czwartek, 31 maja 2018

51. Światłość nocy

Dzień przed egzaminami Rose rzuciła książki w kąt i poszła tańczyć. To w sali tanecznej odnalazł ją Scorpius.
Gdy wszedł do środka, zastał ją stojącą przy oknie i opierającą się o parapet. Miała na sobie jedynie niebieskie szorty ledwo zakrywające tyłek, czerwoną koszulkę z falbankami i białe tenisówki. Jej rude włosy opadały swobodnie na plecy, podtrzymywane jedynie cienką opaską.
Scorpius przez dłuższą chwilę stał w progu, pozwalając sobie na kontemplację tego cudu natury.
— Już możesz przestać się tak na mnie gapić.
Rose dopiero teraz spojrzała przez ramię i posłała chłopakowi ciepły uśmiech.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Podszedł bliżej i zagarnął Rose w ramiona. Dziewczyna bez wahania objęła go w pasie, wtulając policzek w jego klatkę piersiową.
— Nie mogę uwierzyć, że to już koniec — wymamrotała ledwo słyszalnie.
— Hm?
Dłoń Scorpiusa kreśliła uspokajające kółka na plecach dziewczyny, dzięki czemu się zrelaksowała.
— Cieszysz się, że już za tydzień oficjalnie przestaniemy być uczniami Hogwartu?
— W pewien sposób tak.
— Serio? Czemu? 
Odchyliła się nieco, żeby móc na niego spojrzeć. Momentalnie utonęła w jego oczach, jak zawsze, gdy przestawała się kontrolować.
— Bo wreszcie będziemy mogli zamieszkać razem i będę się budził z tobą w ramionach.
Zanim miała szansę odpowiedzieć, pocałował ją w nos i potem również w usta. Przeszły ją dreszcze. Wspięła się na palce, ułatwiając Scorpiusowi dostęp do swoich ust oraz szyi. Chłopak bez wysiłku podniósł ją, dzięki czemu mogła go mocno objąć nogami w pasie. Chwilę później jego koszulka wylądowała na podłodze, a Rose pokrywała drobnymi pocałunkami jego tors.
Scorpius uniósł jej podbródek i niecierpliwie ją pocałował. Oderwali się od siebie tylko na chwilę; w tym czasie bluzka i szorty Rose dołączyły do leżącej na podłodze koszulki.
Rose dziękowała Merlinowi, że Scorpius trzymał ją dość mocno, bo gdyby nie to, już dawno ugięłyby się pod nią nogi. Jego ciepłe dłonie błądziły po jej skórze, wyrysowując niewidzialną mapę zdobytych miejsc. Ruda już dawno zapomniała, jak się nazywa. Nawet nie starała się z tym walczyć, dała się po prostu ponieść rozkoszy.
— Stresujesz się? — usłyszała jakiś czas później, gdy oboje leżeli na podłodze, wciąż nadzy. Na szczęście deski parkietu były dość ciepłe.
— Czym? Egzaminami?
— Mmm.
Przytaknął, splatając ze sobą ich palce.
— Właściwie to niezbyt. Teraz to już w ogóle. — Pocałowała go przelotnie, po czym, nie odsuwając się zbyt daleko i wciąż przesuwając dłonią po jego policzku, uśmiechnęła się. Pozwoliła swoim palcom zabłądzić we włosy chłopaka. Uwielbiała ich dotykać; były niezwykle miękkie i jedwabiste. — Lubię twoje sposoby na odprężenie się. No i nie sądzę, żeby egzaminy były zbyt trudne, w końcu spędziłam na nauce aż siedem lat.
W ramach zemsty za przerwany pocałunek i drażnienie jego włosów Scorpius również zaczął przesuwać palce po jej twarzy, szczególnie dużo czasu poświęcając krzywiźnie ust.
— Jestem pewien, że zdasz wszystko na same wybitne. Nie będziesz musiała się nawet zbytnio wysilać, kochanie, w przeciwieństwie do nas, szarych śmiertelników. Komisja będzie na każde twoje życzenie.
Przewróciła oczami w odpowiedzi.
— Gdybyś poświęcił więcej czasu na naukę przed egzaminami, nie musiałbyś być szarym śmiertelnikiem. Poza tym masz tyle uroku osobistego w sobie, że oczarujesz komisję samym swoim gadaniem.
— Uważasz, że mam w sobie dużo uroku osobistego?
Posłał jej krzywy uśmieszek, a jego oczy zalśniły.
— Nawet mnie nie irytuj. Już i tak masz o sobie zbyt wysokie mniemanie.
— Jesteś dla mnie zbyt okrutna, kochanie. W końcu czymś muszę karmić moje ego, żeby mieć czym cię czarować, prawda? Poza tym w przeciwieństwie do ciebie nie dostaję zbyt wielu komplementów. Czuję się zaniedbany.
— Jasne, jasne. Twoja sława Księcia Slytherinu i te maślane spojrzenia dziewcząt na korytarzach ci nie wystarczają? — Uniosła brwi w wystudiowanym zdziwieniu. — Jesteś bardziej rozpuszczony, niż myślałam. Jakim cudem twoje ego jeszcze nie eksplodowało?
Scorpius stłumił śmiech i objął Rose w talii, żeby móc zmienić ich położenie. Teraz dziewczyna leżała na jego klatce piersiowej i wpatrywała się w niego tymi swoimi sarnimi oczami, którym nigdy nie umiał się oprzeć.
— Ranisz mnie, moja droga, naprawdę mnie ranisz. Poza tym naprawdę nie rozumiem, jakim cudem mam nie być pełen dumy, kiedy najpiękniejsza dziewczyna na tym świecie zgodziła się za mnie wyjść?
Rose spłonęła się rumieńcem i tym razem nawet nie zaprotestowała, gdy usłyszała słowa blondyna. Scorpius to wykorzystał, by ją pocałować.

Zgodnie z tym, co powiedziała Scorpiusowi, zupełnie się nie stresowała, gdy szła na pierwszy egzamin z historii magii. Jedyną oznaką tego, że ten dzień znacznie odbiegał od normy, było jej wejście w tryb „bojowa Rose” — część rudych włosów związana w koka, pióro za uchem, podciągnięte rękawy szaty, czerwone trampki przynoszące szczęście i determinacja lśniąca w oczach.
Przez cały egzamin pisała wściekle po pergaminie, nie przestając ani na chwilę, a później, na Obronie Przed Czarną Magią, przeszła przez labirynt pełen magicznych stworów w rekordowo krótkim czasie i bez żadnego zadrapania. Nie wszyscy mieli jednak tyle szczęścia; kilka osób wyszło z ranami oraz siniakami na twarzy i ramionach.
Przy obiedzie siódmoklasiści nieco odetchnęli. Dobre, hogwarckie jedzenie zawsze poprawiało humory. Tego dnia dopisała również pogoda, więc uczniowie wylegli na błonia; jedynie nieliczne osoby z rocznika zdającego OWUTEMy pozostały bibliotece wraz z uczniami młodszych klas, których egzaminy miały się odbyć później.
Kolejne dni minęły równie szybko, tym razem na zmaganiach z transmutacją, zaklęciami, eliksirami i zielarstwem. W środą Elissa i Rose dodatkowo zdawały starożytne runy, a w czwartek wieczorem męska reprezentacja Slytherinu składająca się ze Scorpiusa, Albusa, Malcolma i Grega wyruszyła na astronomię. Piątek upłynął już na błogim lenistwie, bo tylko Malcolm i Gabrielle podchodzili do egzaminu z opieki nad magicznymi zwierzętami.
Rose odetchnęła już po wyjściu z ostatniego egzaminu, czwartkowego mugoloznawstwa. Jeszcze tego wieczora wrzuciła wszystkie książki oraz notatki do kufra, podobnie jak wszystkie inne przynależące do niej rzeczy składowane w dormitorium. Spakowała wszystkie swoje sukienki, swetry, pary butów, krawaty i koszule, na wierzch ostrożnie wkładała pióra, zdjęcia, listy oraz prezenty, które dostała od swoich przyjaciół oraz rodziny w ciągu ostatnich siedmiu lat. Ze szczególną troską schowała szklanego jeża, który towarzyszył jej od pierwszego etapu konkursu, oraz puchar, który zdobyli wspólnie ze Scorpiusem za wygraną w turnieju.
Czuła się dziwnie ze świadomością, że już więcej nie powróci do tego miejsca, że już więcej nie będzie spała w łóżku z czterema kolumienkami i nie obudzi się, patrząc na miniaturowe gwiazdki wymalowane na baldachimie, że już więcej nie będzie porannych wyścigów do łazienki czy zbiegania w pośpiechu do Wielkiej Sali na śniadanie, że skończą się nocne pogaduchy i popijanie ukradkiem kremowego piwa. W czterech ścianach dormitorium zebrało się bardzo dużo wspomnień — i tych dobrych, i tych gorzkich. Rose nie żałowała jednak ani jednej minuty spędzonej tutaj.
Cały piątek spędziła na szwendaniu się samotnie po zamku. Żegnała się ze starymi murami, chcąc dokładnie wyryć w pamięci każdy zakątek. Pozdrawiała serdecznie obrazy oraz stare zbroje, uśmiechała się do ruchomych schodów i pomników. Wyszukała każdego pojedynczego ducha zamieszkującego Hogwart, zajrzała nawet do łazienki Jęczącej Marty, żeby przez chwilę z nią porozmawiać. Na zejście do Komnaty Tajemnic nie starczyło jej już odwagi.
Pomachała kwiatom śpiącym w ogrodzie profesor McGonagall i oddała dyrektorce swój klucz na dziedziniec. Przejechała palcem po pucharach i medalach znajdujących się w Izbie Pamięci, zatrzymując się na dłużej przy znajomych nazwiskach. Długo błądziła między półkami w bibliotece, gładząc tomy, które towarzyszyły jej od najmłodszych lat. Ten jeden raz zdobyła się nawet na pogłaskanie kotki woźnego, ostrzącej pazury o jeden z gobelinów na korytarzu na czwartym piętrze.
Na koniec swojej sentymentalnej wędrówki zamknęła na klucz salę taneczną, a potem zajrzała do kuchni i pozostała tam na herbacie ze skrzatami. Była pewna, że kuchni hogwarckiej też jej będzie brakowało.

Uczta pożegnalna przyćmiła swoją wspaniałością wszystkie dotychczasowe obiady w Hogwarcie. Stoły uginały się od wyśmienitego jedzenia i Rose z prawdziwą ulgą zapełniła swój żołądek, pozwalając stresowi odejść w niepamięć. Wciąż ją skręcało na myśl o wygłaszaniu jakichkolwiek przemówień przed tyloma osobami, lecz kiedy jeszcze przed egzaminami profesor McGonagall poprosiła Rudą o wystąpienie podczas uczty pożegnalnej, dziewczyna nie potrafiła odmówić.
Miała całe przemówienie starannie rozpisane na kartce, lecz kiedy po mowie dyrektorki przyszła jej kolej, po prostu zmięła papier, nagle wiedząc dokładnie, co powiedzieć.

— To nasza ostatnia noc w Hogwarcie i czuję się dziwnie — zaczęła, niemalże natychmiast nagrodzona brawami, śmiechami oraz kilkoma gwizdami. Uśmiechnęła się. — Nie jestem fanką wielkich i długich przemówień, więc moje będzie bardzo krótkie, obiecuję. Jestem niezwykle szczęśliwa, że dotarliśmy aż tutaj. Jestem z was wszystkich dumna, z każdego z osobna, i myślę, że nasi nauczyciele i założycie Hogwartu są nawet dumniejsi. To prawdziwy zaszczyt móc znaleźć się tutaj, spędzić w tym zamku siedem lat pełnych szczęśliwych i nieco gorszych wspomnień. To nasza ostatnia noc, więc od teraz wszyscy się rozejdziemy. Będziemy żyli w różnych miejscach i podejmiemy zupełnie odmienne prace. Mam jednak nadzieję, że nigdy nie zapomnimy, czego się tutaj nauczyliśmy, jakie przyjaźnie nawiązaliśmy, jakie wspomnienia utworzyliśmy. — Przerwała na chwilę, by zaczerpnąć tchu. — Mam nadzieję, że dla każdego z was pobyt w Hogwarcie był wspaniałą podróżą, mam nadzieję, że te lata nie były stracone. Mam nadzieję, że dokądkolwiek pójdziemy, zawsze będziemy mieli Hogwart w naszych sercach.
Brawa, które nastąpiły po jej przemówieniu, zupełnie ją ogłuszyły. Nieco oszołomiona wróciła do stołu wydzielonego specjalnie dla siódmoklasistów i opadła na swoje miejsce obok Scorpiusa, szczerząc się do swoich unoszących kciuki przyjaciół.
Uśmiechnęła się teraz do swojego kurczaka spoczywającego na talerzu. Opierając podbródek o zwiniętą w pięść dłoń, rozejrzała się dokoła. Miała wrażenie, że ta noc na dobre wyryje się w jej sercu. Właśnie tak chciała zapamiętać Hogwart i swoich przyjaciół — pełnych radości, śmiejących się i dyskutujących się ponad miskami z pysznym jedzeniem.
O tak, niewątpliwie utworzyli wiele szczęśliwych wspomnień.
Gdy niebo na zaczarowanym sklepieniu przyoblekło się w czerń, siódmoklasiści wyszli na błonie, trzymając w dłoniach różdżki. Ustawili się nad brzegiem jeziora i kolejno szeptali formułę zaklęcia, a z ich różdżek wypływały kule żółtego światła i unosiły się ku niebu niczym lampiony. Z oddali przypominały świecące gwiazdy. Ich odbicia tańczyły na atramentowej wodzie, co zauważyła z zadumą Rose. Stała oparta o klatkę piersiową Scorpiusa i z jego ramionami wokół jej talii, czując, jak przepełnia ją szczęście.

Po uczcie pożegnalnej w pokoju wspólnym Slytherinu odbywała się ostatnia impreza urządzana przez siódmoklasistów. Rose była pewna, że Albus i Malcolm magicznie powiększyli pomieszczenie, gdyż inaczej na pewno nie pomieściłoby się tutaj tylu uczniów. Musieli je też wyciszyć, bo jeszcze nie pojawił się żaden nauczyciel gotowy dać reprymendę i rozesłać wszystkich do łóżek.
Ślizgoni zadbali nawet o przekąski i alkohol. Rose podejrzewała w tym dużą zasługę Scorpiusa.
Ruda rozsiadła się wygodnie na kanapie przed kominkiem razem z czekoladowymi ciastkami i butelką kremowego piwa. Obok niej spoczęły Gabrielle i Elissa; obie miały ze sobą ognistą whisky i zawzięcie dyskutowały. Rose zbyt pogrążyła się w rozmyślaniach, żeby skupiać się na ich rozmowie.
Ocknęła się dopiero wtedy, gdy Scorpius złożył na jej czole czuły pocałunek.
— Hej. Wszystko w porządku?
— Mmm. Zamyśliłam się. Jestem zmęczona.
Skinął głową, przeczesując włosy Rose. Pochylał się nad nią, oparty o tył kanapy, jak zwykle uśmiechając się w ten swój czarujący sposób.
— Chcesz potańczyć?
— Nie. Chcę iść spać.
Zdziwiła się, kiedy Scorpius nie zaprotestował, tylko zabrał jej butelkę i pomógł dziewczynie wstać. Rose była pewna, że nie spodoba jej się to, co planował.
— Dokąd idziemy?
— Do Pokoju Życzeń. Jak spać, to z klasą.
Posłał jej tak zniewalający uśmiech, że ugięły się pod nią nogi. Zdołała ukryć swój rumieniec i chichot za zwiniętą w pięść dłonią.
Gdy mieli już wyjść z pokoju wspólnego, wpadł na nich bardzo pijany Albus, wcisnął im na głowy papierowe korony i ogłosił, że od teraz są księciem i księżniczką. Później tak po prostu potoczył się w stronę stołu z przekąskami, śpiewając coś o quidditchu, atakujących krzakach i fiołkowych oczach.
Rose nigdy nie widziała go tak pijanego.

Gdy następnego dnia wsiadali do ekspresu Hogwart—Londyn, nie cichły śmiechu i rozmowy. Chcieli dobrze wykorzystać ostatnie wspólne chwile, które im pozostały. Mieli co prawda się niedługo spotkać na ślubie Malcolma i Gabrielle, lecz ich przygoda z Hogwartem się już wtedy miała skończyć na dobre.
Czuli nostalgię, gdy grali w Eksplodującego Durnia i wyglądali przez okno, by podziwiać szkockie krajobrazy. Mieli nieodparte wrażenie, że pociąg wywozi ich z beztroskiej krainy dzieciństwa i prowadzi prosto ku dorosłości.

Na pomysł wspólnego obiadu Weasleyów—Malfoyów wpadł, rzecz jasna, Scorpius. Rose natychmiast zaprotestowała, stwierdzając, że przeżyła wystarczająco dużo stresu, gdy miała powiedzieć swoim rodzicom i zaręczynach. Prawdę mówiąc, zareagowali zadziwiająco dobrze, o wiele lepiej, niż Ruda się spodziewała. Mimo wszystko to było stresujące i Rose nie chciała tego powtarzać. Najbardziej obawiała się reakcji ojca — bo jak to, jego ukochana córeczka wychodząca za syna największego wroga? — lecz ku jej niebywałemu zdumieniu on się tylko uśmiechnął i mocno przytulił, szepcząc „gratulacje”, podczas gdy matka płakała.
Rose później aż do wieczora zastanawiała się nad dziwną reakcją ojca, tak do niego niepodobną, i doszła do wniosku, że odpowiedź może być tylko jedna.
— Tato, rozmawiałeś ze Scorpiusem, prawda? — spytała, siadając przy stole, przy którym ojciec czytał gazetę, popijając mocną herbatę z cytryną. Uczynił z tego wieczorny rytuał, celebrowany zwykle przy słabym świetle kuchennej lampy.
— Tak — przyznał Ron z roztargnieniem, przewracając kolejną stronę gazety. — Holyhead Harpies wygrały kolejny mecz, znowu, Gin nie da mi żyć i będzie puchła z dumy… Tak, przyszedł do nas jakoś w połowie kwietnia. Chciał pogadać.
Rose wyglądała na wstrząśniętą.
— Nie mów mi, że zrobiłeś mu wykład…
— Cóż, muszę przyznać, że zniósł to dzielnie i bez słowa skargi. Jeszcze powiedział, że jeśli kiedykolwiek by doszło do tego, że będziesz przez niego płakać, sam przyjdzie z prośbą, by mu skopać tyłek. Lubię go.
— Tato!
Ron parsknął śmiechem, podczas gdy oburzona Rose uderzyła go pięścią w ramię.
Chociaż jej rodzice tak pozytywnie zareagowali na wiadomość o zaręczynach, Ruda nie chciała przeciągać struny. Scorpius jednak zrobił wszystko, żeby ją przekonać, używając do tego swojego sławnego uroku osobistego, wskutek czego Rose zdecydowała się na rozmowę. Chciała najpierw wybadać grunt i dowiedzieć się, co rodzicielka sądzi na temat wspólnego obiadu.
Hermiona przychyliła się do propozycji Scorpiusa, uznając, że to całkiem dobry pomysł, skoro niedługo oficjalnie mieli stać się rodziną. Dodała, że już najwyższa pora, by przełamać osobistą urazę i wyciągnąć do siebie ręce. Co więcej, miała również porozmawiać ze swoim mężem i przekonać go do tego pomysłu, żeby uniknąć kolejnych scysji, oszczerstw i latających talerzy lub, co gorsza, zaklęć.
Tym sposobem pewnego słonecznego dnia Malfoyowie pojawili się na trawniku przed domem Weasleyów — ich syn przybył wcześniej, żeby pomóc w przygotowaniach. Przywitali się serdecznie z Rose, już traktując ją jak swoją córkę. Jej prawdziwych rodziców potraktowali z nieco większą rezerwą, lecz życzliwie, zwłaszcza Astoria, której było nieco łatwiej ze względu na to, że w Hogwarcie nie brała udziału w wojnie pomiędzy pozostałą trójką. Rose obserwowała ich wszystkich zmrużonymi oczami, gotowa w razie potrzeby wyjąć różdżkę i posłać ich wszystkich w diabły, zwłaszcza swojego popędliwego ojca oraz zimnego Dracona Malfoya. Tylko dłoń Scorpiusa w jej własnej przypominała o zachowaniu zimnej krwi.
Hermiona i Astoria dogadały się zadziwiająco błyskawicznie. Równie szybko ich konwersacja przeszła z błahych tematów na magomedycynę i dzieci. (Rose i Scorpius zgodnie przewrócili oczami). Mężczyznom przełamywanie lodów szło znacznie gorzej. Obaj głównie milczeli, od czasu do czasu przytakując swoim żonom i dzielnie pochłaniając stosy jedzenia przygotowane przez Rose i Hermionę.
— Trzeba ich upić — wyszeptał Scorpius do Rose, dostrzegając to samo, co ona. — Muszą wszystko z siebie zrzucić, a do tego potrzeba im alkoholu.
Ruda przytaknęła, zgadzając się z nim. Gdy tylko matki przeniosły się do salonu na kanapę, by w spokoju wypić herbatę i porozmawiać z daleka od potomstwa oraz mężów, Rose i Scorpius wstali od stołu, zabierając ze sobą do kuchni puste naczynia. Włożyli je do zlewu, po czym chwycili wszystkie butelki ognistej whisky, jakie były przechowywane w domu Rudej. Pozostawili je na stole w ogrodzie, ignorując spojrzenia swoich ojców, a potem się taktycznie wycofali.
Poszli na górę, do pokoju Rose. Scorpius jeszcze ani razu tam nie zawitał, nigdy nie miał okazji. Zwykle jednak nawet nie było czego oglądać, ponieważ gdy właścicielka pokoju przebywała w Hogwarcie, świecił pustkami — większość półek pozostawała ogołocona z książek oraz bibeltów, a łóżko i biurko nie nosiło żadnych śladów użytkowania. Teraz jednak sypialnia odzyskała dawną świetność, gdyż Ruda zdążyła się wypakować i poustawiać swoje rzeczy na właściwych miejscach.
Pierwszym, na co blondyn zwrócił uwagę, były ciągnące się przez całą ścianę naprzeciwko drzwi półki, sięgające od sufitu do podłogi i wszystkie starannie zapełnione książkami, zarówno mugolskimi, jak i czarodziejskimi. Dostrzegł nawet szkolne podręczniki; Rose miała do nich zbyt duży sentyment, by je tak po prostu wyrzucić. Kilka tytułów go zaintrygowało na tyle, że wyciągnął je ze swoich miejsc, by przyjrzeć się okładkom. Niektóre z woluminów posiadał i on, niektóre pamiętał, ponieważ Ruda się w nich zaczytywała w Hogwarcie, a niektóre miały nawet okazję przejść przez jego ręce. Gdy skończył inspekcję, zwrócił się w stronę siedzącej na łóżku dziewczyny. Obserwowała go z rozbawieniem, nieświadomie gładząc pościel w kolorowe jednorożce. Odwzajemnił uśmiech i podszedł bliżej, chcąc usiąść koło niej, lecz jego uwagę przykuły półki wiszące nad łóżkiem, zastawione zaschniętą paprotką, pucharem z turnieju oraz fotografiami.
To tym ostatnim Scorpius przyjrzał się nieco uważniej. Jedne przedstawiały Rose z Albusem, szczerzących się wesoło do aparatu, inne uchwyciły ją razem z dwiema przyjaciółkami, gdy pochylały się do siebie, coś szepcząc. Były też i zdjęcia rodzinne, na których zmieścił się cały klan Potterów—Weasleyów. Najnowsze pochodziło z wesela Teddy’ego i Victoire; para młoda stała pośrodku roześmiana, podobnie jak otaczająca ich gromada. Znalazły się również trzy fotografie Rose i Scorpiusa, wszystkie pochodzące z turnieju. Na dwóch pierwszych tańczyli, wpatrzeni w siebie tak, jakby cały świat przestał istnieć. Otaczały ich błękitne iskry, które właśnie chwilę po zrobieniu środkowego zdjęcia musiały wybuchnąć. Na trzecim zdjęciu odbierali od profesor McGonagall puchar, już po tym, jak Rose wróciła do siebie po swoim nagłym omdleniu.
— Lubię te zdjęcia — skomentowała sama zainteresowana, kiedy Scorpius odłożył wszystkie fotografie z powrotem na półkę. — Często sama je oglądam. Zwłaszcza te nasze. Wyszliśmy przepięknie.
— Wyczuwam ironię.
Scorpius opadł na miejsce koło niej i nie zaprotestował, kiedy dziewczyna się w niego wtuliła. Od razu otoczył ramieniem jej talię.
— Nie żartuję. Nawet nie wiedziałam, że się potrafimy tak w siebie wpatrywać. Jak widzę nas tańczących na tamtym zdjęciu, przechodzą mnie dreszcze.
— To chyba największy komplement, jaki od ciebie usłyszałem, Rose.
— Już tak sobie nie pochlebiaj. Poza tym to nie tylko twoja zasługa, ale też moja. Nie możesz sobie przypisywać całej chwały — wymamrotała śpiąco.
— Kto tak powiedział?
— Ja, rzecz jasna.
Chciał już rzucić w odpowiedzi jakąś dowcipną uwagę, kiedy zauważył, że oparta o niego dziewczyna przysnęła. Nie dziwił jej się; dochodziła już jedenasta w nocy, a dzień był dość długi i stresujący. Sam nie mógł uwierzyć to, że obyło się bez kłótni i podpalenia domu. Na razie też nie dobiegały do nich żadne wrzaski, więc możliwe, że ich ojcowie się dogadali jak cywilizowani ludzie, co, zważywszy na ich burzliwą przeszłość, było wyczynem na miarę pokonania Voldemorta.
Oboje obudzili się dopiero półtorej godziny później i nieco przerażeni panującą w domu ciszą zeszli na dół. Ich matki nadal rozmawiały w salonie, śmiejąc się i pijąc już chyba dziesiątą herbatę. Dziwniejszy i o wiele bardziej absurdalny był jednak widok, jaki roztoczył się przed nimi w ogrodzie, bowiem bardzo pijani Ron Weasley i Draco Malfoy tańczyli razem na trawie, wyśpiewując hymn ku Armat z Chudley.
Wyglądało na to, że wreszcie podali do siebie ręce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje