poniedziałek, 9 kwietnia 2018

43. Jaskółka uwolniona

Tym razem Rose pojawiła się w łazience Jęczącej Marty jako ostatnia. Miała zamiar wyjść z klasy od razu po zakończeniu ostatniej lekcji, ale, jak na złość, Al koniecznie chciał z nią porozmawiać na temat wypracowania na eliksiry. Zazwyczaj naprawdę kochała swojego kuzyna i uważała go za swojego najlepszego przyjaciela, ale tego dnia miała ochotę go przekląć i zamienić w sklątkę. Jedynie Scorpius i Gabrielle wiedzieli o dzisiejszym tajemnym spotkaniu, poza samymi zainteresowanymi, rzecz jasna, i Rose nie zamierzała powiększać tego grona. Już zarobiła wystarczająco wiele zaniepokojonych spojrzeń od Scorpiusa, musiała mu też parę razy przypomnieć, że jest dużą dziewczynką i na pewno poradzi sobie sama. Zadeklarował nawet, że pójdzie z nią, wykorzystując do tego cały swój urok osobisty oraz ręce błądzące w gęstwinie rudych włosów. Ostatecznie się zgodziła; nie miała innego wyjścia.
Żałowała swojej zgody tylko do momentu, gdy zobaczyła blondyna opierającego się o ścianę, tuż obok wejścia do łazienki. Poczuła się pewniej, bo przynajmniej nie musiała stawiać czoła temu wszystkiemu sama.
— Hej — powiedziała miękko, po czym stanęła na palcach i pocałowała go. — Jak ci minął dzień?
Scorpius posłał jej szeroki uśmiech, odgarniając z twarzy dziewczyny kilka zabłąkanych kosmyków.
— Dłużył się. Wchodzimy?
— Tak.
Trzymając się za ręce, wkroczyli do łazienki — Rose pierwsza, a za nią Scorpius. Dziewczyna wolną dłonią mocno ściskała pasek torby, w której pomiędzy zwojami pergaminów spoczywała fiolka z nieszczęsnym eliksirem.
Na ich widok Elissa i Greg podnieśli się z podłogi, oboje już wyraźnie zniecierpliwieni, jakby musieli czekać całą wieczność. Rose się tym zupełnie nie przejęła. W milczeniu otworzyła torbę i wyjęła z niej fiolkę z przelewającym się w niej wywarem. Do drugiej dłoni wzięła różdżkę, żeby za pomocą jednego machnięcia wyczarować kubek w błękitnym kolorze. Dopiero wtedy przelała do niego połowę zawartości fiolki. Wciąż bez słowa podała naczynie Gregowi.
Ślizgon popatrzył na zaoferowany mu kubek z miną, jakby miała z niego wyskoczyć jadowita żmija, a nie wywar, który miał mu pomóc wrócić do zdrowia. Nie mógł zaufać eliksirowi, który został wykonany nie przez niego samego, ale przez dwie uczennice, nawet jeśli jedną z nich była jego dziewczyna, a drugą jedna z najmądrzejszych osób w Hogwarcie, nie licząc nauczycieli.
Ponaglany szturchnięciem Elissy wypił wreszcie duszkiem całą zawartość kubka. Poza goryczą paraliżującą gardło nie poczuł zupełnie nic i z nieufnością przyjrzał się wnętrzu naczynia, jakby niedowierzając, że eliksir znalazł się już w jego żołądku. Przełknął parokrotnie ślinę, gorączkowo rozmyślając, co dalej.
Dopiero po jakimś czasie poczuł palący ból w ramieniu. Podciągnął rękaw szaty, ujawniając czarne sploty klątwy zdobiące skórę. Ku swojemu zdziwieniu zauważył, że znak stopniowo zanika — jego końce rozżarzały się do czerwoności i po prostu się rozpływały. Po paru minutach, gdy czoło Grega pokryło się już potem, sploty zniknęły całkowicie, pozostawiając ramię nietknięte, zu pełnie jakby klątwa nigdy go nie skalała.
— Udało się!
Elissa przytuliła go mocno, wyraźnie podekscytowana i przepełniona ulgą. Greg jeszcze nie do końca podzielał jej radość; nie mógł uwierzyć w to, że już po wszystkim. Jego zdaniem poszło łatwo, zdecydowanie za łatwo.
Ponad ramieniem Ellie spojrzał w kierunku Rose i Scorpiusa. O ile blondyn nie zdradzał żadnej reakcji i tylko opierał się o ścianę, obserwując rozwój sytuacji, o tyle Ruda mrużyła oczy. W jej dłoni pojawiła się różdżka.
— Udało się? — spytał ją z nadzieją Greg. Chciał mieć pewność, że jest zdrowy i klątwa nie będzie mu już zagrażać.
— Jeszcze nie wiem. Rzucę zaklęcie diagnostyczne i zaraz zobaczymy. Wydaje mi się, że poszło dobrze, nie wiem tylko, czy nie pojawią się żadne efekty uboczne.
Rzuciła zaklęcie i Grega otoczyła złocista poświata, która po paru sekundach zmieniła kolor na zielony. Część tej poświaty padła też na Elissę, sprawiając, że jej twarz przybrała upiorny wygląd.
— I co?
— Wygląda na to, że eliksir faktycznie zadziałał — odparła z uśmiechem Rose, zabierając mu kubek i chowając go do torby, uprzednio za pomocą zaklęcia pozbywszy się resztki elksiru z dna naczynia. — Jesteś zdrowy, gratulacje. Powinieneś czuć się teraz znacznie lepiej, ale od czasu do czasu mogą się pojawić mdłości i zawroty głowy. Poza tym będzie już okej, w razie czego zgłoś się do pielęgniarki, niech ci da jakiś środek na to.
— Dziękuję — odparł oszołomiony i dopiero teraz z całą siłą odwzajemnił uścisk Elissy. Miał ochotę się rozpłakać. — Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Mam u was dług, naprawdę nie wiem, jak go spłacę…
— Myślę, że jakoś dasz radę. — Rose uniosła kącik ust w uśmiechu. — Po prostu na siebie uważaj i już nikomu więcej nie pozwól na to, by rzucił na ciebie klątwę, bo nie uśmiecha mi się warzyć ten eliksir po raz drugi.
Nagła myśl uderzyła go niczym błyskawica.
— Hej… Co z moimi rodzicami? Myślisz, że ten eliksir też by na nich zadziałał?
Rose zastanowiła się, przygryzając wargę.
— Twoi rodzice też zostali dotknięci tą samą klątwą?
— Tak, dokładnie tą samą.
— Myślę, że nie zaszkodzi spróbować. Tylko bądź ostrożny, proszę. Przemyśl to. Nie mogę niczego zagwarantować, bo dobrze uwarzony eliksir to nie wszystko… Wiele zależy od tego, w jaki sposób ciało wspomoże jego działanie. Ty jesteś młody i silny, więc sobie szybko poradziłeś, ale twoi rodzice… Nie wiem, zupełnie nie wiem, jak wygląda sytuacja w ich przypadku. No i daleko mi do magomedyka…
Zdawało jej się, że przez chwilę widziała iskierki w oczach Grega, ale zniknęły zaledwie w ułamku sekundy.
— Ojciec jest silny, jest taki jak ja, więc sobie poradzi, ale mama… Jest słaba — stwierdził bezradnie Ślizgon. — Nie ma siły, żeby wstać z łóżka, zupełnie jakby choroba zabierała ją każdego dnia po trochu…
— Och — odparła Rose miękko, podczas gdy Elissa pogłaskała go pocieszająco po ramieniu. — Przykro mi. To dość ryzykowne.
— Nie chcę, żeby umarła — wyszeptał Greg, wciąż czując ciepło promieniujące od jego dziewczyny. Mógł nawet usłyszeć, że jej serce bije równie mocno jak jego własne. W jej oczach widniał smutek — wiedziała wszystko o jego mamie.
— Wiem, wiem. Greg, eliksir na pewno działa, więc twoja mama ma szansę, żeby z tego wyjść. Jednakże będzie musiała o to walczyć, a do tego potrzeba siły. Jesteś od niej o wiele młodszy i, jak przypuszczam, nie dotknęło cię to w takim stopniu, w jakim ona cierpi. Nie mówię, że ona jest słaba czy coś, poza tym wiesz, nie jestem magomedykiem i raczej nim nie będę.
— Więc… Spróbowałabyś, gdybyś była mną?
Rose wyraźnie się zawahała. Jej wzrok przeniósł się na kafelki, którymi były wyłożone ściany łazienki, jakby dziewczyna miała nadzieję, że ktoś napisał na nich dobrą odpowiedź na zadane pytanie. Wreszcie spojrzała prosto na Grega.
— Tak, spróbowałabym. Ale najpierw spytałabym matkę o zgodę.

Kolejne dni płynęły już niezakłóconym rytmem, choć Rose bardzo chciała, żeby czas odrobinę spowolnił. Miała tyle pracy, że już zupełnie nie wiedziała, za co się brać najpierw. Tonęła w stertach zadań domowych, notatek, książek, raportów i podań, a wieczorami biegła na treningi ze Scorpiusem. Ostatni etap turnieju zbliżał się nieubłaganie — jak na gust dziewczyny zbyt szybko. Dwa miesiące nagle skurczyły się do zaledwie trzech tygodni, a te do dwóch i każdego dnia Rose denerwowała się coraz bardziej. Cieszyło ją jednak to, że wszyscy dokoła niej gorąco ją wspierali oraz kibicowali. Gabrielle i Elissa rzucały jej na pocieszenie czekoladowe żaby oraz pomagały w robieniu notatek, chociaż Ruda się uparła, że sobie ze wszystkim poradzi, Al codziennie poprawiał jej humor swoimi żarcikami oraz docinkami, a ponadto wielu członków jej rodziny regularnie przesyłało swoje listy ze słowami otuchy. Niektórzy nawet denerwowali się bardziej niż ona sama! Zresztą sam Scorpius też robił wszystko, żeby ją uspokoić.
Opanowali już swój taniec do perfekcji i teraz raczej przeznaczali wieczory na powtórkę układu oraz nacieszenie się swoją bliskością, ponieważ w nawale pracy nie zawsze mieli czas na to, żeby się spotkać w ciągu dnia. Na szczęście jeszcze pozostawały im nocne spacery po błoniach.
Rose wysłała również swoje podanie do Departamentu Przestrzegania Prawa i liczyła na szybką odpowiedź. Co prawda do egzaminów pozostało jeszcze sporo czasu, ale Ruda chciała mieć pewność, że jej kandydatura zostanie uwzględniona. Teraz, kiedy już podjęła decyzję co do swojej przyszłości, czuła się o wiele spokojniejsza i nie czuła ciążącej na niej presji dotyczącej wyboru kariery.
Miała zresztą wrażenie, że niektórzy nauczyciele się o wiele bardziej przejmują egzaminami niż niektórzy uczniowie. O ile część siódmoklasistów gorączkowo powtarzała wiadomości nabyte w poprzednich latach, o tyle pozostali mieli egzaminy gdzieś i zajmowali się prokrastynacją. Rose wiedziała z doświadczenia, że to właśnie ta grupa najbardziej panikowała tuż przed egzaminami — stawali wobec ogromu materiału, którego wcześniej systematycznie nie powtarzali. Nie wyobrażała sobie być na ich miejscu.
Od drugiej połowy semestru jednak na wszystkich przedmiotach skupili się tylko i wyłącznie na powtórkach. Materiał z pierwszych lat nauki był naprawdę prosty, ale im dalej w las, tym było gorzej. Teraz już wszyscy odczuwali presję związaną z przygotowaniami do ostatnich egzaminów. Rose miała nawet wrażenie, że nauczyciele się tym bardziej przejmują niż oni sami. Na każdej lekcji powtarzali, że siódmy rok musi się wreszcie wziąć do roboty, bo w tym tempie daleko nie zajdą. Sprawiło to tylko tyle, że rzeczony siódmy rok coraz bardziej pragnął wrócić do beztroskich czasów, kiedy nie stało się prawie na mecie, oznaczającej koniec nauki w Hogwarcie.
Ostatnimi czasy biblioteka była dziwnie przepełniona; Rose, Al, Scorpius i czasami również Sophie mieli problemy, żeby znaleźć wolny stolik. Często musieli się dosiadać do kogoś albo ktoś do nich. Tego dnia nie było inaczej. Przy ich ulubionym stole siedział już Jeremy, Krukon z siódmego roku. Gdy go spytali, czy mogą się dosiąść, skinął głową, nie odrywając wzroku od studiowanego pergaminu, i przesunął swoje książki, żeby zrobić im więcej miejsca. Rose nie skomentowała jego zachowania w żaden sposób, ale Al uniósł brwi, posyłając Sophie znaczące spojrzenie. 
Parę minut później, kiedy wszyscy pogrążyli się już w swoich notatkach i podręcznikach, Ruda pożałowała, że nie ma z nimi Scorpiusa. Szedł tego dnia na spotkanie ze swoim opiekunem roku i obiecał, że dołączy do nich później. Już za nim tęskniła.
Nawet nie wiedziała, kiedy wyjęła z kieszeni figurkę jaskółki i zaczęła ją obracać w palcach, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w gładką czerń ptasiego ciała. Statuetka zazwyczaj spoczywała bezpiecznie na szafce przy jej łóżku, ale tego dnia dziewczyna zupełnie przypadkowo zagarnęła ją do torby.
Już dawno zaprzestała prób rozwiązania zagadki, uznając, że ma w dłoniach zwyczajną figurkę, prostą ozdobę, nawet jeżeli po każdym zetknięciu ze statuetką palce zaczynały ją swędzieć od magii. Westchnęła cicho, pozwalając spojrzeniu powędrować po literach kolejnego rozdziału dotyczącego wojen goblinów.
— Rose, co to takiego?
Ruda podniosła głowę i nieco nieprzytomnie spojrzała na Sophie.
— Hm?
— Ta figurka. Co to takiego?
— Och. — Rose spojrzała na wciąż trzymaną w dłoni statuetkę. — To jaskółka. Znalazłam ją podczas sprzątania Wieży Gwiazdy, ale nie mam pojęcia, do czego służyła i czy w ogóle do czegokolwiek. Wydaje mi się, że tak, bo po prostu wyleciała mi z książki, która należała do jakiegoś Francuza…
— Jakiej książki? — spytała z ekscytacją Sophie, całkowicie porzucając swoje notatki i ignorując wściekły syk Jeremiego. W jej oczach pojawił się błysk. — Jaki miała tytuł?
— „Tysiąc lat magii”, tak mi się wydaje. Zostawiłam ją w wieży, na półce.
— I z tej książki wyleciała jaskółka? — powtórzyła Francuzka z namysłem, niezbyt zaskoczona, zupełnie jakby ptaki wylatujące z książek stanowiły dla niej codzienność.
— Uhuhuh — przytaknęła Rose. — Pamiętam, że w połowie książki była kartka z rysunkiem jaskółki. W pewnym momencie jaskółka po prostu ożyła i uleciała pod sufit, a potem spadła, przemieniona w kamień.
— I niby ma to być zwykła statuetka? Idziemy po tę książkę!
Sophie wstała z takim entuzjazmem, że Rose nie mogła się powstrzymać przed przewróceniem oczami, zaś Albus się tylko uśmiechnął. Co jednak było bardziej zadziwiające, w ślad za nimi ruszył także Jeremy. Nie zdziwiło to Rudej; sama też by nadstawiła uszu, gdyby ktoś inny zaczął opowiadać o takiej zagadce, już nie wspominając o tym, że ukrytej w książce historycznej.


Wieża Gwiazdy świeciła pustkami, co sprzyjało rozwiązywaniu zagadek. Albus opadł na wygodną kanapę, podczas gdy Rose, Sophie i Jeremy podeszli do regału, na którym w równych rządkach stały książki. Ruda szybko odnalazła tę właściwą — miała wręcz wrażenie, że księga do niej woła. Wyjęła wolumin i razem ze swoimi towarzyszami przeniosła się na kanapę.
Szybko znaleźli miejsce, z którego wyleciała jaskółka. Pośrodku książki widniała teraz pusta kartka, nosząca ślady ołówka i podpis: „Uwolnij mnie”.
Sophie przejęła książkę i zabrała się za przerzucanie stron, mamrocząc coś pod nosem. Tak jak wcześniej Rose, odkryła nazwisko poprzedniego właściciela książki i przesunęła palcem po wykaligrafowanych starannie literach.
— Skądś znam to nazwisko — mruknęła po chwili do pozostałych. — Ten gościu był Francuzem i jestem pewna, że dość znanym. Ale z czego zasłynął...
— Musiał być jakoś związany z Hogwartem, skoro znalazła się tu należąca do niego książka — dodała z namysłem Rose, przejmując książkę i wertując ją. — Może się tutaj uczył? Albo był profesorem?
— Był architektem.
Rose i Sophie uniosły głowy, ze zdziwieniem rejestrując, że odpowiedź na ich pytania przyniósł milczący dotąd Jeremi. Chłopak dotychczas trzymał się odrobinę z tyłu, ale przyglądał się uważnie poczynaniom dziewcząt i najwyraźniej wyciągał własne wnioski. Teraz poprawiał zsuwające mu się z nosa okulary, uśmiechając się lekko.
— Architektem? — powtórzyła Ruda z niedowierzaniem. — Jesteś pewien?
— Tak. Jest wspomniany w najnowszym wydaniu „Historii Hogwartu”. Zapamiętałem jego nazwisko tylko dlatego, że brzmiało podobnie do lisa, no i jego historia, choć krótka, też się wydawała interesująca… W końcu nieczęsto się zdarza, żeby ważna dla historii czarodziejów postać ginęła bez śladu.
Rose natychmiast pożałowała swojej niewiedzy. Jeszcze nie miała okazji zajrzeć do najnowszej wersji wspomnianej książki.
— Co dokładnie widniało w „Historii Hogwartu”?
— Cóż, Foix pomagał odbudować Hogwart po drugiej bitwie. Zaprojektował te wieże razem z profesor McGonagall i Filiusem Flitwickiem. Wezwali go aż z Francji, bo miał renomę genialnego architekta. Wiedzieliście, że był bratem dyrektorki Beauxbatons? No, ale nagle w trakcie prac wzywali go z powrotem do Francji, bo jego matka zachorowała czy coś. Wkrótce po tym nasz genialny architekt przepadł bez śladu, nikt nie wiedział, co się z nim stało, nawet jego rodzina. Potem go znaleziono martwego.
— Och! — krzyknęła Rose z ekscytacją. — McGonagall mi opowiadała, że wkrótce po śmierci architekta, który zaprojektował obie wieże, zaczęły się dziwne pożary w Wieży Gwiazdy, wiecie, takie dziwne i niewytłumaczalne zjawiska. Musiało chodzić właśnie o Foixa. McGonagall mówiła, że te pożary nie były sprawką żadnego ducha, ale nauczyciele się zastanawiali, czy może to coś oznaczać. Wiecie, to było dość podejrzane, że te pożary zaczęły się zaraz po śmierci architekta. Zupełnie jakby chciały coś przekazać… Nie wiem.
Sophie przytakiwała Rose z dość dużym entuzjazmem. Wyglądała, jakby zaraz miała zacząć podskakiwać w miejscu.
— To brzmi dość prawdopodobnie. No dajcie spokój, to byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Myślę, że to może być wskazówka, tak samo jak jaskółka. Foix chciał, żeby coś, co zostało tutaj ukryte, zostało też odnalezione. Sam tę wieżę zaprojektował, więc być może ostało tu się wejście do jakiegoś tajemnego pomieszczenia czy coś?
— Też o tym pomyślałam. — Rose skinęła głową. — Pytałam też McGonagall, czy ostały się jakieś plany wież narysowane przez Foixa. Powiedziała, że nie, ale nie oznacza to, że nie mógł ukryć tutaj wejścia do tajemnej komnaty, tak jak Salazar Slytherin ukrył Komnatę Tajemnic.
— I wtedy jaskółka mogłaby być kluczem!
— Dokładnie.
Sophie i Rose wymieniły uśmiechy.
— Dobra, dobra, tylko co i jak miałaby otwierać? Kształtem to na pewno nie przypomina klucza.
Jeremy niezwykle brutalnie sprowadził je obie na ziemię, zatrzaskując książkę. Zresztą nie tylko on patrzył sceptycznie na poczynania dziewczyn — robił to również Al, siedzący nadal na kanapie.
— Jak macie lepsze pomysły, to słuchamy.
— Rzućmy to w cholerę i chodźmy na obiad — zaproponował Albus.
— Jeśli chcesz, to idź sam. — Rose wzruszyła ramionami. — Ja tutaj zostaję. Chcę rozwiązać tę zagadkę. Mam przeczucie, że rozwiązanie jest w zasięgu ręki, tylko jeszcze na nie nie wpadliśmy.
— I chcesz to robić z pustym żołądkiem? A co, jeśli się okaże, że rozwiązanie wcale nie jest na wyciągnięcie ręki i nigdy go nie znajdziecie?
— Daj spokój, Al, nie bądź takim pesymistą. — Rose przewróciła oczami. — Jeśli jesteś głodny, to idź sam na obiad, nikt cię tutaj siłą nie będzie zatrzymywał.
— Zamknijcie się na chwilę, próbuję sobie coś przypomnieć! — krzyknęła nagle Sophie, więc Al i Rose zamilkli, patrząc na nią oczekująco. Francuzka przymknęła oczy, jakby usiłowała się mocno skoncentrować. Wreszcie uśmiechnęła się szeroko. — Już wiem! Pamiętacie ten tekst na kartce w książce? Tej, z której wyleciała jaskółka? — Wzięła wolumin z rąk Jeremiego i otworzyła na wspomnianej stronie, palcem wskazując wypisany na dole tekst. — Uwolnij mnie. To tytuł wiersza francuskiego poety, niezbyt znanego, ale tak się składa, że przeczytałam ten wiersz i znam go na pamięć, bo jest przepiękny… Opowiada o jaskółce, która została uwięziona przez złego czarnoksiężnika w kamieniu i potem pozostawiona w katedrze. Błagała spojrzeniem każdą osobę odwiedzającą katedrę, żeby ją uwolniła, ale nikt jej nie dostrzegał. Dopiero jakiś czas później ktoś się nad nią zlitował i ją uwolnił. Potem mogła podlecieć pod sam sufit, już jako żywy ptak.
— Sophie, jesteś genialna — wyszeptała Rose. — To na pewno jest to. W jaki sposób jaskółka została uwięziona? W tym wierszu padły jakieś słowa, jakieś zaklęcie do odczarowania statuetki?
— Tak. Leć, jaskółko, leć.
Figurka leżąca na stoliku się nie poruszyła ani o cal.
— Jak by to brzmiało po francusku?
— Vole, hirondelle, vole.
Tym razem statuetka drgnęła i w ułamku sekundy przemieniła się w żywą jaskółkę. Podleciała do sufitu, pozwalając, by jej czarne pióra zalśniły w ciepłym świetle świec. Przechyliła głowę, z ciekawością wpatrując się w uczniów pozostających wciąż na dole, po czym opadła. Rose miała wrażenie, że ogląda jej lot w zwolnionym tempie; mogła policzyć wszystkie białe piórka na jej brzuchu i dostrzec ciepło w brązowych ślepiach. Wreszcie jaskółka zderzyła się z podłogą, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Nie rozbiła się jednak — wyglądało raczej na to, że się zlała z posadzką, jak ze zdumieniem zarejestrowała Ruda. Dokładnie w tym samym miejscu pojawiła się teraz dziura wraz ze schodami prowadzącymi w dół.
Rose bez wahania ruszyła pierwsza, trzymając w dłoni różdżkę.
Schody wyglądały zadziwiająco dobrze, choć z całą pewnością nie były używane przez bardzo długi czas. Ktoś musiał na nie rzucić bardzo solidne zaklęcia, bo na stopniach nie ostała się ani jedna drobina kurzu, ścian nie zdobiła ani jedna pajęczyna, a do tego w miarę zstępowania coraz niżej zapalały się kolejne pochodnie oświetlające drogę. Oznaczało to przynajmniej tyle, że nie trafią do drugiej wersji Komnaty Tajemnic, w której, według rodzinnych opowieści, było zimno, ponuro i ślisko.
Ściskała kurczowo różdżkę, spodziewając się, że w każdej chwili napotka przeszkodę albo ktoś na nią znienacka skoczy. W Hogwarcie wszystko było możliwe. Stawiała nogi bardzo ostrożnie, wolną dłonią przesuwając po ścianie dla zachowania równowagi, ale i tak niemalże dostała zawału, kiedy na końcu kręconych schodów wreszcie natknęła się na solidne, dębowe drzwi — w pierwszej chwili pomyślała bowiem, że ktoś się przyczaił w cieniu.
Nie były nawet zamknięte. Wystarczyło jedynie nacisnąć klamkę, żeby dostać się do środka. Wymieniwszy zatroskane spojrzenia z Sophie, Rose wreszcie wyciągnęła dłoń i otworzyła drzwi, mając wrażenie, że jej serce za chwilę wyskoczy z żeber.
Komnata była pusta, jeśli nie licząc usadowionych w niej posągów. Miała okrągły kształt i została zwieńczona kopułą, przez którą wpadało do środka ciepłe, słoneczne światło. Przytulności dodawały również błyszczące wewnątrz kopuły gwiazdy, wymalowane na niebieskim tle. Posadzkę zdobiła szaro—czarno—biała rozeta, kontrastująca z gwiazdami na suficie. Jednak tak naprawdę to nie to przyciągnęło uwagę uczniów, lecz cztery wnęki. Stały w nich naturalnej wielkości figury założycieli Hogwartu, Helgi, Roweny, Salazara i Godryka. Wszyscy czterej założyciele szkoły mieli przy sobie swoje atrybuty, wyglądali też tak, jakby po prostu zastygli w kamieniu. Twórca rzeźb wykonał naprawdę dobrą robotę, tak dobrą, że Rose przez dłuższą chwilę bała się oddychać, mając wrażenie, że przebywa w jednym pomieszczeniu z czwórką najpotężniejszych czarodziejów w historii magii.
Jak się okazało, za pomnikami mieściły się trumny wykonane z marmuru. Na każdej z nich złotymi, ozdobnymi literami wypisano imiona i nazwiska założycieli spoczywających w danej wnęce. Jeremy skomentował to cichym okrzykiem i natychmiast zaczął biegać od jednego pomnika do drugiego. Wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć z wrażenia. Rose i Albus zresztą też rozglądali się dokoła z oszołomieniem; Sophie jedynie z ciekawością, bo dla niej założyciele Hogwartu nie istnieli do momentu przyjazdu do Anglii.
— Nie wierzę, że udało nam się znaleźć ich groby — szepnął Albus, choć w środku nie było nikogo poza nimi. To miejsce po prostu zmuszało do zniżenia głosu. Ruda miała wrażenie, że zamiast drobinek kurzu pod sufitem tańczy magia.
— Ja też nie. Trzeba powiedzieć o wszystkim McGonagall, pewnie sama też ich szukała. Pewnie nie ona jedyna.
— Teraz będą tu pielgrzymować tłumy.
— Mam nadzieję, że nie. Poza tym to jest Hogwart. Szkoła. Nie wpuszczą tu całych tłumów.
Rose tylko przytaknęła, mając nadzieję, że Albus się nie myli. 
Kiedy wyszli z tajemnych komnat jakiś czas później, dostrzegli, że dziura w podłodze zniknęła i zamiast niej pojawiła się hebanowa statuetka przedstawiająca jaskółkę.

Rozdział wyjątkowo w poniedziałek, bo wyjechałam na konferencję, wróciłam wczoraj późnym wieczorem i wyleciało mi z głowy, że miałam dodać w czwartek nowy rozdział. XD Mam jednak nadzieję, że się Wam spodobał, bo to jeden z moich ulubionych. :3 Kolejny będzie w czwartek, już raczej bez poślizgu.

3 komentarze:

  1. Rozdział jest świetny ^^
    I ta cała historia z jaskółką i założycielami jest cudowna, nie mogłam się oderwać.
    Mam nadzieję,że w kolejnym będzie już konkurs ;*
    Czekam na kolejny <3
    ~gwiazdka

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że eliksir zadziałał na Grega. Mam nadzieję, że jego rodzicom też pomoże.
    Udało się rozwiązać dwie zagadki jednocześnie. Teraz jestem ciekawa czy groby założycieli będą odwiedzane.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje