czwartek, 7 czerwca 2018

52. Szlak moich blizn

Panie i panowie, ostatni rozdział! Za tydzień epilog i żegnamy się z Tańcem. :D

Na szlak moich blizn poprowadź palec


        
Gabrielle nie mogła zasnąć w nocy i tylko przewracała się z boku na bok, ściskając w dłoni tygrysie oko. Jeszcze nie miała okazji, by wypowiedzieć lub chociaż pomyśleć swoje życzenie, więc chciała to zrobić teraz.
Wpatrywała się w wisiorek jak zahipnotyzowana, gdy pomysł na życzenie krystalizował się w jej głowie.
W gruncie rzeczy nie pragnęła wiele. Nie mogła zarzucić nic swojej urodzie, miała fantastyczną rodzinę, kochającego narzeczonego, rankiem poprzedniego dnia dostała klucze do mieszkania, do którego mieli się z Malcolmem wprowadzić, a za kilka godzin miał się odbyć jej ślub. Wszystkie jej marzenia o księciu na białym koniu się spełniły, miała też już obiecaną posadę w smoczym instytucie w Rumunii. W tej chwili była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
Czego więc mogła sobie życzyć?
Przychodziła jej do głowy tylko jedna rzecz i na niej się skupiła. Nie wymawiała jej na głos, lecz powtarzała w myślach jak mantrę, ściskając mocno pulsujący ciepłem naszyjnik. Zdawał się ją rozumieć.
Zaledwie kilka sekund później rozbłysnął i zgasł. Zniknęły też jego ciepło oraz pulsowanie. Z bursztynowego stał się czarny, jakby wyczerpała się jego moc. Wyglądało na to, że wysłuchał życzenia Gabrielle i je spełnił.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, ściskając mocno kamień i przytulając go do piersi.
Chciała być szczęśliwa z Malcolmem aż do końca życia.

Rose miała już serdecznie dosyć rozmów o niczym i o pogodzie. W ciągu dwóch godzin usłyszała więcej plotek, niż w ciągu całego swojego siedemnastoletniego życia. Jej rodzina była rozgadana, ale w tej materii nikt nie mógł przebić rodziny Gabrielle. Nikt. I jakkolwiek nie przeszkadzała jej przesadna serdeczność, o tyle naprawdę nie miała już ochoty na słuchanie, kto się z kim rozwiódł, kto kogo zdradził i kto urodził nowe dziecko, zwłaszcza że zupełnie nie znała obiektów rozmowy.
Z westchnieniem opadła na krzesło w kącie i zrzuciła szpilki, pozwalając zmęczonym nogom odpocząć. Chodzenie w nich przez cały dzień było złym pomysłem; żałowała, że nie włożyła jednak baletek, nad którymi się rano zastanawiała. Szpilki jednak o wiele bardziej pasowały do jej czerwonej, obcisłej sukienki; już nie wspominając o wzroku Scorpiusa, który zobaczył ją po raz pierwszy tego dnia, gdy wyszła z łazienki — już w makijażu i przebrana w swoje najlepsze ciuchy.
Uśmiechnęła się do kieliszka białego wina, które osobiście wybierała. Zakołysała leciutko naczyniem, pozwalając wzrokowi błądzić po parkiecie, pełnym tańczących par. Piosenka dobywająca się aktualnie z głośników raczej nie sprzyjała szaleństwom, więc poszczególne pary się do siebie przytulały lub po prostu nieco niezdarnie i w nieco większej odległości od siebie kołysały się do rytmu. W samym centrum stali nawet państwo młodzi. Uśmiech Rose jeszcze bardziej się powiększył, gdy dostrzegła, że Malcolm patrzy morderczym wzrokiem na jednego z gości, kontemplującego piękno Gabrielle.
Cóż, panna młoda tego dnia wyglądała naprawdę oszałamiająco i Rose się dziwiła, że Malcolm nie zemdlał z wrażenia. Sama się postarała, żeby wszystko było idealnie, żeby sukienka się ani trochę nie pogniotła, żeby makijaż nie spłynął w tym upale panującym na zewnątrz, żeby wszystkie oczka w rajstopach pozostały na swoim miejscu i żeby fryzura ułożona przez matkę Gabrielle nie rozleciała się ani na jotę. Im wszystkim niemalże puszczały nerwy, lecz Rose, jako „ta najbardziej odpowiedzialna”, starała się zapanować nad drobnymi katastrofami, które miały miejsce w trakcie przygotowań. Jej różdżka ani na moment nie opuszczała jej dłoni i po kilku godzinach Ruda stwierdziła, że musi usiąść. Potrzebowała też filiżanki mocnej kawy. Zjawiła się w domu Gabrielle wcześnie rano, bo jeszcze o siódmej — i ku swojemu zdumieniu zastała przyjaciółkę na nogach. Zjadły razem śniadanie i później rzuciły się w wir ostatnich przygotowań. W gruncie rzeczy głównie Rose zajmowała się wykończeniem szczegółów, a Gabrielle poddawała się dłoniom swojej matki, upinającej w misterną fryzurę jej włosy.
Rose była pewna, że Gabrielle przyćmiewała tego dnia urodą wszystkie inne kobiety obecne w kościele. Miała na sobie białą suknię z półdługimi, koronkowymi rękawami, wspaniale podkreślającą jej figurę oraz biust. Jej włosy zostały misternie splecione w warkocz i upięte na czubku głowy, do tego parę luźnych kosmyków opadało na twarz. Ze swoimi orzechowymi oczami wyglądała jak anioł, który dopiero co spadł z nieba.
Rose skrzywiła się na myśl, że niedługo to ona będzie musiała zacząć planować swoje wesele. Nie żeby miała cokolwiek przeciwko wychodzeniu za mąż, zwłaszcza za Scorpiusa, ale ilość pracy i rzeczy do zaplanowania ją przerażała. Wystarczało, że musiała asystować Gabrielle.
Zmrużyła oczy, próbując wypatrzeć w tłumie Scorpiusa. Widziała go tylko rano, zanim wyruszyła na pomoc Gabrielle. Spędziła noc w Malfoy Manor i wykradała się z łóżka o nieludzko wczesnej porze, lecz ledwo przytomny blondyn obiecał jej, że się zobaczą później i wieczorem zatańczą. Przelotnie spotkali się również podczas uroczystości, ale jako świadkowie pary młodej siedzieli po dwóch stronach przejścia i nie mieli nawet okazji porozmawiać. Później porwał ich tłum udający się na wesele, a podczas wznoszenia toastu za parę młodą oraz krojenia tortu spotkały się tylko ich oczy.
Prawdę mówiąc, już za nim tęskniła, ale nie przyznałaby się do tego nikomu. Nawet jemu.
Nalała sobie jeszcze wina. Skoro już musiała siedzieć, to przynajmniej w towarzystwie alkoholu. Miała tylko nadzieję, że nie dosiądzie się do niej żadna z tych prapraciotek Gabrielle, które tak uprzejmie ją zagadywały przez całe wesele.
Ciepła dłoń zakryła jej oczy. Zanim Rose zdążyła wyciągnąć różdżkę i zaatakować napastnika, do jej uszu dotarł również głos:
— Zgadnij, kto.
Wydała z siebie westchnienie i nieco się rozluźniła.
— Już byłam pewna, że zaginąłeś w akcji.
W odpowiedzi usłyszała tylko śmiech, ten cichy śmiech, który tak uwielbiała. Dłoń zniknęła, więc Rose mogła wreszcie spojrzeć na siadającego obok niej Scorpiusa. Jego jasne włosy były równie rozczochrane jak rano, kiedy jeszcze leżał w łóżku. Z jakiegoś powodu ją to rozczuliło i musiała ukryć swój uśmiech w kieliszku, już prawie pustym. Nie mogła jednak odmówić Scorpiusowi, że wyglądał tego dnia naprawdę dobrze, nawet jak na siebie. W sumie wyglądał dobrze nawet w pomiętym podkoszulku i dresowych spodniach, ale koszule dodawały mu łobuzerskiego uroku. Zresztą w gruncie rzeczy wystarczył sam jego uśmiech, żeby ją oczarować.
— Nigdy. Dlaczego się upijasz w samotności?
Przechylił lekko głowę, żeby na nią spojrzeć, wciąż z tym samym przeklętym uśmiechem na ustach. Rose czasem się zastanawiała, czy Scorpius wie, co jego uśmiech z nią wyprawia. Podejrzewała, że tak.
— Miałam dość rozmawiania z praciotkami Gabrielle o pogodzie i o tym, na co ostatnio zachorowały. — Przewróciła oczami. — Samemu można od tego zachorować, dziękuję bardzo. A ciebie kto porwał, prawujkowie Malcolma?
— Blisko. Dziadek Malcolma się uparł, że chce mi opowiedzieć o Paryżu z czasów jego młodości i nie mogłem mu uciec. — Puścił do niej oczko, niby przypadkiem przysuwając swoje krzesło bliżej niej. — A co, tęskniłaś?
— Nie. Potrzebowałam tylko kogoś, kto by mnie poniósł, gdyby zaczęły mnie boleć nogi.
Posłała mu kpiący uśmieszek i dopiła wino, już się rozglądając za butelką. Miała nadzieję, że czerwień na jej policzkach jest wynikiem działania alkoholu, a nie czegokolwiek innego, na przykład tego, że dłoń Scorpiusa zaczęła błądzić po nieosłoniętej materiałem sukienki części jej pleców.
— Chętnie cię poniosę, ale nie dalej, niż do łóżka — wyszeptał do jej ucha. — I to dopiero wtedy, gdy się porządnie zmęczysz tańczeniem ze mną.
— Jeśli chcesz jeszcze ze mną tańczyć, to po wszystkim będziesz mnie musiał najpierw zanieść do łóżka, bo na pewno nie będę mogła tam dojść o własnych siłach, zwłaszcza że te buty — wskazała ruchem głowy na leżące na podłodze szpilki — nie są zbyt wygodne i jeszcze bardziej bolą od nich nogi. I myślę, że o łóżku możesz dzisiaj zapomnieć.
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy Scorpius przewrócił oczami. Obróciła głowę tak, że teraz się niemalże stykali nosami. Teraz też mogła spojrzeć mu w oczy. Jego własne przypominały nieco zielone morze, w którym na przemian pojawiały się i gasły iskierki. Mogła też w nich całkiem wyraźnie dostrzec niektóre uczucia. Nie zawsze jej się to udawało, bowiem czasami widziała jedynie nieprzenikniony mur, zazwyczaj wtedy, kiedy właściciel pięknych tęczówek był zły lub nie chciał się czymś z nią dzielić.
— Jeszcze zobaczymy, kochanie, jeszcze zobaczymy. Chodź zatańczyć.
— Już myślałam, że nigdy tego nie zaproponujesz.
Odłożyła kieliszek na stół, założyła z powrotem szpilki i ujęła wyciągniętą dłoń Scorpiusa.
Parkiet był już praktycznie wyludniony, co oznaczało, że Rose i Scorpius mieli więcej miejsca dla siebie. Wystarczyło też słówko zamienione z mężczyzną odpowiedzialnym za muzykę, żeby z głośników poleciała znacznie lepsza piosenka niż te, do których ludzie się dotychczas kołysali, bo piosenka do tanga. Słysząc ją, Rose parsknęła śmiechem. Nie była zaskoczona. Scorpius chyba naprawdę chciał ją zabić, ewentualnie zaciągnąć do łóżka. Być może i jedno, i drugie.
Scorpius powrócił do niej zaledwie chwilę później, znowu z tym łobuzerskim uśmiechem na ustach. Przez ułamek sekundy Rose poczuła się jak ofiara schwytana w pułapkę. Musiała jednak przyznać, że lubiła te momenty, kiedy jego uwaga się skupiała wyłącznie na niej.
Szybko przestała myśleć i zatraciła się w tańcu oraz w oczach Scorpiusa. Uwielbiała go kusić, zbliżając się nieco za bardzo, a potem oddalając. Uwielbiała jego dłonie wędrujące po jej ciele, po plecach, brzuchu, ramionach. Uwielbiała ogień w jego oczach, zapewne dorównujący gorącu w jej żyłach.
Zaczęli zresztą boleśnie powoli. Napięcie między ich ciałami było niemalże namacalne i tym razem to Rose musiała się uśmiechnąć szeroko, widząc pożądanie rysujące się na twarzy jej partnera. Roześmiała się, kiedy ich usta się niemalże zetknęły. Scorpius chciał ją pocałować, ale w porę się uchyliła i znowu mu umknęła, pozwalając swojej nodze przesunąć się po jego własnej. W nagrodę usłyszała westchnienie, a ich taniec nieco przyspieszył, podobnie jak oddechy.
Teraz szaleli już po całym parkiecie. Rose miała wrażenie, że jej nogi poruszają się bez udziału jej woli, unosząc się i opadając, boleśnie wyprostowane. Bardziej absorbował ją dotyk skóry Scorpiusa na jej gołych przedramionach, jego mięśnie rysujące się pod koszulą i mocny uścisk, który nie pozwalał jej upaść ani nawet się oddalić zbyt daleko. Ufała mu daleko bardziej niż sobie samej i bez wahania pozwoliła się poprowadzić, choć sama go odrobinę prowokowała swoimi ruchami. Cóż, sam się o to prosił, w końcu tango było jego pomysłem.
Włosy wymknęły się z jej misternego koka, którego długo układała rano, mając nadzieję, że wytrzyma do wieczora. Do tego miała pewność, że jej policzki przybrały okropny, czerwony kolor. Scorpius nie wyglądał wcale lepiej niż ona; jego włosy były jeszcze bardziej rozwichrzone, o ile było to w ogóle możliwe.
Gdy piosenka dobiegała końca, Rose już zupełnie nie czuła nóg. Zdołała jednak wykonać szalony obrót przez plecy Scorpiusa, który był ich specjalnością. Nie pokazali go jeszcze szerszej publiczności, nawet na turnieju, bo Drina nie zawsze czuła się na tyle pewnie, żeby to zrobić, zwłaszcza gdy nie byli sami. To było trochę jak z opadaniem w tył, w ramiona partnera — chodziło o zaufanie, że dana osoba cię złapie i nie puści.
Co dziwne, Scorpiusowi zaufała od razu. Miał w sobie coś, co nieodmiennie ją do niego przyciągało, zupełnie jakby był magnesem. Nigdy się zresztą nie zdarzyło, żeby zawiódł jej zaufanie. Zawsze, gdy ją trzymał w swoich ramionach, czuła się bezpieczna. Jego uśmiech sprawiał, że czuła się wyjątkowa.
Ufała mu.
W trakcie tańca po prostu pozwoliła się unieść w górę, wciąż trzymana przez jego dłonie i modląca się, żeby nie upaść na głowę, gdy robiła obrót w powietrzu. Ramię Scorpiusa pomogło jej bezpiecznie wrócić na posadzkę. Odetchnęła głęboko, wciąż nieco przerażona tym, co właśnie zrobiła, ale jednocześnie szczęśliwa. Uśmiechnęła się szeroko.
Gdy piosenka ucichła, Rose niemalże ogłuszyły gromkie brawa. Najwyraźniej wszyscy goście przyglądali się ich tańcu; najgłośniej klaskały ciotki Gabrielle wraz z samą panną młodą. Rose zarumieniła się, płonąc ze wstydu i jednocześnie chichocząc jak nastolatka.
— Muszę usiąść — przyznała, kiedy goście wreszcie wrócili do przerwanych rozmów. Marzyła tylko o tym, żeby ściągnąć szpilki i dać nogom odpocząć. Sobie zresztą też.
— Mam cię zanieść?
— Chyba na głowę upadłeś — mruknęła, torując sobie drogę do stolika. — Jeszcze nie jest ze mną tak źle. Ale, jak już mówiłam, później będziesz mnie niósł.
— Kochanie, wiesz, że jest dopiero pierwsza i noc się dopiero zaczyna?
Opadła z jękiem na krzesło, zrzuciła buty i chwyciła szklankę wody. Wypiła duszkiem jej zawartość. Scorpius się tylko z rozbawieniem przyglądał jej poczynaniom. Wyglądał, jakby szalony taniec nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
— Nie pomagasz.
— Myślę, że na jeden taniec jeszcze będziesz miała siłę…
— Nie — weszła mu w słowo. — Nie ma mowy. 
Kiedy zrobił minę zbitego szczeniaczka, przewróciła oczami, już go nienawidząc.
— Tylko jeden taniec?
Nie.
— Bardzo proszę?
— Nie. 
Na wszelki wypadek odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, w razie gdyby znowu próbował sztuczek z palcami niby przypadkiem błądzącymi po jej plecach. Drań aż za dobrze znał jej słabe punkty.
Uniósł brew, po czym się uśmiechnął. Leciutko, ale na tyle łobuzersko, że Rose wiedziała, że już ma w głowie gotowy plan.
— W porządku.
Zmrużyła oczy, odwzajemniając spojrzenie. Scorpius miał teraz niewinną minę, jego wzrok wyrażał pytanie: „ale o co ty mnie oskarżasz, kobieto?”, lecz nie wierzyła mu ani trochę. Może on znał ją aż za dobrze, ale ona również znała jego i wiedziała, że nigdy tak łatwo nie odpuszczał, zwłaszcza gdy mu na czymś zależało.
— Nie wiem, co knujesz, ale się w żadnym wypadku na to nie zgodzę. Nie chcę, żebyś mnie potem zbierał z podłogi.
Przytaknął z wciąż tą samą niewinną miną, wyciągając dłoń i zakładając zabłąkane kosmyki za jej ucho. Musnął dłonią rozgrzany policzek Rose; jego uśmiech teraz zmienił się na o wiele łagodniejszy, przeznaczony tylko i wyłącznie dla niej.
— Zawsze mogę ci teraz trochę rozmasować nóżki i przywrócić je do stanu używalności. Wtedy będziesz mogła zatańczyć ze mną jeszcze jeden raz… A potem cię zaniosę wszędzie, gdzie będziesz chciała, obiecuję. Masz moje słowo.
Zrezygnowana odchyliła głowę do tyłu, jakby błagając Merlina o litość.
— Czemu ci tak zależy na tym tańcu?
— Uwielbiam z tobą tańczyć — odparł po prostu. — To nawet lepsze niż seks.
Teraz to ona uniosła brwi, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
— Serio?
— Serio. Nawet nie wiesz, co ze mną robisz, gdy mnie zwodzisz tymi swoimi nóżkami i gdy uciekasz w chwili, gdy chcę cię pocałować.
Parsknęła śmiechem, próbując ukryć rumieńce ponownie wykwitające na jej twarzy.
— Przesadzasz.
— Mylisz się — oznajmił jej z szerokim uśmiechem. — To jak? Zatańczysz ze mną jeszcze raz?
— No dob…
— Wiedziałem. To teraz możesz mi dać swoje piękne nóżki…
Rose nie miała pojęcia, jak Scorpius tego dokonał, ale faktycznie dobre kilkanaście minut później mogła chodzić bez bólu, więc dała się jeszcze raz zaciągnąć na parkiet. Tym razem oboje improwizowali do skocznej piosenki, którą DJ puścił na życzenie panny młodej. Gabrielle i Malcolm również zajmowali miejsce pośrodku sali, lecz nie szaleli aż tak bardzo. Oboje już byli zmęczeni, zresztą, jak Rose doskonale wiedziała, za kilka godzin odlatywał ich samolot do Włoch.
Goście się powoli zwijali i znikali w pokojach gościnnych przygotowanych na piętrze domu Gabrielle — Rose musiała użyć wielu zaklęć poszerzających, żeby dodać więcej przestrzeni — lub wracali do własnych domów. Państwo młodzi również się zaczęli żegnać z pozostałymi jeszcze osobami, chcąc wrócić do swojego pokoju, odpocząć, przebrać się i dopakować rzeczy na podróż.
Scorpius już tym razem nie opuszczał boku Rose, więc nie musiała go szukać, gdy zmęczenie wzięło górę. Wystarczyło, że ruchem głowy wskazała drzwi, żeby, zgodnie ze swoją obietnicą, wziął ją na ręce i przeniósł przez próg, jakby to ona była panną młodą. Dziwiła się, że on jeszcze ma siły na cokolwiek; ona sama już odpływała w krainę snu. Miała już dosyć wrażeń na ten dzień. 
Deportowali się spod domu Gabrielle do bramy Malfoy Manor. Rose przespała całą drogę, choć nie tak długą, i obudziła się dopiero wtedy, gdy jakimś cudem znalazła się na kanapie w salonie, przykryta kocem.
— Dasz radę się przebrać w piżamę czy mam cię zanieść prosto do łóżka? — usłyszała głos Scorpiusa dochodzący gdzieś od strony drzwi od salonu. Nie miała pojęcia, skąd wiedział, że się obudziła. Chwilowo.
— Chyba dam radę — mruknęła. — Albo i nie…
Ledwo spróbowała wstać, nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła z powrotem na kanapę. Oparła głowę o oparcie, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Nawet w swoim sennym stanie mogła usłyszeć śmiech Scorpiusa.
Sam ją wykończył, drań.

3 komentarze:

Czarodzieje