spięty, jakby w każdej chwili gotował się do skoku. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał jej panterę, która swoim głębokim mruczeniem usypiała czujność ofiary.
W końcu nie bez powodu to zwierzę było jego patronusem.
Goście zdawali się nie dostrzegać tego napięcia. Wszyscy posyłali Rose przyjazne uśmiechy i witali się wylewnie ze Scorpiusem, ściskając mu dłoń bądź go przytulając. Wszyscy też składali mu życzenia oraz wręczali prezenty, przez co blondyn musiał zacząć je składować na stole w sali balowej.
Rose nie brała udziału w tych rozmowach, jedynie się przyglądała i posyłała uśmiechy. Nie była w stanie zapamiętać wszystkich imion, zresztą nikt tego od niej nie wymagał. Otrzymywała zaciekawione spojrzenia i odwzajemniała je. Część gości była w jakiś sposób spokrewniona z Malfoyami, a część się z nimi przyjaźniła.
Uwagę Rose zwróciła kobieta o czarnych włosach przetykanych siwizną, tego dnia spiętych w koka. Nie była już młoda, ale mimo to trzymała się prosto. Miała na sobie gładką suknię w burgundowym kolorze, ozdobioną srebrną broszką w kształcie główki słonecznika. Wyglądała jak stateczna, surowa matrona, lecz spojrzenie miała ciepłe. Rose miała wrażenie, że skądś ją zna, nie mogła sobie jednak przypomnieć, skąd.
Gdy Scorpius zauważył, kim się zainteresowała Ruda, szepnął jej na ucho, że to Andromeda Tonks, niegdyś Black, jego praciotka, a to przypomniało Rose, skąd zna kobietę.
— Babciu!
Zupełnie się nie spodziewała, że Teddy Lupin się również pokaże na balu w Malfoy Manor, więc aż podskoczyła, gdy zobaczyła go nieopodal Andromedy. Zawsze go uznawała za Pottera lub Weasleya. Nie pamiętała, że był przecież również dziedzicem Blacków, właśnie dzięki Andromedzie, a więc, co za tym idzie, byli ze Scorpiusem kuzynami. Rose miała wrażenie, że Teddy spędził znaczną większość swojego życia w klanie Weasleyów i wrósł w niego bardziej niż w czystokrwistą stronę rodziny. Był jak starszy brat dla wszystkich dzieciaków dorastających w Norze. No, może poza Victoire, która spędziła piętnaście lat na podkochiwaniu się w nim i ostatecznie za niego wyszła.
Ona zresztą również się pojawiła na balu. Jej jasne włosy zdawały się błyszczeć, a niebieskie oczy promieniowały szczęściem. Miała na sobie niebieską sukienkę odcinaną pod biustem, która kolorystycznie pasowała do włosów Teddy’ego. Kobieta nie robiła niczego, by ukryć swój już spory brzuszek — była w ósmym miesiącu ciąży.
Wyglądali z Teddym na bardzo szczęśliwych i zakochanych w sobie. Nawet teraz, gdy rozmawiali z Andromedą, trzymali się za ręce. Rose widziała, jak czule na siebie patrzyli — zupełnie jakby nie widzieli poza sobą świata.
— Ziemia do Rose.
— Hm?
Zamrugała kilkakrotnie i przeniosła wzrok na stojącego obok Scorpiusa. Uśmiechał się lekko, jakby wiedział, o czym rudowłosa myślała.
— Jesteś głodna?
— Nieszczególnie. A ty jesteś?
— Nie jesteś głodna? Na pewno dobrze się czujesz? — Blondyn z udawaną troską przyłożył dłoń do czoła Rose. — Nie jesteś chora? Może masz gorączkę?
— Zamknij się, z łaski swojej — mruknęła, zabierając jego dłoń z własnego czoła. Już chciała go obdarzyć szturchnięciem łokciem, kiedy stanęła przy nich kobieta z dziewczynką na rękach.
— Cześć, Scorpius, Rose — przywitała ich z serdecznym uśmiechem, a dziecko pomachało rączką. — Czy mogłabym na chwilkę porwać twojego partnera, Rose?
— Dafne, chyba możesz powiedzieć wszystko przy Ro…
— Oczywiście, nie ma problemu — weszła mu w słowo Ruda, odwzajemniając uśmiech i przy okazji posyłając Scorpiusowi znaczące spojrzenie.
Blondyn niechętnie odszedł, lecz nawet gdy stanęli z Dafne na boku, nie spuszczał oka z Rose. Z kolei dziewczynka, dotąd nieopuszczająca ramion matki, stanęła samodzielnie na podłodze i, nieco się kołysząc, podeszła do stołu ze smakołykami. Rose z przyjemnością obserwowała jej dziecięcą radość, gdy dziewczynka zdołała dosięgnąć ciasteczka kokosowe.
Ruda ukradkiem przyjrzała się również matce dziecka. Były do siebie bardzo podobne, córka wyglądała jak pięcioletnia kopia Dafne.
Dafne. To musiała być Dafne Greengrass, ciotka Scorpiusa i przy okazji również matka Doriana. Rose była ciekawa, czy to właśnie po niej syn odziedziczył charakter.
— Rose, czy możemy ci zająć chwilkę?
No świetnie, teraz i do niej ktoś się przyczepił…
Gdy się odwróciła w stronę przybyszy, ku swojemu zaskoczeniu ujrzała rodziców Scorpiusa i momentalnie się zestresowała. Nie zdążyła jeszcze ich oficjalnie poznać, gdyż witali gości. Nie czuła się gotowa na stawienie im czoła samotnie i teraz pożałowała, że kazała Scorpiusowi odejść z Dafne.
— Oczywiście, pani Malfoy — odparła nieco sztywno, nie wiedząc, jak się zachować — czy wyciągnąć do nich rękę, czy dygnąć, czy co…
— Och, mów mi Astoria, bardzo cię proszę! Sądząc ze spojrzeń, jakie rzuca ci mój syn, wnioskuję, że już niedługo zostaniemy rodziną! W takiej sytuacji nie ma potrzeby przejmować się kurtuazją czy oficjalnymi tytułami. Słyszałam o tobie same dobre rzeczy.
Na twarz Rose wypełzł ceglasty rumieniec, ale dziewczyna zmusiła się do pozostania na miejscu i patrzenia Astorii w oczy. Matka Scorpiusa zresztą szybko pogorszyła niezręczną sytuację, przytulając Rudą.
Prawdę mówiąc, pani Malfoy nie wyglądała na stateczną matkę i gdyby Rose nie znała jej prawdziwego wieku, dałaby jej może z dwadzieścia pięć lat. Krótko przycięte brązowe włosy dodawały jej uroku, podobnie jak wsunięta w nie opaska z jadeitowym wężem, a zielone oczy błyszczały młodzieńczą energią.
Z kolei jej mąż… Rose miała wrażenie, że Scorpius był jego dość wierną kopią, może nie licząc koloru oczu i zarostu widocznego na twarzy Malfoya Seniora. Obaj też emanowali tym samym spokojem i autorytetem, co chyba było u Malfoyów dziedzicznie, podobnie jak biały kolor włosów.
— Podejrzewam, że Scorpius znacznie przekoloryzował — bąknęła Rose w odpowiedzi, kiedy Astoria ją wypuściła z uścisku. — Nie chciałabym, żeby miała pa… żebyś miała o mnie zbyt wygórowane mniemanie.
— Jestem przekonana, że Scorpius nie wyolbrzymił niczego ani trochę. Poza tym twoje sukcesy i na turnieju, i w nauce mówią same za siebie, już nie wspominając o tym, że udało ci się zdobyć serce mojego syna… To wyczyn, który zasługuje na duże uznanie.
Astoria uśmiechnęła się do niej tak ciepło, że złość Rose odeszła w niebyt. Zachowywała się tak serdecznie, że Ruda nie mogła jej mieć za złe bezpośredniego zachowania i poczuła się nieco mniej zestresowana. Była też wdzięczna kobiecie, że nie wspomniała o jej rodzinie. Z pewnością wiele osób uznałoby za jej największe osiągnięcie urodzenie się jako dziecko Hermiony Granger i Ronalda Weasleya.
— Właściwie to było odwrotnie — przyznała po namyśle, uśmiechając się lekko. — To on zdobył moje serce, a nie ja jego.
Astoria roześmiała się, podczas gdy jej mąż puścił do Rose oko.
— Co zamierzasz robić po skończeniu Hogwartu, Rose? — spytał Draco, przerywając ciszę. — Masz już jakieś plany?
— Właściwie to tak. Chciałabym pracować w Ministerstwie. Interesuję się prawem, szczególnie związkiem prawa czarodziejów z mugolskim… Uważam, że aurorzy i policja mugolska powinni ze sobą współpracować, podobnie jak robią to premier i minister magii.
— Och? Dlaczego tak uważasz?
Draco wyglądał na naprawdę zainteresowanego, a Rose przypomniała sobie, że on przecież pracował w Ministerstwie w Departamencie Przestrzegania Prawa.
— Wiele przestępstw jest dokonywanych przez czarodziejów na mugolach i odwrotnie — odparła Rose, już nieco mniej pewnie. — Uważam, że technologia jest często równie przydatna co magia, więc obie strony mogłyby skorzystać na współpracy i przestępczość by spadła. Ministrowie ze sobą współpracują, prawda? Więc czemu by tej współpracy nie rozszerzyć?
— Myślę, że głównym problemem jest tutaj ustawa o tajności. Ministerstwo zawsze wolało, by jak najmniej mugoli wiedziało o istnieniu świata czarodziejów. Uświadamianie aż tylu mugolskich policjantów mogłoby się źle skończyć.
— Niekoniecznie. Można by było wtajemniczyć jedynie policjantów na najwyższym stopniu i zobowiązać ich do zatrzymania tego w tajemnicy. Można też użyć zmodyfikowanego zaklęcia Obliviate…
— O czym rozmawiacie?
Scorpius pojawił się za plecami Rose zupełnie znienacka. Ruda mogłaby przysiąc, że celowo się skradał tak, żeby go nie usłyszała.
— Nie skradaj się tak — ofuknęła go. — O prawie. Nic ciekawego.
Mina Scorpiusa była co najmniej sceptyczna, lecz chłopak postanowił odpuścić.
— Pozdrowienia od Dafne, mamo. Kazała cię przeprosić, że nie porozmawiałyście, ale musiała wyjść wcześniej. Dostała patronusa ze szpitala, że jej potrzebują. Zostawiła Małą z Beatrice, ale pytała, czy może przenocować u nas. Zgodziłem się.
Rose miała ochotę spytać, kim, do cholery, jest Mała, ale na razie powściągnęła język, wiedząc, że to niezbyt odpowiedni moment.
— W porządku. Przygotujemy jej później pokój gościnny. Anthony pracuje?
— Tak, nocna zmiana.
— Dobrze. Zajmę się tym. — Astoria spojrzała najpierw na zegar wiszący na ścianie, potem kolejno na męża i syna. — To chyba już czas na tort, nie sądzicie?
Rose aż ścisnęło w żołądku, bo wiedziała, że tort oznacza również toast oraz pierwszy taniec, który obiecała Scorpiusowi. Właściwie to chłopak wymusił jej zgodę podstępem i teraz nie mogła się wycofać, podobnie jak po przekroczeniu progu Malfoy Manor nie mogła już uciec z balu.
Scorpius musiał wyczuć jej niepokój, bo na nią spojrzał i mocniej objął ramieniem. Nie musiała nawet nic mówić.
— Tak, myślę, że możemy już zacząć — odparł. Jego słowa były skierowane do Astorii, lecz firmowy uśmiech przeznaczony tylko dla Rose. Dziewczynie zmiękły nogi. — Zajmiecie się tym? Szampan i tort?
— Oczywiście, synu.
Astoria wyciągnęła dłoń, jakby chciała poczochrać czuprynę Scorpiusa, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Uśmiechnęła się tylko do syna, po czym odeszła z Draconem w stronę kuchni, żeby wydać dyspozycje.
— Kim jest Mała? — spytała Rose, gdy tylko uwaga Scorpiusa ponownie skupiła się wyłącznie na niej.
Blondyn przewrócił oczami, lecz udzielił odpowiedzi:
— Pamiętasz Dafne, tę kobietę, z którą rozmawiałem?
— Jasne.
— Dafne jest moją ciotką. To siostra mojej mamy. Ma trójkę dzieci, Doriana, którego już poznałaś, Beatrice i Małą. Mała ma na imię Eunice, ale wszyscy na nią mówią Mała. Tak jakoś. — Wzruszył ramionami. — Na pewno ją widziałaś. Podczas przyjęć nie opuszcza Dafne, bo się za bardzo boi tłumów.
— Och. To ile lat mają Dorian i Beatrice?
— Beatrice dwadzieścia cztery, jest najstarsza. Dorian dziewiętnaście. Oboje chodzili do Hogwartu, ale pewnie ich nie pamiętasz. No i jest Mała, która ma sześć lat. Dafne pracuje w szpitalu świętego Munga, więc się zdarza, że czasem nagle wzywają ją na interwencję. Jej mąż, Anthony, jest aurorem i często ma nocne zmiany, więc się zdarza, że ktoś z ich dzieciaków nocuje u nas. Odkąd Dorian i Beatrice stali się pełnoletni, nocuje tylko Mała.
— Czym ta dwójka się zajmuje? — spytała zaciekawiona Rose, dając się poprowadzić w stronę stołów z jedzeniem i przyjmując kieliszek szampana. — Bo pracują, prawda?
— Tak. Beatrice pracuje w redakcji „Czarownicy”, a Dorian… — Scorpius skrzywił się zauważalnie. — Kończy szkolenie na aurora, ale głównie zajmuje się trwonieniem fortuny Greengrassów. Wierz mi, to nie jest typ człowieka, który potrafiłby stworzyć trwały związek.
W tym momencie do sali balowej wjechał ogromny, czekoladowy tort ze świeczkami. Wszyscy goście mieli już w rękach kieliszki z szampanem — nie licząc niepełnoletnich i kobiet w ciąży — i wznosili toast za solenizanta. Gdy alkohol napełniał żołądki, Scorpius zdmuchiwał świeczki na torcie. Następnie zabrał się za krojenie ciasta, używając do tego celu różdżki i prostego zaklęcia. W ruch poszły talerzyki oraz widelce.
Zarówno szampan, jak i tort były naprawdę dobre. Astoria się postarała, żeby wszystko doprowadzić do perfekcji.
Gdy tylko skończyła jeść, Scorpius zabrał jej talerz oraz kieliszek i odłożył je na stół. Zaprowadził Rose na środek parkietu.
Umówili się, że zatańczą walca angielskiego. Ich tango było pokazowe, owszem, ale Rose nie miała tyle śmiałości, żeby to powtórzyć na oczach rodziców Scorpiusa, i optowała teraz za czymś mniej wyzywającym. Podczas walca nie musieli sobie aż tak bardzo patrzeć w oczy, więc ryzyko pojawienia się niebieskich iskier czy całowania się na oczach gości było mniejsze.
Jak zawsze podczas tańca, Rose się znacznie rozluźniła. Całkowicie wczuła się w muzykę i zatraciła poczucie czasu. Miała jednak wrażenie, że Scorpius się nie odprężył. Prowadził ją pewnie, tak samo jak zawsze, lecz trzymał ją nieco mocniej niż zwykle, bardziej zaborczo. Różnica była praktycznie niedostrzegalna, ale widoczna dla Rose, która znała jego ciało równie dobrze jak swoje własne.
Podejrzewała, że złość Scorpiusa jeszcze nie wyparowała całkowicie. Zresztą wcale się chłopakowi nie dziwiła, bo po czynach Doriana pozostał jej niesmak. Sama najchętniej strzeliłaby w niego jakimś porządnym upiorogackiem, chociaż wątpiła, czy syn Dafne wyciągnąłby z tego jakąkolwiek nauczkę. Ten typ człowieka miał flirtowanie i wywoływanie skandali we krwi.
Chociaż podczas tańca się praktycznie nie dotykali, Rose szybko się zrobiło gorąco. Nie mogła ukryć wypieków, lecz trzymała postawę, odwzajemniając się Scorpiusami tymi samymi drobnymi gestami, które wpływały na nią — czy to przypadkowe muśnięcie nogą, czy dłoń niby to przypadkiem ocierająca się o policzek.
Gdy tylko muzyka ucichła, rozległy się gromkie brawa. Rose zarumieniła się wściekle, lecz nie puściła ramienia Scorpiusa, gdy opuszczali parkiet. Jej nogi były jak z waty i gdyby nie wsparcie chłopaka, Ruda by dawno opadła na podłogę. Był jej kotwicą, jedyną rzeczą, która utrzymywała ją w pionie i przy zdrowych zmysłach.
— Chyba muszę iść do łazienki — oświadczyła chwilę później, gdy znaleźli się za drzwiami sali balowej, z dala od tłumu.
Scorpius posłał jej znaczący uśmieszek.
— Jesteś śliczna, gdy się tak rumienisz.
— To wszystko twoja wina — odparła, trzepiąc go w ramię z udawaną złością. — Zaraz wracam, nigdzie nie odchodź.
— Trafisz sama?
— Tak.
Łazienka mieściła się piętro wyżej, nieopodal pokoju Scorpiusa. Rose jeszcze co prawda nie była w jego sypialni, lecz lśniące zielenią drzwi ze srebrnym wężem układającym się pośrodku w literę „S” dość jasno wskazywały właściciela pokoju.
Rose niemalże spodziewała się, że zobaczy łazienkę żywcem przeniesioną z królewskich komnat. Tymczasem pomieszczenie nie emanowało przepychem, wręcz przeciwnie, wyglądało dość mugolsko, nie licząc postaci poruszającej się na witrażu w oknie, przypominającej odrobinę syrenę z łazienki prefektów w Hogwarcie.
Rozglądając się dokoła, dziewczyna pomyślała, że to pomieszczenie musiała zaprojektować Astoria, bowiem wystrój był minimalistyczny, lecz ciepły, bardzo pasujący do osobowości matki Scorpiusa. Ściany zdobiły białe kafelki ozdobione ptakami, wyglądającymi zupełnie jak żywe — nawet machały skrzydełkami, zapewne ożywione sprytnym zaklęciem. Na podłodze rozpościerał się brzoskwiniowy dywan, odgradzający wannę od reszty pomieszczenia. Na jednej ze ścian wisiały w równym rządku cztery puchate ręczniki w kolorze czekoladowego brązu, a w kącie stał wiklinowy koszyk. Porządku nie burzyły nawet ustawione przy umywalce kubeczki ze szczoteczkami w bardzo pstrokatych kolorach — wszystko do siebie w zadziwiający sposób pasowało. Astoria zdawała się też lubić goździki, gdyż bukiet tych kwiatów pysznił się czerwienią w wazonie ustawionym na jednej z półek, gdzie znajdowały się również inne przybory toaletowe.
Rose usiadła na sedesie, dając swoim nogom odpocząć. Nie tańczyli długo, lecz tyle wystarczyło, żeby się zmęczyła. Wszystko przez ten stres.
Jej uwagę przyciągnęło lustro wiszące nad umywalką. Zostało oprawione w fantazyjną srebrną ramę i było chyba jedyną starą rzeczą w tym pomieszczeniu. Rose podeszła do niego po dłuższej chwili odpoczynku i krytycznie przyjrzała się swojemu odbiciu. Scorpius miał rację, rumieńce na jej twarzy rzucały się w oczy, do tego fryzura zaczynała się rozpadać. Kilka kosmyków już się z niej wymknęło.
Ruda sięgnęła po różdżkę i doprowadziła się do względnego porządku. Przemyła twarz zimną wodą, licząc na to, że chłód odrobinę ją otrzeźwi.
Wyszła z powrotem na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi. Miękki, brązowy dywan tłumił jej kroki, gdy skierowała się w stronę schodów.
Minęła kolejne drzwi i już chciała położyć dłoń na poręczy, kiedy zobaczyła, że jedne z nich są otwarte. Przez szparę przelewał się snop światła, a do uszu Rose wkrótce dotarły podniesione głosy.
Dziewczyna zamarła, słysząc swoje imię. Rozejrzała się dokoła, czy w korytarzu nie ma nikogo więcej, i podeszła bliżej do otwartych drzwi.
Rozpoznała głos Scorpiusa, jeszcze zanim go zobaczyła. Nie krzyczał, lecz Rose wychwyciła stal dźwięczącą w jego głosie. Pozostałe dwie osoby, z którymi rozmawiał, nie siliły się na zachowanie spokoju. Dziewczyna początkowo nie wiedziała, kto jeszcze znajduje się w pomieszczeniu, lecz gdy się odrobinę wychyliła za próg, dostrzegła Lucjusza i Narcyzę Malfoyów.
Oboje wyglądali na poruszonych i zirytowanych. Wyrazu twarzy Scorpiusa Ruda nie widziała — stał zwrócony do niej plecami.
— Nie przemyślałeś tego, młody człowieku!
— Przecież jesteś z nią tylko dla jej pochodzenia — parsknęła Narcyza, nieco spokojniej niż jej mąż. — Jest dzieckiem Złotego Trio, co sytuuje cię na znakomitej pozycji, nawet jeśli nasza rodzina nigdy nie miała z nimi zbyt dobrych stosunków.
Serce Rose zaczęło bić jeszcze szybciej. Bała się usłyszeć odpowiedź Scorpiusa i szybko zatkała sobie dłonią usta, żeby nie zdradził ją żaden krzyk.
Gdy nadeszły pierwsze słowa, Ruda najpierw zamrugała, niepewna, czy się przypadkiem nie przesłyszała, ale gdy Scorpius zamilkł, zrozumienie uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. Zgięła się wpół.
— Owszem. — Głos chłopaka brzmiał niezwykle lekko. — Masz rację, babciu.
— Doskonale — zagrzmiał Lucjusz, klepiąc wnuka po plecach. — Wiedziałem, że pozostało ci jeszcze trochę oleju w głowie i dumy Malfoyów.
Rose wiedziała, że jeśli zostanie przy tych drzwiach choć odrobinę dłużej, niewątpliwie zwymiotuje na drogocenny dywan. Zerwała się do biegu, nie troszcząc się o hałas, jaki powodowała. Nie widziała już nic przez kurtynę łez i zbiegała po schodach na oślep, trzymając się poręczy niczym ostatniego koła ratunkowego.
— Rose! Rose, poczekaj!
Słyszała za sobą jego głos, lecz to zignorowała i jeszcze przyspieszyła, z rozpędu wpadając między gości rozmawiających na korytarzu. Wdarła się jak burza do sali balowej, niespecjalnie starając się kogokolwiek wymijać. Gdy kierowała się w stronę wyjścia na taras, została pożegnana złorzeczeniami i wściekłymi spojrzeniami.
Musiała wyglądać jak królowa dramatu, gdy tak biegła z rozwichrzonymi włosami i oczami podpuchniętymi od płaczu.
Licząc na to, że goście go odrobinę spowolnią, wypadła na balkon. Miała nadzieję, że zdoła dotrzeć do granic posiadłości i się deportować w bezpieczne miejsce, więc zrzuciła szpilki i zbiegła schodami w dół, w stronę ogrodu.
Zimne powietrze momentalnie ją otrzeźwiło, lecz wiatr wycisnął z oczu kolejne łzy. Rose nie zabrała ze sobą żadnej kurtki, gdyż dzień był ciepły, a nie miała teraz czasu na szukanie różdżki i rzucanie na siebie zaklęć.
Zwolniła odrobinę, gdy spostrzegła, że nikt jej nie goni. Taras zniknął jej już z oczu, gdy znalazła się na ścieżce wijącej się wśród żywopłotów. Pozwoliła sobie na wzięcie dłuższego oddechu.
Spojrzała w górę. Na niebie lśniły gwiazdy, pokazał się nawet księżyc. Noc była zimna, lecz nieprawdopodobnie piękna, co Rose doceniłaby bardziej, gdyby nie krwawiące, złamane serce.

2 komentarze:

  1. Związek z Rose nie był dla Scorpiusa problemem, a teraz zgadza się ze zdaniem dziadków. Co takiego się stało, że tak nagle mu się odmieniło.
    Zastanawiam się, jak teraz będzie się z tego tłumaczył Rose.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje