Im mniej dni pozostawało do
turnieju, tym bardziej Rose się denerwowała.
W piątek osiągnęła swój stan
krytyczny i uciekła z zajęć z obrony przed czarną magią, wymawiając się bólem
głowy. Profesor Nicks spojrzał na nią dziwnie, lecz machnięciem ręki odprawił
do skrzydła szpitalnego. Wyszła z klasy, czując na plecach kilka zatroskanych
spojrzeń.
Jednak nie tylko ona reagowała w
ten sposób; kilka dziewcząt z młodszych roczników już zemdlało z wyczerpania, więc
McGonagall kazała im wszystkim na siebie uważać.
Rose nie poszła do pielęgniarki,
lecz do swojej sali treningowej. Jeśli czegoś teraz potrzebowała, to właśnie —
paradoksalnie — tańca.
Wiedziała, że gdy już wyjdzie na
scenę, trema odejdzie jak za machnięciem różdżki — to czekanie było najgorsze i
ono przyprawiało o ból głowy. Na szczęście albo i nieszczęście, jutro miało się
wyjaśnić, czy Rose przeszła dalej, czy nie.
Kiedy zaczynała tańczyć, cały
strach się z niej ulatniał. Przestawała myśleć o czekającym ją występie i
analizować każdy element choreografii. Skupiała się na tym, co było tu i teraz.
Z każdym krokiem, ruchem dawała upust negatywnym emocjom, przekuwając je w
swoją siłę.
Mugole mówili, że lekarstwem na
wszystko jest sen, zdaniem Rose lekarstwem na wszystko był taniec.
Wreszcie opadła bez sił na
podłogę, ale za to już znacznie uspokojona. Powoli nabierała przekonania, że
jakoś to będzie, że jakoś dadzą z Brianem radę i przejdą dalej, do kolejnego
etapu. Przecież nie mogło być aż tak źle, prawda?
Wyciągnęła z torby książki i,
korzystając z tego, że miała chwilkę wolnego, zabrała się za odrabianie prac
domowych. Wiedziała, że pewnie w ciągu weekendu już tego nie zrobi, bo będzie
zbyt zaaferowana turniejem, a nauczyciele nie okażą jej litości z tak błahego
powodu. Zresztą sama nie umiała odpuścić.
Zaskrzypiały otwierane drzwi i
Rose ku swojemu zdziwieniu ujrzała Briana. Umawiali się na ostatni trening
dopiero na dziewiętnastą, a dochodziła piętnasta.
— Rose? Co ty tu robisz?
Chłopak wyglądał na równie
zaskoczonego jak ona sama.
— Mogłabym ciebie spytać o to
samo.
— Przyszedłem jeszcze poćwiczyć —
przyznał. — Chyba cała ta trema dopadła i mnie. Przeszkadzam ci?
— Nie, skądże znowu. Chodź,
chodź, ja zaraz idę, muszę zrobić sobie przerwę i zjeść obiad.
— Wiesz, że możesz zostać, jeśli
tylko chcesz. — Uśmiechnął się lekko, odkładając torbę na stół. Ściągnął swoje
szkolne szaty i został w samym podkoszulku oraz długich spodniach. — W końcu to
twoje pomieszczenie, jakby nie patrzeć.
— Daj spokój, równie moje, jak
twoje. Poza tym naprawdę jestem głodna i to już najwyższa pora, żebym coś
zjadła.
— W takim razie widzimy się o
dziewiętnastej?
— Tak.
Skinęła głową i pomachała mu, po
czym opuściła pokój.
Kto by pomyślał, że picie
gorącej, mugolskiej zielonej herbaty podczas kąpieli tak kojąco wpływało na zmysły. Rose z
zadowoleniem wyciągnęła się w wannie w łazience prefektów, obejmując dłońmi
kubek, jeszcze zresztą ciepły. Niewiele brakowało, żeby zaczęła mruczeć jak
kot.
Gorąca woda opłukująca jej ciało
zmywała z niej znużenie całego dnia oraz pot dzisiejszego treningu. Razem z
Brianem dali z siebie naprawdę wszystko, choć wiedziała, że chłopak jeszcze się
zmaga ze swoją częścią. Przynajmniej się starał i teraz mogła jedynie się
modlić do Merlina, żeby tyle wystarczyło.
Pozostawało jej tylko wyspanie
się przed czekającym ją następnego dnia zadaniem.
Gabrielle z zaniepokojeniem biegła
przez korytarze zamku, potykając się o własne szaty. Zignorowała szepty kilku
obserwujących ją trzecioklasistek i zakasała spód ubrania, chcąc jak
najszybciej odnaleźć Jona — a największą szansę miała na to w okolicy wejścia
do pokoju wspólnego Hufflepuffu, położonego nieopodal kuchni.
Wreszcie dostrzegła go stojącego
w grupce puchońskich siódmoklasistów. Zawzięcie o czymś dyskutowali, lecz
przybycie Krukonki sprawiło, że rozmowy ucichły. Spojrzenia wszystkich pięciu
chłopaków skupiły się na niej, przez co nieco się speszyła.
— Gabrielle? Co tu robisz? —
spytał wreszcie zdumiony Jon, zastanawiając się, czy dziewczyna przyszła
właśnie do niego.
— Chciałam z tobą porozmawiać.
Chyba śnił.
— W porządku. Panowie, wybaczcie,
proszę. — Przeprosił kolegów — nie nazwałby ich przyjaciółmi — i odszedł z
Gabrielle dalej od wścibskich oczu i podsłuchujących uszu. — Wszystko w
porządku?
Zaczął się niepokoić. Coś się
musiało stać, skoro Gabrielle przebiegła pół Hogwartu, żeby go znaleźć. Do tego
wyglądała na silnie poruszoną i wcale nie był to wpływ szaleńczego pościgu za
nim.
— U mnie tak, u naszej
błyszczotki nie — wyrzuciła z siebie na wydechu. — Chyba jest chora. Nie wiem,
co jej jest. Nie wygląda dobrze. Prawie mnie ugryzła. Musimy się pospieszyć…
Jon czuł, że zadawanie pytań jest
w tej chwili zbędne (zresztą pewnie i tak nie uzyskałby odpowiedzi), więc bez
zastanowienia zerwał się do biegu razem z Gabrielle. Do licha, jakim cudem ta
dziewczyna dawała radę utrzymać takie tempo? Czy ona się nigdy nie męczyła?
Dotarli wreszcie na błonia, na
tyły chatki Hagrida. Swoją błyszczotkę rozpoznali od razu; zwierzątko leżało na
dnie klatki, a jego sierść miała barwę popiołu. Prawdę mówiąc, zdaniem Jona
wyglądało, jakby zaraz miało skonać.
— Profesor Abott nas zabije —
wymamrotała Krukonka, przyklękając wprost na ziemi i nie przejmując się tym, że
brudzi szaty. — Już nie wiem, co robić.
— Czego próbowałaś?
Jon przykucnął obok, wiedząc, że
nie może sobie pozwolić na spanikowanie. Należało działać szybko i precyzyjnie,
jeśli nie chcieli stracić zwierzęcia.
— Wilczej jagody, okładów ze
skrzeloziela… Nie wiem, co jeszcze mogłoby podziałać.
— Eliksir słodkiego snu.
— Co proszę?
Spojrzała z niedowierzaniem na
kucającego przy niej chłopaka. Na jego twarzy widniała absolutna powaga; nie
wyglądał, jakby żartował.
— Mówię poważnie. One reagują na
ten eliksir inaczej niż my. My zasypiamy, a dla nich działa to jak eliksir
przeciwbólowy i regenerujący. Jak to nie pomoże, to już nic nie pomoże.
— Serio?
— Serio. Mamy jednak niewiele
czasu, powinniśmy się pospieszyć.
— Myślisz, że madame Shearwood
mogłaby nam go dać?
— Nie wiem, Gab. Lepiej, żeby tak
było, bo jeśli nam nie da, trzeba będzie jej ukraść i złamać przy okazji kilka
punktów szkolnego regulaminu. Nie boisz się? — spytał z łobuzerskim błyskiem w
oczach, nagle zapomniawszy o powadze sytuacji.
— Nie!
— Bardzo dobrze. Chodźmy, musimy
się pospieszyć.
Stanęli pod drzwiami gabinetu
madame Shearwood, spoglądając na siebie niepewnie. Żadne nie chciało wykonać
ruchu, lecz wreszcie Gabrielle zapukała. Usłyszawszy krótkie „Proszę”, weszli
do środka.
Wystrój pomieszczenia silnie
kontrastował z wyobrażeniami uczniów o tym, jak gabinet nauczycielki eliksirów
— rezydującej zazwyczaj w zimnych, ciemnych i mokrych lochach — powinien
wyglądać. Ściany miały ciepły kolor, dodatkowo wisiały na nich ruszające się
fotografie w kolorze sepii. Żadnej z widocznych na nich osób Gabrielle nie
mogła rozpoznać, więc jej wzrok powędrował ku ciągnącej się po przeciwległej ścianie
przeszklonej szafki zawierającej fiolki oraz kolby z eliksirami. Dziewczynie
momentalnie zaświeciły się oczy, lecz szturchnięcie Jona przywołało ją do
porządku. Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na madame Shearwood — kobieta
odwzajemniała ich zmieszane spojrzenia ze zdziwieniem, uniosła też brwi.
Wyraźnie była zaskoczona wizytą.
— Czemu zawdzięczam tę
przyjemność goszczenia was w moich progach? — spytała wreszcie, odkładając na
bok pióro. Zwinęła zapisany do połowy pergamin.
— My… Hm… — zaczął Jon, nie
wiedząc, jak wyrazić prośbę.
— Potrzebujemy pani pomocy.
Gabrielle nieoczekiwanie przyszła
mu z pomocą, prostując się i wlepiając swoje nieustępliwe spojrzenie w
nauczycielkę. Kobieta uniosła brwi.
— W czym?
— Chcieliśmy zapytać, czy mogłaby
pani…
Dalsze słowa Jona zagłuszył
wybuch, który rozległ się gdzieś na korytarzu prowadzącym do gabinetu madame
Shearwood. Gabrielle aż podskoczyła wystraszona i chwyciła swojego towarzysza
za rękę, oglądając się na drzwi, Jon odruchowo ją przytulił, przyciągając do
siebie, zaś nauczycielka nie straciła zimnej krwi. Chwyciła natychmiast swoją
różdżkę i wyskoczyła z pomieszczenia, gotowa do solidnego zrugania sprawcy
całego zamieszania.
— Teraz mamy szansę — wyszeptał
Jon, nadal obserwując drzwi, za którymi zniknęła nauczycielka. — Postoję na
straży, ty weź eliksir.
— Jon…
— Gabrielle, to nasza jedyna
szansa. Ona może nam tego nie dać. Szybko, nie mamy czasu! Nie wiem, kiedy
wróci.
Dziewczyna miała ochotę rzucić na
niego solidnego upiorogacka za wmanewrowanie jej w tę sytuację, w końcu jednak
wyciągnęła swoją własną różdżkę i podeszła do szafki. Wymamrotała kilka zaklęć
diagnostycznych — tak jak myślała, eliksiry były chronione czarami strażniczymi
oraz antywłamaniowymi. Na całe szczęście jednak najwyraźniej madame Shearwood
nie celowała w zaklęciach, gdyż nie stanowiły one problemu dla bystrej
Krukonki. Szybko się z nimi uporała i na próbę otworzyła drzwiczki szafki.
Trochę ryzykowała, bo nauczycielka mogła jeszcze otoczyć mebel urokami
niewykrywalnymi dla magii Gabrielle, na całe szczęście jednak tego nie zrobiła.
Krukonka szybko odnalazła
właściwy eliksir, oznaczony odpowiednią etykietką oraz podpisany schludnym
pismem madame Shearwood. Fioletowa zawartość fiolki uderzała o szklane ścianki,
kiedy Gabrielle chowała naczynie w kieszeni. Na tym jednak się cała operacja
nie zakończyła, gdyż dziewczyna szybko przetransmutowała kamień znaleziony w
drodze do zamku w kolbę, a do niej zaklęciem wlała wodę i zabarwiła ją na
fioletowo, a potem zakorkowała naczynie i odstawiła do szafki. Miała nadzieję,
że dzięki temu nauczycielka później spostrzeże, że czegoś jej brakuje.
Rzuciła z powrotem zaklęcia
chroniące i oceniła swoje dzieło; nie wyglądało, jakby ktokolwiek niepowołany
grzebał w szafce.
— Dobra, zmywajmy się stąd —
mruknął Jon, widząc, że Gabrielle już skończyła. Ostrożnie zlustrował cały
korytarz, cały czas przy tym trzymał różdżkę w pogotowiu. W pobliżu jednak
nikogo nie dostrzegł, więc odetchnął z niejaką ulgą. Widocznie źródło huku było
dalej, niż sądzili. — Droga wolna, chodźmy.
Ledwo przebiegli kilka zakrętów,
nadal bardzo uważając, żeby nie natknąć się na madame Shearwood — chyba teraz
by jej nie potrafili spojrzeć w oczy — natknęli się na Krwawego Barona.
Obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem, lecz nie wypowiedział żadnego słowa.
Skinęli mu więc głowami na powitanie i szybkim krokiem odeszli.
Zeszła na śniadanie w swoim
ulubionym, rozciągniętym już dresie. Była nieco zaspana, lecz boleśnie świadoma
czekającego ją tego dnia zadania. Na razie jednak udawała, że ma jeszcze dużo
czasu do trzynastej.
Pomimo nieludzkiej godziny — a
taką niewątpliwie była dziesiąta rano w sobotę — w Wielkiej Sali siedziało już
wielu uczniów, zapewne żywo zainteresowanych przebiegiem turnieju. Rose zaczęła
dziękować Merlinowi, że na salę konkursową wstęp mieli tylko tancerze oraz
komisja — przynajmniej na tym etapie. Nie zniosłaby chyba, gdyby ktoś teraz
mógł podziwiać, jakie robi z siebie przedstawienie. Chciała po prostu przetrwać
ten etap, a najlepiej to mieć już cały konkurs za sobą. Wystarczało, że ludzie
szeptali i plotkowali po kątach o tym, kto przejdzie dalej.
Sięgnęła po jedną z pszennych
bułek znajdujących się w koszyczku postawionym na stole i zjadła ją, nawet nie
zawracając sobie głowy smarowaniem masłem. Była głodna, potrzebowała energii,
tym bardziej, że żołądek powoli zaczynał zawiązywać się w supeł.
— Cześć, Rose. — Koło niej usiadł
rozczochrany Albus, zupełnie się nie przejmując tym, że już drugi raz w ciągu
ostatnich kilku dni siada przy niewłaściwym stole. — Jak samopoczucie?
— Cudownie, dziękuję.
— Jak zwykle czarująca. Tak samo
jak dopiero co obudzony Scorpius. Oboje jesteście siebie warci, zwłaszcza
dzisiaj. Oboje jesteście w równie podłych humorach.
— Komu ty właściwie kibicujesz,
hm?
Zrozumiał natychmiast i uniósł
brew.
— Czy to jest ten moment, kiedy
muszę wybierać między swoją rodziną a swoim przyjacielem?
— Tylko pytam.
— Kibicuję wam obojgu, Rose.
Chcę, żebyście oboje przeszli dalej, i ty, i Scorpius. Nie mam zamiaru wybierać
między lojalnością do ciebie a lojalnością do niego. — Wgryzł się w
przygotowaną naprędce kanapkę. — I nie każ mi tego robić.
— A jeżeli oboje dojdziemy do
trzeciego etapu? Kto twoim zdaniem powinien wygrać puchar?
— Nie wiem, Rose, naprawdę nie
wiem. Najlepiej by było, gdybyście oboje go zdobyli, wtedy bym nie miał
dylematu. Ale to niemożliwe, wiem. Mimo wszystko postaram się pozostać
neutralny. Uważam, że oboje zasługujecie na wygraną.
— Pocieszyłeś.
— Hej, mówię prawdę, a to, że ci
się ona nie podoba, to już nie moja wina. Zresztą na moim miejscu postąpiłabyś
podobnie.
Dziewczyna westchnęła pokonana i
dźgnęła widelcem swoją jajecznicę. Zjedzona bułka nie zaspokoiła w zupełności
jej głodu, ale nie miała siły na zjedzenie jeszcze czegoś, choć dania na stole
wyglądały smacznie — jak zresztą wszystko, co przygotowały skrzaty.
— Zjedz jajecznicę, Rosie. Nie
rób jej krzywdy.
— Chyba nie jestem już głodna.
Albus prychnął, ale nic nie
powiedział, widząc nadciągającą chmurę sów. Dwie z nich zatoczyły koło nad
głową Rose, a jedna zrzuciła mu na kolana kopertę z adresem zapisanym równym
pismem matki.
— Nie odpisałem na jej ostatni
list — wyjaśnił, widząc pytający wzrok kuzynki. — To nic istotnego, tygodniowa
dawka pouczeń, wskazówek i próśb. Wiesz, że zawsze tak robi, znasz ją.
Rose skinęła głową, po czym
wróciła do własnej korespondencji. Jeden z listów niewątpliwie przyszedł z
Doliny Godryka, od rodziców (rozpoznawała drobne pismo Hermiony i nierówne
ojca), natomiast drugi zawierał kartkę od tajemniczego adoratora, który i
dzisiaj o niej nie zapomniał.
— Co ci napisał? — zainteresował
się Al, już doskonale wiedząc, co oznacza czerwona koperta.
— Najdroższa Rose — przeczytała.
— Mam nadzieję, że dobrze ci się dzisiaj spało. Powodzenia na turnieju! Jestem
pewien, że ich wszystkich olśnisz. Na zawsze twój, ale bez podpisu.
— Przynajmniej pamiętał.
— Tak jak i rodzice. Napisali, że
trzymają za mnie różdżki czy tam kciuki, jak to się po mugolsku mówi…?
Nieważne. W każdym razie życzą mi powodzenia.
— Miło z ich strony.
— Zapewne. — Wzięła do ręki listy
i wstała. — Dobra, Al, idę się przygotować na te tortury. Nie zostało mi wcale tak dużo czasu,
więc lepiej będzie, jeśli się już zbiorę.
— Jasne. Powodzenia! Daj później
znać, jak ci poszło!
Skinęła głową i pomachała mu na
pożegnanie w wyjściu z Wielkiej Sali. Jeszcze długo po tym, jak wyszła, patrzył
za nią zamyślony. Martwił się, czy podoła zadaniu; wyglądała na bardzo
zmęczoną, choć starała się to ukryć. Zauważył jednak, że rywalizacja ze
Scorpiusem napędza ją bardziej, niż chciała to przyznać, dlatego nie mogła się
łatwo poddać. Przynajmniej będzie walczyć i da z siebie wszystko, a później
odpocznie. Osobiście ją do tego zmusi.
W dormitorium czekała na nią
tylko Gabrielle, jeszcze zresztą w piżamie i z odbitymi na twarzy zgięciami
poduszki. Elissa musiała się już widocznie udać na spotkanie ze swoim nowym
ślizgońskim chłopakiem, o którym z zapałem opowiadała przyjaciółkom
poprzedniego wieczora.
— Cześć, Rose. — Gabrielle
ziewnęła szeroko, po czym postawiła bose nogi na posadzce. — Brrrr, ale zimno.
Czy w tym zamku nigdy nie grzeją?
— Mówiłam ci tyle razy, żebyś
zostawiała kapcie koło łóżka.
Rose rzuciła w nią jednym z
puchatych kapci ozdobionych główkami króliczków. Leżały tuż obok drzwi
prowadzących do łazienki, co i tak było wyczynem, bo ich właścicielka zwykła je
zostawiać w dziwniejszych miejscach, na przykład na schodach prowadzących do
ich pokoju.
— Zawsze zapominam. — Złapała w
locie kapeć i zaczęła z fascynacją przyglądać się przyjaciółce przetrząsającej
zawartość swojego kufra. — Jaką sukienkę założysz?
— Tę, która miała być moją szatą
wyjściową. — Znalazła wreszcie poszukiwaną sukienkę. Wyjęła ją z kufra i
krytycznie obejrzała. — Tańczymy walca angielskiego, więc powinna się nadawać.
Trochę się zgniotła w tym bałaganie, ale to nic.
— Będziesz w niej pięknie
wyglądać, kochana. Oczarujesz wszystkich.
— Wolałabym raczej oczarować
wszystkich swoim tańcem, a nie wyglądem. Przecież na dobrą sprawę tylko to się
będzie liczyć — westchnęła ruda, kilkoma zaklęciami wygładzając zmarszczki i
zagniecenia na sukience.
— Nieprawda, wygląd też ma duże
znaczenie. — Gabrielle chyba zapomniała o swoim zamiarze wstania z łóżka i
objęła ramionami poduszkę, na której spała. — Uczesać cię?
— Jasne, jeśli tylko chcesz.
— Nie ma sprawy, Rosie.
— Dobrze, to ja wezmę szybki
prysznic i pomożesz mi się przygotować, okej?
„Szybki prysznic” potrwał pół
godziny, gdyż woda była tak rozkosznie ciepła, że ruda nie chciała spod niej
wychodzić. Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy jej spojrzenie powędrowało na
stojący w rogu pomieszczenia zegar. Uświadomiła sobie, że do rozpoczęcia
turnieju zostało już tylko półtorej godziny, więc błyskawicznie wyskoczyła z
łazienki, w pośpiechu dopinając sukienkę.
— Poczekaj, pomogę ci.
Gabrielle zlitowała się nad nią i
pomogła jej w przewiązaniu jasnozielonej szarfy, a potem posadziła na krześle.
Wysuszyła jeszcze wilgotne włosy Rose, a potem zabrała się za układanie
fryzury. Poprawiała ją kilka razy, lecz w końcu uśmiechnęła się, zadowolona z
efektu. Dopiero teraz pozwoliła przyjaciółce spojrzeć w lustro i dla lepszego
efektu wyczarowała jeszcze jedno, mniejsze. Rose oniemiała, widząc dzieło
puszące się na jej własnej głowie — warkocz francuski po obu stronach,
przechodzący w jednego lekkiego koka u nasady karku, żeby włosy nie
przeszkadzały w trakcie tańca.
— Jest śliczny — szepnęła ruda. —
Dziękuję.
— Podziękujesz, jak wygrasz!
Ślicznie wyglądasz. Jeszcze tylko trochę makijażu i będzie idealnie.
— Gabrielle, nie mam czasu…
— Mamy jeszcze godzinę, zdążymy.
Rose nie miała innego wyjścia,
jak ponownie oddać się w ręce przyjaciółki. Gdy po tych zabiegach ponownie
spojrzała w lustro, ledwo rozpoznała samą siebie. Patrzyła na nią bowiem już
kobieta o doskonałej figurze, poważnej twarzy i czekoladowych oczach, w których
czaił się ledwo skrywany strach.
— Nie martw się, Rose, jestem
pewna, że przejdziesz dalej. Przecież oboje daliście z siebie naprawdę wszystko
na treningach. Teraz po prostu zróbcie to, co umiecie najlepiej, i dajcie tam
czadu.
Gabrielle przytuliła
przyjaciółkę, wiedząc, że dziewczyna właśnie tego potrzebuje. Przez chwilę tak
trwały, wreszcie Rose uznała, że wystarczy czułości i powinna już iść.
— Dziękuję, Gabrielle. Postaram
się.
— Nie ma za co, Rosie.
Powodzenia!
Ruda skinęła głową i zeszła do
pokoju wspólnego, a później opuściła wieżę Ravenclawu, otrzymując po drodze
kilka pozdrowień od znajomych siedzących w salonie.
Wzięła głęboki wdech, gdy
zobaczyła czekającego na nią Briana. Opierał się o ścianę, trzymając ręce w
kieszeniach. Wyglądał niemalże zabójczo w białej koszuli i czarnych spodniach,
zupełnie inaczej niż na co dzień lub nawet na sali treningowej, kiedy nosił
dresowe ubrania. Uniósł w uśmiechu kącik ust, gdy ją zobaczył, i zaraz do niej
podszedł.
— Jak tam, księżniczko, gotowa na
pierwszą walkę?
Słowa ją zawiodły, więc jedynie
skinęła głową. Przyjęła zaoferowane przez Briana ramię. Jej własne serce
musiało bić głośno niczym dzwon, wszyscy musieli to słyszeć. Przypomniała sobie
jednak słowa Gabrielle i postarała możliwie bardzo rozluźnić. Napięcie
ulokowało się w mięśniach; wyglądało na to, że na razie nie chciało się z nich
wynosić.
W milczeniu dotarli pod Wielką
Salę, gdzie czekało już kilka innych par. Mieli jeszcze kwadrans, więc dopiero
się schodzili i w towarzystwie cichego szmeru rozmów ustawiali w rzędach pod
ścianą, czekając, aż pojawi się komisja.
W tłumie czekających Rose
wypatrzyła kilka znajomych twarzy. Skinęła przyjaźnie Marley, dziewczynie z jej
własnego domu, która również była prefektem. Dostrzegła także paru Gryfonów,
znajomych Lily i Roxanne, a także Ślizgonów, których widywała często przy stole
Albusa. Pojawił się również Scorpius Malfoy, trzymając za rękę piękną
dziewczynę o długich, niemalże białych włosach, które splotła w warkocz. Rose
poczuła ukłucie, gdy ich zobaczyła razem. W dziwny sposób do siebie pasowali.
Scorpius również na nią spojrzał,
zupełnie jakby wyczuł jej wzrok na sobie. Uśmiechnął się rozbawiony — jej śmiertelny
wróg na swoim dominium — obiecując, że się nie podda i nie przegra z Rose, a
jednocześnie zapraszając ją do podjęcia wyzwania. Zaakceptowała je, po czym
odwróciła wzrok, nie mogąc już patrzeć na młodego Malfoya.
Na jej szczęście w tej samej
chwili w drzwiach Wielkiej Sali pojawiła się McGonagall.
Wybaczcie mi poślizg! Udało mi się wreszcie dopaść laptopa i wstawić rozdział. Mam wrażenie, że jest przejściowy, ale sama walczę nadal z własnym brakiem weny. Pisanie o turnieju to okropna sprawa, nie umiałam się do tego przez dłuższy czas zabrać, aż wreszcie przy muzyce mnie olśniło. Nadal jednak ósmy rozdział leży i kwiczy, choć teraz przynajmniej mam gdzie go pisać i uzupełniać. Trzymajcie więc za mnie kciuki! Pozdrawiam cieplutko i życzę udanego rozpoczęcia roku szkolnego! A nowy rozdział będzie za niecałe dwa tygodnie (8.09), wracamy do regularnego publikowania w czwartki. Do usłyszenia!
Jak ty to robisz, ze piszesz tak miękko i gładko?! x.x
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej <3
Weny
Ann
A nie wiem, tak po prostu wychodzi. :D
UsuńPozdrówki!
Musisz mi wybaczyć, ze tym razem komentarz pewnie bedzie nieco krótszy, bo rozdział rzeczywiscie trochę przejściowy :p Wiadomo, takie też są potrzebne, a jedyna ich negatywna strona, to fakt, że jeszcze bardziej nie mogę doczekać sie kolejnego :D
OdpowiedzUsuńRose zwiewająca z lekcji, to dopiero wydarzenie! ;o
Briana nadal nie umiem polubić, ale może t i dobrze, to chyba nie jest postać do lubienia. Takie mam wrażenie, ale zobaczymy :D
Fragment z Gabs i Jonem też fajny, chociaż muszę przyznać, ze jestem znacznie bardziej spragniona jakichkolwiek scen ScoRose, wiec, gdy pierwszym razem czytałam rozdział, to trochę "przeleciałam" przez ten fragment wzrokiem xd Ale potem do tego wróciłam i sumiennie nadrobiłąm, bo tez są uroczym wątkiem ;)
"Pomimo nieludzkiej godziny — a taką niewątpliwie była dziesiąta rano w sobotę" - ba! dla mnie to i dwunasta w południe, jest w sobotę środkiem nocy :D przekleństwo typowej sowy xd
Ja jestem z Ablusem i kibicuje im obojgu, łącz ich w parę, ale juz! xd
Tajemniczy adorator, niezależnie od tego, kim się okaże, jest bardzo mocnym punktem tego opowiadanie, bo to całe zgadywanie zżera mnie od środka, strasznie mnie to ciekawi xd
Zawsze konkretna Rose, chce czarować tańcem, absolutnie nie wyglądam. I za to ją uwielbiamy :D
Oczywiście mój ulubiony fragment - czy raczej fragmencik - to subtelne, krótkie Scorose na końcu. Oj ciekawisz :D
To tyle na dziś ode mnie, rozdział mi się podoba, mimo tego przejściowego charakteru :D
Pozdrawiam i jak zawsze życzę kilogramów, ton, ciężarówek weny ;*
Wydaje mi się, że każda postać jest do polubienia. :D
UsuńA scen ScoRose jeszcze będzie dużo, także nie bój się, nadrobimy to. W kolejnym rozdziale może jeszcze nie aż tak, ale dziewiąty to już chyba Was zadowoli. :3
A tego, kto jest tym adoratorem, jeszcze długo Wam nie zdradzę. :D Zostawiłam tylko jeden hint w pierwszych rozdziałach, jeśli dobrze pamiętam. W sumie aż sprawdzę, czy napisałam to, co myślę, że napisałam - zabij mnie, ale już nawet nie pamiętam!
Dziękuję bardzo, mam nadzieję, że dopisze mi bardziej i będę mogła trzepnąć więcej rozdziałów. <3
Pozdrawiam!
Kurczę, chyba nie jestem tak praktyczna jak Rose xD Przed takim ważnym wydarzeniem nie umiałabym po prostu usiąść i zacząć odrabiać lekcji, nawet gdyby było to bardzo potrzebne :D
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, ze Brian przyjdzie poćwiczyć... Ma u mnie plusa!
Jonbrielle! Chyba po raz pierwszy czytałam tutaj Jonbrielle, bez myślenia o tym, co się dzieje u Scorose xD (To był komplement :D) Ta cała akcja była taka huncwocka ;) Gdyby nie ich zdziwienie, pomyślałabym, ze ten wybuch był zaplanowany.
Oficjalnie ogłaszam- Albus jest mistrzem! :D
"-Jak zwykle czarująca. Tak samo jak dopiero co obudzony Scorpius. Oboje jesteście siebie warci, zwłaszcza dzisiaj. Oboje jesteście w równie podłych humorach."-Albusie, widzę, że ty też shippujesz Scorose xD
"-Czy to jest ten moment, kiedy muszę wybierać między swoją rodziną a swoim przyjacielem?"- W sumie nie wiem, dlaczego aż tak mnie to rozśmieszyło. Chyba po prostu wyobraziłam sobie niewyspanego, rozczochranego Pottera mówiącego to ze zrezygnowaniem na twarzy ;D
I to, chyba moje ulubione: "— Zjedz jajecznicę, Rosie. Nie rób jej krzywdy."-Albus-obrońca uciśnionych ;)
I znowu zaczęłam się zastanawiać nad tożsamością wielbiciela... Ale już nic innego nie wymyślę, więc po prostu czekam na to, kiedy się wyjaśni ;D
Wierzę, ze Brian i Rose przejdą dalej! Pfff, nie ma co tu wierzyć, przejdą na pewno! A Malfoy wreszcie zobaczy, jak tańczy Rose i szczęka mu opadnie xD
A, i oczywiście plus za końcową scenę! Aż czuć tę ich zaciekłą rywalizację!
Z niecierpliwością czekam na opis turnieju!
Pozdrawiam i życzę weny!
~Arya ;)
A ja robiłam tak samo jak ona, bo odrabianie lekcji pomagało mi się wyciszyć, spoko sprawa. :D
UsuńCieszę się, że wątek Jonbrielle się podoba! I tak, zgodzę się, to było bardzo huncwockie, ale taka akcja mi do nich jakoś pasowała. :D Tym bardziej, że mam zamiar ten wątek ciągnąć, bo bez przesady, ile można czytać samego ScoRose? (No dobra, dużo, ja wiem). :D
Hahah, też lubię te fragmenty! :D
Co do tego, czy mu szczęka opadnie, nie byłabym taka pewna, ale nic nie mówię - zobaczycie!
Pozdrawiam cieplutko!
Super. :D
OdpowiedzUsuńMyślałam, że będzie więcej akcji, ale też mi się podoba. Znaczy się więcej tańca. :D Czekam niecierpliwie.
Kurde, wszędzie mam zaległości. XD
OdpowiedzUsuńAch, więcej ScoRose, więcej! Opisujesz ich relacje w tak ciekawy i naturalny sposób, że tylko czekam, aż pojawią się kolejne wątki z nimi. :D
Jestem tak bardzo ciekawa, kto est tym adoratorem. Niestety, czytając tyle opowiadań, jakoś nie mam głowy do szukania wskazówek w tekście, więc poczekam, aż sama nam sprawę rozwiążesz. xD
I w ogóle, uwielbiam Twojego Albusa, jego teksty są genialne. ;D
Postaram się niedługo nadrobić resztę, sorki za ten poślizg. :c