czwartek, 3 maja 2018

47. Zamek ze szkła

Uwaga, w tym rozdziale będzie scena 18+, sięgająca od pogrubionych pierwszych słów do końca rozdziału. Uprasza się o czytanie na własną odpowiedzialność. :D

Belle, odkąd ją ujrzałem, już nie zaznam snu
Najpiękniejsza z istot, jaką stworzył Bóg
I tak mnie kusi, gdy półnaga tańczy tam
I jak mam oprzeć się i jak z tym walczyć mam

Francja powitała ich ciepłym, wiosennym wiatrem. Przybyli na miejsce dość późno, więc pozostawili eksplorację miasta na kolejny dzień i cichymi, uśpionymi uliczkami podążyli do domu, w którym mieli mieszkać przez kolejny tydzień.
Mieszkanie należało do energicznej, pięćdziesięcioletniej Francuzki o imieniu Marie, która, jak się okazało, potrafiła świetnie gotować i opowiadać. Przygotowana przez nią kolacja okraszona opowieściami o francuskiej społeczności była ucztą dla zmysłów.
Po posiłku Marie oprowadziła ich po całym domu, wyjaśniając, że mają się czuć jak u siebie i mogą korzystać ze wszystkiego, co się znajdowało w mieszkaniu. Powiedziała im również, że na stoliku w salonie zostawiła swój numer telefonu, gdyby czegoś potrzebowali. Ona sama miała też do nich przychodzić, żeby przygotować posiłki.
Wystrój mieszkania pasował do charakteru właścicielki. Ściany miały ciepły, brzoskwiniowy kolor, a w oknach fruwały białe firanki ozdobione motywem roślinnym. W ozdobnych doniczkach w kuchni wdzięczyły się hiacynty, rozpylając w powietrzu swój słodki zapach. Na posadzkach we wszystkich pokojach pyszniły się kolorowe dywaniki, natomiast na ścianach na korytarzu wisiały obrazy przedstawiające przodków Marie oraz rysunki wymalowane dziecięcą rączką.
— To mój wnuk — powiedziała Marie z czułością, gdy dostrzegła, że Rose z ciekawością przypatruje się obrazkom. — Ma pięć lat. Już się nie może doczekać, aż pójdzie do szkoły. Bardzo chce zostać czarodziejem i mieć swoją różdżkę.
Marie mówiła przepiękną angielszczyzną, bez śladu obcego akcentu. Jak im później opowiedziała, znała również kilka innych języków, gdyż w młodości dużo podróżowała po Europie oraz Ameryce.
Zaprowadziła ich wreszcie na wyższe piętro, na które można było się dostać po drewnianych schodach wyłożonych niebieskim dywanikiem.
Na górze mieściły się tylko dwa pokoje oraz łazienka, lecz tyle wystarczyło, żeby Rose osłupiała. Marie posiadała bowiem olbrzymią bibliotekę. Na półkach stały książki w różnych językach, napisane zarówno przez mugoli, jak i czarodziejów. Jakby tego było mało, pośrodku pokoju pysznił się wygodny, skórzany fotel z podnóżkiem. Obok stał mały słoik, pusty, nie licząc wazoniku z pojedynczą białą różą.
— Widzę, że przypadło ci do gustu to miejsce. Możesz wybrać sobie dowolne książki i je przeczytać, nie mam nic przeciwko.
— Jestem Krukonką, oczywiście, że podoba mi się to miejsce.
Uśmiechnęły się do siebie.
W sypialni stało małżeńskie łoże pokryte świeżą, białą pościelą. Wyglądało niemalże na królewskie łóżko — miało nawet baldachim.
— Jeśli chcecie, mogę je rozdzielić na dwie części…
Marie już sięgała po różdżkę, ale Scorpius ją powstrzymał, wyciągając dłoń.
— Niech pozostanie, jak jest. Nie będzie nam to przeszkadzać, prawda, Rosie?
Uśmiechnął się szelmowsko do zarumienionej dziewczyny. Ruda w odpowiedzi szturchnęła go w bok, ale wreszcie skinęła głową.
Bardziej ją zresztą zainteresowały ptaki wymalowane na ścianie nieopodal okna. Na błękitnym tle wyglądały, jakby znajdowały się w przestworzach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom.
— To jaskółki. Zawsze się pokazują na wiosnę. — Marie uśmiechnęła się do swoich wspomnień. — No dobrze, zostawię już was samych. Odpocznijcie trochę, na pewno jesteście zmęczeni. W kuchni zostawiłam wam trochę jedzenie, gdybyście jeszcze zgłodnieli. Pamiętajcie, że macie mój numer i zawsze możecie dzwonić, gdyby coś się działo.
— Dziękujemy, Marie.
Odprowadzili gospodynię pod drzwi i pomachali jej na pożegnanie.
Potem opadli na kanapę w salonie — rzeczywiście była wygodna — i jeszcze długo rozmawiali, przytulając się do siebie pod kocem.
          
Pierwsze promyki słońca przebijające się przez zasłonę w sypialni musnęły twarz Rose. Dziewczyna poruszyła się, a potem otworzyła oczy. W pierwszej chwili nie zrozumiała, dlaczego śpi w ramionach Scorpiusa w obcym łóżku, lecz zaraz potem przypomniała sobie wszystko i niemalże się roześmiała.
— Co cię tak bawi?
Głos Scorpiusa był jeszcze głęboki i zachrypnięty od snu. Sam blondyn nie otworzył jeszcze oczu, tylko mocniej przycisnął do siebie Rose, przez co dziewczyna znalazła się praktycznie na jego klatce piersiowej. Oczywiście spał bez koszulki, lecz przynajmniej miał na sobie spodnie. Minimum przyzwoitości zachowane.
— Nic. Nie mogę w to uwierzyć. Ty i ja. Francja. Piękny wiosenny poranek.
Korzystając ze swojej pozycji, zaczęła błądzić palcami po twarzy Scorpiusa. Dotarła już prawie do jego ust, kiedy chłopak otworzył oczy i spojrzał prosto na Rose.
Zabawne. W porannym świetle jego tęczówki miały brązowe plamki.
— Mmm. Mógłbym się tak budzić codziennie — odparł, przesuwając dłońmi po ramionach Rudej. — Dobrze, że przez najbliższy tydzień będziemy mieć to łóżko tylko dla siebie.
Zmienili pozycję tak, że teraz to Rose leżała na plecach, a Scorpius wisiał nad nią, podpierając się dłońmi. Jej rude włosy rozsypały się po poduszce niczym miedziana aureola, a sama dziewczyna chichotała, obejmując Scorpiusa za szyję.
— Myślisz tylko o jednym, co? Typowy facet.
— Przykro mi, moja droga, ale jesteś tak piękna, że nie mogę myśleć o niczym innym, tym bardziej, że teraz mam cię tylko dla siebie. Mógłbym cię schrupać na śniadanie.
— Lepiej nie…
Pocałunek Scorpiusa skutecznie zamknął jej usta i przy okazji sprawił, że myśli wywietrzały jej z głowy.
Była go spragniona tak samo jak on jej, więc zaprotestowała, gdy usta blondyna zostawiły jej własne i przeniosły się na szyję.
— Powinniśmy iść na śniadanie.
Scorpius przerwał swoją wędrówkę i podniósł głowę, spoglądając prosto w oczy Rose.
— Spieszy ci się?
— Nie, ale…
— Wstydzisz się — stwierdził z tym samym szelmowskim uśmiechem, którym zawsze kwitował zawstydzenie Rose. Jego oczy błyszczały. — A myślałby kto, że już się do mnie przyzwyczaiłaś… 
Przesunął dłonią po jej policzku, wkładając w ten prosty gest całą swoją czułość.
— Ja nie…
— Spokojnie, nie będziemy się spieszyć. Nie chcę, żebyś się ze mną czuła niekomfortowo. — Pocałował ją jeszcze krótko w usta i podniósł się z łóżka. — To mówisz, że czas na śniadanie?
           

W kuchni czekała na nich kartka od Marie. Gospodyni zjawiła się wcześnie i nie chciała ich budzić, więc zostawiła w lodówce kanapki i mleko. Scorpius i Rose zjedli wszystko co do okruszynki, a potem wyruszyli na spacer po miasteczku.
Mieli się wieczorem o dwudziestej spotkać na kolacji z burmistrzem Ouanne, ale do tej godziny mieli czas tylko dla siebie.
Pogoda rzeczywiście dopisywała. Dachy domów skrzyły się w wiosennym słońcu, kwitły pąki, a na ulicach bawiły się dzieci. Prawdziwa sielanka.
Po spacerze krętymi uliczkami miasta i przegonieniu kilku kotów Rose zaciągnęła Scorpiusa do Galerii Sztuki. Blondyn się nieco nudził wśród pięknych malowideł, ale Rose z ekscytacją biegała od obrazu do obrazu, wykrzykując jakieś nazwiska lub niezrozumiałe komentarze. Scorpius zostawił ją samą sobie i za to uciął sobie pogawędkę ze strażnikiem, który nie miał do roboty nic poza popijaniem mocnej kawy. Dowiedział się od niego, że mieszkańcy Ouanne bardzo lubią plotkować, bo hogwarcka para była już na ustach wszystkich, poza tym nigdy nie przyjeżdżało tu zbyt wielu gości z zagranicy, choć w sezonie letnim zjeżdżało się wielu Francuzów z innych czarodziejskich miast.
Rzeczywiście, Scorpius też to zauważył. Francuzi machali im na powitanie, ale wciąż się im przyglądali — niektórzy mniej, inni bardziej dyskretnie. Musieli być jedną z niewielu atrakcji, które się od czasu do czasu pojawiały w cichym miasteczku.
Strażnik przynajmniej polecił mu dobrą knajpkę w centrum, gdzie serwowali najlepsze lokalne potrawy, no i mieli również wyśmienite francuskie wino, wcale nie za taką wygórowaną cenę.
Rose dołączyła do nich niedługo później, wciąż podekscytowana.
— Jeśli panią takie rzeczy interesują, to Ouanne może się poszczycić najstarszą biblioteką we Francji — powiedział do niej strażnik, wyrzucając do kosza pusty kubek po swojej kawie. — Mieści się o tu, uliczkę dalej. Całkiem niedaleko.
Scorpius westchnął, już wiedząc, że czeka go katorga, jednak nie potrafił odmówić Rose, zwłaszcza gdy patrzyła na niego tak błagalnie jak teraz.
— Dobrze, pójdziemy tam — zgodził się, zanim Ruda w ogóle zdążyła się odezwać. — Ale pod warunkiem, że pójdziemy też do zamku. Skoro już się tak go nachwaliłaś, chciałbym go zobaczyć.
— Dobra.

Tym sposobem znaleźli się w pałacu książek, co najmniej pięć razy większym niż biblioteka w Hogwarcie. W labiryncie półek można było się zgubić, nie posiadając nici Ariadny, a jakby tego było mało, wystarczyła jedna książka, by przepaść na zawsze w jednym z wyimaginowanych światów. Scorpius trzymał się więc blisko Rose, również przeglądając niektóre książki. Żadna go jednak za bardzo nie zainteresowała, lecz za to Ruda, gdyby mogła, wyniosłaby stąd calutki księgozbiór. To chyba była jakaś nieuleczalna krukońska choroba.
Wreszcie jednak wydostali się z powrotem na światło dzienne. Scorpius przyjął to z ulgą, lecz Rose wyglądała na niepocieszoną, nie mogąc wynieść z budynku ani jednej książki. Blondyn szybko postarał się o poprawienie jej humoru, kiedy kupili duże lizaki i podążyli w stronę zamku, trzymając się za ręce.
Budowla wznosiła się na wzgórzu i górowała ponad miastem. Z błyszczącymi w słoń ścianami i niezliczonymi wieżyczkami wyglądała jak przeniesiona tu prosto z jakiejś bajki o księżniczkach.
W drodze na szczyt nie spotkali nikogo. Sezon na zwiedzanie jeszcze się nie rozpoczął, a mieszkańcy znali zamek zbyt dobrze, żeby się nim interesować. Nikt nawet nie pilnował wstępu.
— Nie boją się, że ktoś im coś ukradnie? — zastanawiała się na głos Rose, gdy razem ze Scorpiusem przechodzili przez bramę. — Mimo wszystko to cenny obiekt.
— Mugole i tak nie zobaczą zamku, a każdy czarodziej wchodzący do środka jest dobrze widoczny z miasteczka. No i podejrzewam, że mury są obłożone zaklęciami niepozwalającymi na wyniesienie czegokolwiek z wewnątrz. Słyszałem, że wiele zabytków tak zabezpieczono.
— Pewnie masz rację. To ma sens.
Trzymając się za ręce, wkroczyli do holu, aż błyszczącego od bogactwa. Stały tutaj stare zbroje i popiersia francuskich królów. Na ścianach wisiały szable, halabardy oraz herby szlacheckich rodów. Nawet dywan rozesłany na podłodze wyglądał na cholernie drogi; prezentował się jednak bardzo ładnie, bo przypominał leśny kobierzec.
— Pałac należał do czarodziejskiej dynastii królewskiej. Stąd zarządzano francuską społecznością czarodziejów. Potem tę rolę przejęło Ministerstwo Magii — wyjaśniła Rose, przesuwając palcem po popiersiach królów. Nie dostrzegła żadnej królowej. — Od czasu, kiedy ostatnia królewska para opuściła pałac, to miejsce się zupełnie nie zmieniło. Nieźle, nie?
Scorpius przytaknął, równie zauroczony co Rose.
W tym miejscu magia była niemalże namacalna, podobnie jak w Hogwarcie. Przesiąkała każdy przedmiot, każdy obraz i każdą ścianę. Wypełniała powietrze niczym tlen.
Powoli przechodzili przez kolejne pokoje, chłonąc wspaniałości pałacu. Drogocenne rzeczy leżały po prostu na półkach, na stolikach, niczym nieodgrodzone od ciekawskich rąk. Rose i Scorpius mogli więc wypróbować ich ciężar w dłoniach i poczuć się jak królewska para. Wypróbowali nawet łóżka w książęcych komnatach. Materace co prawda okropnie trzeszczały, ale były bardzo wygodne, czego już się nie dało powiedzieć o krzesłach w jadalni.
Odkryli nawet tajemne przejście do biblioteki, ukryte za jednym z obrazów. Rose miała pewność, że takich sekretnych komnat oraz korytarzy jest więcej, lecz odnalezienie ich wszystkich zabrałoby zdecydowanie za dużo czasu. Najwyraźniej każdy zamek miał swoje tajemnice.
Przede wszystkim jednak podziwiali szklane ściany, z których zbudowany był zamek. Szkło zastępowało okna i pozwalało dowolnemu mieszkańcowi zamku na podziwianie otoczenia, samemu nie będąc zauważonym. Od zewnątrz szklana powierzchnia wyglądała na zwykłą ścianę.
Rose i Scorpius zawędrowali również do sali balowej, najbardziej surowego i jednocześnie najbardziej imponującego pomieszczenia w całym zamku.
Podłoga w szachownicę pamiętała zapewne stukot niezliczonych obrazów, podobnie jak dębowa boazeria musiała wchłonąć wiele rozmów. Z końca sali przybyszy lustrowały dwie postacie wtłoczone w złote ramy. Rose nie rozpoznawała ich twarzy, ale nie wątpiła, że jest to któraś z wielu królewskich par, które tu mieszkały. Najsmętniej jednak wyglądał samotny patefon, tkwiący w kącie. Zapewne od dawna nikt nie pozwalał mu się nakarmić płytami i dobrą muzyką.
Scorpius również zwrócił na niego uwagę. Szybko znalazł obok na stoliku porzucone winylowe płyty. Na chybił trafił wybrał jedną z nich. Zaraz potem salę wypełniła słodka muzyka do walca. 
— Można prosić panią do tańca?
Scorpius wyciągnął rękę do Rose, a ona z chichotem ją ujęła, dając się pociągnąć na środek parkietu. Nie zatańczyli jednak walca, lecz jakiś szalony taniec pełen piruetów i figur akrobatycznych, których nikt normalny by się nie podjął. Oni jednak się śmiali, całkowicie pochłonięci sobą nawzajem i tym tańcem.
Z każdym ruchem ich ciała zbliżały się do siebie coraz bardziej i szalony taniec zmienił się w tango, niemogące się obyć bez wystawiania na pokuszenie i walki z pożądaniem. Rose miała wrażenie, że Scorpius patrzy na nią z takim głodem w oczach, że zaczął jej przypominać panterę. Polował na nią swoimi palcami, przesuwając je po szyi, ustach i przedramionach, więził ją swoim spojrzeniem. Nie pozostawała mu zresztą dłużna; jej noga zmysłowo przesuwała się po jego własnych, podczas gdy dłonie cal po calu zdobywały klatkę piersiową.
Uznając, że mają na sobie stanowczo zbyt dużo ubrań, zdecydowanym ruchem ściągnęła kurtkę z ramion Scorpiusa i rzuciła ją na podłogę. Teraz na przeszkodzie stała jej tylko czarna koszulka. Nią również się zajęła, choć przygryzając wargę i czekając na jakikolwiek sygnał, że ma przestać. W odpowiedzi usłyszała tylko cichy śmiech chłopaka, wibrujący przez jego klatkę piersiową. Nie przejęła się tym, bo wreszcie miała możliwość dotknięcia jego niesamowitych mięśni, które zawsze podziwiała. Zaznaczyła pocałunkami drogę od jego obojczyka aż po brzuch i krawędź spodni.
Zanim zdążyła zrobić cokolwiek więcej, Scorpius podciągnął ją w górę i przykrył jej usta swoimi. Rose czuła ciepło bojące od ich rozgrzanych ciał. Zatopiła się całkowicie w pocałunku.
Oderwali się od siebie tylko po to, żeby pozbyć się kurtki Rose. W ślad za nią podążyła jej sukienka, a dziewczyna pozostała w staniku i majtkach, nie mając czasu na zastanowienie się nad tym, co oni najlepszego wyprawiali, bowiem pochłonął ją kolejny pocałunek, jeden w usta, a drugi angażujący szczególnie wrażliwą skórę za jej uchem. Pod wpływem dotyku blondyna rozsądek Rose się całkowicie wyłączył.
Jednakże Scorpiusowi pozostały resztki samokontroli, więc zatrzymał się, przerywając taniec ich ciał. Rose oplatała go nogami w pasie, ściśle do niego przylegając, co zdecydowanie utrudniało myślenie. Przytrzymywał ją jedną dłonią, a drugą błądził po jej plecach, ledwo odnajdując w sobie zdolność do mówienia.
— Jesteś tego pewna? — wyszeptał w jej usta, pytając o pozwolenie także wzrokiem.
Rose skinęła głową, nie ufając swojemu głosowi. Czuła ekscytację i napięcie budujące się między udami. Z całą pewnością nie zamierzała teraz przerywać i nie obchodziło jej to, że podłoga przypominająca szachownicę nie była najwygodniejszym łóżkiem świata.
Scorpius nie potrzebował niczego więcej. Za jego sprawą kolejne części garderoby dołączyły do tych już leżących na podłodze. Rose jeszcze nigdy nie czuła się tak odsłonięta, lecz całkowicie zaufała Scorpiusowi i odsunęła na bok swoją nieśmiałość. Całkowicie oddała mu całą swoją duszę, a teraz także ciało.
Każdy jego gest był hołdem złożonym miłości, w każdej pieszczocie ukazywały się admiracja i pożądanie. Dotykał jej czule i łagodnie, nie spiesząc się, choć był równie spragniony spełnienia jak ona. Uśmiechał się do niej tajemniczo, gdy jękami prosiła go o więcej. Jej skóra już błyszczała od potu, podobnie jak oczy, nieco zasłonięte mgiełką pożądania. Wyglądała tak pięknie, że Scorpiusowi aż się ścisnęło serce. Mógłby podziwiać jej ciało w nieskończoność i wielbić je na kolanach. Była idealna, w każdym calu, choć chyba sama sobie z tego nie zdawała sprawy.
Przyjęła go bez wahania, choć nieprzygotowana na ból, wkrótce przyćmiony kolejnym pocałunkiem i odchodzący w niepamięć. Później, gdy ich ciała znów poruszały się w harmonii, przestała się hamować i dała się ponieść uniesieniu. Jej jęki zabrzmiały jak muzyka dla uszu Scorpiusa, który już też tracił nad sobą panowanie.
Gdy oboje odzyskali przytomność umysłu, długo się w siebie wpatrywali, stykając się czułami, uśmiechając się do siebie i drżąc. Scorpius opadł na podłogę z Rose w ramionach. Trzymał ją na kolanach, przytulając mocno do siebie i nieco kołysząc ich ciałami.
— Kocham cię — wymamrotała po dłuższej chwili Rose, już bardzo sennie.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym pocałował Rudą w czubek głowy.
— Ja też cię kocham.

1 komentarz:

  1. Dobrze, że udało im się zwiedzić takie ciekawe miejsca.
    Końcówka rozdziału też mi się podobała.

    OdpowiedzUsuń

Czarodzieje