czwartek, 12 kwietnia 2018

44. Chapeau bas


Kolejne dni mijały bez żadnych incydentów, zagadek i odkryć. Zakopani po uszy w notatkach siódmoklasiści i tak nie mieli już czasu na błahostki. Scorpius niby też nie, ale i tak przez większość czasu, który powinien poświęcić nauce, bawił się piórem i pozwalał myślom błądzić. Przeważnie wędrowały one do Rose, co nieodmiennie kończyło się zmarszczonymi brwiami i zaciśnięciem ust.
Ostatnimi czasy jego dziewczyna zachowywała się naprawdę dziwnie. Stała się chłodna, obojętna, niemalże zimna. Wszelkie próby nawiązania kontaktu zbywała milczeniem i machnięciem ręki. Uparcie odmawiała powiedzenia mu, co ją gnębi — przecież nie był ślepy i widział, że dzieje się coś niedobrego. Z niedowierzaniem obserwował sceny na korytarzu, kiedy odejmowała punkty jakimś przestraszonym pierwszoklasistom, którzy przeszmuglowali do Hogwartu miniaturowe bomby. Jego Rose by na nich nakrzyczała i raz na zawsze dała popalić za taką nieodpowiedzialność; obecna Rose jedynie zmierzyła ich zimnym wzrokiem, zabrała bomby, odjęła punkty Hufflepuffowi, po czym odmaszerowała korytarzem.
Wiedział, że zmiana w zachowaniu Rose zachodziła stopniowo, bo on też nie od razu zauważył, że coś się wydarzyło. Początkowo myślał, że Ruda jest po prostu przemęczona i zwyczajnie nie ma czasu, ale kiedy zaczęła się od niego odsuwać, zrozumiał, że wcale nie chodzi o to. Patrzenie na jej obojętność doprowadzało go do szału i jednocześnie łamało mu serce. Nie miał pojęcia, czy chodziło o coś, co zrobił, więc zdesperowany udał się po pomoc do Ala.
Szybko się okazało, że Rose odsunęła się od wszystkich swoich przyjaciół i ignorowała wszystkie próby nawiązania kontaktu. To wzbudziło jeszcze większą konsternację Scorpiusa, choć jednocześnie poczuł ulgę, że nie chodziło o ich związek. Jednakże kiedy wszystkie próby wyciągnięcia od Rose jakichkolwiek informacji spaliły na panewce, poczuł się bezradny.
Najbardziej go przerażała pustka w jej brązowych oczach, zazwyczaj tak pełnych ciepła. Zupełnie jakby dusza Rose uciekała i pozostawała tylko pusta skorupka bez żadnych uczuć. Nawet gdy dotykał jej dłoni, ramion, czuł, jak zimna była jej skóra. Od tamtej pory przyglądał się jej jeszcze uważniej, starając się, by tego nie zauważyła.
Właściwie od momentu, w którym razem z Alem i Sophie odkryła wejście do grobowca, nie mieli okazji porozmawiać długo i szczerze. Wtedy jeszcze się od niego nie dystansowała, podczas ich treningów również zachowywała się normalnie. Im jednak bliżej było turnieju, tym mniej się denerwowała, a podczas tańca przestała mu patrzeć w oczy. Jej skóra stawała się coraz bardziej lodowata.
Był już na tyle zaniepokojony, że poszedł do profesor McGonagall. Dyrektorka wysłuchała go uważnie, pokiwała głową, pocieszyła go ciepłymi słowami i obiecała, że się przyjrzy sprawie. Nie uważała jednak, żeby było to coś poważniejszego, ot, Rose się zapewne przepracowała, niedługo turniej i do tego egzaminy…
Gdyby przyszedł do niej jeszcze tydzień temu, zapewne przyznałby jej rację, ale nie tego dnia. Gdy wychodził z gabinetu, niepokój wciąż kiełkował w jego duszy. Miał przeczucie, że jeśli czegoś nie zrobi, niedługo wydarzy się coś złego, pomimo tego, że sama zainteresowana wciąż powtarzała: „Daj spokój, nic mi nie jest”.
Postanowił na razie zagryźć zęby i wytrzymać ten czas, mając nadzieję, że po turnieju sytuacja się nieco zmieni. Być może McGonagall naprawdę miała rację, a on się stawał paranoikiem.
Z drugiej strony czy ktoś mógłby go winić o to, że nie chciał stracić swojej miłości?


Rankiem czternastego lutego rozpoczęła się nawałnica czerwonych i różowych kartek. Nadawcy otwierali je z podekscytowaniem większym lub mniejszym; w Wielkiej Sali panowała ogólna wesołość. Al naprawdę by się nie zdziwił, gdyby niektóre dziewczyny zaczęły mdleć, otrzymawszy listy od tajemniczych wielbicieli. On sam tylko westchnął, widząc stosik kartek koło swojego talerza. Jego gazetka porad miłosnych, złośliwie zwana przez Scorpiusa kącikiem Ala Złośliwej Swatki, zapewniła mu całkiem dużą popularność, dorównującą tej, którą miał sam Scorpius jako Książę Slytherinu.
Ukradkiem spojrzał na stos kartek na talerzu kumpla. Scorpius wpatrywał się w niego z niechęcią, stukając palcami o blat stołu. Wyglądał, jakby zamierzał zamordować wzrokiem wszystkie koperty; zresztą co roku większość z nich kończyła w kominku, czego Al zawsze był świadkiem.
Wiedział, że jego przyjaciel czeka na list tylko od jednej osoby, która, najwyraźniej, nie zniżyła się do poziomu wysyłania walentynek przez pocztę. On sam od razu wyłowił z kupki kartkę, którą dostał od Sophie. Dziewczyna się nie podpisała, ale po tylu wymienionych listach umiał bez pudła rozpoznać jej pismo. Sam fakt, że wysłała mu kartkę, sprawił, że miał ochotę tańczyć. Zamiast tego się szeroko uśmiechnął, po czym z zadowoleniem wgryzł się w swoją kanapkę.
— Przestań się puszyć jak paw — mruknął do niego Scorpius, niechętnie grzebiąc łyżką w swojej owsiance.
— No co, jestem szczęśliwy. A ty wysłałeś swojej księżniczce kartkę?
— Tak. Nie, żebym szczególnie oczekiwał kartki od niej, ale byłoby miło, gdyby chociaż pamiętała… Wiesz, naprawdę mnie niepokoi to, co się z nią dzieje. — Blondyn wzruszył ramionami, odkładając łyżkę i biorąc do ręki wszystkie koperty. — Zresztą sam o tym wiesz, też to zauważyłeś. Idę po książki do dormitorium.
Zanim Al zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Scorpius już znikał za drzwiami Wielkiej Sali.


Po fali listów i sów przyszła kolej na falę aniołków. Latały po całym Hogwarcie ze skrzydełkami przyczepionymi do pleców, rozdając kartki oraz prezenty kolejnym osobom. Jeszcze nie nadeszło nawet południe, a Scorpius już miał ich serdecznie dosyć — i aniołków, i samego święta. Niby jak miał je spędzić z ukochaną, która go unikała?! Nawet nie wiedział, gdzie się podziewała. Nie przyszła tego dnia na żadną z lekcji, które mieli razem, nie pojawiła się też na śniadaniu, więc jego ambitne plany dotyczące wspólnego, ukradkowego wypadu do Londynu upadły z dużym hukiem. Jej współlokatorki wymieniały między sobą zaniepokojone spojrzenia; powiedziały mu, że nie widziały jej od poprzedniego wieczora, bo wstała dużo wcześniej od nich.
Postanowił urwać się z ostatnich zajęć i jej poszukać.
Podejrzewał, że udała się do jedynego miejsca, w którym można było teraz posiedzieć spokojnie — do sali tanecznej. Jego nogi zaprowadziły go tam właściwie bez udziału woli.
Wszedł do środka, nie pukając. Wiedział, że i tak by mu nie odpowiedziała, bez względu na to, czy znajdowała się za drzwiami, czy nie.
Siedziała pod oknem z rozpuszczonymi włosami i zamkniętymi oczami. Nie poruszyła się, gdy wszedł, nie dała żadnego znaku, że wie o jego obecności. Z wahaniem przystanął na progu z rękami w kieszeniach.
— Nic mi nie jest.
Podskoczył, słysząc jej głos. Czytała mu w myślach czy jak? Otworzyła oczy i teraz patrzyła w jego własne, pierwszy raz od dłuższego czasu. Wyglądała na bardzo zmęczoną, jakby nie spała już od kilku nocy. Na ten widok ścisnęło mu się serce. Podszedł bliżej, wciąż się nieco wahając, zupełnie jakby Rose była jakimś przestraszonym zwierzątkiem, które należało ułaskawić.
Nie uczyniła żadnego gestu, nie odsunęła się ani nie przysunęła, kiedy siadał obok niej. Dopiero gdy objął ją ramieniem, położyła głowę na jego barku.
— Co się z tobą dzieje, Rosie? — spytał cicho, głaszcząc ją po włosach. Wiedział, że zawsze lubiła ten gest.
— Nie wiem — odszepnęła. — To się dzieje samo z siebie.
— Czy… coś się stało?
— Tak. Nie… Nie wiem, nie mam pojęcia. Zupełnie tego nie rozumiem, nie rozumiem siebie. W jednej chwili nie czuję nic, a w drugiej zalewa mnie lawina emocji… To nie jest normalne. Nigdy wcześniej tak nie miałam.
Zerwała się z miejsca i zaczęła chodzić w kółko po pokoju.
— Nie martw się, Rosie, jestem pewien, że to wynik zmęczenia i stresu. — Próbował ją uspokoić, choć sam nie miał pewności. — Zresztą wiesz, zawsze ci pomogę, tylko rozmawiaj ze mną, proszę. Chciałbym wiedzieć, kiedy coś cię gnębi…
— Wiem — odparła z roztargnieniem, nie zatrzymując się ani na chwilę. — Po prostu mam dosyć. Za dwa dni jest ostatni etap turnieju, a ja się czuję jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje.
— Jestem pewien, że istnieje racjonalne wytłumaczenie dla twojego stanu, Rosie. Nie martw się tym teraz, proszę. Nie powinnaś się aż tak bardzo stresować.
Podniósł się z podłogi i dołączył do stojącej na środku pomieszczenia Rose.
— Właśnie chodzi o to, że w jednej chwili się w ogóle nie przejmuję, niczym się nie przejmuję, niczego nie czuję, a w drugiej się martwię dwa razy bardziej, jakby nadrabiając ten czas, kiedy się nie martwiłam! To nie ma żadnego sensu! Raz czuję się jak pusta lalka, a raz jak rzeka, która zaleje wszystkich swoimi emocjami…
— Rose. Rosie. Oddychaj. — Scorpius wziął twarz Rose w swoje dłonie, zmuszając dziewczynę, żeby na niego spojrzała. Kciukami starł z jej policzków łzy. — Nie płacz, kochanie. Wszystko będzie dobrze, wszystko się ułoży, dobra? Przejdziemy przez to razem, obiecuję.
Tępo przytaknęła, pozwalając się przytulić i nawet obejmując blondyna w pasie. Ścisnęła go mocno, zupełnie jakby się obawiała, że odejdzie. Po paru minutach przestała płakać.


Szesnastego lutego przy śniadaniu Rose myślała, że zaraz zwymiotuje ze stresu, choć jej żołądek był pusty. Nie zdołała przełknąć niczego, nawet pomimo próśb przyjaciół. Kiedy uciekała z Wielkiej Sali, pomyślała, że teraz by jej się przydał tryb „zimna Rose”. Chciała, żeby już było po wszystkim i żeby stres przestał ją zjadać.
Zdążyła się już przebrać w uszykowaną wcześniej sukienkę, kiedy dotarł do niej Scorpius. Uśmiechnął się do niej już od progu tym swoim uśmiechem, który mógłby stopić nawet najbardziej nieczułe serce. 
— Jak tam samopoczucie przed wielką chwilą? — spytał pogodnie, podchodząc do Rose i całując ją leciutko, prawie niedostrzegalnie, w usta.
— Stresuję się — przyznała. — Jednocześnie się boję i jednocześnie chcę, żeby już było po wszystkim.
Scorpius skinął głową, doskonale rozumiejąc, o czym Rose mówi. Sam miał podobne odczucia, wiedział jednak, że dadzą radę wyjść na parkiet, zrobią swoje i wygrają. Taką przynajmniej miał nadzieję.
— Pięknie wyglądasz.
Pocałował ją jeszcze raz, tym razem nieco intensywniej. Zaledwie po paru sekundach Rose wyrwała się z jego uścisku, chichocząc.
— Zaraz pognieciesz mi sukienkę. Poza tym powinieneś się już przebierać, naprawdę nie mamy dużo czasu, zaledwie pół godziny. Chyba nie chciałbyś, żebyśmy się spóźnili, co? Zresztą nie wiemy, co tam McGonagall zaplanowała najpierw… Mam przeczucie, że będą chcieli nas sprawdzić. Całe to gadanie o tym, że musimy się dobrze poznać i znać kroki do walca wiedeńskiego…
— Serio myślisz, że będą chcieli wyeliminować uczestników tuż przed samym ostatnim etapem?
Scorpius posłał Rose sceptyczne spojrzenie, patrząc na jej odbicie w lustrze. Jego koszulka leżała porzucona na podłodze, a on sam sięgał po koszulę, dostrzegając, że Ruda się zaczęła rumienić, gdy jej wzrok powędrował po jego torsie.
— To jest niewykluczone — odparła, odwracając głowę. — Wiesz, bal jest niby częścią tego trzeciego etapu, więc mogą jeszcze przeprowadzić jakąś selekcję, nie rozumiem tylko, na czym miałaby ona polegać.
— W takim razie się sami przekonamy. Zresztą nieważne, jaki test jeszcze wymyślą, przejdziemy przez to. Nie martw się, Rosie. Zawiążesz mi krawat?
— Sam nie potrafisz?
— Potrafię, ale wolę, gdy robią to twoje rączki.
Rose przewróciła oczami, ale podeszła do niego, przejmując pasek materiału. Wystarczyło parę szybkich ruchów, żeby zamienił się w krawat.
— Gotowe — oznajmiła Krukonka, odsuwając się i oceniając krytycznie swoje dzieło. — Wygląda znośnie. Myślę, że powinniśmy już iść. Jesteś gotowy? 
— Tak sądzę. Chodźmy, madame.

           
Chapeau bas, panie i panowie!
Głos Williama Redmayne’a poniósł się echem po całej sali, na którą przemianowano stadion do quidditcha. Hogwarccy nauczyciele wykonali naprawdę dobrą robotę przy dekorowaniu wnętrza i sprawili, że boisko wyglądało teraz jak o wiele większa i bardziej okazała kopia Wielkiej Sali. Rose nie mogła się przestać rozglądać z podziwem. 
Na ten jeden dzień na błoniach stanął olbrzymi namiot, mieszczący w sobie boisko i trybuny. Ziemię przykryto parkietem, okropne krzesła służące zazwyczaj do obserwacji gry zamieniono na wygodne fotele obite czerwonym pluszem. Ze ścian zwieszały się złote draperie, a na jednej z nich wisiały godła trzech szkół biorących udział w turnieju. Po jednej ze stron parkietu ustawiono stół sędziowski i przykryto go złotym suknem. W rogach sali znajdowały się stoły z jedzeniem i piciem, do których dostęp miał każdy, kto był głodny.

Wzrok Rose niemalże odruchowo powędrował w stronę trybun, gdzie siedzieli jej przyjaciele oraz rodzina. Nieprzyjemne ściskanie w żołądku jeszcze się wzmogło, gdy zobaczyła ich pełne nadziei twarze. Nie chciała ich zawieść.
Scorpius ścisnął mocniej jej rękę, więc spojrzała na niego. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby poczuła się nieco pewniej.
Wróciła do słuchania tego, co miał do powiedzenia dyrektor Ilvermorny; podjął swoją wypowiedź po burzy oklasków, która nastąpiła po przedstawieniu wszystkich ważnych gości, w tym ministrów magii wszystkich trzech państw oraz ich żon. Rose już drżała z niecierpliwości.
— Panie i panowie, jeszcze raz pragnę bardzo serdecznie was wszystkich powitać na ostatnim etapie turnieju, w szczególności was, drodzy uczestnicy. Dzisiejszy dzień należy do was! — Ponownie przerwała mu burza oklasków, a Rose przewróciła oczami. — Serdecznie wam gratuluję dotarcia aż tak daleko. Wierzę, że udział w turnieju przyniesie wam satysfakcję i że będziecie się dobrze bawić, niezależnie od tego, kto wygra, a kto zajmie niższe miejsce. Życzę wam wszystkim powodzenia!
Gdy wszyscy po raz kolejny oklaskiwali słowa Redmayne’a, jego miejsce na mównicy zajęła profesor McGonagall, poprawiając na nosie okulary i czekając, aż tłum się uspokoi. Dopiero gdy zapadła kompletna cisza, zaczęła przemawiać.
— Dziękujemy, Williamie, za tę poruszającą przemowę… Tak… Drodzy uczestnicy, mam dla was parę informacji odnośnie przebiegu dzisiejszego dnia. Za chwilę rozpocznie się bal, przedtem jednak poprosimy was do osobnego pomieszczenia, żebyście się mogli przygotować. Otrzymacie wszelką niezbędną pomoc od osób, które już tam na was czekają. One dokładnie wam wyjaśnią, na czym będzie polegać bal. Osoby, które przejdą tę część, będą mogły przystąpić do części drugiej i się zaprezentować na parkiecie z przygotowanym tańcem. Mam nadzieję, że przez te kilka miesięcy zdążyliście się dobrze poznać. Bawcie się dobrze, moi drodzy!
Dyrektorka machnęła ręką, otwierając przejście do osobnego pomieszczenia i zapraszając uczestników do środka.
Szybko się okazało, że dodatkowa sala była jedynie przedsionkiem do dwóch osobnych pomieszczeń, na które zapewne przerobiono szatnie dla graczy w quidditcha. Czekająca na uczestników niska czarodziejka z francuskim akcentem wyjaśniła im, że dziewczęta będą się kolejno udawać do jednego pomieszczenia, natomiast płeć przeciwna do drugiego. Scorpiusowi i Rose nie pozostało nic innego, jak się rozdzielić, gdy kolejka się nieco przerzedziła.
Tym razem Rose trafiła na kilka przepierzeń dzielących pomieszczenie na sześć równych części. Została wciągnięta do jednej z nich przez niską i korpulentną kobietę, której duże, intensywnie niebieskie oczy błyszczały w mdłym świetle świec.
— Rose Weasley, prawda?
Kiedy dziewczyna przytaknęła, nieco oszołomiona, kobieta odhaczyła coś na pergaminie i wzięła do ręki różdżkę.
— Nie martw się, Rose, nie zrobię ci krzywdy — uspokoiła Rudą, widząc jej napięcie. — Jestem tu tylko po to, żeby ci wyjaśnić reguły i żeby ci pomóc. Nie zamierzam miotać żadnymi klątwami ani nic. Jesteś gotowa?
Ruda wzięła głęboki oddech.
— Tak, chyba tak.
— W porządku. Profesor McGonagall powiedziała wam o balu, tak? Doskonale. Otóż chodzi o to, że wszyscy uczestnicy muszą zmienić swój wygląd i potem odnaleźć swoje partnera, również o zmienionym wyglądzie. Trochę jak na balu maskowym, lecz z metamorfomagią.
— Uch… Jak w takim razie mamy się ponownie odnaleźć, jeśli oboje będziemy wyglądać zupełnie inaczej?
— Możecie zostawić jedną charakterystyczną rzecz z waszego wyglądu. Wszystko inne zostanie zmienione. — Kobieta uśmiechnęła się pogodnie, choć w jej wzroku widniało coś, co się nie spodobało Rose. — Tylko wybierz mądrze, Rose, bo będziecie musieli starannie dokonać wyboru. W ramach balu będziecie tańczyć walca wiedeńskiego i macie do dyspozycji tylko pół godziny i jeden taniec, żeby odnaleźć partnera. Jeśli odnajdziesz niewłaściwą osobę i z nią zatańczysz, zostajesz zdyskwalifikowana, a wraz z tobą twój partner.
— Że co? Żebym dobrze zrozumiała… Mamy znaleźć swojego partnera i z nim zatańczyć, a jeśli zatańczymy z niewłaściwą osobą, zostajemy zdyskwalifikowani?
— Tak. Do tego nie możecie wypowiedzieć ani jednego słowa, bo to też grozi dyskwalifikacją. Macie do dyspozycji tylko jeden taniec i ten znak szczególny w waszym zmienionym wyglądzie.
— Rany — stwierdziła Rose, jeszcze bardziej oszołomiona niż na początku.
— Pomyśl przez chwilę, co chciałabyś zachować w swoim wyglądzie, i zaczniemy działać, dobrze? Nie mamy zbyt wiele czasu.
— Dobrze.
Rose gorączkowo zaczęła się zastanawiać, co powinna zachować, żeby Scorpius ją rozpoznał. Włosy? Nie, inna uczestniczka mogła przypadkiem dostać podobne do jej własnych, to samo z kolorem oczu. To musiało być coś, co jest dla niej na tyle charakterystyczne, że blondyn od razu ją rozpozna…
Nagle ją olśniło. Tatuaż! Scorpius o nim doskonale wiedział, był obecny przy jego powstawaniu, zresztą później też wiele razy jego dłonie błądziły po jej skórze pokrytej atramentem. Pozostawało jej modlić się, żeby Scorpius też na to wpadł i żeby on rozpoznał ją, a ona jego.
— Niech pani zostawi ten tatuaż na mojej ręce.
— Fantastycznie. To co, bierzemy się do roboty? Myślę, że zrobię z ciebie blondynkę. Skrócimy ci odrobinę włosy, o, teraz będzie dobrze… Grzywka na skos…
Kobieta mruczała cicho, machając różdżką. Rose poczuła się nieco dziwnie, gdy jej rude włosy zmieniły kolor i nagle stały się krótsze. Ważyły teraz o wiele mniej, wydawały się lekkie jak puch. Po chwili również jej sukienka uległa transformacji, zmieniając kolor na niebieski. Stała się dłuższa i szersza na dole, odsłaniała też ramiona w o wiele większym stopniu. Bardziej przypominała teraz suknię balową niż brązowa sukienka z półdługimi rękawami, którą Rose wybrała do tanga. Dziewczyna miała też wrażenie, że się odrobinę skurczyła.
Wreszcie nauczycielka z Beauxbatons przestała się znęcać nad Rose i przyklasnęła z uznaniem.
— Wyglądasz doskonale — skomentowała z uznaniem. — Powodzenia, moja droga! Wejście na salę jest tam, ale zaczekaj przed nim, wejdziecie jednocześnie. I pamiętaj, po wyjściu stąd ani słowa!
Rose skinęła głową i wyszła z boksu, mnąc w palcach rąbek sukienki. Szybko go opuściła, przyłapując się na tym, co robi. Ruszyła we wskazaną stronę i uniosła brwi. Nie rozpoznawała żadnej ze stojących już pod drzwiami osób. Zaraz potem się oblała zimnym potem. Jak miała w tym tłumie odnaleźć Scorpiusa?
Kilka minut później drzwi się otworzyły i wszyscy uczestnicy znaleźli się z powrotem w głównej sali.
A więc zbliżamy się do wielkiego finału, czyli naszego ostatniego tańca. W nieuchronny sposób zwiastuje to też koniec samego opowiadania – ale nie martwcie się, przed nami jeszcze zostało trochę rozdziałów. Następny rozdział już tradycyjnie w kolejny czwartek!

2 komentarze:

  1. Zastanawia mnie, czy dziwnie zachowanie Rose to tylko oznaka stresu, czy może tez znaleziska związanego z jaskółkami i grobami zalozycieli../ wydaje mi się tez mocnym ułatwieniem, ze poZwolono Rose na pozostawienie czegoś aż tak wybijającego się jak tatuaż, to wg mnie niesprawiedliwe wobec innych par. Ale gratuluję pomysłowości w wymyśleniu tej konkurencji i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy finału

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawia mnie, czym stan Rose jest spowodowany.
    Podoba mi się pomysł z tą konkurencją. Ciekawa jestem ilu uczestnikom uda się odnaleźć partnerów.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje