czwartek, 8 lutego 2018

37. Hic sunt dragones

Punktualnie o dziewiętnastej stawiły się pod chatką Hagrida, przebrane w wygodne, mugolskie ubrania. Nie wiedziały, czego się właściwie spodziewać, ale jeśli miały wejść do Zakazanego Lasu z profesor Abott, to wszystko było możliwe.
Ku swojemmu zdumieniu ujrzały jednak tylko nadchodzących od strony błoni Malcolma i Gabrielle. Trzymali się za ręce i nie puścili ich nawet wtedy, gdy dostrzegli Rose i Elissę.
— Wy też macie szlaban? — spytała ze zdziwieniem Ruda, kiedy para znalazła się bliżej nich. Z kolei Elissa nie podniosła głowy, wciąż blada jak ściana.
Gabrielle uśmiechnęła się w odpowiedzi.
— Właściwie to nie, ale będziemy pracować razem.
— Przy czym?
— Zobaczysz. Ellie, wszystko w porządku? Ellie...?
— Nie — odparła zapytana nieobecnym głosem, już po szturchnięciu ją przez Rose. Wyglądała, jakby miała się zaraz przewrócić albo, co gorsza, wyrzucić z siebie potok łez. Stojąca najbliżej Ruda szybko objęła ją ramieniem i wyjaśniła nieco osłupiałej Gabrielle:
— Greg z nią zerwał.
— Och... Co?! Dlaczego?!
Rose rzuciła szybkie spojrzenie na Malcolma, niepewna, czy Ślizgon został wprowadzony w sprawę i czy powinna przy nim zdradzać jakiekolwiek szczegóły.
— Potem ci wszystko wyjaśnię.
— W porządku. Możemy dzisiaj zrobić babski wieczór. Zorganizujemy kremowe piwo i po pogaduchach się solidnie upijemy. Myślę, że po tym wszystkim nam się należy mała imprezka.
— Czy ja też jestem zaproszony? — wtrącił się milczący dotąd Malcolm.
— Czy ty rozumiesz, co znaczy słowo "babski"? — Gabrielle żartobliwie trzepnęła go w ramię, lecz szybko spoważniała, rozumiejąc, że to nie jest odpowiedni moment. Podeszła bliżej do przyjaciółek i przytuliła Elissę. — Ellie, tak mi przykro — wyszeptała. — Nie przejmuj się nim. Wiem, że łatwo mówić, ale... Też przez to przechodziłam.
— Nie, to moja wina — odparła cicho brunetka. — Zasłużyłam na to.
— Nawet tak nie mów!
— To prawda, Gab.
Oczy Elissy lśniły, ale dziewczyna jednak się nie rozpłakała. Miała wrażenie, że brakuje jej siły nawet na to. Zresztą już i tak nadchodziła profesor Abott, więc Krukonka musiała się wziąć w garść i chociaż przez czas szlabanu udawać, że nic się nie stało.
— Dobra, dzieciaki, zaraz wejdziemy do Zakazanego Lasu — oznajmiła rześkim głosem nauczycielka. — Trzymajcie się blisko siebie, różdżki do rąk i natychmiast mnie powiadamiajcie, jeżeli cokolwiek złego się będzie działo. Jeżeli będziecie uważać, nic się nie stanie... — Jej wzrok na moment zawisł na Rose i Elissie. — Węży już nie ma, wszystkie wytępiliśmy, więc z tym nie powinno być problemów. Niemniej jednak uważajcie na siebie, ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza w miejscu takim jak to. Jesteście gotowi?
Gdy wszyscy przytaknęli, jedni bardziej, inni mniej energicznie, ruszyła w głąb lasu, a pozostali za nią.
Rose czuła się dziwnie, ponownie wkraczając na tę ścieżkę. Ostatnim razem jej pobyt tutaj nie skończył się dobrze, ale z drugiej strony w obecności nauczycielki na pewno nie groziło im nic złego. No i podobno nie było już tutaj węży, a to eliminowało kolejne niebezpieczeństwo.
Niedługo później ich oczom ukazała się zagroda wysoka na około piętnaście stóp, a za nią — smoki. Już nie przypominały małych smoczych dzieci, które pamiętali Gabrielle i Malcolm; rosły w naprawdę błyskawicznym tempie i niewiele im już brakowało do osiągnięcia rozmiarów przeciętnego dorosłego osobnika.
Gabrielle i Malcolm przywitali się z nimi jak ze swoimi starymi przyjaciółmi, natomiast Rose oraz Elissa przypatrywały się smokom w niejakim osłupieniu. Nie miały dotąd pojęcia, że sprowadzono te zwierzęta do Hogwartu. I o ile Ruda je miała okazję obejrzeć już wcześniej, w Rumunii, podczas wakacji, o tyle dla Elissy oglądanie smoków w pełni majestatu stanowiło duży szok. Dotychczas podziwiała je tylko na bogatych ilustracjach w książce do Opieki Nad Magicznymi Zwierzętami.
— Podczas szlabanu będziecie się nimi zajmować — wyjaśniła dziewczynom stojąca obok Abott. — Nie ma z nimi sporo pracy, przynajmniej na razie; trzeba je tylko karmić i robić notatki.
Rose zmarszczyła czoło.
— Notatki? Po co?
— To międzynarodowy projekt, i do tego wciąż w powijakach — wyjaśniła z westchnieniem nauczycielka. — Dlatego musimy sporządzać notatki oraz raporty i wysyłać je do Międzynarodowej Komisji Do Spraw Magicznych Zwierząt, która sprawuje nad tym pieczę. To nic specjalnego, zresztą muszą to kontrolować, smoku potrafią być dość... niebezpieczne.
— Och. Rozumiem. Myślę, że jakoś sobie poradzimy.
Nauczycielka miała rację, ze smokami nie było dużo pracy. Z pomocą Gabrielle i Jona szybko je nakarmili, a potem wyskrobali krótką notatkę do protokołu. Dzięki temu szlaban skończył się w godzinę, co było całkiem niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę przeciętny czas trwania szlabanu w Hogwarcie. Pod tym względem dziewczyny nie mogły narzekać, choć Elissa i tak nie czuła się zbyt dobrze w towarzystwie smoków. Już nawet abstrahując od tego, że widziała je po raz pierwszy w życiu, były ogromne i ziały ogniem. Tyle wystarczało, żeby czuć do nich respekt, i Ellie dobrze pilnowała, żeby nie znaleźć się za blisko nich.
— Dobra, dzieciaki, jesteście wolni. Dobra robota — oznajmiła profesor Abott chwilę później. — Odprowadzę was do zamku.
Całą drogę przeszli w milczeniu; zaczęli rozmawiać dopiero wtedy, gdy znaleźli się na błoniach, a nauczycielka zniknęła, zobaczywszy Hagrida pracującego za chatką. Od towarzystwa odłączył się również Malcolm, pożegnawszy się z Gabrielle czułym pocałunkiem.
— To co, robimy tę imprezę w dormitorium? — spytała wreszcie Gabrielle, odprowadzając tęsknym wzrokiem sylwetkę znikającego w drzwiach zamku chłopaka.
— Jasne, ale za godzinkę, dobra? Muszę się spotkać ze Scorpem. Przez ten szlaban nie mamy tyle czasu na treningi i musimy wykorzystywać każdą chwilę... — mruknęła Rose, próbując się usprawiedliwić.
— Spoko, spoko. To my zdobędziemy ognistą i jakieś jedzenie z kuchni — zaproponowała blondynka; Elissa jedynie przytaknęła. — Spotkamy się w dormitorium za tę godzinkę.

Gdy Rose wreszcie wpadła do pokoju wspólnego, było już wpół do dziesiątej. Zamiast jednak udać się od razu do dormitorium, opadła na jedną z tych niesamowicie wygodnych i idealnie niebieskich kanap przed kominkiem. Nie czuła się jeszcze gotowa na rozmowę z przyjaciółkami.
Spotkanie ze Scorpiusem zabrało jej więcej czasu, niż się spodziewała, gdyż po intensywnym treningu musiała wziąć prysznic. Zresztą tego powodem była nie tylko ilość wylanego potu, ale również to, że chciała nieco ochłonąć. Tango w żadnym razie nie sprzyjało zachowaniu przyzwoitego dystansu i z każdym kolejnym ruchem oboje czuli coraz większe pożądanie. Biorąc to wszystko pod uwagę, Rose nie chciała wiedzieć, co się stanie, zanim nadejdzie luty. Już teraz całowali się bez opamiętania podczas tańca, a do przekroczenia granicy naprawdę nie brakowało im dużo.
Nic też dziwnego, że tego dnia ujrzeli pierwsze niebieskie iskierki oplatające ich splecione dłonie. Prędzej czy później musiało to nastąpić, tym bardziej, że ich relacja nie była czysto koleżeńska. Kiedy w grę wchodziły uczucia, taniec stawał się o wiele bardziej emocjonalny i o wiele bardziej spektakularny. W jakiś sposób Rose jednocześnie to zawstydzało oraz przyprawiało o dreszcze.
Czasami chciałaby umieć spojrzeć na samą siebie z boku, ujrzeć się cudzymi oczami, tylko po to, by móc zobaczyć, jak wygląda podczas tańca. Wiedziała, jak się czuła — mokra, zmęczona, lecz szczęśliwa i bezpieczna. Zdecydowanie najbardziej lubiła te momenty, kiedy ze Scorpiusem znajdowali się blisko siebie, tak, że między ich ciałami pozostawały może centymetry, i patrzyli sobie w oczy. Uwielbiała tonąć w jego tęczówkach, które w mdłym świetle wcale nie były zielone, lecz jasnobrązowe. Za każdym razem odkrywała w nich ogrom uczuć, co jednocześnie ją przerażało i fascynowało. Spędziła pół życia w książkach i wraz z bohaterami opowieści przeżywała wszystkie możliwe emocje, ale nigdy nie sądziła, że można obdarować jedną osobę aż tak silnymi uczuciami. Choć raz w życiu naprawdę znajdowała się w czymś centrum uwagi i rządziła nim niepodzielnie. Bała się jednak, że nie będzie potrafiła należycie się odwdzięczyć, że nie zasługiwała na taką miłość.
Cóż, za każdym razem Scorpius skutecznie wybijał jej te myśli z głowy. Najczęściej ją po prostu całował, przez co zapominała o własnym imieniu, już nie mówiąc o tym, o czym właśnie myślała. Prawda jednak była taka, że wystarczał każdy jego dotyk, żeby ją rozproszyć. Rose czuła się przez to wciąż jak zakochana małolata, rumieniąca się nawet na samo imię ukochanego, ale nie mogła nic na to poradzić. Po prostu tak na niego reagowała i już. Musiała też zresztą oddać sprawiedliwość Scorpiusowi: wykorzystywał to tylko czasami.
Zresztą z prawdziwą przyjemnością obserwowała, że sama też na niego spory wpływ. Na pewno nie był tak dostrzegalny jak u niej — Scorpius, jak na Ślizgona przystało, dość dobrze się kontrolował. Nie rumienił się znienacka, jego skóra nigdy nie przybierała odcienia głębokiej czerwieni, nigdy też nie zdarzało mu się wydawać wyjątkowo głośnych jęków. Zamiast tego zwykle się uśmiechał tym swoim specyficznym uśmiechem, przeznaczonym tylko i wyłącznie dla Rose, w jego oczach pojawiały się błyski, choć częściej je po prostu przymykał. No dobrze, czasem zdarzało mu się wydawać z siebie basowe pomruki, zwłaszcza wtedy, kiedy dłonie Rose błądziły po jego plecach. Z jakiegoś powodu jego plecy były naprawdę wrażliwe.
Do tego jeszcze był taniec. W gruncie rzeczy to od niego wszystko się zaczęło, a teraz oboje się uzależniali od niego jeszcze bardziej. Nie mogło istnieć nic bardziej intymnego i osobistego niż płomienne tango w wersji nieco gorętszej niż ta przeznaczona na turniej. Rose nie mogła się zdecydować, czy to już była gra wstępna czy coś znacznie bardziej skomplikowanego. Każdy kolejny obrót i zetknięcie ich skóry przyprawiało ją o zawrót głowy, a widok Scorpiusa bez koszulki o ciarki. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że w jej żyłach płynie ogień — znała to uczucie już z ich pierwszego tańca.
Nawet nie musieli nic mówić. Oboje równie dobrze wiedzieli, że ciało czasem potrafiło wyrazić o wiele więcej niż słowa, choć Rose nierzadko musiała się hamować, żeby nie zacząć krzyczeć: "Kocham cię!" na cały pokój. To byłoby nieodpowiednie i zniszczyłoby cały nastrój, choć może i same słowa należały do odpowiednich.
Rose westchnęła przeciągle, spoglądając na zegar stojący w rogu pomieszczenia. Stwierdziła, że to najwyższa pora, żeby udać się do dormitorium. Nie mogła kazać przyjaciółkom czekać dłużej.
— Rose! Jesteś włeszcie! — zapiszczała Gabrielle, gdy tylko ją ujrzała w drzwiach. Bez wahania wcisnęła jej w dłoń butelkę ognistej, gdy tylko Ruda podeszła bliżej i usiadła na brzegu łóżka Elissy. Ona sama i Elissa zdążyły już sporo wypić; ich naczynia były do połowy opróżnione, a na podłodze leżało kolejnych sześć butelek — dwie puste, cztery pełne.
— Pijecie beze mnie?
— Tyłko tłochę. Pij! Takie spławy najłepiej omawia się nietsześfo.
Rose posłusznie wypiła porządny łyk. Whisky paliła gardło i dziewczyna poczuła, że jej oczy zachodzą łzami. Jakoś nigdy się nie przyzwyczaiła do smaku ognistej. Jak one mogły pić to paskudztwo?
— No dobra — westchnęła, odstawiając swoją whisky na podłogę. Nie zamierzała pić więcej. — Już wszystko wiesz, Gab?
— Tiaaaaa... Pij, Rosie, musisz nas dogonić!
— Wolałabym być jutro rano trzeźwa i nie mieć kaca jak stąd do Nowego Jorku. — Rose zmrużyła oczy, przypatrując się przyjaciółkom. O ile z Gabrielle jeszcze dało się w miarę normalnie porozmawiać, o tyle Elissa zdawała się już nie kontaktować. Oparła się plecami o poduszkę i wpatrywała się przed siebie szklistym wzrokiem. — Ellie, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
— Tak.
Usłyszawszy te słowa, Elissa nieco oprzytomniała, zupełnie jakby właśnie obudziła się z głębokiej drzemki. Przejechala wolną dłonią po twarzy, już czując skutki nadmiaru alkoholu krążącego w żyłach. Nieco kręciło jej się w głowie.
— Daj spokój, Rrrrrosie, od czego są zaklencia otsześfiające? Dlatego tak bałdzo łubię być czałodziejką!
Gabrielle wybuchła perlistym chichotem, zupełnie do niej niepodobnym. Rose miała wrażenie, że przyjaciółka pod wpływem alkoholu cofa się w rozwoju o jakieś pięć lat. Nagle poczuła się zmęczona tym wszystkim, choć przecież sama też się zgodziła na pijacką imprezę.
— Moje panie, myślę, że na dzisiaj już wystarczy tego dobrego — stwierdziła zdecydowanie. — Miałyśmy pogadać i wypić tylko trochę, a nie się upijać, nawet nie porozmawiawszy. Obie już jesteście solidnie wstawione.
— Pszeciesz moszemy porozmawiać — odparła nadąsana Gabrielle, przyciskając butelkę do piersi i tuląc ją jak małe dziecko. — Pszeciesz tełaz się rozmawia znacznie łepiej. Wypiłyśmy tyłko tłoszkę, małutko... Tyłko... hic... półtołej butelki...
— Bo uwierzę, Gabrielle. Myślę, że jutro będziecie miały takiego kaca, że żadne zaklęcia i eliksiry wam nie pomogą. I w takim stanie na pewno nie możemy poważnie porozmawiać. Od ciebie słyszę bełkot, a Elissa w ogóle się nie odzywa. To nie ma sensu. Porozmawiamy jutro. Odłóżcie już te butelki.
— Nieeeeeeee — zaprotestowała Gabrielle, kiedy Rose zaczęła zbierać wszystkie butelki z podłogi. — Dłaczego taka jesteś, Rose?! Nie umiesz się bawić!
— Rzeczywiście — mruknęła w odpowiedzi Ruda. — To całkiem możliwe. Czy możesz mi już oddać tę butelkę?
Gabrielle niechętnie podała jej butelkę z pozostałą w niej resztką ognistej, dramatycznie przewracając oczami. Z kolei Elissa zrobiła to samo bez żadnych protestów, jakby wiedziała, jak bardzo jest pijana.
Rose, nie czekając na dalsze protesty, odłożyła butelki do kufra i zabezpieczyła zaklęciem, dzięki któremu tylko ona mogła otworzyć zamek — na wszelki wypadek, żeby nikogo nie kusiło, by się dobrać do środka w czasie jej nieobecności.
— No dobła, może szeszywiście czas iść spaaaać...
Blondynka niechętnie podniosła się z łóżka Elissy i padła na swoje własne, nawet nie zdejmując ubrań. Po paru sekundach już spała. Rose postanowiła wziąć z niej przykład i również się położyć, lecz najpierw postanowiła zamienić swoje szaty na piżamę — koszulkę na ramiączkach i luźne spodenki w kratkę. Sięgnęła po grzebień, o mały włos nie zrzucając ze stolika figurki jaskółki, i zabrała się za rozczesywanie swoich gęstych oraz okropnie splątanych włosów. Rzadko jej słuchały; zazwyczaj się niemożliwie kłębiły, przez co miała wrażenie, że na jej głowie ptaki uwiły sobie gniazdo. Pomagało jedynie zaklęcie wygładzające, ale i ono działało tylko przez jakiś czas — pod wieczór włosy wracały do swojego pierwotnego stanu.
Odłożyła wreszcie szczotkę, po czym splotła ze swoich niesfornych włosów warkocza. Nigdy nie lubiła spać z rozpuszczonymi, zawsze ją denerwowało, jak się rozsypywały na poduszce.
Już miała zgasić świecę i wsunąć się pod kołdrę, kiedy usłyszała głos Elissy — tak cichy, że w pierwszej chwili pomyślała, że się przesłyszała:
— Rosie?
Podniosła głowę, żeby móc spojrzeć na sąsiednie łóżko. Elissa, w przeciwieństwie do Gabrielle, nie zasnęła od razu, lecz leżała z otwartymi oczami, wpatrując się w sufit. Ona też nie okryła się jeszcze kołrą — zresztą chyba nie miała zamiaru tego robić.
— Tak?
— Co sądzisz o Gregu?
Jej głos brzmiał zaskakująco trzeźwo jak na osobę po dwóch butelkach ognistej whisky — nieco przytłumiony, ale wyraźny.
— Nie wiem, Ellie — odmruknęła, przywołując zaklęciem niewerbalnym swoje ulubione skarpetki. Uwielbiała w nich spać. — Wydaje się w porządku. Wydaje mi się też, że jest godny zaufania, co jest wyjątkowe, zważywszy na to, że to Ślizgon. Nie wiem, nie znam go za bardzo, ale przecież dobrze cię traktował. No i widać, że mu na tobie zależy. Nie zerwał z tobą z egoistycznych pobudek, tylko właśnie dlatego, że mu na tobie zależy.
— Myślisz, że ma rację?
— Myślę, że nie powinnaś niepotrzebnie ryzykować i w tej kwestii zdecydowanie miał rację.
— Ale ja chcę mu pomóc. Wiem, że brzmię jak zepsuta katarynka, ale naprawdę mi na nim zależy i nie zniosłabym, gdyby się okazało, że popełniłyśmy jakiś błąd podczas warzenia eliksiru. Chcę, żeby wszystko się udało i żeby wyzdrowiał. Żeby przestał żyć z tym widmem śmierci na karku... Nie zasłużył na to.
— Jasne, że nie — zgodziła się Rose. — Nikt nie zasługuje na takie życie. Nie życzę tego nawet najgorszemu wrogowi.
Elissa poruszyła się nieznacznie, zmieniając pozycję. Nie chciało jej się podnosić, więc tylko przekręciła się na prawy bok.
— Czy to więc takie dziwne, że zaryzykowałabym dla niego swoje życie? Kocham go. Sama mogę nawet zginąć, byle on przeżył, byle wrócił do zdrowia. Cierpię, gdy on cierpi. To jest naprawdę okropne... Ten ból...
— Wiem, Ellie. Rozumiem to. Naprawdę...
— Nie. Nic nie rozumiesz. Dopóki się nie znajdziesz na moim miejscu, nie zrozumiesz tego. Dlatego chcę przetestować ten eliksir, nieważne, czy z jego błogosławieństwem, czy bez.
— Ellie, wiesz, że nawet jeśli uwarzyłyśmy poprawnie eliksir, może nie być skuteczny? Może mieć na to wpływ wiele czynników, może to być wina organizmu albo po prostu klątwy... Nie mamy stuprocentowej pewności, że to zadziała, więc nie powinnaś...
— Nie obchodzi mnie to — wtrąciła się brunetka. — Nawet jeśli to nic nie da... Muszę spróbować. Wszystko jest lepsze niż siedzenie bezczynnie i czekanie na cud, który, jak dobrze wiemy, nigdy nie nadejdzie. A jeśli już mamy ryzykować, to wolę podać mu prawidłowo uwarzony eliksir niż ryzykować pogorszenie jego stanu zdrowia. Wiem, to skomplikowane, ale... Zrobię to z twoją pomocą czy bez niej.
— Dobrze, pomogę ci — odparła cicho Rose. — Ale uważam, że nie musisz tego robić. Wiem, że to ja ci sama wytykałam, że eliksir może być źle uwarzony, że gdzieś mogłyśmy popełnić błąd, ale... Ale uważam, że ryzykowanie w ten sposób jest głupie. Po prostu się o ciebie martwię i nie chcę, żeby ci się cokolwiek stało. No i nigdy bym się z tego nie wytłumaczyła przed McGonagall — stwierdziła z chichotem, choć tak naprawdę było jej daleko do śmiechu.
— Wiem, Rosie. Dziękuję za troskę. Obiecuję, że nic mi nie będzie. Znaczy... nie obiecuję, ale postaram się nie umrzeć w trakcie tego wszystkiego. W razie czego możesz zstąpić do piekła i mnie jeszcze raz zabić za to wszystko. Dobra?
— Dobra.
Prawdę mówiąc, Rose wciąż nie była całkiem przekonana do tego całego pomysłu i żałowała, że go podsunęła Elissie. Czuła się winna. Naprawdę nie zniosłaby, gdyby przyjaciółce coś się stało, i to w dużej mierze z jej winy. Znały się od siedmiu lat, wypełnionych czasami gorzkimi, czasami słodkimi chwilami, i naprawdę się przez ten czas zżyły. Były jak mała, hogwarcka rodzina, więc Rose nie wyobrażała sobie życia bez którejkolwiek z nich, czy to Rose, czy to Elissy. Nie mogłaby ich stracić, bo to byłoby jak tracenie kawałka duszy.
— To kiedy możemy to zrobić?
Ruda dokonała w głowie szybkich obliczeń.
— Eliksir jest już prawie gotowy, ale musimy dla pewności odczekać ze trzy dni. Myślę, że w piątek już będzie można...
Nie odważyła się na skończenie zdania, jednak wiedziała, że Elissa zrozumiała także to, co nie zostało powiedziane. Już się nie spodziewała żadnej odpowiedzi, kiedy przyjaciółka odpadła:
— W porządku.
I po tych słowach sama zasnęła kamiennym snem, podobnie jak Gabrielle, ale Rose jeszcze przez długi czas nie mogła zasnąć i leżała, wpatrując się bezmyślnie w baldachim swojego łóżka.


Kiedy rano schodziła na śniadanie, jej uwagę przykuła nowa kartka na tablicy korkowej, gdzie pojawiały się wszystkie ważne informacje. Podeszła bliżej, przeciskając się przez grupkę piątoklasistów, i nieco zaspana próbowała się doczytać, o co chodzi. Zdecydowanie potrzebowała porannej kawy — trzy godziny snu raczej nie mogły wystarczyć do całodziennego funkcjonowania.
Wreszcie jednak wszystkie litery ułożyły się w wyraźne kształty i Rose mogła przeczytać informację o tym, że w sobotę odbędzie się kolejne wyjście do Hogsmeade. Szybko, uznała. Nie zamierzała wszakże narzekać, bo wyprawy do czarodziejskiego miasteczka zawsze jakoś urozmaicały szkolną rutynę. Już nie mogła się doczekać wyjścia do Miodowego Królestwa, żeby zaopatrzyć się w zapas słodyczy. Może nawet mieli tam nowe jadalne smoki.
Stwierdziwszy, że dzisiaj w zamku jest wyjątkowo zimno, ruszyła na śniadanie. Cieszyła się, że jednak się zdecydowała na zabranie tego wyjątkowo ciepłego swetra zrobionego własnoręcznie na drutach przez babcię Molly. Był w czerwono-białe paski i pośrodku miał nawet wyszytego szarego smoka. Rose lubiła smoki, ale bez przesady — to wujek Charlie przodował w rodzinie w miłości do tych zwierząt.
Było jeszcze w miarę wcześnie, więc Rose przemykała korytarzami zamku niczym duch. Większość uczniów dopiero się zbierała na śniadanie, dlatego Hogwart wyglądał jak wymarły. Ruda lubiła te momenty, kiedy nikt niczego od niej nie chciał i kiedy nikt jej nie obserwował. Była Prefektem Naczelnym, więc duża część uczniów ją kojarzyła i zaczepiała, kiedy mogła — a to z prośbą o pomoc, a to chcąc się wygadać, a to by zapytać, jak przygotowania do turnieju. Słynęła ze swojego ognistego temperamentu, ale także z tego, że potrafiła słuchać i dobrze doradzić.
O dziwo jednak w Wielkiej Sali ujrzała Scorpiusa i Ala, siedzących przy stole Slytherinu i pochylających się nad jakąś gazetą, prawdopodobnie "Prorokiem Codziennym". Poza nimi w pomieszczeniu znajdowała się tylko garstka osób — paru nauczycieli, trzech Gryfonów i samotny Puchon. Rose dobrze wiedziała, że pozostali gromadzą się zwykle koło ósmej, a tymczasem dochodziła siódma.
Ziewając, podeszła do stołu Ślizgonów i klepnęła chłopaków po plecach.
— Co czytacie?
Nie czekając na ich odpowiedź, bezceremonialnie wepchnęła się między nich, zyskując dobry widok na gazetę, którą przeglądali. Tak jak się spodziewała, był to „Prorok Codzienny”. Całą pierwszą stronę zajmował jeden artykuł i niezbyt wyraźne zdjęcie — tyle przynajmniej Rose zdążyła zobaczyć, zanim Albus zwinął jej papier sprzed nosa.
— To nic takiego, Rosie.
— To daj mi przeczytać — zażądała, wyciągając dłoń w kierunku kuzyna i ignorując przewracającego oczami Scorpiusa.
— Nah, nah, a byłaś grzeczna?
— Oczywiście, że tak. Daj mi to, chyba że chcesz, żebym rzuciła na ciebie wyjątkowo paskudną klątwę. Tak się składa, że twoja matka nauczyła mnie kilku całkiem przyjemnych zaklęć i chętnie bym któreś wypróbowała...
— Nigdy nie odpuścisz, co, Rose? Masz. Czytaj.
Rose bez wahania chwyciła gazetę. Teraz już mogła przeczytać nagłówek, głoszący: "HIC SUNT DRAGONES", oraz przyjrzeć się uważniej zdjęciu. Było dość niewyraźne, widocznie zrobione z dość dużej odległości, jednak sylwetkę smoka ziejącego ogniem dało się rozpoznać bez większego trudu. Ruda wróciła do artykułu, zajmującego calutką pierwszą stronę gazety.
— Rogogon węgierski znowu atakuje — przeczytała na głos, nie bez drżenia. — Wczoraj, późnym rankiem, smok się spłoszył i zaczął ziać ogniem, trafiając jednego z pracowników, jak nam wyznaje przyjaciel rannego. Obaj pracowali w Smoczym Instytucie w Rumunii już od wielu lat, zajmując się smokami i badając ich zwyczaje. Czy ten atak oznacza, że nigdy nie zdołamy ujarzmić tych bestii? Dowiedzieliśmy się również w zaufaniu, że w Hogwarcie utworzono filię Instytutu, również zajmującą się smokami. Należałoby w tym momencie zadać pytanie dyrektorce Hogwartu i Ministrowii Magii: czy smoki nie wymkną się spod kontroli i nie zaczną zabijać uczniów? Więcej na stronie trzeciej. To jakieś bzdury!
— W jednej kwestii "Prorok..." ma rację — odparł zasępiony Al. — Rogogon naprawdę wymknął się spod kontroli. Podobno się czegoś wystraszył i zaatakował.
— Kto...?
— Wujek Charlie. Spokojnie, Rose, nic mu nie jest! — dodał szybko Ślizgon, widząc, że Rose ze wzburzeniem już się podnosi z ławy. — Mama pisała do mnie wczoraj wieczorem, żeby mi przekazać, że nic mu się nie stało, bo wiedziała, że ten szmatławiec na pewno o wszystkim napisze. Charliemu nic nie jest, ma tylko poparzone prawe ramię, ale wyliże się z tego.
— Słodki Merlinie... To nie pierwszy raz, kiedy rogogon zranił ludzi — westchnęła Rose, odsuwając od siebie gazetę. — Mam nadzieję, że go nie zamkną albo coś w tym stylu. Możliwe, że po tylu razach...
— Nie ma co gdybać, Rosie, zobaczymy, jaką decyzję podejmą ministerstwa.
— Masz rację, trzeba poczekać.
— W międzyczasie możesz zjeść śniadanie, bo wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść trupem — wtrącił się milczący dotąd Scorpius. Nie czuł się ekspertem w kwestii smoków, ale mógł służyć wsparciem moralnym. — Chcesz kawy?
— No jasne, że chcę. Dzień bez kawy to dzień stracony.
Chwilę później, gdy już miała na talerzu porządne śniadanie i piła ciepłą kawę, odzyskała dobry humor, zwłaszcza gdy Al i Scorp zaczęli ją zabawiać dowcipami.

Przyznać się, kto jadł dzisiaj pączki? :D 

9 komentarzy:

  1. Rozdział super <3
    Mam nadzieję, że Elli nic się nie stanie i wgl,że Greg przeżyje.
    Ciekawi mnie jak wyjdzie taniec Rose i Scorpa.
    Czekam na kolejny i weeny :*
    A co do pączków to oczywiście, że ja jadłam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, planuję happy end, tyle powiem! :D

      Bardzo dziękuję, wena się przyda, bo męczy mnie ostatni etap turnieju! :D

      To ile pączków było? :D

      Usuń
  2. Fragment o Rose i Scorze, i tańcu-świetny. Wiem, ze Elli wypije te eliksir, tylko nie wiem jakie będą konsekwencje ...:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, cieszę się, że ci się spodobał, bo dobrze mi się go pisało. :D
      A co do konsekwencji, to się jeszcze zobaczy za kilka rozdziałów... :D Powiem tylko, że będzie się działo!

      Usuń
  3. "Tyle wystarczało, żeby czuć do nich respekt, i Eliie dobrze pilnowała, żeby nie znaleźć się za blisko nich." - nie powinno być Ellie?
    Okej, powiedzmy, że wracam do gry w komentowaniu xd No dobra, tak naprawdę właśnie zaczęły mi się ferie i dlatego mam nagle jakikolwiek wolny czas, ale ciii :D
    Rozdział ciekawy jak zwykle, ale mój komentarz będzie pewnie dosyć krótki, bo większość przeczytałam kilka dni temu, a dopiero teraz znalazłam wolną chwilę na napisanie czegoś konstruktywnego haha
    Bardzo się cieszę, że treningi do trzeciego etapu są takie...owocne (if you know what I mean). Fajny pomysł z tymi iskierkami i resztą (bo w coś czuję, że na konkursie to wręcz fajerwerki będą wokół nich latać :D).
    Strasznie żal mi Elissy, ale myślę, że i tak wypije ten eliksir. Teraz trzeba się tylko modlić, żeby nie było żadnych poważnych konsekwencji.
    Dziewczyny chyba naprawdę potrzebowały się wyluzować, skoro Rose znalazła je w takim stanie xddd
    Dobrze, że Charliemu się nic nie stało! Na początku kiedy chłopcy próbowali ukryć przed nią gazetę, to myślałam, że to jakieś plotki z hogwarckiego podwórka :D
    No dobra, Tłusty Czwartek już daleko za nami, ale przyznam się w czwartek i piątek łącznie zjadłam pewnie ponad 10 pączków i później szczerze tego żałowałam xD Powiem jeszcze, że to nie były takie byle jakie podróbki z Biedry, ale takie domowe, tłuste, wyrośnięte pączki made by babcia :D
    No dobra, koniec biadolenia! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
    Pozdrawiam i życzę weny ;)
    ~Arya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinno być, zaraz poprawię! :D

      Ferie są zawsze spoko! To był jedyny fajny czas w okresie szkolnej edukacji, bardzo za tym tęsknię, bo teraz już tylko sesja i brak jakichkolwiek ferii, no chyba że egzaminy pięknie się zda w pierwszych terminach... XD
      Każde komcie są dobre, nawet i krótkie :D A Twój wcale aż taki krótki nie jest! :D
      No żebyś wiedziała. XD Skończyłam wczoraj pisać rozdział o III etapie i coś w tych fajerwerkach jest... :D
      Hyhy... Ellie i eliksir pozostawię bez komentarza, bo za bardzo bym zaspoilerowała, a tego nie chcemy XD
      Ploteczki też by pasowały, czemu nie :D
      Ooooooo, ale miałaś dobrze :O Jadłabym! Ja zjadłam dwa, ale za to dwa różne! XDD

      Dzięki za wenę, wykorzystam, bo teraz dostałam jej bardzo dużo i piszę trzeci rozdział w ciągu dwóch dni XD Jest szansa, że w ciągu tego tygodnia skończę Taniec (wreszcie) :DD

      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
    2. O, zapomniałam napisać - w Turkusową Gwiazdę też się wciągnęłam :D Dobry pomysł z tymi kartami!

      Usuń
    3. O rany, ja nawet nie mam czasu na to opko, chociaż je sobie z grubsza rozplanowałam XD Teraz chcę skończyć Taniec, to mój priorytet :D

      Usuń
  4. Podoba mi się, że uczucia Rose i Scorpiusa widać też w tańcu. Jestem ciekawa, jak to będzie wyglądać na występie.
    Elissy chyba się nie powstrzyma przed próbowaniem eliksiru. Tylko co będzie jak się znowu w kłopoty wpakują.
    Dobrze, że Charliemu nic się nie stało.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje